Rozdział ósmy
Z popołudniowej drzemki budzi mnie głośny dźwięk telefonu.
Nie otwierając oczu, znajduję telefon pośród poduszek i na wyczucie duszę "odbierz".
- Śpię. - witam się nie miło, będąc pewna, że rozmawiam z Charlie.
- Przepraszam, nie chciałem cię obudzić. - słyszę głos Tobias'a i natychmiast rozszerzam powieki.
- To ja przepraszam, myślałam, że to Charlie. - podnoszę się i uśmiecham do własnego odbicia w lustrze.
- Teraz sam nie wiem, czy jesteś kopciuszkiem, czy może jednak śpiącą królewną. - śmieje się.
- Wymęczyłeś mnie tańcami, więc muszę trochę odpocząć. - mówiąc te słowa otwieram laptopa, aby spojrzeć na godzinę. Świetnie, przespałam pół dnia.
- To pewnie nie masz ochoty na spacer?
- Może jutro? - wzdycham.
- No to jest mały problem, bo już do ciebie jadę. Będę za dziesięć minut, ale jeśli nie masz ochoty wyjść, możemy posiedzieć w domu. - mówi szybko, przez co nie miałam okazji, wtrącić się w zdanie.
- Serio? - mówię bezsilnie, nie dostając już odpowiedzi.
Uwielbiam nad wszystkim panować, mieć kontrolę. Całe życie boję się takich sytuacji. Niezaplanowanych. Nagłych. Takich, których wcześniej nie mogłam przetworzyć.
Dziesięć minut? Rozglądam się dookoła siebie widząc wielki syf. Niepościelone łóżko, biurko pełne śmieci i szafa, z której ubrania wydostawają się każdą stroną. A to wszystko wcale nie jest najgorsze. Prawdziwy koszmar zobaczyłam w lustrze: zero makijażu, rozciągnięta koszulka do spania, o fryzurze nie wspominając. Nie mogę mu się tak pokazać. Nie, nie, nie!
- Mamo! - wołam. - Musisz mi pomóc.
- W czym, bo nie bardzo mam czas? - stwierdza, przekraczając drzwi mojego królestwa.
- Za dziesięć minut będzie tu Toby. Właściwie już dziewięć.
- Ten Toby, przez którego ciągle jesteś taka szczęśliwa?
- Posprzątasz tu troszkę? Proszę.
- Zrobię co w mojej mocy, ale nie wiem, czy zdążę. - podsumowuje.
- Dzięki wielkie, wiszę ci dużą czekoladę. - całuję mamę w policzek.
- No idź się myć, bo śmierdzisz. - wyganiła mnie do łazienki.
Biorę na prawdę szybki prysznic, myjąc jednocześnie zęby. O dziwo zajmuje mi to tylko pięć minut, więc mam jeszcze chwilę, na ogarnięcie włosów. W pierwszej kolejności jednak, udaję się z powrotem do pokoju, aby nie paradować w bieliźnie.
- Jezu Chryste! - krzyczę, gdy przed moimi oczami pojawia się Tobias.
- Twoja mama mnie wypuściła. - mówi, wpatrzony we mnie jak w obrazek.
- Zamknij oczy! - W natłoku emocji dopiero po chwili orientuję się, że jestem prawie naga.
- Jak sobie chcesz.. . - śmieje się, a ja dobiegqm do szafy. - ale muszę przyznać, że masz ciałko modelki.
- Nie podglądaj. - czuję straszny wstyd.
Otwieram drzwi szafy, a upchane w niej ubrania atakują mnie z całą siłą. Wciągnam na tyłek pierwsze znalezione leginsy, i świąteczną koszulkę, którą dostałam od babci w zeszłoroczne Boże Narodzenie.
- To tylko bielizna, prawie tak jakbyś była w bikini. - koronkowe stringi to prawie bikini? - Ale szanuję, nie patrzę. - dodaje.
- A jednak nie jesteś takim bezwzględnym dupkiem, za jakiego cie wzięłam przy pierwszym spotkaniu.
- Robienie dobrego pierwszego wrażenia, nie jest moją mocną stroną. - śmieje się. - Fajny T-shirt.
Nie odpowiadam, tylko znacząco kręcę głową.
- Co jeszcze o mnie myślałaś? - pyta, przegarniając lekko potargane włosy.
