8

PS. Mam napisane kilka rozdziałów do przodu, jednak jeszcze nie będę publikować co tydzień z jednego ważnego powodu: Nie ogarnęłam jeszcze jednej rzeczy związanej z tą książką, a tak na marginesie, będzie BOMBA o ile ktoś z was przed się nie domyśli o czym będzie mowa... Chociaż do tego jeszcze kilka rozdziałów  ;);P 

Ale to jeszcze nie teraz, teraz zostawiam wam ten rozdział ;)

A! JESZCZE NOTKA NA DOLE!111!! ;)

Perspektywa innej osoby

- Pamiętaj o tym, o czym ci mówiłem. Oni nie mogą się dowiedzieć... Przynajmniej na razie. Sam im powiem w odpowiednim momencie. Wykończę ich tak, jak powinienem zrobić to już dawno.

- Myślisz, że to takie proste? Po co mnie do nich wysyłasz? Przecież dobrze wiesz, że ten cały Styles mnie nienawidzi i chętnie by się mnie pozbył...

- Bo wie, że wszystko by się zmieniło, a on nie lubi zmian... - powiedział, zamyślając się przez chwilę. Jego wzrok powędrował na ramkę ze zdjęciem, które trzymał w dłoni. - Ale już niedługo wszystko będzie tak, jak powinno.

- Powiedz mi, dlaczego nic nie zrozumiałem?

- Cóż, nie wiesz wielu rzeczy. To jeszcze nie ten czas... Ale już niedługo. Niedługo. 

****

Anabell

- Myślisz, że ten kolor będzie pasował do waszej sypialni? Wydaje mi się, że powinnaś jedynie dać ten sam kolor i byłoby wszystko w porządku... Nie rozumiem, po co zaczynasz wszystko od nowa? Wasza sypialnia jest wspaniała! - wyraziłam swoją opinię na temat remontu Natty. Sama prosiła mnie o komentarz, więc dostała moje zdanie.

- Ale ja nie mogę patrzeć już na ten kolor! Odrzuca mnie za każdym razem, jak tylko otwieram drzwi do sypialni! Nie wiem, jak mogłam zgodzić się na zielony kolor do sypialni! Co innego salon, czy nawet korytarz! - Jeszcze brakowało, żeby wyrzuciła ręce w górę i wyglądałaby, jak histeryczka, a ludzie w kawiarni już  w ogóle nie odwróciliby od niej swojego spojrzenia.

- Wiem. Ale malowaliście rok temu... Nie możesz poczekać jeszcze z dziesięć miesięcy? - zaproponowałam.

- Ja tam nie wytrzymam. Będę musiała w takim razie spać na kanapie - stwierdziła twardo, upijając łyka kawy z niskiej szklanki.

- Błagam cię, nie przesadzaj - westchnęłam cicho. Nie rozumiałam, po co ona robi tyle szumu o zwykle malowanie ścian.

- Okej. Niech ci będzie. Powiem ci, o co chodzi - powiedziała zrezygnowanym tonem.

    Spojrzałam na nią niepewnie, nie wiedząc, co ma na myśli. Ale to, co usłyszałam chwilę potem, całkiem zniszczyło moje spojrzenie na nią i Nathana.

- Nie wiem, czy tylko ja to widzę. Nathan mnie już nie kocha.

- Co ty bredzisz kobieto? 

- Anabell... Ja wiem, że ty tego nie widzisz i nie zobaczysz, ale... Ja to wiem. Może mnie nie zdradza, ale nie kocha tak, jak kiedyś.

- Znam Nathana. Myślisz,  żeby mi nie powiedział? - zapytałam.

- Nie powiedziałby ci, bo jesteś przyjaciółką jego żony, więc to oczywiste - odpowiedziała gładko.

- Właśnie nie. Po pierwsze, wiedziałam o waszych zaręczynach, zanim ci się oświadczył, wybierałam z nim pierścionek. Wiedziałam miesiąc wcześniej, bo biedak nie wiedział, kiedy będzie odpowiedni moment. I ty mi mówisz, że nie powiedziałby mi? - odpowiedziałam przekonana o swojej racji.

-Okej, może i tak. Ale ja nadal uważam, że coś jest nie tak...

- I remontem na siłę chcesz go w sobie znowu rozkochać czy jak, bo już sama nie rozumiem - przerwałam jej.

