Rozdział trzeci
Dwa tygodnie szkoły były totalną porażką. Przez cały zeszły rok kompletnie zaniedbałam naukę i ledwo dostałam się na studia.
Jeszcze dwa lata temu lubiłam chodzić do szkoły, może sprawiał to fakt, że wychodząc z domu już drugiego września ponownie spotkałam przyjaciela z dzieciństwa.
***
- Tris! - zawołał mnie głos zza placów, kiedy szłam leśną alejką. Od razu poznałam ciepły ton Mike'ego. Nie miałam wtedy, prawa jazdy więc nawet w tak deszczowy dzień jak tamten, musiałam iść pieszo.
- Hej. Nie wiedziałam, że ktoś jeszcze tędy chodzi - starałam się zrobić wszystko, aby Mike nie wyczuł mojego zdenerwowania.
Rozmowy z chłopakami nie wychodziły mi najlepiej, nawet jeśli był to ktoś, z kim wcale nie tak dawno gotowałam potrawy z piasku, wody i trawy, a później dawałam je pół ślepej sąsiadze do zjedzenia (kilka razy się nabrała).
- A co jeśli powiem, że cię śledziłem? - zaśmiał się, a ja czułam jak robię się czerwona.
- Idę jeszcze po Charlie. - poinformowałam go, a on nie ustępował mi kroku.
Mały lasek prowadzący od połowy drogi do mojej przyjaciółki, aż pod jej dom o tej porze wyglądał przytłaczająco. Liście wcale nie były malowniczo czerwone jak w filmach, lecz wyglądały na stare i zwiedłe. Do tego deszcz nie pozostawiał na mnie ani jednej suchej nitki.
- Dobrze się składa, bo ja też akurat idę po Charlie - roześmiał się, a mnie przystworzyło to o szybsze bicie serca.
- Nie mogę uwierzyć w to, że znów się spotkaliśmy.
- Od przeznaczenia nie uciekniemy. - zwróciłam uwagę na urocze dołeczki pojawiające się na jego policzkach w chwili, kiedy się uśmiechał.
Mówią, że ludzi poznaje się po oczach, ja wszędzie rozpoznałabym ten słodki jak tort czekoladowy, który mama piecze mi co rok na urodziny, uśmiech.
Mike opowiedział mi krótko o tym, co działo się u nich po śmierci taty i jak znaleźli się tu w niewielkiej dzielnicy Chicago. Nasze wspomnienia zamieniły się w niekończącą się rozmowę, przy której Charlie już kilka kroków od domu czuła się niepotrzebna.
I tak oto od tego momentu polubiłam chodzenie do szkoły, bo szłam z dwoma, najważniejszymi osobami w moim życiu.
***
Poranek zapowiada się jeszcze bardziej beznadziejnie niż we wszystkie pozostałe wrześniowe dni. Całą noc burza nie dawała mi spokoju. Grzmoty były tak silne, że budziły mnie średnio co dwadzieścia minut, a potem przez kolejne pół godziny nie mogłam zmrużyć oczu, rozmyślając o moim beznadziejny życiu. Do tego łapało mnie przeziębienie. Mama ostrzegała, że codzienne wieczorne wyjścia, aby "popatrzeć w niebo" odbiją się na moim zdrowiu, ale nawet przez chwilę, ani jednego wieczoru nie myślałam, żeby zostać w domu.
To było nasze niebo.
Z trudnem wyczołguję się z łóżka, aby odczytać smsa od Charlie. Mój dzień staje się jeszcze gorszy, ponieważ treść wiadomości zmusza mnie do deszczowego spaceru. Samochód przyjaciółki odmówił jej posłuszeństwa.
Mimo tego, że od pewnego czasu mam prawo jazdy, nie stać mnie na kupno nawet jakiegoś starego gruchota. Czasem mam przyjemność podróżowania Seatem
mamy, lecz w tym tygodniu pracuje od rana do wieczora, żebyśmy miały, co jeść.
- Nie patrz na mnie, wyglądam jak trup - ostrzegam przyjaciółkę, gdy tylko staje mi przed oczami.
