Rozdział trzynasty

Kiedy byłam z Mikiem, za każdym razem, gdy zobaczyłam spadającą gwiazdkę, życzyłam sobie, abyśmy byli szczęśliwi. Teraz jestem sama i wcale nie jestem szczęśliwa, ale nie jestem zła na gwiazdkę. Może ona nadal chce spełnić to życzenie. Może zrobi wszystko, żebyśmy odnaleźli szczęście- nie razem, lecz osobno.

W niedzielę budzi mnie dźwięk przychodzącego Sms-a.

- Wyłącz to! - odzywa się przyjaciółka, u której spędziłam sobotnią noc, ponieważ w moim domu nocował chłopak mamy.

Tradycyjnie zasnęłyśmy bardzo późno, a sen poprzedzony był połówką malinowej wódki. Sama z trudem otwieram oczy. Literki na ekranie zlewają mi się w całość.

- Jest już po dwunastej - trzy razy upewniam się, czy wzrok mnie nie myli.

- Już? Chyba dopiero - komentuje Charlie, nakrywając głowę poduszką.

Na ekranie telefonu, dostrzegłam wiadomość.

Tobias: Hej kopciuszku, dasz się wyciągnąć na jakiś spacer?

Do Tobias: Nie wiem, czy to dobry pomysł.

Odpisuję po chwili namysłu. Nie ukrywam, wiadomość od razu wywołała uśmiech na mojej twarzy, ale nasze spotkania, nie zawsze kończyły się tak, jakbym tego chciała.
Spoglądam na przyjaciółkę, aby poprosić ją o radę, niestety jej oczy nadal są zamknięte, a z jej ust wydobywa się lekkie chrapanie.

- To mi pomogłaś - mruczę pod nosem.

Podchodzę do okna. stawiając kroki na pamięć. Słońce oślepia mnie, gdy podnoszę roletę. Po burzy zawsze wychodzi słońce - myślę. Przypominam sobie wczorajsze porównanie do burzy i uśmiecham się mimowolnie. Dźwięk telefonu sygnalizuje kolejną wiadomość.

Tobias: Ciocia zostawiła mi psa pod opieką, nie wiem czy lubisz zwierzęta, albo spacery, ale będzie mu bardzo miło, jeśli wyjdziesz z nami :D (a ja może wreszcie się czegoś o tobie dowiem) :*

Tobias: Nie daj się prosić kopciuszku ♡♡

Tobias: Halo, jesteś tam?

Wgapiam się w wiadomości i czytam je tyle razy, że znam je na pamięć.

- Wstawaj Charlie, niedługo trzynasta.
- szturchnięciem budzę przyjaciółkę.

- Dzisiaj nie wstaje - odpowiada mocno zachrypniętym głosem..

- A jak ci powiem, że mam randkę? - wyśpiewuję teatralnie i podaję przyjaciółce wodę, zgadując, że właśnie tego teraz potrzebuje.

Charlie natychmiast wyskakuje z łóżka, zupełnie jak przy uderzeniu piorunem (Boże, co ja mam z tą burzą?) i zamiast butelki, wyrywa mi z dłoni telefon. Ucieka na drugi koniec pokoju i obraca się do mnie tyłem, czytając wiadomości.

- Co ty robisz?! - krzyczę, widząc ruch jej palców, na klawiaturze mojego smartfona. - Nie próbuj, nic napisać!

- Za późno. - Spogląda na mnie z wielką satysfakcją i oddaje smartfona. 

Do Tobias: Bardzo chętnie :* Może później jakaś kawa?

- Głupia jesteś! - uderzam przyjaciółkę w ramię.

- Jeszcze mi podziękujesz. Idę zrobić śniadanie, a później przerobię Cię na gwiazdę - wypowiada, biegnąc w podskokach do drzwi. Siadam z otwartymi z bezsilności ustami i patrzę, jak znika za rogiem drzwi.

- To tylko spacer! - krzyczę po chwili. Charli jest już chyba zbyt daleko, żeby mnie usłyszeć.

***

Kilka godzin później jestem już gotowa do wyjścia. Czuję się podekscytowana, ale też zestresowana. Bardzo zestresowana. Od kilku minut boli mnie brzuch i pocą mi się dłonie. Prawie tak, jakby miało to być nasze pierwsze spotkanie.

Od Tobias: Jestem.

Odczytując Sms-a, wychodzę z domu. Wcześniejsze kilka minut siedziałam już gotowa na korytarzu. Nie lubię, gdy ktoś na mnie czeka.

- Hej - mówię cicho, machając nieśmiale ręką.

- Hej, ślicznie wyglądasz - usmiechnął się tak szczerze, że odruchowo również to zrobiłam.

