Rozdział dwudziesty trzeci

James Bond nie oświadczył się mamie. Odwiózł nas grzecznie do domu, pożegnał się z nią pocałunkiem i odjechał.

- To co, też będę się zbierał, skoro nie mogę zostać na noc - mówi Toby. W jego głosie słyszę wielką nadzieję.

- Charlie wraca za kilka godzin, obiecałam, że od razu będzie mogła do mnie przyjść. - Bardzo chcę zobaczyć przyjaciółkę. Widujemy się prawie codziennie, a teraz nie było jej przez tydzień.

- Wiem, rozumiem - szepta. - Ale muszę jeszcze Cię o coś spytać.

- Tak? - zrobiło się poważnie. Tobias patrzy na mnie tak, że nie da się niezauważyc jego zdenerwowania.

- No bo wiesz, - zaczyna, chwytając mnie za rękę. - spotykamy się już od jakiegoś czasu, ale tak na prawdę nigdy ci się nie spytałem. - ciągnie nieśmiale, ja uśmiecham się szeroko. Doskonale wiem, co chce powiedzieć, ale czekam cierpliwie, aby usłyszeć te słowa z jego ust. - Zostaniesz moją dziewczyną? - Toby głośno wypuszcza powietrze.

- A jak myślisz? - przysuwam się do jego twarzy tak mocno, że gdy tylko uchyla usta, od razu stykają się z moimi. Toby uśmiecha się szeroko, a później namiętnie mnie całuje.

Chwilę później żegnamy się czule. Toby wchodzi do auta i odjeżdża machając mi radośnie. Jeszcze przez chwilę wpatruję się w odjeżdżający samochód, a później ruszam przed siebie. Idę do Mikego.

***

Od niespełna sześciu tygodni oficjalnie jestem dziewczyną Tobiasa Clintona.
Kiedy to zleciało? Gdybym stworzyła folder z najlepszymi dniami spędzonymi z chłopakiem, musiałabym umieścić tam, prawie każdy z ostatnich czterdziestu dni. Widujemy się codziennie, z małymi wyjątkami, kiedy naprawdę jedno z nas musi załatwić coś ważego. Każdy weekend nocuję u chłopaka, w odremontowanym wspólnie mieszkaniu. Właściwie remont to zbyt duże słowo. Toby pozwolił mi je trochę upiększyć, abym czuła się w nim lepiej. Spokojnie, nie przemalowałam wszystkich ścian na różowo. Dodałam trochę kwiatków i poduszek. Na naszą pierwsza miesięcznicę Toby zrobił mi niespodziankę i obkleił jedną ze ścian naszymi zdjeciami. Teraz jestem pewna, że nie sprowadzi sobie żadnej kochanki do domu.

Kilka razy wspólnie opiekowaliśmy się Arnim. Dzięki czemu poznałam chociaż jedną osobę spokrewnioną z Tobym. Ciocia Theresa jest niezwykle przemiłą osobą. To chyba ta jedna ciocia, która nie ma swoich dzieci, lecz ma kasę, więc rozpieszcza wszystkie dzieci w rodzinie. Oczywiście nie uważam, że Toby jest rozpieszczony.

- Jak byłaś w łazience, powiedziała mi, że mam Cię mocno przy sobie trzymać i nigdy nie puszczać - wyznał Toby, kiedy pierwszy raz wróciliśmy od cioci.

Conajmniej jeden wieczór w tygodniu spędzaliśmy z dziećmi sąsiadki. Przez nią, musieliśmy przerobić jedną szafkę w kuchni na barek do alkoholu. Madeleine okazała się być tak uprzejma i zabawna, jak przedstawiał ją Tobias. Często spotykałyśmy się na klatce. Raz nawet zaprosiła mnie na kawę. Nie mogę uwierzyć, że ojciec dzieci zostawił tak wspaniałą kobietę dla innej.

Toby ❤: Chcesz coś ze sklepu? Właśnie jadę na zakupy.

