Rozdział czternasty
Kiedy byliśmy razem chciałam aby czas płynął wolniej, a dzień nigdy się nie kończył.
Od dnia kiedy jestem sama chcę, aby czas płynął szybciej, a dzień jak najszybciej się skończył.
Tak jest i będzie codziennie, aż w końcu zacznę wszystko od nowa.
***
Jesienne wieczory okazują się dla mnie nie do zniesienia. Nie bez powodu, tą porę roku nazywa się depresyjną. Po rozstaniu z Mikiem wmówiłam sobie, że z czasem będzie mi łatwiej. Gówno prawda. Teraz wiem, że czas nie leczy ran, lecz przyzwyczaja do bólu. Każdego dnia budzę się z myślą, że nie ma go przy mnie. Kiedy wracam ze szkoły, wyobrażam sobie, że czeka na mnie w domu, a kiedy wydarzy się coś dobrego, od razu chcę mu o tym opowiedzieć. Nie ważne jak bardzo żałośnie to zabrzmi, chciałabym powiedzieć mu nawet o Toby'm i o tym jak się przy nim czuję. Każdego dnia, leżąc na trawie o 21.43 i gapiąc się w gwiazdy, wyobrażałam sobie, że się budzę, a cały ten pieprzony rok, okazuje się snem.
Toby jest cudowny pod wieloma względami. Sprawia, że czuje coś, czego nigdy nie czułam, ale nie jest i nigdy nie będzie Mikiem.
- Pamiętaj, że zawsze będę cię kochać- mówię cichutko, mając pod sobą lekko wilgotną trawę.
-Ja ciebie też - słyszę w głowie, a oczy zalewają mi się łzami.
-Tak bardzo za tobą tęsknię. - głos mi się łamie.
Dźwięk Sms-a przywraca mnie na ziemie. Przecieram oczy rozmazując pewnie cały makijaż. Nie obchodzi mnie to, i tak jest ciemno.
Tobias: Już za tobą tęsknię. Dotarłaś do domu??
Do Tobias: Tak. Właśnie miałam do ciebie pisać :*
Kłamię. Coraz częściej to robię, a przecież zawsze powtarzałam Mikeowi, że szczerość jest najważniesza.
***
Przez kilka kolejnych dni, znów unikam Tobiasa. Zdawkowo odpowiadam mu na wiadomości, przekładając kolejne spotkania, z powodu "braku czasu". Kiedyś niewyobrażałam sobie życia w pojedynkę, ale tyle wytrzymałam w samotności, że już chyba wolę to, od strachu przed utraceniem kolejnej ważnej osoby.
Czemu to takie trudne?
W szkole ani trochę nie mogę się skupić. Myślę tylko o tym, by wrócić do domu i znów zanurzyć głowę w poduszkę. Niestety, ktoś postanawia zepsuć mi plany.
- Hej kochanie - mama entuzjastycznie otwiera mi drzwi, gdy wreszcie docieram do domu.
- Hej - próbuję się uśmiechnąć.
- Umyj ręce i chodź do stołu, mamy gościa - widzę, że mama chce dodać coś jeszcze, lecz wchodząc do jadalni zauważam Tobiasa.
- Hej? - jestem zdziwiona, jego obecnością. Kilka sekund wcześniej byłam przekonana, że mama zaprosiła na obiad swoją nową miłość.
- Zostawie was - wyczytuję z ruchu warg mamy i patrzę, jak oddala się w stronę kuchni.
- Hej, przyszedłem, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Twoja mama zaproponowała, żebym został na obiedzie - Toby wyczuł moje niezadowolenie z wizji wspólnego rodzinnego obiadu. - Pojdę sobie, jeśli chcesz.
- Zostań, mama robi przepyszne spaghetti. - Uśmiecham się i obracając wzrok, wchodzę do kuchni. Odkręcam wodę w kranie, aby umyć dłonie i zagłuszyć rozmowę.
