38
Will
Bardzo bałem się, że kolejny raz mi odmówi. Byłem na to przygotowany.
- Boję się - powiedziałem to w końcu na głos.
Byłem z Harrym w kuchni. On wiedział jakie były moje zamiary, dlatego chwilę przed oświadczynami zabrał mnie do domu, by wesprzeć miłym słowem. Dziękowałem mu za to w duchu.
- Też miałem stresa, oświadczając się twojej mamie. Wiedziałem, że mnie kocha, jednak z tyłu głowy była myśl, a co, jeśli odmówi? Wtedy byłem trochę bardziej narwanym młodym człowiekiem, może nawet trochę gniewnym. Ale liczyła się dla mnie ona i na pewno bym się nie poddał. Ile razy już próbowałeś?
- Dwa. Ten jest trzeci - odpowiedziałem.
- Weź te piwa - powiedział. - No to do trzech razy sztuka - zaśmiał się.
No niby ma rację...
Gdy już wróciliśmy do stołu, odczekałem chwilę i przystąpiłem do działania.
- Mogę prosić wszystkich o uwagę? - uniosłem trochę głos, by każdy z zebranych mnie usłyszała i udało się, gdyż po chwili już wszyscy na mnie patrzyli. - Korzystając z okazji, że wszyscy są zebrani i świętujemy urodziny mojej młodszej siostrzyczki, której nawiasem mówiąc, gratuluję dziewiętnastych urodzin i dostania się na wyższą uczelnię, trzymaj poziom młoda - zaznaczyłem najpierw, patrząc na nią z szerokim uśmiechem. Byłem z niej ogromnie dumny. Ja nigdy nie dostałem szansy, by pójść dalej i pewnie nigdy mi się to już nie zdarzy. - Jednak chciałbym zrobić coś, na co zamierzałem się od dawna, jednak nie miałem do tego odwagi i predyspozycji. Stacey - zwróciłem się do niej. - Bardzo Cię kocham, ciebie i naszego synka, chciałabym spędzić z wami resztę życia. Być na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, w dostatku i biedzie. Wyjdziesz za mnie? - Cały w nerwach, sięgnąłem do kieszeni po brązowe pudełeczko z zawiązaną kokardką na wierzchu. Rozwiązałem ją i otworzyłem pudełko. Nikt nie widział pierścionka, oprócz Stacey.
Wszystkich wmurowało, każdy spojrzał wyłącznie na dziewczynę, która trzymała na rękach naszego syna i nie wiedziała co powiedzieć. Allison od razu wzięła od Stacey naszego synka, co pozwoliło dziewczynie swobodnie wstać. Cisza nadal rozbrzmiewała mi w uszach, nikt się nic nie odzywał; każdy czekał na rozwój wydarzeń.
- Oczywiście, ja też tego chcę - powiedziała z uśmiechem, a mnie spadł kamień z serca. Zgodziła się, więc od razu założyłem jej pierścionek na odpowiedni palec. Przytuliłem ją do siebie, jeszcze zanim każdy rzucił się z gratulacjami. Allison była ostatnia.
Nie wiedziałem, jak mógłbym jej się odwdzięczyć, za wszystko, co do dla mnie zrobiła. Pomogła wybrać pierścionek, wysłuchała, doradziła, a przynajmniej, podzieliła się swoimi spostrzeżeniami, których nie widziałem, nawet nie brałem pod uwagę. Taka osoba stojąca i patrząca na daną sytuację z boku jest czasem potrzebna. Widzi rzeczy i wyjścia, których my często nie dostrzegamy, lub myślimy, że to nie przejdzie, lub jest ciężkie do zrealizowania.
Narrator
Można by powiedzieć, że Nathan powiedział prorocze słowa.
