Rozdział drugi
- Kebab? - pyta, gdy tylko kończą się ostatnie zajęcia.
- Pizza - odpowiadam.
- No to pizza-kebab - wybiera najlepsze rozwiązanie.
Piętnaście minut później jesteśmy już w najlepsze pizzerii w mieście. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, zamawiamy dużą pizze-kebab z podwójnym serem. Smak pizzy idealnie podkreślić ma piwo z syropem imbirowym, które pijemy tu odkąd zdanie "jesteśmy pełnoletnie a dowody zostawiłyśmy w samochodzie" wydaje się wiarygodne.
- Ale pyszne - wyduszam z siebie Charlie, co przez buzie pełna jedzenia brzmiało bardziej jak "Ałe płyszne".
Gdy już prawie skończyłyśmy, nasze rozmowy przerywa niespodziewany dźwięk mojego telefonu. Wyciągam starego samsunga z tylnej kieszeni moich jeansów, a na ekranie wyświetla się napis "Mamusia", oraz nasze wspólne zdjęcie.
- No, co jest mama? - Odebieram połączenie.
- Jak co jest? Miałaś być w domu pół godziny temu - mówi pretensjonalnie. Mogłaby się chociaż przywitać.
- To dziś? - pytam niepewnie, uświadamiając sobie, że powinnam być w drodze na urodziny babci.
- Gdzie jesteś? Podjadę po ciebie - proponuje, a ja umówiam się z nią, że będę czekać przez pizzerią.
Prawda jest taka, że nigdy nie przepadałam za wizytami u niej. Babcia od zawsze była bardzo nadopiekuńcza. Mam wrażenie, że zatrzymała się dwanaście lat temu i nadal traktuje mnie jak siedmiolatkę.
Jedyne, co cieszyło mnie w odwiedzaniu babci kiedy byłam dzieckiem, było to, że mogłam bawić się z moim rówieśnikami - jej sąsiadami.
Lia i Mike byli bliźniakami. Oboje mieli ciemne włosy i ciepłe kawowe spojrzenie. Lia była spokojna i opanowana. Dzięki jej odpowiedzialności ja i jej brat, zawsze unikaliśmy kary za nasze durne pomysły. Mike oprócz wyglądu, w niczym nie przypominał siostry. Zawsze był pogodny i wesoły, a z jego żartów śmiała się nawet pani Sanders, straszna, ponura staruszka, której bały się wszystkie dzieci w okolicy.
Kiedy miałam osiem lat, rodzeństwo wyprowadziło się, a ja już kompletnie znienawidziłam wyjazdy do babci.
***
- Wiedziałem, że skądś cię kojarzę. - Sięgając do szafki szkolnej po książki, usłyszałam zza pleców głos barana, który dzień wcześniej prawie staranował mnie na korytarzu.
- Może stąd, że wczoraj prawie zrobiłeś jej krzywdę - powiedziała pretensjonalnie Charlie, która jak zwykle musiała bawić się w adwokata.
- Nie chodzi o wczoraj - ekscytował się każdym słowem, a ja pofatygowałam się spojrzeć na niego choć przez chwilę.
W pierwszej chwili nie widziałam nic nadzwyczajnego, po za pryszczem nad lewą brwią. Po kilku sekundach skierowałam wzrok lekko niżej i zatopiłam spojrzenie w głębokich, pełnych nadziei i entuzjazmu oczach, o pięknej barwie świeżo zaparzonej kawy. Wtedy już wiedziałam, z kim rozmawiam.
- Mike? - spytałam czysto teoretycznie, bo byłam pewna, że znam odpowiedź.
- We własnej osobie. - Ucieszył się.
Nieplanowanie rzuciłam mu się w ramiona. Nie widziałam go od ośmiu lat, ale nadal był najlepszą częścią mojego dzieciństwa.
- Hello? Ktoś mi wyjaśni co tu się dzieję? - Charlie jak zwykle musiała się wtrącić, a ja odkleiłam się od dawnego przyjaciela.
- Przepraszam, nie przedstawiłam was. Mike, to jest Charlie, moja BFF. - Przyjaciółka zarzuciła sztuczny uśmieszek i wyciągnęła dłoń w kierunku Mike'a. - Charlie, to jest Mike, mój najlepszy przyjaciel z dzieciństwa.
- To ten, z którym podcieliście nogi od krzesła tej staruszcę z wąsem, mieszkającej obok twojej babci? - połączyła fakty.
- Aha - potwierdziłam, a Mike roześmiał się cichutko.