- Dziękuję. Cześć słodziaku! - malutki piesek dolatuje do mnie, merdając ogonkiem.

- Już się przecież witaliśmy - śmieje się Toby.

- Piękny jest - dodaję z zachwytu, wpatrując się w radosny pyszczek kundelka. - Jak się wabi? - dopytuję.

- Arni. - odpowiada, spoglądając na kundelka. - Chyba Cię polubił.

Idziemy do parku, niedaleko mojego domu, który o tej porze roku wygląda całkiem ładnie. Jesienne słońce okazuje się mało gorące, dlatego już po chwili żałuję, że dałam się namówić Charlie na sukienkę. Z trudem udaje mi się, powstrzymać trzęsiące się z zimna dłonie. Rozmawiamy dosyć swobodnie i zbyt normalnie, w porównaniu do naszych poprzednich spotkań. Toby co jakiś czas spogląda na mnie ukradkiem, dzięki czemu oboje mamy na twarzach uśmiech. Wreszcie nie zachowuje się jak dupek.

- Długo jesteś sama? - pyta w pewnym momencie.

- Rok, prawie rok. - odchrzakuję. Nie spodziewałam się poruszenia tak intymnego tematu.

- Jesteś sama przez rok? - pyta zszokowany. - Myślałem, że to dość świeża sprawa - dodaje, co wprowadza mnie w zakłopotanie. Otwieram usta, ale nie potrafię skleić odpowiedzi. Toby najwyraźniej zdaję sobie z tego sprawę i postanawia kontynuować. - No wiesz, masz nadal jego zdjęcie na biurku.

- Wiesz, jak zepsuć atmosferę. - mówię w końcu. - Chodź słodziaku. - pochylam się nad pieskiem, zajętym wąchaniem liści.

- Przepraszam, nie chciałem Cię zasmucić - Toby zatrzymuje się i chwyta moją dłoń. - Po prostu chciałbym Cię lepiej poznać, nadal mało o tobie wiem. - tłumaczy, spoglądając głęboko w moje oczy.

- Więc pytaj, ale może na początek o weselsze rzeczy. - mówię szybko, jeszcze szybciej się odwracając. Panikuję, ponieważ jego spojrzenie mówiło "zaraz Cię pocałuję".

- To zapraszam do mnie na kawe, tak jak chciałaś - lekko przyspiesza, odciągając Arni'ego od następnej rzeczy, którą próbuje poznać za pomocą węchu.

Ja chciałam iść na kawe?! No tak, Charlie... Prawie zapomniałam o jej wiadomości.

Kiedy spojrzałam na Tobiasa poraz pierwszy, wydawało mi się, że mieszka w wielkiej villi z basenem, a z sufitu w jego salonie zwisają złote żyrandole. Wiem, że jego rodzice mają dużo kasy. Skąd? Moja przyjaciółka z zadatkami na detektywa, znalazła w internecie dziesiątki ich zdjęć, z wakacji na Karaibach, albo z balów charytatywnych, które sponsorowali. Zamiast wielkiego domu, z pozłacanymi drzwiami, zastaję małą kawalerkę, na trzecim piętrze, przeciętnego bloku. Toby po drodze do mieszkania opowiedział mi, że od dłuższego czasu mieszka sam. Wyprowadził się od rodziców, żeby żyć na własne konto. Najwyraźniej męska duma, kazała mu odciąć się od pieniędzy rodziców. Może nawet  trochę mi to imponuje.

Wchodzimy do mieszkania. Toby odpina psa ze smyczy, a następnie pomaga mi ściągnąć kurtkę. Rozglądam się po dużym pokoju, który pełni rolę korytarza, salonu, sypialni kuchni i jadalni w jednym. Jedyne drzwi (poza wejściowymi) prowadzą zapewne do łazienki.

Mieszkanie jest ciasne, lecz wydaje się przestronne. Myślę, że jest to efektem minimalizmu. Toby raczej nie wybrał tego stylu świadomie. Określiłabym to wnętrze jako niczyje. Puste. Żadnych zdjęć, dodatków, figurek z wakacji, magnesów na lodowce.

- Niestety nie zaproponuje Ci nic do kawy, nie często mam gości. - mówi, nalewając wody do czajnika. Orientuję się, że nadal stoję i penetruję mieszkanie wzrokiem.

- Spoko, raczej nie będę długo. - Siadam na kanapie, zajmując możliwie najmniejszą jej część. Piesek wskakuje mi na kolana.- Ładne mieszkanie. - kłamię. Tak na prawdę, jest mało przytulne i za bardzo męskie.

- Podziękowałbym, ale wiem, że tak nie jest. - Toby stoi do mnie tyłem, ale wiem, że się uśmiecha.

