Rozdział dwudziesty

- Cześć - mówię, kucając na trawie. Nie siadam, bo dużo dziś padało. Kładę torbę z rzeczami w najbardziej suche miejsce, aby nie zmoczyła się zbyt bardzo. Mogłam zostawić ją w domu i wrócić po nią później, ale wtedy spóźniłabym się do Toby'ego.

- Ostatnio ciągle o nas myślę, wiesz? - Wyrywam z ziemi jakiegoś chwasta i powoli pozbywam go liści. - Zastanawiam się, czy polubił byś Tobiasa. Jesteście tacy różni. Czuję się przy nim szczęśliwa. Chyba. - Uśmiecham się, gdy to mówię. - Nawet kiedy jestem przy nim, gdzieś w głębi myślę o tobie. To miesza mi w głowie. Zawsze miałam cię za miłość mojego życia. Teraz często łapię się na myśli, że skupiam się tylko na tych dobrych wspomnieniach, pomijając te złe. To co łączy mnie z Tobym jest zupełnie inne. Nie wiem już jak wygląda miłość. Czy możliwe, że zakochuję się w Tobym? - Łza zaczyna kręcić mi się w oku. - Po co ja ci to w ogóle mówię? - śmieję się przez łzy. - Co ja w ogóle robię? Rozmawiam z tobą, chociaż cię tu nie ma. Pewnie jesteś teraz szczęśliwy i już dawno wyrzuciłeś mnie z głowy, a ja przychodzę tu codziennie jak jakaś psychofanka. Najgorsze jest to, że nie umiem inaczej. - Płaczę coraz mocniej. Czuję, jakbym nie miała kontroli nad moim życiem. - Och, Mike, dlaczego tak bardzo namieszałeś mi w zyciu.

Wstaję, chwiejąc się lekko. Wyciągam z kieszeni zużytą chusteczkę i wycieram nią twarz. Uświadamiam sobie, że właśnie rozmazałam swój cały makijaż. Nie ukryję przed Tobym, że płakałam. Idę powoli, próbując wymyślić jakąś wymówkę. Może powinnam powiedzieć mu prawdę? Może powinien wiedzieć, że spotyka się z wariatką? Pospiesznie wybieram numer do Charlie i dzwonię o poradę. Opowiadam jej o zaistniałej przed chwilą sytuacji.

- Powiedz, że rozmawiałaś ze mną i popłakałaś się ze szczęścia - proponuje.

- Co takiego musiało by się stać, żebym aż tak się zaryczała. - śmieję się.

- Właściwie to jest coś takiego. Miałam Ci powiedzieć, jak się spotkamy, ale niech ci będzie. - mówi ekspresyjnie. Pierwsza myśl, która przychodzi mi do głowy, to ciąża, lecz wtedy Charlie, nie była by taka radosna. Oczywiście, jak większość kobiet marzy o dzieciach, ale raczej nie w wieku dziewiętnastu lat z chłopakiem poznanym kilka tygodni temu. - Siedzisz? - pyta.

- No przecież wiesz, że idę. - odpowiadam sarkazmem.

- Alex mi się oświadczył. - mówi spokojnie, po czym głośno wydycha powietrze.

- Żartujesz? - piszczę z radości. - Ale jak? Kiedy? Nie za szybko? Jezu, gratuluję.

Charlie opowiada mi o zaręczynach, które miały miejsce wczoraj wieczorem. Tak długo ukrywała to w tajemnicy? Alex zabrał ją, pod replikę wieży Eiffla. Wylosował dla niej pierścionek w automacie "za dolara" i powiedział, że mimo iż znają się bardzo krótko, nigdy do nikogo nie czuł, tego co czuje do niej. Dodał jeszcze coś o tym, że jest najbardziej szaloną osobą, która zna i dla niej chce robić same szalone rzeczy. Gratuluję jej jeszcze milion razy i proszę o zdjęcie pierścionka.

