4

Anabell


- Jak to nie może pan?! Jest pan policjantem! To pana obowiązek! - wrzeszczałam na inspektora, do którego przyprowadził nas godzinę temu Geoffrey.

- Anabell, uspokój się.

- Nawet nie mam zamiaru.

    Posłałam mordercze spojrzenie swojemu mężowi. Jak on śmie mnie jeszcze uspokajać. Czemu nic nie robił! Muszę wiedzieć, gdzie mieszka moje dziecko. Spotkać się z nim i porozmawiać. Wyjaśnić wszystko, poznać go. Zrobić to wszystko, czego nie mogłam zrobić przez tyle lat.

- To nie jest takie proste, proszę pani. Chłopak jest dorosły i sam może decydować o sobie. Nie mogę siłą go tu przyprowadzić, nawet nie wiadomo, gdzie teraz przebywa.

    Ten policjant był taki spokojny... Matko, jak on to robił? No tak, przecież to nie jego dziecko odnalazło się po piętnastu latach.

- To jest bardzo proste. Sama go będę szukać.

    Wzięłam do ręki swoją torebkę i wyszłam z gabinetu, głośno trzaskając drzwiami. Nie czekałam na Harrego, bo on i tak zaraz wyjdzie za mną.

- Anabell, co to było? Możesz mi to wyjaśnić?!

- Nie wiem, co mam ci wyjaśnić.

    Zatrzymałam się, jak tylko usłyszałam jego donośny głos rozchodzący się po korytarzu. Odwróciłam się do niego przodem i czekałam na to, z czym wyskoczy.

- Jak to co? Naskoczyłaś na biednego policjanta, jakby...

- Jakby co? Harry, czy ty tego nie widzisz? Nie widziałeś tego, jak się dziś zachowałeś, jak robisz to teraz?

- O co ci chodzi? Masz problem z tym, że znowu się kłócimy? To ty wszystko zacz...

- Nie! - przerwałam mu, miałam dość tego jego słowotoku i to tak bardzo bezsensownego. - Chodzi mi o to, że zawiodłam się na tobie. Myślałam, że zależało ci przez te wszystkie lata na odnalezieniu naszego syna, a ty po prostu stałeś tam, jak idiota! Ja...

- Nic nie rozumiesz! To dla mnie też było nowe. Myślisz, że łatwo mi było na niego patrzeć, na niemal obcego dzieciaka? - Był wzburzony, a do tego nerwowo zaczął gestykulować dłońmi. - Jak miałem się zachować? Widziałaś, jak bardzo on był spięty? Nie wiedział gdzie podziałać wzrok, co powiedzieć, mimo, że wydawał się tak bardzo wygadany i wyluzowany. Dla niego to też była dziwna sytuacja - westchnął i opuścił zrezygnowany dłonie wzdłuż ciała.

- Okej, niech ci będzie. I tak sama będę go szukać. Chociaż zajmę się czymś - warknęłam, wymachując rękoma.

    Zakończyłam temat tymi kilkoma słowami, zostawiając go samego pośrodku korytarza policyjnego i jak najszybciej udałam się do wyjścia, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Schodząc po schodkach, zmierzałam do samochodu Harrego, klnąc w myślach, że nie przyjechałam swoim autem. W tej chwili ogromnie cieszyłam się, że zgodziłam się zrobić prawo jazdy pod jego naporem trzy lata temu. Chociaż ominęła by mnie kolejna kłótnia w samochodzie.

    Jak tylko oparłam się plecami o drzwi pasażera, Harry wyszedł z komisariatu. Bez słowa podszedł do auta i wyłączył alarm, wsiadając do środka. Szybko zrobiłam to samo, nie chcąc by mnie tu zostawił, a wiem, że zrobiłby to pod wpływem zdenerwowania na mnie.

- Przepraszam.

    Odezwałam się do niego po kilku minutach strasznej ciszy panujacej w samochodzie. Nie włączył nawet radia. Nic nie odpowiedział, więc czekał, aż powiem coś więcej, tylko co?

- To... To wszystko przez to, że ta wiadomość spadła na mnie, na nas tak niespodziewanie...

- Wiem to. Dlatego się nie gniewam, ani nie jestem zły. Też staram się to zrozumieć. Chyba wezmę sobie dziś wolne, nie będę w stanie pracować.

- Jak uważasz... Zajedź do szkoły po Alison, kończy lekcje za dziesięć minut.

    Harry bez słowa sprzeciwu skręcił w lewo na najbliższym skrzyżowaniu, po chwili docierając pod szkołę, do której chodziła nasza córka.

    Był to wysoki na kilka pięter szary budynek, niedawno odnowiony. Dookoła plac wyłożony był szarą kostką brukową, albo po prostu betonem. Gdzieniegdzie były oddzielone jakieś pasy zieleni, rosła trawa, jakieś średnie i niskie krzewy i kika drzew dookoła. Niedaleko miejsca przy którym zatrzymał się Harry, stały cztery białe autobusy, oznakowane tabliczkami, które mówiły, że są to autobusy szkolne.