Dźwięk Sms-a, przerywa mi powtórki do jednego z ostatnich egzaminów w tym semestrze. Jakoś sobie radzę, chociaż szczerze mówiąc, czasem mam ochotę rzucić te studia. Powstrzymuje mnie fakt, że władowałam w nie już dość dużo czasu i jeszcze więcej pieniędzy.

Jest piątkowy wieczór. Szybko chcę przebrnąć przez siedemnaście stron notatek, a później cały weekend będę się modlić, aby nic nie wyleciało mi z głowy.

Do Toby: Mam ochotę na popcorn z mikrofalówki :*

Odpowiadam i wracam do nauki. Mam jeszcze godzinę, aby wyjść z domu i dotrzeć do Mike'a na czas. Codziennie powtarzam sobie w głowie słowa mamy, które wypowiedziała na kolacji z Frankiem, a później obiecuję sobie, że idę do niego ostatani raz. Nie umiem. Chodzenie w to miejsce stało się swego rodzaju uzależnieniem, z którym nie potrafię wygrać. Wiem, że kiedyś będę miała przez to kłopoty, ale staram się o tym nie myśleć.
Każdego dnia jest mi coraz ciężej okłamywać Tobiasa. Strasznie źle się z tym czuję i coraz trudnej wymyślać mi nowe wymówki. Zawsze muszę wyjść od niego najpóźniej chwilę po dwudziestej pierwszej, aby zdążyć na czas. Czasem mówię, że jestem zmęczona. Innym razem kłamię, że muszę się uczyć, albo wymyślam coś innego. Zdarza się, że proszę Charlie o pomoc, ale ona coraz częściej odmawia. Nie rozumie mnie. Wciąż powtarza, że zachowuję się jak wariatka. Może ma rację.
W dodatku, każdą wolną chwilę spędza że swoim narzeczonym, przez co nie mogę kłamać, że się z nią spotykam. Co jeśli Toby, spotkałby ją z Alexem, kiedy powinna być ze mną? Muszę to skończyć. Muszę zapomnieć o Mikeu raz na zawsze, albo powiedzieć Tobyemu prawdę. Ale co, jeśli on też uzna mnie za wariatkę?

***

Następnego dnia znów budzi mnie ciepły pocałunek. Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z budzika, dzwoniącego w tle. W tej scenerii, nie jest ani trochę denerwujący.

- Dzień dobry - ten dźwięk przechodzi przez całe moje ciało, prowadząc za sobą delikatny, przyjemny dreszcz.

- Ile mamy dziś czasu na przytulanie? - pytam. W każdy weekend nastawiamy budzik wcześniej, niż to konieczne, aby móc spędzić więcej czasu razem.

- Jakieś czterdzieści pięć minut - odpowiada z triumfalnym uśmiechem. - Zdążymy się nie tylko poprzytulać.

- Jeszcze trochę i wcale nie będziemy spać - mówię sarkastycznie. O siódmej muszę zacząć się szykować, aby zdążyć na ósmą. Toby za każdym razem budzi nas wcześniej, przez co dziś spałam tylko pięć godzin.

- Przy tobie nie muszę.

***

Tradycyjnie spóźniamy się do pracy o kilka minut. Szef jak zwykle przymyka na to oko. Wydaje mi się, że jest zadowolony z naszej pracy, więc nie czepia się szczegółów. Po za tym, od kiedy dostałam tą posadę, Tobias pracuje prawie wszystkie weekendy. Dostaję za to więcej pieniędzy i dzień wolnego w tygodniu, co również jest nam na rękę. Praca z Toby'm ma wiele plusów. Co prawda, widujemy się tylko w przerwy, lecz przynajmniej pracujemy w tych samych godzinach.
Po za tym mamy kilku wspólnych znajomych, z którymi często wychodzimy na miasto. Harry, Nico i gruby Ben (nie trzeba mieć IQ Einsteina, żeby domyśleć się skąd ta ksywka), pracują z Toby'm na jednej zmianie. Żaden z nich nie ma dziewczyny, przez co na pierwszych spotkaniach czułam się dość niezręcznie. Za pierwszym razem nawet nie miałam ochoty wychodzić, ale chłopacy przez cały dzień wysyłali mi meile na firmową skrzynkę, z prośbą, żebym wyszła z nimi. To było urocze. Nadal zastanawiam się, kto wpadł na ten pomysł.

