Rozdział dwunasty

- Tris! - woła mnie Toby, wychodząc z czarnego samochodu. Mężczyzna, którego jeszcze dziś rano, okrzyknęłam dupkiem roku i któremu zarzuciłam, że chciał mnie tylko przelecieć, zjawił się piętnaście minut po moim telefonie. Wiatr jest tak silny, że czuję zapach jego perfum, zanim jeszcze się do mnie zbliża. Deszcz nadal pada, a na mnie nie ma już suchej nitki. Wybiegając w pośpiechu nie przebrałam leginsów, a na niezbyt grubą bluzę, wrzuciłam tylko kurtkę parkę, która podobno miała być nieprzemakalna. Toby obejmuje mnie prawą ręką, 
a drugą otwiera drzwi pasażera. Gwałtownie wpycha mnie do środka.

- Wsiadaj, bo zmarzniesz. - mówi zdenerwowanym tonem.

Chcę powiedzieć tak wiele, że daję radę tylko nieszczerze się uśmiechnąć i bez słowa zajmuję miejsce w samochodzie. - Mam nadzieję, że nie zadzwoniłaś po mnie, żeby znów się na mnie wyżyć. - dodaje, widząc moje zakłopotanie.

- Ja.. ja przepraszam za tamto. Po prostu, sama nie wiem... przepraszam - czuję, że czerwienię się ze wstydu. Zaczynam odczuwać niską temperaturę, chociaż ogrzewanie w samochodzie już jest włączone. Fioletowe leginsy kleją mi się do skóry.

Toby rusza, ale zamiast na drodze, skupia swoje spojrzenie na mnie.

- Co się stało? To znaczy, dlaczego zadzwoniłaś? - pyta kładąc dłoń na moim kolanie. Moje ciało przechodzi gorący i paraliżujący dreszcz.

Wciąż jedziemy, a ja nie mam pojęcia dokąd. Szczerze mówiąc nie chcę wiedzieć. Liczy się dla mnie tylko to, że nie jestem już sama. Przy Tobym czuję się bezpiecznie, czuję się potrzebna... Podążamy drogą, która codziennie prowadzi mnie do szkoły. Ale chyba nie taki jest cel naszej podróży?

- Chciałam cię zobaczyć - mówię tak cicho, że nie jestem pewna czy mnie słyszy.

Toby zatrzymuje samochód na pierwszym zajeździe. Rozglądam się, ale nie widzę żadnego znajomego budynku. Chłopak odgarnia mi włosy, które opadły na moją twarz i zatopia swe spojrzenie w moich oczach. Po chwili czuję już wilgoć jego ust.

- Chcesz jechać do mnie? - pyta, na chwilę przerywając serię namiętnych pocałunków.

- Zostańmy tutaj - proszę uwodzicielsko. 

***

Próbuję wyrównać oddech. Opieram głowę o klatkę piersiową Tobiego i wsłuchuję się w intensywne bicie jego serca. Toby podnosi się lekko, wsuwając na siebie spodnie, a następnie sięga do bagażnika. Otula mnie kocem i ponownie przysuwa moją głowę do piersi. Wracam myślami do ostatnich kilku minut. Uwolniłam z siebie coś, czego nigdy wcześniej w sobie nie dostrzegłam. Obudziłam zwierzęcy instynkt, poczucie bliskości, spełniania, coś, czego nigdy nie czułam. Zawsze postrzegałam seks jako wynik wielkiej miłość. Ale przecież nie kocham Tobiasa, prawda? Było inaczej. Namiętnie, szybko i pusto. Nie było w tym mnie.

Wsłuchuję się w grzmoty za oknem i znajduję w nich siebie. Jestem jak ta burza. Pełna gniewu, trudnych emocji i bólu. Toby pozwolił mi zrzucić pioruny, wyładować to, co negatywne i złe. Teraz wtula mnie w siebie, a ja czuję spokój.

- Zawsze wozisz koc w samochodzie? -  pytam, przerywając niezręczną ciszę.

- Tylko wtedy, gdy mam zamiar uprawiać seks na tylnim siedzeniu - żartuje (albo mówi poważnie?), a z moich ust mimowolnie uwalnia się śmiech.

- Może lepiej się ubiorę - chwytam koc z pogardą, jakbym wyrzucała kanapki, które zostały w torbie na całe wakacje.

- Spokojnie, w drodze do domu, zawsze podrzucam go do pralni. - tym razem, na pewno żartuje, a ja śmieję się jeszcze głośniej.

Mimo śmiechu, atmosfera jest dość napięta. Oboje czujemy się niezręcznie, ubierając się w milczeniu, chociaż chwilę wcześniej, wykrzykiwaliśmy na zmianę swoje imiona.

- Na prawdę tak o mnie myślisz? - Toby przerywa milczenie. - Myślisz, że chodziło mi tylko o to, żeby zaciągnąć się do łóżka? Wiem, że dziś tylko to potwierdziłem, ale kiedy jesteś obok... - mówi szybko, jakby towarzyszył mu strach, że nie zdąży wytłumaczyć się na czas.

- Przestań - ucieszam go. - Miałam gorszy dzień, do tego wystaraszyłam się, że chcesz czegoś więcej, a ja nie mam czasu, ani ochoty na związki.

- Na razie wystarczy mi, że jesteś blisko. - Uśmiecha się szczerze i przytula mnie do siebie. - To, gdzie teraz jedziemy?

- Zawieź mnie do domu - proszę.

