Rozdział dwudziesty drugi
Nigdy nie miałam ojca. Nie wiem, czy coś straciłam. Nigdy nie czułam, się z tego powodu gorsza. Nawet wtedy, gdy w podstawówce wredna, przemąrzała Sally, nazwała mnie sierotą. Nie rozumiałam, co to znaczy. Odpowiedziałam jej klasyczne "Chyba ty" i odeszłam. Kiedy wróciłam do domu opowiedziałam o wszystkim mamie. Popłakała się i powiedziała, że bardzo mnie kocha.
Mama często się z kimś spotykała. Czasem miałam wrażenie, że umawiała się z każdym poznanym mężczyzną, tylko po to żeby nie być sama. Bała się życia w pojedynkę, a może próbowała znaleźć mi ojca.
O żadnym z tych mężczyzn nie opowiadała mi za wiele. Zwykle znałam tylko imię. Jakiś czas później przestała o nim mówić, a potem pojawiał się ktoś inny, o innym imieniu.
Frank jest jedynym mężczyzną, którego mama chce mi przedstawić. W dodatku, odkąd spotkała się z nim pierwszy raz wydaje się szczęśliwsza. Nawet ustawiła sobie ich wspólne zdjęcie na tapetę w telefonie, a to już dużo znaczy.
Noszę w sobie dziwny stres. Właściwie to się nie denerwuję. To Frank'owi powinno zależeć na tym, abym go polubiła. Mimo to, czuję pewien rodzaj niepokoju.
Stoję przed szafą i nie wiem, co ubrać. Wpatruję się w Tobias'a, który wygląda obłędnie. Dopasowane czarne jeansy, granatowa koszula i włosy, perfekcyjnie rozczochrane na końcach.
- Coś nie tak? - pyta Toby, kiedy zauważa, że mu się przyglądam. Podchodzę bliżej i chwytając za pasek od spodni, przyciągam go lekko do siebie.
- Jesteś niesamowicie przystojny. - Tobias uśmiecha się szczerze. - To przez tą koszulę, nie dodawaj sobie. - śmieję się.
- A ty piękna - mówi opierając swoje czoło o moje. - I to nie dlatego, że nie masz na sobie koszulki.
Pukanie do drzwi przerywa pocałunek.
- Skarbie, mogę wejść? - pyta głos zza drzwi.
- Tak - odpowiadam i odsuwam się lekko od Tobiasa. Chłopak najwyraźniej nie chce poczuć się skrepowany po wejściu mamy, więc siada na łóżko.
- Och, mam nadzieję, że w niczym nie przeszkodziłam. - mówi mama, kiedy dostrzega moje pół nagie ciało. Toby zerka na mnie z uśmiechem.
- Jezu, po prostu się przebieram - tłumaczę zażenowana. - Inaczej bym cię nie wpuściła - puszczam jej oczko. Widzę, że Toby zasłania usta, aby się nie roześmiać.
- Jak wyglądam? - mama zmienia temat. Prawdopodobnie pofatygowała się do mnie, tylko po to, aby usłyszeć jakiś komplement.
- Wygląda pani przepięknie - podlizuje się Tobias.
- Dziękuję. - mama uśmiecha się i staje przed lustrem. - Na pewno jest okej? - dopytuje.
- Jest ślicznie - nie kłamię. Mama ma na sobie skromną, ale niesamowicie elegancką sukienkę, w kolorze pistacji. Jak zwykle jej figurę podkreśla pasek, znajdujący się w najsmuklejszym miejscu wokół brzucha. Mama nosi go do prawie każdej sukienki.
- Ubierz się, Frank zaraz będzie - mówi śpiewająco i w podskokach znika z pokoju. Wariatka - mówię do siebie.
***
Czterdzieści minut później, znajdujemy się pod wypasioną restauracją. Zastanawiam się, czy nie ubrałam się zbyt zwyczajnie. Mam na sobie czarne jeansy i błękitną bluzkę, odkrywającą moje ramiona. Frank ma na sobie garnitur. Rany, wygląda jakby miał zamiar dziś się oświadczyć. Nie wiele o nim wiem. Prawdę mówiąc ostatnio zbyt dużo myślałam o własnym życiu i nie dopytywałam mamę o szczegóły jej związku. Frank wygląda strzej od mamy. Domyślam się, że liczby też na to wskazują. Jest dobrze zbudowany... a może to przez ten garnitur. Mężczyzna ma bardzo ciemne włosy. Gdyby nie fakt, że część z nich jest siwa, pomyślałabym, że się farbuje. James Bond - nazwałam go tak w głowie, kiedy tylko przekroczył próg naszego domu.
- Panie przodem - otwiera drzwi i gestem wskazuje, abyśmy razem z mamą weszły pierwsze.
Przez całą drogę wcale się nie odzywał. Przez chwilę zastanawiałam się nawet, czy pamiętam, jaki ma głos. Mama również mało mówiła. Czy dla wszystkich to spotkanie jest takie stresujące?
Kiedy wchodzimy do środka, Frank przedstawia się, a kelner zaprowadza nas do zarezerwowanego stolika. Teraz już wiem, jak Frank się nazywa. Na pewno wygoogluję go, kiedy wrócimy do domu.
