Rozdział pierwszy
- Tris! - słyszę głos mamy, który miesza mi się ze snem. - Tris, wstawaj!
- No już! - krzyczę. Wstawanie wcześnie rano, nigdy nie należało do moich ukochanych zajęć.
- Tris, bo się spóźnisz!
- No przecież wstaję!
Wiem, że zanim się ogarnę, muszę zejść na dół, aby zakomunikować mamie, że nie śpię. Inaczej jeszcze dziesięć razy usłyszę słowa "wstawaj, bo się spóźnisz". Uwierzcie mi; nie ma nic bardziej wkurzającego, niż słuchanie jej krzyków o tej godzinie.
Podchodzę do lustra, aby związać moje rozczochrane, zniszczone od rozjaśniania włosy w niedbały kok. Zbiegam po schodach, które prowadzą bezpośrednio do niewielkiego salonu.
Razem z mamą mieszkam w małych rozmiarów domku, na obrzeżach Chicago. Z mamą dogadujemy się całkiem dobrze. Rozmawiam z nią, jak z najlepszą przyjaciółką, dlatego też często kłócę się z nią jak z rówieśniczką.
Powód jest jeden. A właściwie dwa. Pierwszy jest taki, że urodziła mnie, gdy miała siedemnaście lat. Tak wiem, bardzo szybko. Wciąż powtarza mi, abym nie popełniła tego samego błędu. Czyżbym była błędem?
Drugi powód jest taki, że mój ojciec zostawił ją, gdy dowiedział się o ciąży. Od tego czasu chodzi na randki, ale jeszcze z nikim się nie związała się na dłużej niż pół roku. Ma dopiero trzydzieści pięć lat. Wciąż jest szansa, na piękną miłość. Niestety od zawsze jestem skazana na jej obleśne opowieści o miłości.
No, bo kto, jak nie ja?
- Jestem. - odpowiedziadam z obojętnością w głosie.
Mama spogląda na mnie, próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Matko, gdzie się podziała moja piękna córeczka? - pyta, nalewając wodę do szklanki.
Wiem, że wyglądam tragicznie. Wczoraj zupełnie przypadkiem zahaczyłam o imprezę u Charlie. Mówię przypadkiem, bo nie często bywam na domówkach.
Charlie to moja najlepsza przyjaciółka, a zarazem moje największe przeciwieństwo. Nie wypadało odmówić.
Nie odpowiadając, wyrywam mamie szklankę z dłoni i wypijam wszystko jednym duszkiem. Obracam się pięcie i pospiesznym krokiem wracam do pokoju. Wiem, że jeśli zaraz nie usiądę, zwymiotuję cały wypity wczoraj alkohol.
Po niecałej godzinie stoję przed domem Charlie. Kilkukrotnie pukam w jasnoróżowe drzwi, przypominające wejście do baśniowej krainy.
Puk, puk
I nic.
Puk, puk, puk
Nadal nic. Stoję chwilę nieruchomo wpatrując się w okno. Zasłonięte okno.
Puk, puk, puk, puk, puk, puk, puk
Czuję, że zaraz odpadnie mi ręka!
Wyciągam telefon i wykręcam numer przyjaciółki.
Już po chwili słyszę jej głos.
- Co? - mówi zaspanym głosem.
- Jak to co? Dobijam się do ciebie od kilku minut. - mówię agresywnie.
Spóźnić się w drugi dzień szkoły? Tak to jest, kiedy wymyślisz sobie imprezę pierwszego września.
- Sory, jestem na dworze.
- Sama? - pytam.
Pewnego dnia zawarłyśmy umowę. Ona ma klucze do mojego domu, a ja do jej. Wchodzimy tylko w wyjątkowych sytuacjach, lub za pozwoleniem. Normalnie odkluczyłabym drzwi i przez dom, przeszła na taras. Jednak nie byłam pewna, czy jest sama. A drugi punkt umowy brzmi:
"Przerywasz mi spotkanie z osobnikiem przeciwnej płci, tylko wtedy, jeśli masz takie pozwolenie, poważny problem, lub wiesz, że grozi mi poważne niebezpieczeństwo"
Zaznaczam: pisałyśmy to w wieku dziesięciu lat.
- Poczekaj - mówi, prawdopodobnie odkładając telefon. - Brandon! Jesteś jeszcze? - woła tak głośno, że słyszę jej głos po drugie stronie budynku.
Brandon jest od nas rok straszy i cholernie przystojny. Śmiało mogę stwiedzić, że dziewiędziesiąt procent dziewczyn, które chodziły z nami do szkoły średniej, myśli o nim przed snem. Brandon jest kapitanem szkolnej drużyny koszykówki, co daje mu kolejny powód do bycia popularnym.
Relacja Charlie z Brandonem jest tak samo skomplikowana, jak i niezobowiązująca. Spotykają się raz na jakiś czas, są dla siebie osobami towarzyszącymi na każdej imprezie i muszę przyznać, że całkiem słodko razem wyglądają. W momencie, gdy po raz pierwszy poszli ze sobą do łóżka, przysięgli sobie, że nikt z nich nie będzie traktował tego poważnie. Byłam przekonana, że taki układ jest niemożliwy i prędzej, czy później, któreś z nich się zakocha, lecz wychodzi na to, że się myliłam.
- Właź - przyjaciółka zaprasza mnie do środka.