- Napisz jej sms, że czekamy na nią - odezwałam się cicho, nadal obserwując okolice szkoły.

- Już to zrobiłem.

    Nie musieliśmy długo na nią czekać. Al pojawiła się w bramie szkoły pięć minut po dzwonku, rozmawiając z jakimiś swoimi koleżankami. Miała ich kilka, jednak do tej pory poznałam jedynie trzy. Tych akurat nie kojarzyłam. Dziewczyny pożegnały się ze sobą i nasza córka właśnie wsiadała z tyłu do auta.

- Cześć wam. Jak tam udała się romantyczna kolacja? - Od razu przeszła do rzeczy, zapinając pas. Kiedy żadne z nas się nie odezwało, ona zabrała głos. Harry odpalił silnik i włączył wsteczny bieg. - Ej, no chyba nie pozbyliście się mnie z domu tylko dlatego, żeby w ciszy posiedzieć na kanapie?!

- Daj już spokój - odpowiedział Harry włączając się do ruchu, powoli przyspieszając.

- Co wy macie takie tęgie miny, hm?

- To nie jest czas na rozmowę. - Postanowiłam się odezwać. Czułam na sobie jej wzrok. Jednak po dłuższej chwili dała spokój i zajęła się telefonem.
   

    Po dotarciu do domu, od razu poszłam do kuchni, by napić się wody. Od tego wszystkiego nawet nie czułam głodu czy pragnienia.

- Powiecie mi, o co chodzi? - Do kuchni weszła Alison, a za nią Harry.

- Will się odnalazł.

- Mój brat?

    Spojrzała na swojego ojca z niedowierzaniem wpisanym na twarzy. Takiej informacji na pewno się nie spodziewała. Usiadła przy stole, Harry jednak postanowił stać przy mnie.

- Tak.

    Zabrałam głos, będąc niepewna tego, jak zareaguje. Niczego już nie byłam pewna.

- I... I gdzie on jest? Czemu nie przyjechał z wami? - zapytała jakby rozentuzjazmowana, patrząc na nas wyczekująco.

- On... Wiesz, jest już dorosły, może robić co chce - odpowiedział Harry, siadając jednak przy stole. Cały czas obserwował córkę.

- Więc co? Odnalazł się i to tyle? Po tylu latach mówisz mi, że jest dorosły i może nie chcieć nas poznać? - zapytała ze złością w głosie i oczach.

- Tak.

- Ale... Ale co ty mówisz, do cholery?! Czemu nic nie robicie!

- Nie tym tonem młoda damo - odezwał się Harry, powoli tracąc kontrolę. - Jak będzie chciał, to sam do nas przyjdzie - dopowiedział i wstał z miejsca, od razu wychodząc z kuchni.

- Przepraszam - szepnęła cicho, unikając mojego wzroku.

- Dobrze. Idź już do siebie, zaraz zrobię jakiś obiad.

- Okej.

    Żeby zająć czymś myśli, zastanowiłam się chwilę, co zrobić na obiad. Stwierdziłam, że spaghetti będzie najlepszym rozwiązaniem, bo jest najszybsze do wykonania, a aktualnie nie mam czasu na jakieś wymyślne dania, dziś po prostu chcę odpocząć.

***

- Obiad!

    Nie minęła minuta, jak moja córka siedziała przy stole. Harry przyszedł chwilę po niej, jednak z daleka widziałam, że był w lepszym humorze.

- Co tam dobrego przygotowałaś? - spytał, siadając na swoim stałym miejscu przy oknie.

    Zawsze zerkał w dal, myśląc nad czymś. No, może jedynie nie podczas śniadania, bo rzadko je jadał, jednak robił to często. Kiedyś go o to zapytałam, ale odpowiedział mi jedynie, że lubi patrzeć na te brzozy, które rosną niedaleko naszego domu. Nie są nasze, ale kiedyś tam chodziliśmy na spacery z Ali. Wiem, że ona do tej pory tam zagląda. Nie drążyłam tematu.

- To co najbardziej lubicie, zaraz po wykwintnych pieczarkach z brokułami.

- Nareszcie!  - powiedziała uradowana nastolatka, dostając swoją porcję i od razu zabierając się za oczyszczanie talerza. Mogła jeść i jeść, ale nie szło jej to w boczki, miała to po Harrym.

    Ja niestety nie. Po urodzeniu Willa, nie przytyłam jakoś znacząco i w miarę szybko wróciłam do wcześniejszego wyglądu. Jednak po narodzinach drugiego dziecka już nie było tak łatwo. Do tej pory nie pozbyłam się wystającego brzuszka i nie wiem, czy to jeszcze możliwe.

- Smacznego - powiedzieliśmy równo z Harrym, uśmiechając się do siebie.

****
1212*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top