- Jeśli nic się nie zmieniłeś, to już cię lubię. - To prawda. Charlie od zawsze jarały, takie przypałowe akcje, nawet te w wykonaniu dzieci z podstawówki.
***
- Nie mogłaś jechać sama? - wypowiadam głosem pewnym niechęci i znudzenia, poprawiając makijaż w lusterku samochodowym.
- Beatrice, siedemdziesiąte urodziny ma się tylko raz w życiu. - Mama wcale nie wysila się z odpowiedzią.
- Oświecę cię - mówię chłodno. - Każde urodziny ma się razy życiu.
Babcia mieszka na maleńkiej wsi pełnej zwierząt, wiejskiego smrodu i żywego, osiedlowego monitoringu w co drugim oknie (ewentualnie przy płocie). Domek babci położony jest praktycznie na samym końcu drogi - odludziu, na którym nie ma ani WiFi, ani zasięgu. Powiedziałam domek, ponieważ jest on na prawdę niewielki i bardzo mało oryginalny. Kuchnia z linoleum na podłodze, salon z telewizorem mającym zaledwie dwadzieścia cali, łazienka z wanną pamiętającą czasy PRL-u i dwa pokoje (w tym jeden nieużywany).
Od początku wiedziałam, że urodziny babci będą jedną wielką NUDĄ.
- Sto lat, babciu - składam najmniej emocjonujące życzenia na świecie.
- Dziękuję, słoneczko - odpowiada babcia, co powoduje, że kąciki moich ust uniosły się ku górze.
Następnie babcia zasypuje mnie pytaniami o męża i wnuki, pytaniami, na które nie bardzo chciałam odpowiadać. Wyrazem twarzy informuję mamę, że chcę wracać do domu, ale ona totalnie mnie ignoruje.
Po wypiciu kawy i zjedzeniu tortu nadszedł czas na oglądanie rodzinnych fotografii. Babcia bardzo lubi wspominać. Na jej seledynowej ścianie wisi kilkanaście zdjęć z młodości, a jej albumy zajmują trzy półki na pękającej w szwach meblościance.
- To co chłopacy, może my się przejdziemy? - proponuję siostrzeńcom mojej mamy, rezygnując z rozrywki wymyślonej przez babcie. Wcale nie chcę nigdzie z nimi łazić, ale może dzięki temu, czas minie nieco szybciej (?).
Kuzyni bez zawachania przystali na moją propozycję. Ron (19-letni wielbiciel dzikiej przyrody) obserwuje gatunki ptaków, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Śladem tych jakże niesamowicie interesujących żyjątek, docieramy do miejsca, które przywołuje we mnie mnóstwo wspomnień.
Domek na jednym z leśnych drzwek zbudował tata Lii i Mikego, kiedy swoje potrzeby załatwialiśmy jeszcze na nocnik. Było w nim coś niesamowitego. Mimo tego, że na wsi mieszkało bardzo dużo dzieci, żadne z nich nawet nie myślały, żeby spędzić na nim chodź trochę czasu. To miejsce było prawdziwą ucieczką od problemów, a Mike miał ich nie mało.
Kiedy miałam 4 lata, ojciec bliźniaków zachorował na siatkówczaka. Mike rozumiał tylko tyle, ile mi powiedział - Tata ma zepsute oczka i za jakiś czas, przestanie nas widzieć, ale ja się nie martwię, nauczę się czytać i będę mu czytać. I tak też się stało. Pan George przestał widzieć i już nigdy się z nami nie bawił. Mike czytał tacie do snu, a Lia śpiewała mu piosenki.
Pewnego dnia, gdy byliśmy już starsi i rozumieliśmy już nieco więcej, sąsiad dostał przerzuty na płuca. Strasznie kaszlał. Lia nieustannie płakała, kiedy tata dostawał ataki, a Mike zawsze uciekał do swojego leśnego domku. Kiedyś, gdy zakradłam się za nim, usłyszałam jak modli się do Boga. Nie modlił się o zdrowie taty. Modlił się, aby mama nie płakała, kiedy Pan George odejdzie. Był bardzo silny i odważny.
Kilka miesięcy później cała rodzina wyjechała, a babcia powiedziała mi, że tata bliźniaków poszedł do aniołków. Wiedziałam, co jest na rzeczy. Od tamtej pory nie wracali na wieś. Wychowywaliśmy się w czasach, w których żadne z nas nie miało telefonów, więc kontakt się urwał.
Bałam się wtedy, że nigdy więcej ich nie zobaczę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top