- Ja chcę, by znowu było między nami to coś... Tęsknię za jego czułością i jego ramionami.... Wiesz, że ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio się przytulaliśmy? A co tu mówić o...

- Okej, zrozumiałam - przerwałam jej znowu, nie chcąc, by kończyła.  

    W sumie umówiłam się z nią, by jej się wygadać. To wszystko, co się dzieje dookoła mnie zaczyna mnie powoli przytłaczać, a ja chyba nie wiem do końca, jak sobie z tym poradzić. Potrzebowałam rady, a ona zawsze wiedziała, jak pomóc. Cóż, dziś chyba to ja robię za psychologa...Natty była załamana całą sytuacją, a ja doskonale ją rozumiałam, sama przecież nie mogłam dogadać się z Harrym, jednak doszliśmy w końcu do porozumienia.

- Myślę, że powinnaś z nim porozmawiać. Na spokojnie. Nathan na pewno nie ucieknie od odpowiedzi, nie jest taki. Wystarczy, że z nim pogadasz  - powiedziałam w końcu, będąc pewna swoich słów. Nathan, odkąd go poznałam, zawsze by skory do rozmowy i otwarty na wszelkie pomysły. Wiadomo, nie zawsze mu się one podobały, ale mówił o tym, niczego nie ukrywał.

- Wiem o tym. Po prostu boję się usłyszeć, że to prawda i, że jest ze mną jedynie ze względu na Aidena  - powiedziała wyraźnie rozgoryczona. - Tak w ogóle Nathan źle zrobił, zawracając wam głowę Aidenem. Wyślę go na dwie noce do jakiegoś jego kolegi i będzie to samo. Nie będziemy wam przeszkadzać.

- Natty, ja cię proszę. Poza tym, porozmawiaj z nim, na pewno wszystko sobie wyjaśnicie.

- Chciałabym - szepnęła, chowając głowę w dłonie.

- Wykorzystaj to, że nie będzie w domu Aidena i zrób jakąś kolacyjkę, albo od razu porozmawiajcie... Myślę, że nie ma się nad czym zastanawiać.

- Dobrze. Ale teraz ty opowiadaj, co u was? Wiem, że nie lubisz rozmawiać w kółko o tym samym, ale ja chcę wiedzieć, co się dzieje, by w odpowiednim momencie skopać Stylesowi dupę, żeby przejrzał na oczy. - Posłała w moją stronę szeroki, pokrzepiający uśmiech, który świadczył, że mówi prawdę. A ja doskonale o tym wiedziałam; nie raz przekonałam się o mocy jej słów.

- Ja nie wiem, jak zacząć... Nie wiem, od czego. - Spojrzałam na nią, jakby to ona miała mi powiedzieć, gdzie jest początek. Tyle, że nic nie wiedziała.

- No nie wiem... Jakaś myśl przewodnia? - zapytała z lekkim uśmiechem. Cieszyłam się, że humor jej dopisuje.

- William.

    Jedno słowo, a ona na nowo stała się poważna. Uśmiechnęłam się, widząc wyraz jej twarzy. W gruncie rzeczy, nie jest to nic strasznego...

- Odnalazł się? - zapytała, ponownie sięgając po kawę, jednak wiedziałam, że domyślała się, iż powiem jej, że nie. Przecież od tylu lat taka była moja odpowiedź.

- Tak.

- Co?! - zakrztusiła się napojem, patrząc na mnie w niemałym szoku. 

- Tak - powiedziałam spokojnie. 

- Nie żartuj sobie tak ze mnie, wiesz, że jestem dzisiaj rozbita - powiedziała surowym tonem, chcąc, bym jak najszybciej zaprzeczyła.

- Ale to prawda Natty - zaczęłam z szerokim uśmiechem, nie mogąc opanować emocji. - Widziałam go, stał przede mną żywy, nasza kopia Nat. 

    Przyjaciółka wpatrywała się we mnie, szukając oznak, że nadal żartuję. Nie Natty, to szczera prawda.

- Ale... Ale jak? - zapytała tylko.

- Zadzwoniła do nas policja. Z samego rana... O mało nie zemdlałam widząc go! - wyznałam, czując napływające łzy. - Pamiętasz, jak kiedyś pokazywałam ci zdjęcia Harrego, te z młodości? Will to teraz jego kopia. Z małym szczegółem, jakim są moje oczy.

- O matko - powiedziała tylko, nadal będąc w szoku. - Rozmawialiście z nim?