- Szczerze? Byłam przekonana, że jesteś zrozumiałym, pewnym siebie dupkiem, który myśli tylko o sobie i przyleciał już połowę dziewczyn w mieście. - wyduszam z siebie.
Właściwie po tych słowach mogło zrobić mu się przykro, ale mój umysł chyba odrzucał go na siłę, więc było mi wszystko jedno.
- Chciałbym... - podsumowuje krótko.
- A jednak dupek.
- Chciałbym, być taki jak ty. - kończy po chwili namysłu, robiąc do mnie te maślane oczka, które znów sprawiają, że totalnie tonę w jego spojrzeniu.
- To znaczy? - pytam cichutko.
- Jesteś taka prawdziwa, autentyczna. Nie udajesz nikogo, mówisz co myślisz, jesteś po prostu sobą. Zazdroszczę Ci. - czuję jak do oczu napływały mi łzy wzruszenie.
- Życie nauczyło mnie, że warto żyć dla siebie, bo ludzie pojawiają się i znikają, raz są, raz ich nie ma, nawet ci, którzy mieli być na zawsze.
- To chyba żyjemy na innej planecie, bo mnie życie nauczyło jedynie tyle, że aby przetrwać w tym chorym świecie, trzeba wiecznie udawać.
- Byłeś kapitanem szkolnej drużyny, musiałeś być kimś.
- Bo byłem i przyznam, że bardzo mi się to podobało. Sukcesy, uznanie, mnóstwo znajomych, imprezy, dziewczyny i nagle kontuzja, trzy operacje, pół roku w szpitalu, znajomi nagle mieli ciekawsze zajęcia, a żadna laska nie chciała spotykać się z chłopakiem, któremu groziła utrata czucia w nodze.
- No właśnie dziewczyny, pewnie dużo ich było, co? - podpytuję.
- Mam wymienić te, z którymi byłem, czy te, z którymi spałem? W obu przypadkach trochę mi to zajmie. - mówi, obserwując moją reakcje.
- Dupek - trafiam w niego poduszką.
- Mówiłaś, że cenisz sobie szczerość, więc mówię jak jest.
- Za każdym razem, gdy robisz na mnie dobre wrażenie, od razu to psujesz.
Zbliża się 21:00, a ja wiemm, że muszę go jakoś wygonić. Rozmowa trwała kilka godzin i przebiegała całkiem dobrze, ale czułam, że próbuje mnie czarować. Byłam też pewna, że gdy powiem mu o nagłym wyjściu, on zaproponuje podwózkę.
W mojej głowie rodzi się plan. Piszę do Charli z prośbą o pomoc i już po chwili słyszę dźwięk telefonu. Udaję zaskoczoną.
- Co? Gdzie? Jasne już jadę? - mówię panicznie, wybiegając z pokoju. Po drogiej stronie słuchawki słyszę tylko śmiech.
- Co się stało? - Toby biegnie za mną widocznie zdenerwowany.
- Później zadzwonię, muszę lecieć.
- Charlie, co się stało? - zatrzymuje mnie mama.
- Później ci opowiem. - puszczam jej oczko, tak aby Toby nie zauważył, a ona natychmiast spogląda na zegarek. Jestem pewna, że rozumie to, co właśnie się wydarzyło.
- Podwiozę cię. - proponuje chłopak, tak jak przypuszczałam.
- Ja to zrobię i tak muszę jechać do sklepu. - broni mnie mama.
- Zadzwoń później. - Tobi żegna się i rusza w stronę samochodu, a ja razem z mamą udaję zaklucznie domu, bieg do auta i wszystko co wskazuje na pilną podróż.
- Dobra, koniec tej szopki. - stwierdza mama, wychodząc z auta. - Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Byłabyś świetną aktorką - dodaje, puszczając mi oczko.
- Dziękuję!
Biegnę z nadzieją, że nie natknę się na Tobias'a. Głupio mi, że musiałam go okłamać, ale nie mogłam powiedzieć mu wszystkiego. Bo właściwie, co miałabym mu powiedzieć?
Mijam budynki, które mogłabym już narysować z zamkniętymi oczami, te same drzewa, wyglądające inaczej, z każdą porą roku i tych samych ludzi, którzy o tej godzinie wyprowadzają psa, biegają lub wracają z pracy. Nie zmianiało się nic, prócz jednego miejsca, które spotykałam pod koniec trasy, kawiarni, do której zabierał mnie Mike.