- No dobra, brakuje tu trochę damskiej ręki - Bardziej, niż trochę - dodaję w myślach.

- A wiesz, że właśnie planuję zrobić remont? Może byś mi pomogła? - podaje mi kawę, pochylając się nade mną tak bardzo, że czuję jego oddech na szyi.

Często to robi. Jara go zakłócanie mojej strefy prywatności.

- Mleko? Cukier?

- Mleko i cukier.

- Taka słodka dziewczyna, a jeszcze cukru potrzebuje - podsumowuje pod nosem.

- Banalne - Krytykuję tani tekst na podryw. Chcąc uniknąć jego spojrzenia, zaczynam bawić się z psem.

- To co, pomożesz mi przy remoncie? - powtarza się. - Oczywiście, nie mam za myśli tynkowania ścian, ale kolory farby mogłabyś wybrać.

- Pod warunkiem, że zgodzisz się na różowy - droczę się z nim, szybko popijając kawę. Mam wrażenie, że jeśli nie będę niczym zajęta, Toby rzuci się na mnie z pocałunkiem.

Chcę jak najszybciej wrócić do domu. Nie dlatego, że nie jest miło, tylko dlatego, że boję się, że zrobi się zbyt miło. Przed wyjściem postanowiłam robić wszystko w zgodzie z samą sobą.

Z niczym się nie śpiesz Tris, jesteś odpowiedzialna i rozważna. Jak mu zależy, to poczeka. - powtarzam sobie w głowie.

Długo rozmawiamy o sobie. On opowiada mi trochę o swoim prawie idealnym, a jednak nie łatwym dzieciństwie, a ja z każdym jego słowem, uświadomiam sobie, że jesteśmy zupełnie z innej planety.

Przeciwieństwa się przyciągają, prawda?

Toby opowiedział mi o swoim dzieciństwie. Jego rodzice od zawsze mieli pieniądze, ale nie mieli dla niego czasu. Właściwie wychowywała go siostra mamy, jedna osoba z rodziny, z którą utrzymuje kontakt.
Relacje z rodzicami pogorszyły się jeszcze bardziej, kiedy po kontuzji nie mógł wrócić na boisko. Właściwie to mógłby, gdyby podjął się trudnej, lecz skutecznej rehabilitacji. Ale Tobias tego nie chciał. Chciał być Tobiasem Clintonem, a nie Tobiasem od baseballa. Podczas pobytu szpitalu, zdał sobie sprawę z tego, że ludzie zauważają go i szanują tylko ze względu na karierę w sporcie. Jego mama rozumiała Jego decyzje, ale nie chciała przyznać tego przed ojcem, dla którego sława była ważniejsza niż syn. Dlatego Toby się wyprowadził. A później kontakt już całkowicie się zerwał. "Wysyłam im tylko kartki na święta" - mówił smutno. 

Tematy rozmów z czasem zmieniają się, na zupełnie inne. Z każdym kolejnym zdaniem, mam wrażenie, że robi się coraz swobodniej. Prawie całkowicie pozbywam się poczucia skrępowania. Naturalnie zbliżaliśmy się do siebie. Przyznam, że całkowicie straciłam poczucie czasu. Nie spodziewanie godzina na zegarku, zmieniła się z osiemnastej, na dwudziestą czterdzieści dziewięć. 

- Boże, już ta godzina. - zrywam się natychmiastowo. 

- Szczęśliwi czasu nie liczą. - śmieje się Tobias, wstając z kanapy, zaraz po mnie.

- Dziękuję za kawę i w ogóle za wszystko - ruszam w stronę części pomieszczenia, którą nazwałabym korytarzem.

- Poczekaj - zatrzymauje mnie, obejmując w pasie. Znów próbuje zahipnotyzować mnie tym wyjątkowym spojrzeniem. - To ja dziękuję.

Usmiechna się, a następnie przybliża do moich ust. Minęło kilka sekund, a ja już wiem, że wygrał. Nic nie mogę poradzić, że tak na mnie działa. Bez wahania pozwolam mu na kilka namiętnych pocałunków.

- Odprowadzę Cię do domu. - mówi po chwili, odsuwając się kilka centymetrów.

- Nie, chcę się przejść. Lubię spacerować sama. - wcale nie zamierzam iść prosto do domu.

Niebo na mnie czeka. Mike na mnie czeka.

- Będę się martwić.

- Nic mi nie będzie, napiszę, gdy dojdę do domu. - zapewniam. 

- Będę czekał - ponownie mnie całuję, tym razem krótko, jakby była to część naszej codziennej rutyny. 

Wychodząc dostrzegam spadającą gwiazdkę. 

Chcę być znów szczęśliwa. - Myślę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top