Jeśli można nazwać to zaproszeniem.
Wchodząc do domu Charlie, tak jak do siebie, mijam bałagan w przedpokoju i salonie. Przemykam przez stosy butelek po piwie, aż w końcu znajduję się przy drzwiach balkonowych. Po chwili jestem już na tarasie. Zauważam moją przyjaciółkę, leżącą na leżaku.
- Wiesz, że powinnyśmy już wychodzić? - mówię bezradnie.
- Proszę cię, tylko tak nie krzycz. - błaga średniego wzrostu, szczupła brunetka (właściwie to blondynka tyle, że farbowana).
- Ruszaj dupę, bo spóźnimy się na pierwszą lekcję.
- Naprawdę śpieszy ci się do szkoły? Nieźle się wczoraj musiałaś nawalić - mówi uderzając się lekko w czoło.
Dziś nasz pierwszy dzień w collegu. Gdyby nie kac, denerwowałabym się, jak podczas egzaminu na prawo jazdy, lecz teraz wszystko mi jedno.
- No to co mamy pierwsze? - spytała przyjaciółka, przekraczając wrota szkoły.
Obie wybrałyśmy ten sam kierunek - zarządzanie. Postanowiłyśmy, że wspólnie założymy firmę, która odniesie sławę jak Google.
- Coś z matmą - mówię z udawanym entuzjazmem.
- Może dziś poznamy kolejnych przystojniaków, jak dokładnie dwa lata temu. - raduje się Charlie.
A co było dokładnie dwa lata temu?
***
- Widziałaś już naszą listę klasową? - spytała Charlie, krocząc szkolnym korytarzem.
Zielono- niebieskie włosy falowały jej w rytm kroków.
- Jeszcze nie, czekam na niespo... - zaczęłam, gdy nagle - Ała, uważaj jak łazisz baranie! - musiałam nakrzyczeć na debila, który wszedł mi właśnie pod nogi, a ja o mały włos pocałowałabym podłogę.
- No sory. - przystojny, brązowooki baran, spojrzał w moje oczy.
- Sory?! Tylko tyle masz jej do powiedzenia debilu? - wtrąciła się urodzona obrończyni płci pięknej- Charlie.
- Przepraszam, ja na prawdę nie chciałem w ciebie wejść. - tłumaczył się.
- Myślę, że o niczym innym nie marzy, tylko o tym, żeby w ciebie wejść. - odezwał się ciemnoskóry, wysoki chłopak.
- Zamknij się Brandon - uciszył go bezimienny baran.
- Zmywamy się stąd Tris. - przyjaciółka wydała polecenie.
***
- Trzeba ci w końcu znaleźć jakiegoś chłopaka.
- Nie, dzięki. - wyraźnie zaznaczam, że nie podoba mi się jej pomysł.
- Zakład, że do końca tego roku szkolnego znajdziesz kogoś, z kim będziesz szczęśliwa? - proponuje.
- To niemożliwe. - zaprzeczam, pewna swojego zdania.
- A wiesz co jeszcze jest niemożliwe?
- skinęłam głową. - Że ja też znajdę chłopaka na stałe. - wybucham śmiechem, widząc gesty, które wykonuję mówiąc o zakochaniu, jak o locie w kosmos.
Charlie tylko raz była w poważnym związku, tak jak ja, i tak jak mój, skończył się klapą. Ona postanowiła żyć chwilą, a ja żyć zdecydowanie bez chłopaków. Czasem zazdroszczę jej, że potrafi zostawić przeszłość za sobą i żyć pełnią życia.
- W takim razie jeśli ty się ustatkujesz, ja też otworzę się na chłopaków. - podaję rękę, aby potwierdzić zakład.
- Chyba się niezrozumiałyśmy Tris. Jeśli ty się zakochasz, ja się ustatkuję. - uśmiecha się szeroko i gdy próbuję jej odpowiedzieć, łapie za moją dłoń. - Ej ty! - zawołała przechodzącego akurat chłopaka. - Podejdź tu.
Niski blondyn podszedchodzi do nas i spogląda na nasze dłonie.
- Co będę z tego miał? - pyta.
- Czy chłopacy zawsze muszą coś z wszystkiego mieć?
- Aha - mówi potwierdzająco.
- Jak ona się zakocha - Charlie wskazuje na mnie palcem. - Wtedy będziesz mógł się ze mną ożenić.
- Nie radzę. - szepczę.
- Ej - czuję uderzenie na przedramieniu - Słyszałam idiotko.
- Dobra przecinaj. - i tak właśnie robił.
Bardzo chcę, aby moja przyjaciółka znalazła miłość swojego życia. W głębi duszy wiem, że umawianie się z chłopakami na jedną noc nie daje jej tyle radości i poczucia bezpieczeństwa, co związek z Davem, który był jedynym "na poważnie" chłopakiem Charlie. Osobiście nigdy go nie lubiłam, ale starałam się okazać mu niezbędne minimum tolerancji, aby nie złamać serduszka przyjaciółce, chociaż w końcu sam to zrobił.
Ja sama nie mam zamiaru się z nikim wiązać, choć nieskromnie powiem, że kandydatów jest wielu. Mogłabym spotykać się z jednym, czy drugim z nich, ale wiem, że żaden nie da mi tego, co dał mi Mike.
Zakłady z Charlie zawsze kończą się ciekawie. Bardzo ciekawie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top