William dostał pracę, jako magazynier, w magazynie hurtowni napojów. Jego zadaniem było układanie palet, przewożenie ich z miejsca na miejsce wózkiem widłowym po magazynie, przyjmowanie nowych dostaw, jak i ich załadunek i rozładunek. Na miejscu już w firmie zlecili mu zrobienie upoważnienia na poruszanie się wózkiem widłowym i niemal po kilku dniach miał podpisaną umowę o pracę na czas trzech miesięcy, a potem już roku i dalej czas nieokreślony. Pracował sześć dni w tygodniu po dziewięć godzin, każdą niedzielę miał wolną, ale za to w poniedziałki trzeba było iść do pracy na piątą rano, by odpowiednio na czas załadować przyczepy, które o szóstej już musiały wyjeżdżać. Nie narzekał. Cały czas miał coś do zrobienia, przerwy były, ale on szybko zjadał i dalej wracał do pracy. Koledzy ze zmiany czasem żartowali z niego, że jest pracusiem, ale nie przejmował się tym zbytnio. Czasem udawało mu się zrobić więcej palet z towarem, co skutkowało kilka funtów więcej w wypłacie za każdą dodatkową paletę.
Często wracał zmęczony do domu, jednak szedł wtedy prosto do domu swojej narzeczonej i zmęczenie odchodziło w niepamięć, gdy brał na ręce swojego synka, który rósł, jak na drożdżach. Z każdym dniem był coraz większy i coraz cięższy. Gdy się go sadza na podłodze, jeździ tyłkiem po niej, wesoło piszcząc i śmiejąc się, jak dotrze do kogoś, łapiąc go za nogawkę spodni. Miał już dziesięć miesięcy, tylko patrzeć, jak stanie na nogi, a potem zacznie chodzić. Na razie pupcię powoli podnosi do góry, jednak jest jeszcze zbyt ciężka, by sobie z nią poradził.
Anthony rósł, jak na drożdżach. Często przyjeżdżał odwiedzać dziadków, przez co wnuk zaczął ich zapamiętywać, znać, co doprowadziło do tego, że sam zaczął się do nich garnąć. Od razu wyciągał swoje pulchniutkie rączki w stronę Harry' ego lub Annabell, a oni zabawiali go najlepiej, jak umieli. Oboje byli szczęśliwi. Nigdy nie tracili nadziei, że odnajdą swojego syna, ale nie pomyśleliby, że i on ma już swoją rodzinę. Kibicowali im z całych serc, chcieli, by jego życie się odmieniło, by stanął na nogi i zapomniał o tej złej przeszłości. Mieli nadzieję, że ona nigdy nie powróci do nich, bądź do kogokolwiek z ich bliskich. Chyba nie było nikogo, kto chciałby ich skrzywdzić, ale jednak jakiś cichy głosik w głowie czasem im podszeptywał złe myśli. Szybko je odsuwali od siebie. Mieli nadzieję, że nic nie zakłóci ich spokoju.
William
Pewnie ciekawe jest, czemu nie zamieszkaliśmy razem z Stacey i Tonym razem, gdy już dziewczyna przyjęła moje oświadczyny?
Otóż, nie chciałem jej od razu rzucać na głęboką wodę. Znałem ją jak nikt inny, no może poza jej tatą. Wiedziałem, że zbyt szybko podjęte kroki mogą ją ode mnie znowu odsunąć, a tego bym nie chciał. Dlatego zamieszkamy razem, gdy ona uzna, że jest gotowa, lub po ślubie. Dla mnie nie ma to większego znaczenia. Często ja nocuję u niej w domu, lub ona z naszym malcem u mnie w mieszaniu, gdy oboje mamy wolne, lub zwyczajnie na tygodniu, jednak wtedy ciężko mi ich zostawiać samych o piątej rano, choć wiem, że nic im się nie stanie, a ja muszę iść do pracy, by zarabiać na utrzymanie i odkładać na ślub.
- Nad czym tak myślisz? - usłyszałem pytanie padające z ust Stacey.