- Mamo... - zaczynam.
- No co? - oburza się. - Wiem, że go lubisz, ale boisz się zaangażować. Nie chcę żebyś traciła szanse na miłość przez Mikea. - mówi, na szczęście na tyle cicho, że Tobias nie ma prawa tego usłyszeć.
- Lubię go, na prawdę... ale to chyba za szybko na rodzinne obiadki, nie sądzisz? Jest mi dobrze samej. - zakręcam wodę i ściszam głos do szeptu.
- Kogo ty chcesz oszukać kochanie? Każdy potrzebuje drugiej osoby do szczęścia. - mama mówi to z wielką pewnością w głosie. Coś na wzór: "Słońce się gorące, a woda mokra"
- Odkąd się zakochałaś, zrobiłaś się strasznie zaborcza. - marudzę. - Po za tym, gdybym nie zakochała się kiedyś w Mikeu teraz bym nie cierpiała. - stwierdzam. Sama nie wiem, dlaczego tak pomyślałam.
- Marny argument - mówi, wpychając mi w dłonie miskę z obiadem. - Mike nie zawsze był idealny, ale nigdy nie zwątpiłam w to, że zależy mu na twoim szczęściu. Nawet jeśli teraz cierpisz, nie powinnaś żałować ani minuty, w której byłaś szczęśliwa.
Nie płacz Tris, nie płacz.
- Pięknie pachnie - podlizuje się Toby, gdy wychodzę z kuchni z miską pełną makaronu, w sosie pomidorowym.
- Zobaczysz jak dobrze smakuje - podsumowuje nieskromnie mama.
Przez cały obiad, nie odzywam się ani słowem. Mama zachowuje się tak, jakby Toby był conajmniej moim narzeczonym. Oboje robią do siebie maślane oczy i chcą zrobić na sobie jak najlepsze wrażenie. Żenada.
Mama lubi wszystkich moich znajomych, nie zależnie od tego jacy są. Uwielbiała też mojego byłego chłopaka, wiedząc, że wiele razy kłóciliśmy się z jego powodu. Mówiła, że mimo błędów, które popełnia, widzi, że szczerze mnie kocha i jeśli jestem z nim szczęśliwa powinnam robić wszystko żeby nam się udało.
Robiłam wszystko, nie udało się.
Od zawsze uważam, że mama jest zbyt dobra. Nie oceniam, bo wiem, że mam to po niej. Dla mnie zrezygnowała z kilkunastu lat beztroskiego życia, a zamiast wychodzić na drinki z przyjaciółkami, rozstrzygała moje beznadziejne, dziecięce dylematy. Zawsze miała rację. Może teraz też ją ma i powinnam dać szansę Tobyemu.
- Ostatni sprząta - śmieje się mama, kończąc swój posiłek jako pierwsza.
- Mogę sprzątać, ale muszę wziąć dokładkę - bajeruje Tobias, spoglądając na mnie ukradkiem. Uśmiecham się sztucznie.
- Przepraszam, że odchodzę od stołu, ale muszę zrobić zakupy, zanim zacznie się mój ulubiony serial. - mama należy do tych osób, które nie ominęły ani jednego odcinka "Przyjaciół". - Chcecie coś?
- Nie, dzięki. - odpieram, nie pytając o zdanie Tobias'a. Zresztą, co on ma do gadania? - Wjedziesz mi do apteki? - pytam po chwili.
- Jasne. Wyślij mi numer recepty! - krzyczy, prawie wybiegając z domu.
- Jesteś chora? - pytał Toby, zbierając ze stołu brudne talerze. Ostatnie dwie minuty, patrzył na mnie tak, jakby brał się na odwagę do wypowiedzenia tych słów.
- Zanieś je do zmywarki - proszę, zmieniać temat.