- O nie, chcesz żebym to ja pomyślał, że chciałaś mnie tylko przelecieć. - patrzy na mnie rozbawiony, a ja uderzam go pięścią w ramię. - Nawet nie zdążyliśmy pogadać - dodaje, robiąc minę kota z Shreka.

- Obiecałam mamie babski wieczór, ale trochę się pokłóciłyśmy. Chcę ją przeprosić. - mówię z wyrzutami sumienia.

- Odwiozę cię, ale pod jedyn warunkiem. - wbijam w niego pytające spojrzenie. - Następnym razem, gdy się spotkamy, nie nazwiesz mnie zrozumiałym dupkiem?

- Pod warunkiem, że nie będziesz mnie nachodzić - mówię tonem nauczycielki, grożącej palcem nieposłusznym dzieciom.

- Nachodzenie ślicznych kobiet, to moje drugie hobby - mówi, zwinnie przeciskając się między siedzeniami.

- A jakie jest pierwsze? - pytam, idąc w jego ślady.

- Myślę, że już się przekonałaś. - Toby przekręca kluczyk w stacyjce i zerka na mnie nie obracając głowy. Moja twarz zalewa się ciepłym rumieńcem. 

***
Po powrocie do domu, zastaję mamę w obecności Charlie, obie spoglądają się na mnie, jak na zbawienie.

- Na reszcie jesteś, kochanie - mama wtula się we mnie, jakbyśmy nie widziały się rok. - Gdzie byłaś?

- Musiałam się przewietrzyć. Przepraszam jeśli się martwiłaś. - rzucam beznamiętnie, ściągając z siebie przemoczoną kurtkę.

- Z kim się przewietałaś? - pyta Charlie, podbiegając do mnie i dotykając bluzy Tobiasa, którą mam na sobie. Zupełnie zapomniałam, że dał mi ją, aby nie było mi zimno.

- Byłam na zakupach, kupiłam sobie męska bluzę - uśmiecham się sarkastycznie.

- Zrobię wam kolacje. - proponuje mama, a ja razem z przyjaciółką, wędruję do swojego królestwa.

- Gdzie byłaś i czemu wróciłaś taka szczęśliwa w bluzie pachnącej samcem? - Charlie jak zwykle się ekscytuje i akcentuje każde słowo.

- Jestem do bani! - rzucam się na łóżko, zatapiając głowę w poduszkę.

- Niech zgadnę, spotkałaś się z Tobym i masz wyrzuty sumienia. - rozgryzła mnie. - Obie wiemy, że nie powinnaś ich mieć. - przyjaciółka chowa zdjęcie Mikea do szuflady, żeby jego słodkie oczka nie musiały na mnie patrzeć.

- Gorzej... - czuję się beznadziejnie, bo mimo poczucia winy, nie żałuję spotkania z chłopakiem.

- To tym bardziej nie masz czego żałować. - Charlie, rzuca mnie poduszką, aby rozładować atmosferę.

- Najpierw zarzuciłam mu, że chciał mnie tylko przelecieć, po czym kazałam mu przyjechać i znów mu na to pozwoliłam. - Wyrzucenie z siebie tych słów, sprawia mi trudność.

- No i w czym problem? - pyta, jakby nawet nie próbowała mnie zrozumieć. - Oczywiście poza tym, jak potraktowałaś go przed szkołą.

- Boję się... boję się w nim zakochać. - kładę głowę na kolana przyjaciółki, a z oczu ucieka mi łzy.

- Kochanie, ty tego potrzebujesz. Sama widzisz jak bardzo brakuje ci miłości. No pomyśl, znacie się tak krótko, a ty... - stara się powiedzieć to najdelikatniej jak tylko potrafi, aby mnie nie urazić.

- Przestań, bo poczuje się jak zdzira. - rzucam mimo jej potulnego tonu. -
Co ja powiem Mikemu kiedy znów się zobaczymy?

***

Dzień po niedokońca udanej imprezie, Mike spał prawie do trzynastej. Byłam na niego zła jak cholera, a jednoście czułam, że jest mi go żal.

- Przeprszaszam. - usłyszałam, jedząc obiad tuż przy nim. Chciałam być przy nim, gdy się obudzi.

- Idź się umyj. - próbowałam być głucha, na jego przeprosiny.

- Kochanie jesteś zła? Wiem, że miałem być u Brandona, ale wyszliśmy do baru, Brandon poznał jakąś laske, a chłopacy zaprosili mnie na imprezę- tłumaczył się.

- Myślisz, że o to chodzi? Myślisz, że chodzi o to, że poszedłeś na imprezę?

- To co zrobiłem nie tak?

- Chodzi o to, że o niczym mi nie powiedziałeś. Gdybyś napisał chociaż jedną wiadomość. Gdybym wiedziała, czego mogę się spodziewać, ale nie, lepiej kiedy myślę, że wypiłeś, siedzisz grzecznie w domu przyjaciela i po prostu dobrze się bawisz.

- Nie chciałem, żebyś się martwiła.

- A myślisz, że nie martwiłam się kiedy nie odpisywałeś ponad godzinę i kiedy jakiś obcy koleś powiedział mi, że jesteś praktycznie nie przytomny.

- Przepraszam, jestem debilem.

- Proszę cię tylko o jedno. Bądź ze mną szczery, zawsze.

- Będę mówił Ci o wszystkim, obiecuję.

***

Tak bardzo nie nawidziłam kłamstwa, a teraz sama kłamałam coraz częściej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top