***
Na dzień naszej pierwszej miesięcznicy, czekałam z dużą niecierpliwością. Już prawie dwa tygodnie wcześniej kupiłam pluszowego misia trzymającego serduszko z napisem LOVE, aby wręczyć go Mikeowi jako prezent. Pogoda nie była najlepsza, lecz postanowiłam ubrać sukienkę. Wkońcu było to nasze małe święto. Mimo zapowiedzianych dwóch sprawdzianów, miałam znakomity humor. Nie mogłam doczekać się spotkania z chłopakiem. Na moje szczęście Mike zaczynał godzinę później, więc miałam czas na schowane pluszaka do szafki.
- Cześć, księżniczko - usłyszałam wychodząc z sali lekcyjnej, po strasznej lekcji matematyki.
- Hej. - wtuliłam się w chłopaka. - Ta lekcja to koszmar, spytała wszystkie osoby i jeszcze zrobiła kartkówkę.
- Dlatego na kolejne lekcje nie pójdziesz. - zaproponował Mike.
- Namawiasz mnie na wagary?
- Twoja mama napisała ci już zwolnienie. Jesteś wolna.
- Żartujesz? - pytałam z niedowierzaniem.
- Zabieram cię ze sobą.
Słowa Mikego bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły. Szybkim krokiem udałam się po prezent dla niego, który z ledwością zamieściłam w torbie i razem wyszliśmy ze szkoły.
- Gdzie mnie zabierasz? - nie mogłam doczekać się reszty dnia.
- Najpierw gdzieś, gdzie podziękuję ci za ten miesiąc, a później gdzieś, gdzie będziemy go świętować. - mówił tajemniczo, patrząc mi głęboko w oczy.
- Kocham cię. - wyszeptałam siadając na ławkę w parku.
- Ja ciebie też aniołku. - czule pocałował mnie w czoło.
- Mam coś dla ciebie. - oznajmiłam, wyciągając misia z torby.
- O jeju! - ucieszył się jak dziecko. - Jest prawie tak słodki jak ty. Dziękuję.
- Cieszę się, że ci się podoba. - mówiłam z dumą, patrząc w jego słodki uśmiech.
- Ja też mam coś dla ciebie. Zamknij oczka i daj rączkę. - natychmiast wykonałam polecenie, a na nadgarstku poczułam lekki chłód. - Możesz otworzyć. - pozwolił.
- Jest przepiękna. - stwierdziłam, spoglądając na srebrną bransoletkę z malutkim serduszkiem i bez wahania przytuliłam Mikego.
Rozmawialiśmy jeszcze kilka minut, a głównym tematem była nasza miłość i szczęście, że siebie mamy. Czułam się jak w piękniej bajce. Wszystko było takie piękne, idealne.
Następnie Mike zabrał mnie w miejsce, którego nie widziałam nigdy wcześniej. Była to kawiarnia, która nie była zwykłym miejscem, do którego przychodzi się najeść i wypić kawy.
- Jak tu pięknie. - skomentowałam, widząc słodki wystrój wnętrza.
Na ścianach panowały pastelowe kolory, meble były białe i epatowały delikatnością.
- To miejsce jest niezwykłe. - przyznał. - Właściciel ma tyle kasy, że wystrój i menu tego miejsca zmienia się, co kilka tygodni. - mówił z zaciekawieniem. - Dziś jest tu słodko i przytulnie, a jeszcze tydzień temu serwowali tu burgery w rockowym stylu.
Od tej pory Mike zabierał mnie w to miejsce, w każdą miesięcznicę. Mówił, że chce odkrywać ze mną świat. Faktycznie tak było. Raz było tu jak w kosmosie, innym razem czułam się jak Alicja w krainie czarów. Za każdym razem było cudnie. I nie chodziło nawet o wnętrze, albo smak. Chodziło o to, że byliśmy tam razem.
***
Przez szyby widzę,że lokal ma dziś punk'owy wystrój. Chciałabym znów poczuć się jak kiedyś. Wejść tam z Mike'm i próbować nowych smaków, rozmawiając o pierdołach i patrząc sobie głęboko w oczy.
Wspominając przeszłość, łzy napłynęły mi do oczu. Biegnę dalej, jeszcze kawałek, aby znów się z nim spotkać. Aby na chwilę, przestać tęsknić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top