Czuję się jak gwiazda. Nigdy wcześniej nie byłam w tak drogim miejscu. Kiedy patrzę na menu, próbuję ukryć swoje zdziwienie.
Gdzie on pracuje? Skąd ma tyle kasy?
Nie znam większości nazw dań z karty. Zamawiam krewetki. Nigdy ich nie jadłam, więc modlę się w duchu, aby były jadalne. Toby również czuje się skrępowany. Jego pewność siebie nagle znikła. Chłopak wie, że Frank nie pozwoli mu zapłacić, więc wybiera najtańsze danie, aby nie obciążać mężczyzny.
Czekamy na posiłki, uśmiechając się sztucznie. Boże, czuję się jak na ważnym egzaminie.
- Więc, czym się pan zajmuje? - wyrzucam z siebie, aby przerwać minutę ciszy, która przedłużyła się o kilkanaście razy.
- Prowadzę firmę. - mężczyzna uśmiecha się miło i zaczyna z zapałem o niej opowiadać. Na początku myślę "Co za nudziarz", ale później zaczyna żartować i jest całkiem nieźle. - A ty? Dona mówiła, że studiujesz zarządzanie.
- Zgadza się. Ale już niedługo zaczynam pracę na weekendy - mama wytrzeszcza oczy. Toby również spogląda na mnie z zaciekawieniem.
- Gdzie? Jeśli mogę spytać. - Frank przez cały czas, stara się być uprzejmy.
- W salonie samochodowym. Na recepcji. - uśmiecham się szeroko i czekam na reakcje Tobiasa. Chłopak otwiera usta ze zdziwienia. A ja zahaczam o jego nogę pod stolikiem, aby dać mu znać, że porozmawiamy o tym później.
- To super kochanie - zaczyna mama - Dlaczego się nie pochwaliłaś?
Ciężko było znaleźć nam następny temat do rozmowy, dlatego postanowiłam zasypywać mężczyznę pytaniami. Frank cierpliwie i bezzawahania odpowiadał na każde z nich. Wywiad trwał by w najlepsze, gdyby mama nie pohamowała mnie groźnym spojrzenie, kiedy zapytałam mężczyznę, czy miał żonę. Odpowiedział potwierdzająco, a następnie dodał, że zmarła sześć lat temu. Gdy to mówił, zrobiło mi się go na prawdę żal. Jego głos zmienił się na czas odpowiedzi. Mama spojrzała na niego przepraszająco. Skąd mogłam wiedzieć?
***
Krewetki są całkiem spoko, chociaż mają dziwną konsystencję. Raczej nie zostanę ich najwieksza fanką. Zmuszam się, aby zjeść je jak najszybciej, przez co kończę pierwsza. Kilka kolejnych minut patrzę na złoty żyrandol nad moją głową. Nie jestem materialistką, ani tym bardziej kryminalistką, ale gdybym go ukradła, z pewnością mogłabym kupić sobie własne mieszkanie.
- Idę do toalety. - informuję mnie Toby, przerywając pracę nad planem wzbogacenia. Odpowiadam uśmiechem.
- To ja pójdę zapłacić - mówi Frank.
Mam przygląda się chwilę ukochanemu, a kiedy znika z jej pola widzenia, przysuwa się do mnie.
- I jak? - pyta zaciekawiona.
- Może być - mówię krótko. Mama zerka na mnie spod byka. - Żartuję, na prawdę go polubiłam. - Twarz Dony wyraźnie się rozluźnia - To idealna partia dla ciebie. Przystojny, jak na swój wiek oczywiście, bogaty i jak na ciebie patrzy. - mówię z zachwytem.
- Na pewno nie tak, jak Toby na ciebie.
- Tak myślisz?
- Jestem pewna. Chłopak zakochał się w tobie po uszy. Zabije cię jeśli to zepsujesz - kobieta, która mnie urodziła, grozi mi śmiercią.
- Czemu miałabym to zepsuć. Jestem aż tak okrutna? - mówię z sarkazmem.
- Oj, nie to miałam na myśli. Po prostu, teraz musisz kompletnie zapomnieć o Mikeu i poświęcić się całkowicie Tobiasowi. To dobry chłopak.
- Wiem, mamo. Ale spokojnie, nie wybieraj mi jeszcze sukni na ślub - śmieję się.
- To co, odpuścisz? - pyta zmartwiona. Patrzę na nią ze zdziwieniem. - No wiesz, spotkania z Mikiem. - bierze jego imię w cudzysłów zrobiony z palców.
- Mamo, nie martw się. Wiem, co robię. - uspokajam ją. Nie, tak na prawdę, nie wiem, co robię.
- Jeśli nie wyleczysz się z tego, co cię zraniło, wykrwawisz się na tych, którzy cię nie skrzywdzili. - mówi niezwykle poważnie, znów grożąc mi palcem, aż przechodzą mnie ciarki. Zapisuję to w głowie i spoglądam na nadchodzącego Tobiasa.
Cały wieczór te słowa chodzą mi po głowie, jak wpadające w ucho badziewne piosenki z reklam ubezpieczeń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top