- Miłej randeczki - rzuca na pożegnanie, kiedy stoję już pod drzwiami Tobiasa.

Pukam do drzwi i sprawdzam wiadomość, którą Chalie wysłała mi zaraz po rozłączeniu. Jest to zdjęcie plastikowego pierścionka na jej palcu. Wybucham śmiechem. W ty samym momencie otwierają się drzwi.

- Aż tak się cieszysz, że mnie widzisz? - wita mnie Toby, który na mój widok również się roześmiał. Wchodzę nie przestając się śmiać. Tobias przykleja się do moich ust.

- Charlie i Alex się zaręczyli - mówię, na chwilę przerywając pocałunek.

- Żartujesz? - Toby pyta z niedowierzaniem, pomagając mi się rozebrać. - Myślałem, że znają się mniej więcej tyle co my.

- To jakieś szaleństwo - podsumowuję. Opadam ciężko na kanapę. Przemawia przeze mnie tyle emocji, że najchętniej zamknęłabym oczy i poszła spać.

- Myślisz, że dojdzie do ślubu? - Toby ciągnie temat. Zastanawiam się, czy na prawdę jest tym zainteresowany, czy tylko udaje.

- Nie mam pojęcia. Nie sądzę, żeby można było się zakochać w tak krótkim czasie. - rzucam bezzastanowienia. Toby milczy i uśmiecha się sztucznie. Jego wzrok skierowany jest na podłogę.

O cholera! Przypominam sobie słowa, które wypowiedział, kiedy ostatnio u niego spałam. "Chyba się w tobie zakochałem" - powiedział. Cały czas byłam pewna, że mi się to przyśniło.

Milczymy jeszcze przez chwilę. Toby wyciąga z lodówki wino. Mówi, że dostał je w środę od sąsiadki, bo zajął się chwilę jej dziećmi.

- Powiedziała, żebym wypił je z dziewczyną, ale tym razem mamy być trochę ciszej. - dodaje. Wybucham śmiechem.

- Serio? - pytam, nie przestając chichotać. Toby przytakuje. Rozlewa wino na dwa kieliszki i siada przy mnie.

- To ile czasu według ciebie potrzeba, żeby się zakochać. - Przysięgam, że nigdy nie słyszałam w jego głosie takiej powagi. Przepijam winem nieproszoną gulę w gardle. - Ile minęło, zanim zakochałaś się w Mikeu? - Dobrze, że siedzę, bo przysiegam, że inaczej bym upadła. Serce zaczyna bić mi niebezpiecznie szybko. Po co zaczyna ten temat?

- Nie wiem. Chyba nie da się poznać momentu, w którym zaczynasz się zakochiwać. To po prostu się dzieje. Budzisz się pewnego dnia i myślisz sobie "Kurde, chyba się zakochałam" - udaje mi się wybrnąć, nie pokazując zdenerwowania.

- Byłaś w nim bardzo zakochana, co? - pyta nagle. Dlaczego mam wrażenie, że robi to złośliwie.

- Na prawdę? Nie widzieliśmy się tydzień, a ty chcesz rozmawiać o moich byłych?

- Po prostu chcę cię lepiej poznać. - Słyszę dzwonek do drzwi. Na szczęście - To pewnie pizza. - mówi Toby.

Zapach pizzy unosi się po całym mieszkaniu. Od razu robię się głodna.

- Zawsze będziesz mnie tak rozpieszczać? - pytam zalotnie.

- Tylko na początku, później to ty będziesz stała przy garach. - żartuje, udawaną powagą.

Spędzamy z Tobym wspaniały wieczór. Cudowny w swojej normalności. Normalny w swej cudowności.