W drodze z pracy do domu, wpadamy na szybki obiad z mojej mamy. Właściwie powinnam powiedzieć "do mnie", w końcu nadal mieszkam w tym domu. W praktyce spędzam tam ostatanio miej czasu niż Frank.

- Musimy wam coś powiedzieć - mówi zdenerwowana mama, dzieląc lassagne na cztery porcje.

- Jesteś w ciąży? - pytam wybuchając śmiechem. Frank i Toby również chichoczą, ale mama nadal zachowuje powagę.

- Wyprowadzamy się. - rzuca.

- Co? - Nie ukrywam zdziwienia.

- Dokąd? - w tym samym czasie odzywa się Toby.

- Frank dostał pracę, w Baldwin, w stanie Michigan. Ja będę pracować zdalnie. - Mama nie patrzy mi w oczy, gdy to mówi. Mam wrażenie, że boi się reakcji.

- Kiedy? I co ze mną? - Nie jestem zła, że mama nie pomyślała w tym wszystkim o mnie. Jestem dorosła, a ona wreszcie ułożyła sobie z kimś życie. Jedyna rzecz, która mnie martwi, to jak mam utrzymać dom, z wypłaty za weekendową pracę.

- Spokojnie, wszystko przemyślałam. Sprzedamy dom i kupimy Ci mieszkanie. - mówi dumnie. - Mamy już nawet podpisaną umowę z agencja nieruchomości - dodaje. Od kiedy oni to planowali?

- Możecie zamieszkać w nim razem - wtrąca się Frank. Toby uśmiecha się szeroko i chwyta mnie za rękę pod stołem.

- Będę tęsknić - w jednej chwili dociera do mnie, co tak na prawdę oznacza tą przeprowadzka. Widuję mamę niemal codziennie, rozmawiamy o wszystkim i nagle chce wyjechać do innego stanu?

- Kochanie, to tylko cztery godziny jazdy samochodem.

- Mama na pewno będzie codziennie do ciebie dzwonić - zapewnia Frank. Jestem pewna, że mówi to wszystko, abym nie obwiniła go o rozłomkę z mamą.

- Prawda. Wiesz, że jestem ciekawska. Nie wytrzymam, jeśli nie będę wiedzieć, co u ciebie słychać.

***

- Chcesz tego? - pyta Tobias, kiedy wracamy do jego mieszkania.

- Czego? Mieszkania samej?

- Mieszkania ze mna - poprawia mnie.

- Jeśli nie będziesz rozrzucał skarpetek gdzie popadnie, mogę się zgodzić. - Uśmiech sam maluje mi się na twarzy. - Szkoda tylko, że muszę się wyprowadzać. Lubię ten dom.  Mam z nim tyle wspomnień, a teraz obcy ludzie mają przejąć mój pokój?

- Tris, to tylko dom.  Przecież nie liczy się to gdzie, tylko z kim się mieszka - mówi dumnie.

- Masz rację,  z tobą mogę mieszkać nawet pod mostem - śmieję się.

- Jeszcze tylko ślub, dzieci i domek z ogródkiem i będę najszczęśliwszym chłopakiem na świecie - mówi, obejmując mnie mocno i podnosząc do góry. 

- Puść mnie wariacie! - krzyczę, powstrzymując się od śmiechu. - Wszyscy się patrzą. - Uświadamiam to sobie, kiedy Toby okręca nas w koło. Po drugiej stronie ulicy, spaceruję jakaś starsza pani z psem i dziwnie się na nas gapi. A tuż za nami na ławce, siedzi para nastolatków, którzy również chichoczą, na nasz widok.

- Ludzie! Kocham ją! - wykrzykuje. Siwowłosa kobieta zaczyna klaskać.

- Wariat. - stwierdzam. Przestaję próbować uwolnić się z jego silnych ramion.

- Ale twój. - całuje mnie czule.

Tylko mój. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top