- Harry go wypytywał, prawie tak dokładnie, jak policjant, jednak on nie chciał nic powiedzieć. Wiesz, wyśmiał nas, gdy powiedzieliśmy mu, że prawdopodobnie jest naszym synem. A najgorsze jest to, że potem wyszedł bez słowa... - moja radość zniknęła i nastąpił smutek. - Nie wiem skąd, ale miał nasz adres i przyszedł do domu. Wpuściłam go,  chciałam się czegoś o nim dowiedzieć, na początku wydawał się chętny do rozmowy, jednak, gdy zaproponowałam mu testy, dla pewności; powiedział, że nie jesteśmy i nie będziemy jego rodzicami. Bo rodzice nie zostawiają swoich dzieci w koszu na śmieci - zakończyłam.

- Że co?! W czym?!

- Dokładnie tak.

- Zbuntowany dzieciak, gdzie on się wychował?

- Nie wiem, nic o nim nie wiem. Papiery, jakie udostępnił nam policjant, jedyne, co na nich widniało, to jego imię i data urodzenia. Oczywiście,  data urodzenia nie zgadzała się z naszym Willem... Ale Natty, uwierz mi - pochyliłam się nad stołem do niej. - Uwierz mi, ja wiem, ja mam przeczucie, że to nasze dziecko.

- Wierzę ci kochanie - powiedziała, po czym wstała i podeszła do mnie, ciągnąc mnie w górę, by zaraz potem mocno do siebie przytulić. - Wierzę ci Anabell. 

- Cieszę się, bo mam wrażenie, że tylko ty mi wierzysz - szepnęłam.

- A Harry? Przecież chyba widział to samo, co ty.

- On... Um... Kiepsko idzie mu mówienie, o tym, co sądzi, a przynajmniej mi. Czuję, że znowu się od siebie oddalamy, chociaż nie chcemy.

- Nie mów tak, na pewno wszystko się ułoży i we czwórkę będziemy najlepszymi parami ever! - Jej radość udzieliła mi się i poprawił mi się humor. Jednak, jak szybko się poprawił, tak szybko na nowo posmutniałam, przypominając sobie o jeszcze jednej sprawie.

- Jest coś jeszcze - westchnęłam, wydostając się z jej ramion.

- Co?

- A raczej kto. Ojciec Harrego żyje.

-Ej no przestań, wystarczy jak na dzisiejszy dzień tych rewelacji - powiedziała patrząc na mnie z miną, która mówiła, że faktycznie ma dość. A co ja mam powiedzieć?

- No ale taka jest prawda. Harry wrócił ostatnio do domu i powiedział, że widział dowody na to, iż jego ojciec żyje i pewnie ma się całkiem dobrze.

- Anabell, to co się teraz dzieje, to jest jakiś chory żart. Skoro Harry tak powiedział, to lepiej mu zaufaj.

- Wiem, tylko po prostu, tego jest już dla mnie za dużo. Mam wrażenie, że usłyszę jeszcze jedną informację i głowa pęknie mi z nadmiaru wiedzy...

- Em... An, ten mężczyzna stoi tu i patrzy na ciebie - Natty postanowiła mi przerwać. Natychmiast się odwróciłam. W szybie za mną na zewnątrz faktycznie stał mężczyzna. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, nie mogłam stwierdzić, co mówiło jego spojrzenie. Miał na moje oko z sześćdziesiąt lat. Był ubrany w szare spodnie od garnituru oraz białą koszulę zapiętą na wszystkie guziki. Jeszcze chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, po czym on uniósł prawą dłoń w górę, machając mi i odszedł. - Znasz go?

- Nie, ale mogę tylko przypuszczać, kogo właśnie spotkałyśmy - powiedziałam, czując gęsią skórkę, która obejmowała właśnie całe moje ciało.



****

1574*

Jej, to chyba najdłuższy rozdział, jak do tej pory XD. No i jak wam się podoba??? Proszę o szczere komentarze, pamiętajcie, wasza motywacja jest dla mnie lekiem na wszystko xx

Przepraszam za ten poślizg, ale całkiem zapomniałam ;( jak zwykle jestem tak zaganiana w tygodniu, a nawet w wolną niedzielę, że to przechodzi ludzkie pojęcie :( Tak sobie teraz siedziałam i spojrzałam na datę ostatniego rozdziału i taka myśl: CZY JA NIE POWINNAM DODAĆ WCZORAJ ROZDZIAŁU? więc nadrabiam skarby <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top