Oglądamy "Skazanego na śmierć", zajadamy się pizzą i popijamy winem wznosząc na zmianę coraz ciekawsze toasty. Śmiejemy się, rozmawiamy, całujemy. Jest idealnie. Nie wracamy już do tematu Mikea i ja też nie skupiam już na nim myśli. Zasypiamy późno, bo każdy temat jest wart przegadania bardziej, niż trochę dłuższy sen. Każdy pocałunek wydaje się niezbędny, a czas jakby nie miał dla nas znaczenia.

Rano budzę się strasznie zmarznięta. Orientuję się, że Toby zabrał mi całą kołdrę. Mam na sobie tylko jego t-shirt, więc nie trudno o zbyt niską temperaturę. Przytulam się mocno do chłopaka i próbuję wsunąć się kołdrę.
W mieszkaniu jest na prawdę zimno. Spoglądam w stronę okna, aby upewnić się, że jest ono zamknięte. Najchętniej wstałabym, aby ubrać spodnie i bluzę, ale nie chcę obudzić chłopaka. Tak słodko wygląda, kiedy śpi. Podnoszę lekko głowę i spoglądam na zegar. Jest dopiero po szóstej. Otulam się kawałkiem kołdry, który zdołałam ukraść Tobyemu i próbuję zasnąć.

Nie mogę. Mija kilka minut, a ja prawie trzęsę się z zimna. Muszę obudzić Tobyego. Zaczynam krążyć opuszkiem palca po jego ciele i delikatnie całuję go po szyi. Skoro muszę przerwać mu sen, chcę chociaż zrobić to porządnie. Toby nie reaguje. Delikatnie całuje go w usta. Widzę, że ich kąciki delikatnie uniosły się ku górze. Siadam na nim okrakiem, a on natychmiastowo otwiera oczy.

- Czy ja nadal śnie? - wychrypia.

- Kochanie - to słowo samo wymyka mi się z ust. Nigdy wcześniej, go tak nie nazwałam. - jest mi strasznie zimno.

- Bardzo chętnie cię rozgrzeję - flirtuje i przyciąga mnie do siebie. Czuję pod sobą jego podniecenie.

- Toby, mówię serio. Zaraz zamarznę. - chłopak najpierw głośno wzdycha, a później mocno przytula mnie do siebie. Przewraca nas tak, że znajduję się pod nim. Całuje mnie troskliwie w czoło, zsuwa się i nakrywa kołdrą. Dba, aby każdy centymentr mojego ciała był pod przykryciem.

- Faktycznie tu zimno. - Wstaje i ociera dłońmi o przedramiona. - Siedemnaście stopni. - mówi, spoglądając na termometr. -  Cholera, ogrzewanie musiało paść. - Zrobię ci herbatę, a ty się ubierz. - zarządza, podając mi torbę z rzeczami.

- Dobrze, tato - odpowiadam sarkastycznie. 

Toby chce zadzwonić do sąsiadki, z pytaniem, czy u niej również nie działa ogrzewanie, lecz powstrzymuję go ze względu na wczesną porę.

- Możemy pojechać do mnie. - proponuję

- Zadzwonię do właściciela budynku. Nie pozwolę, żebyś marzła - stwierdza i podaję mi kubek ciepłej herbaty.

Uśmiecham się tylko, bo wiem, że z nim nie wygram. Jest uparty, a mi jest zimno. Nie ma sensu się kłócić.

Godzinę później, ktoś puka do drzwi. Toby otwiera, a ja siedzę, na łóżku otulona kocem. Z minuty na minutę, robi się coraz zimniej. Pogoda na dworze, również pozostawia wiele do życzenia. Słyszę, że Toby wita się z dwoma osobami. Jedną z nich na pewno jest właściciel budynku, drugą jakaś kobieta. Poznaję jej głos. Pogodny, ciepły głos.  Próbuję odszukać go w głowie, w wspomnieniach.  Wstaję i robię kilka kroków, aby para była dla mnie widoczna.

- Beatrice? - mówi zdziwiona. Chcę się przywitać, ale jej widok mnie paraliżuje. To Sandra. Mama Mikea. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top