- Nie przesadzaj, jesteś zajebiście śliczna i obie o tym wiemy - całuje mój policzek na przywitanie. - Dlatego dziwi mnie fakt, że minął drugi tydzień szkoły, a ty nadal z nikim się nie umowiłaś.
- Charlie.. - przewracam oczami, chcąc jak najszybciej ominąć ten temat.
- Co Charlie? - uniosła brwi pytająco. Jej włosy zmieniły już barwę od deszczu. - Musisz wreszcie dać szansę miłości - mówi z takim entuzjazem, że robi mi się nie dobrze.
Wiem, że Charlie chce dla mnie najlepiej, ale byłabym szczęśliwa, gdyby uszanowała fakt, że nie mam zamiaru znów się zakochiwać.
- Już raz dałam i sama wiesz jak to się skończyło.
- Nikt nie powiedział, że każdy twój związek zakończy się porażką. Myślisz, że ja nie kochałam ten "pierwszy raz"?
- Moje całe życie jest porażką i to mi wystarczy.
- To może chociaż wyjdziemy gdzieś wieczorem? - spogląda na mnie litościwie.
- Jest poniedziałek, a jutro mamy pierwszy egzamin.
- Nie daj się prosić, chociaż jedno piwo. Kiedy ostatnio spędziłyśmy gdzieś razem wieczór?
- No dobrze, ale tylko jedno piwo.
Zgadzam się dla świętego spokoju, chociaż nie mam ochoty na żadne wyjście. Czuję się źle z myślą, że nie mogę być z Charlie do końca szczera. Kiedy rozstałam się Mikiem, przyjaciółka bardzo mnie wspierała. Przepłakałam w jej ramię wiele nocy i jestem jej za to dozgonnie wdzięczna. Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że Charlie myśli, że wie, co siedzi mi w głowie. Wydaje jej się, że jestem gotowa zacząć od nowa, lecz absolutnie nie jestem. Jesteśmy różne i chociaż tak dobrze się dogadujemy, odbieramy życie zupełnie inaczej.
Nie umiem pogodzić się z przeszłością, chociaż wiem, że nie mam na nią wpływu. Każdego dnia liczę na trafność powiedzenia "czas leczy rany", na razie bezskutecznie.
***
- Wychodzę. - oznajmam mamie, przekraczając próg jej sypialni.
Spoglądam na zegarek, wskazuje 17:52, więc mam jeszcze kilka minut do wyjścia.
- Z jakimś przystojnym kolegą? - droczy się mama, przerywając na chwilę gapienie się w laptopa.
- Z kolegą o imieniu Charlie. - zarzucam sztuczny uśmieszek, odwracając się na pięcie. Wiem, że próbowała być zabawna, ale takie testy przypominają mi tylko o braku mojego życia miłosnego.
- Baw się dobrze!
Ponieważ od rana leje, Charlie poprosiła Brandona o podwózkę.
Wchodząc do srebrnego BMW, które po brązowej plamie farby poznałabym wszędzie, od razu zwracam uwagę na wygląd mojej przyjaciółki.
Charlie jest obiektem zainteresowania conajmniej jednej trzeciej chłopaków z naszej szkoły i jak można się domyślić, nie przeszkadza jej to. Wręcz przeciwnie, swoją urodę podkreśla wyrazistym makijażem, a figurę obcisłymi, krótkimi sukienkami, często z dużym dekoltem.
Tego wieczoru miała na sobie skąpą bordową spódniczke mini i czarny top odsłaniający tyle, ile sprawiło, że Brandon przez większą część drogi zamiast przed siebie, gapił się na nią.
- O której nasz kochany szoferze, zechcesz po nas przyjechać? - pyta kuszącym głosem Charlie, kiedy podjeżdżamy pod "Bar u Steva".
- Jak tylko sobie życzysz - w lusterku widzę, jak chłopak puszcza oczko.