- To chyba nie była odpowiedź na moje pytanie - śmieje się, chociaż moim zdaniem nie było ku temu powodu. Nigdy nie wie, kiedy skończyć temat.
- Nie, nie jestem. To witaminy - kłamię. Boże, nie zsyłaj mnie do piekła.
- Aha - na bank nie uwierzył.
Witaminy na receptę? Brawo Tris, większej ściemy nie dało się wymyślić. Mogłam chociaż udawać anemię lub inną chorobę, którą ciężko dostrzec.
A może nie skłamałam? Jeszcze kilka lat temu, depresja nie była uznawana za chorobę. Właściwie wcale nie twierdzę, że ją mam. Poszłam do psychologa tylko raz dla świętego spokoju, bo mama stwierdziła, że boi się, że coś się zrobię. Bez sensu. Nigdy nawet nie miałam takich myśli, chociaż psycholog, który zachowywał się jakby znał całą prawdę świata, pogorszył sytuację i wmówił mamie, że potrzebuję receptę od psychiatry na psychotropy. Właściwie są spoko. Dzięki niemu lepiej śpię. To chyba jedyna zaleta.
Jeszcze tylko taka rada. Jeśli czujcie się źle, nie bierzcie psychotropów, nie działają! No chyba że chcecie się po prostu wyspać.
- Twoja mama jest bardzo miła. Chyba mnie lubi - Toby nieudolnie próbuje zmusić mnie do rozmowy.
- Nie podniecaj się tak, ona lubi wszystkich - przypadkiem znów jestem nie miła. - Chodź na górę. - dodaję i ruszam w stronę swojej sypialni.
- Tris - chwyta mnie za rękę, tuż przed drzwiami mojego pokoju - jeśli chcesz, zostawię cię samą. Po prostu się martwię. Nie potrafię cie rozgryźć - patrzy na mnie z politowaniem, nie puszczając mojej dłoni.
- To nie tak- obracam się na pięcie, podchodzę do niepościelonego łóżka i z ciężkością na nie opadam. - Po prostu, mam gorszy czas. To nie Twoja wina.
- Mogę coś zrobić, żebyś się uśmiechnęła? - pyta, siadając obok i znów chwytając mnie za rękę. Jest w tym na prawdę dobry. Jego dotyk uspokajał mnie w sekundę.
Cały czas słyszę w głowie słowa mama. Mikeowi zawsze zależało na twoim szczęściu.
Zupełnie zatracam się w tej myśli, nie zdając sobie sprawy z tego, że usta Tobiasa znajdowały się kilka centymetrów od moich. W mgnieniu sekundy chłopak całuje mnie namiętnie, a ja nieruchomieje, nadal słysząc w głowie głos mamy.
- Może lepiej jeśli już pójdziesz. Spotkamy się jutro, okej? - jest mi przykro, że muszę to powiedzieć, bo bardzo chcę żeby został, ale nie może mnie widzieć w takim stanie. Od urojenia łez dzielą mnie dwa niepotrzebne gesty, lub kilka słów za dużo.
- Między nami wszystko, okej? Powiedz, jeśli zrobiłem coś źle - chcę wyznać mu co tak właściwie czuję, ale boję się, że prawda o mnie i moim życiu go wystraszy.
- Mówiłam już, to nie Twoja wina. Zdrzemnę się, może mi przejdzie. Odezwę się wieczorem. - Całuję chłopaka w policzek, aby udowodnić, że wszystko jest w porządku.
- Może witaminy stawią cię na nogi - wyczuwam dużą dawkę sarkazmu. Zabolało. Nie myliłam się, wie, że kłamałam.
Odprowadzam chłopaka do drzwi, żeganając sie zwyczajnym "na razie". Toby wydaje się smutny i zdezorientowany. Wiem, że to moja wina. Wracam na górę i wbijam głowę w poduszkę. Wreszcie mogę płakać. Nie zamierzam się powstrzymywać.
Leki przybywajcie, chcę spać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top