Dziś była radosna, wręcz jej uśmiech się nie kończył, a nawet za każdym razem poszerzał. Była niedziela, więc oboje mieliśmy wolne. Byliśmy w moim mieszkaniu. Po śniadaniu poszliśmy na krótki spacer we troje, całkiem niedaleko był park, więc tam spędziliśmy jakąś godzinę. Pogoda dopisywała, więc wiele osób również skorzystało z tego przywileju, by odetchnąć świeżym, smogowym powietrzem. Tony bawił się na kocu rozłożonym na podłodze i coś tam do siebie mówił. Siedzieliśmy ze Stacey na kanapie w małym salonie, połączonym z kuchnią i leniwie oglądaliśmy jakiś program telewizyjny. Głównie oglądała go moja narzeczona, bo ja wolałem spoglądać na syna, bądź na moją ukochaną. Obejmowałem ją w pasie, nie mogąc nacieszyć się jej obecnością.
Mówią, że stan zauroczenia mija po trzech miesiącach znajomości, że później zostaje przywiązanie. Możliwe, jednak my znamy się już tyle czasu, a ja nadal nie mogę uwierzyć w to, że ją mam przy sobie. Że już niedługo zostanie moją żoną!
- Kocham Cię - powiedziałem, choć miałem to jedynie na myśli. Nie miałem zamiaru tego powiedzieć, przez chwilę serce zabiło mi szybciej ze stresu, że przesadziłem. Może i wydam się dla kogoś mięczakiem, jednak Stacey i Tony to dla mnie cały świat. Nie mógłbym normalnie bez któregoś z nich funkcjonować, gdyby miało się okazać, że musielibyśmy się rozstać i widawiać raz w miesiącu.
- Ja ciebie też - powiedziała i przekręciła głowę w moją stronę, patrząc mi w oczy i powoli się uśmiechając.
Omal nie zerwałem się z miejsca, by zacząć skakać jak głupi. Dla mnie takie drobne gesty, słowa, mają ogromne znaczenie. Przyciągnąłem ją do siebie jeszcze bliżej, by ją pocałować. Och, jak dawno tego nie robiliśmy... Zawsze coś było na przeszkodzie, a teraz po prostu się całowaliśmy. Jej usta były delikatne i miękkie, tak, jak zapamiętałem.
Po chwili odsunęliśmy się od siebie. Spojrzałem na nią, miała lekko czerwone policzki, oczy delikatnie jej błyszczały, a uśmiech nadal nie schodził z twarzy. Kocham tą panią. Przyciągnąłem ją do siebie, po prostu przytulając. W tamtej chwili nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia.
- Wiesz, tak sobie ostatnio myślałam... Znaczy, dużo myślałam i to już od jakiegoś czasu...
- No, spokojnie, możesz śmiało mi wszystko powiedzieć - zachęciłem ją, bo widziałem po jej niepewnej minie, że nie wie tak do końca, czy może więcej powiedzieć.
- Jestem gotowa, by zamieszkać razem.
Przez chwilę mnie zatkało, bo tak naprawdę, nie myślałem, że zgodzi się i to jeszcze teraz. Bardziej myślałem, że po ślubie to już na pewno, a tu taka niespodzianka.
- Wow... Nie wiem, co powiedzieć...
- Wiedziałam, że to za szybko. - Wyrwała się z mojego uścisku i podeszła do Tonego. Kucnęła i pogłaskała go główce. Też szybko wstałem i podszedłem do nich, by dokończyć rozmowę.
- No nie. Właśnie dobrze. Sam nie wiedziałem, jak zacząć ten temat, nic nie mówiłaś, a ja nie chciałem naciskać, żebyś nie czuła się osaczona, albo zmuszona do podjęcia decyzji już teraz - powiedziałem. - Ale jeśli tylko chcesz, to ja nie mam żadnych przeciwwskazań.
- Naprawdę? - Podniosła się, biorąc małego na ręce.
- Pewnie, też tego chcę. Niczego tak nie pragnę, jak być z wami. Będę prze szczęśliwy, gdy zamieszkamy razem. Myślałaś już, kiedy by to mogło nastąpić?
- Myślę, że po ślubie... Ja wiem, że to długo, zwłaszcza, że planujemy ślub za rok... Ale do tego czasu, myślę, że damy radę.
- Dobrze. Ja też uważam, że gdy zaczekamy z mieszkaniem jeszcze jakiś czas, to nic się nie stanie.
****
1590*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top