Od dłuższego czasu bardzo rzadko wychodzę a domu, a spotkania ze znajomymi ograniczam do minimum. Mówi się, że przyjaciół poznajemy w biedzie, a ja jestem żywym dowodem na prawdomówność tego stwierdzenia. Kiedy przestałam wychodzić z domu, większość znajomych nawet nie pofatygowała się, aby zapytać jak się czuję. Tęskniłam za takimi wyjściami jak te. Za wspólnym plotkowaniem, obgadywaniem innych lasek i ocenianiu mijających nas chłopaków.
Wchodzimy do baru, a ja czuję na sobie wzrok kilku osób. Nie mam ochoty na obce spojrzenia, więc mknę przed siebie i siadam na pierwszym wolnym hokerze*. Z każdą chwilą coraz bardziej zapomniam o problemach i o rzeczach, które na samą myśl wywołują we mnie smutek. Rozmawia nam się tak dobrze, że czas jakby przestał się liczyć, tak samo jak to, że nazajutrz zaczynamy zajęcia o 8:30.
Chociaż umówiłyśmy się tylko na jedno piwo, liczba ta kilkukrotnie się rozmnożyła. W oczach Charlie widzę, że właśnie tego chciała i wcale nie mówię tu o alkoholu.
Wreszcie, pierwszy raz od dawna mogła zobaczyć mnie uśmiechniętą, zadowoloną, taką jak kiedyś. Gdyby tylko wiedziała, co kryje się pod moją maską.
Widok za oknem dość szybko robi się ponury. Tylko kilka przydrożnych latarni sprawia, że można dostrzec przechodzących koło baru ludzi.
Śmiejąc się z barmana, który przez kilka godzin nieudolnie próbuje poderwać Charlie, opuszczamy budynek.
- Przepraszam, mogę pożyczyć telefon? Potrzebuję zadzwonić - słyszę męski, lecz łagodny głos zza placów, gdy Charlie piszę Smsa do Brandona.
- Nie. - odpowiadam chłodno bez chwili namysłu. Nie podnoszę wzroku i nerwowo liczę betonowe kostki na chodniku. Rozmowy z obcymi ludźmi bardzo mnie stresują.
- Rozumiem, że często kręcą się tu złodzieje, ale skąd od razu tyle agresji? - poucza mnie, a ja nadal na niego nie patrzę. Jego czarny convers zakrywa mi płytkę numer siedemnaście.
- Koleżanka ma zły dzień. Normalnie jest trochę milsza. - Charlie jak zwykle się wtrąca.
- No dobra, ale tylko na moment. - sięgam do torebki, aby przez kolejny tydzień nie wysłuchiwać tego, jaką jestem suką i że z takim podejściem do końca życia będę sama. Podnosze wzrok i zatrzymuję go na mocno zarysowanych kościach policzkowych, na oko dwa lata starszego ode mnie, mężczyzny.
Wyciągam smartfona i odruchowo spoglądam na godzinę. Czas upłynął mi tak szybko, że ani przez chwilę nie pomyślałam, że może być już po 21:00.
- O cholera, mam dziesięć minut Musze lecieć. - oznajmiam spanikowana. Słyszę bicie własnego serca, które w sytuacjach nerwowych rozpędza się jak Formuła I. Boję się, że nie zdążę.
- Poczekaj, Brandon zaraz będzie. - przyjaciółka od razu orientuje się dokąd tak się śpieszę. Zna mnie na wylot i chociaż często nie rozumie, wspiera we wszystkim, co robię.
- Może złapie taksówkę. - po tych słowach zauważam, podjeżdżającego przyjaciela i od razu pakuję mu się do auta.
- Powiedź chociaż, jak się nazywasz Kopciuszku! - woła nieznajomy.
- Ma na imię Tris. - Charlie odpowiada za mnie, również wskakując do samochodu. Obejmuje mnie mocno i przykłada usta do czubka mojej głowy.
Wdech, wydech, wdech, wydech - oddycham.
Muszę zdążyć. Nie mogę go zawieść. On nigdy mnie nie zawiódł.
----
*hoker - krzesło barowe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top