37
Narrator
Nie tylko Allison dostała listy ze szkół. Tak samo było z Amy, czy Xavierem. Chłopak dostał się na studia medyczne w Bradford. Chłopak na prawdę się cieszył, choć przez chwilę miał obawy, jak poradzi sobie w nowym mieście, wśród ludzi, których kompletnie nie znał i to już za trochę ponad cztery miesiące.
Wrócił na moment myślami do Allison. Zastanawiał się, czy i ona dostała już swój list i jak daleko będzie od niego? Wiedział, że wysłała zgłoszenie do Cambridge i Oxford, ale miał cichą nadzieję, że też może do jednego z uniwersytetów w Bradford i nie mieli by zbyt daleko do siebie, ale wiedział, ze to złudne marzenie. Trudno było mu się przyznać przed samym sobą, ale ta dziewczyna bardzo mu się podobała i nie mógł zrozumieć, dlaczego chęć niszczenia jej każdego dnia swoimi docinkami w jej stronę, tak bardzo go zaślepiła. Jednego był pewien - na sto procent stracił u niej jakiekolwiek szanse. Mimo, że poszła z nim do parku i do kina, on wiedział, że trzyma go na dystans i był na siebie o to zły, ale nie wiedział, czy zdąży naprawić swoje błędy chociaż w małym stopniu.
Czy zakochał się w Allison? Być może, nie wiedział tego jeszcze na pewno, ale był pewien, że przed zakończeniem tego roku szkolnego będzie wiedział.
Allison natomiast nie zastanawiała się zbyt długo nad losem Xaviera. On też jej się podobał, jednak przez to, jak jej dokuczał, zraziła się do niego. Chwilami miała myśli, by do niego napisać, czy nawet tylko zadzwonić, udając, że pomyliła numery, jednak szybko jej przechodziło, bo przypominała sobie, jak się z niej naśmiewał. Nie wiedziała, co zrobić. Z jednej strony chciała o nim zapomnieć, w końcu zmienia coś w swoim życiu, idzie dalej, nowa szkoła, nowi ludzie. Może tam pozna kogoś odpowiedniego i wartego jej uwagi. Z drugiej jednak strony, wiedziała, że nie zapomni o nim, na pewno nie tak szybko. W sumie, nie przeszkadzałoby jej to. Czas spędzony przy projekcie, jak i na spacerach i w kinie, nie należały do najgorszych, wręcz, można powiedzieć, do jednych z lepszych.
Wakacje zaczęły się na całego. Allison była już zapisana na uniwersytecie Cambridge od kilku dni. Była zdania, że im szybciej się zapisze, będzie większa pewność, że będzie dla niej przydzielone łóżko w akademiku, oraz nie będzie niepotrzebnych problemów z wcześniejszym dojazdem. W ten sposób pojedzie ostatniego dnia września i już będzie na miejscu przygotowywać się do mianowania na studenta, czy innych rzeczy dla pierwszych klas. Wiedziała, że kilka osób z jej klasy również będzie pobierało naukę na tym samym uniwerku, jednak miała ogromną nadzieję, iż nie będzie widywała się z nimi zbyt często, a najlepiej tak rzadko, jakby to było możliwe.
Allison
Myślałam, że to minie, ale nie. Nie mogłam o nim zapomnieć, a mamy już wrzesień. On również tego nie ułatwiał, spotykając się ze mną co jakiś czas, średnio dwa razy w tygodniu. Nawet, jak miał jakieś dyżury w szpitalu ze swoją mamą, to i tak znajdywał czas dla mnie. To było całkiem przyjemne, jednak ja się przyzwyczaiłam. Odsunęłam na bok niechęć i powoli otwierałam serce na tego dupka, a potem okazało się, że już wrzesień i niedługo rozstaniemy się, jadąc w dwa przeciwne kierunki, na trzy czy nawet cztery lata. Coś strasznego, wiedziałam, że znowu będę przez niego cierpieć, ale sama chciałam, wpuszczając go do swojego serca.
W sumie nie padły żadne deklaracje, ale wiem, że powinniśmy to sobie wyjaśnić. Może powinnam zacząć, jak tylko znowu się zobaczymy? A może on pierwszy zacznie? Może tak byłoby lepiej? Wiedziałabym, jak on się na to wszystko zapatruje, jednak mogę domyślać się, że związek na odległość ciężko jest utrzymać... Wymagałoby to dużo pracy, ja wiem, że gdyby było warto, nie zawahałabym się spróbować, ale on? Czy będzie dobrze, jeśli ja zacznę ten temat?
- Allison, chodź do nas! - usłyszałam wołanie taty z dołu.
Poprawiłam włosy, sukienkę i biorąc głęboki wdech, wyszłam ze swojego pokoju. Dziś były moje urodziny. Byli wszyscy - rodzice, Will ze Stacey i Tonym, Amy, kilka koleżanek ze starej już szkoły. Za tydzień zacznie się nowa przygoda. Jednak Xaviera nie było. Dostał zaproszenie, nawet dzwoniłam do niego trzy dni temu czy na pewno przyjdzie i potwierdził, że tak. Od tamtego czasu nie dawał znaku życia, nie pisał, nie dzwonił, nie przychodził, a i ja nie chciałam się mu narzucać, być może miał te swoje dyżury, nie chciałam mu też w tym przeszkadzać. Jednak dochodzi siódma wieczorem, cała zabawa bawi się już od piątej, a jego nie ma. Owszem, chciałam, żeby tu był. Nie chodziło mi o prezenty, tego mam aż za dużo. Jego obecność byłaby wystarczająca.
- Skarbie, o co chodzi?Jesteś jakaś smutna dziś. To twoje urodziny! Powinnaś się weselić, bawić z gośćmi! - powiedział radośnie tata, jak tylko dojrzał, że byłam już nimi na dole.
- Jestem szczęśliwa, mam was przy sobie, nic więcej mi nie potrzeba - odpowiedziałam, siląc się na weselszy ton, by tato dał mi spokój, bo jego dociekliwość ma czasem złe efekty.
- Siostra, chodź no na boczek - usłyszałam Willa, a zaraz potem złapał mnie za dłoń i wyprowadził na podwórko z tyłu domu, gdzie nikogo w tej chwili nie było, bo drzwi były zamknięte na klucz.
- O co chodzi brat? - zapytałam, trochę zdziwiona jego zdecydowanym tonem.
- Ty już młoda wiesz, o co chodzi - stwierdził tylko i zamknął drzwi za nami z powrotem na klucz, żeby nikt nam nie przeszkodził w rozmowie.
Na podwórku stał już duży stolik zapełniony napojami. Był wrzesień, ale pragnę zaznaczyć, że było też całkiem ciepło, jak na jesienne dni. W rogu dostrzegłam grilla, obok duży zapas węgla drzewnego. Oj, będzie wyżerka.
- Czyli? - Udałam, że nie wiem, o co dokładnie mu chodzi.
- Ten cały Xavier nie przyszedł i mało co mi tu nie płaczesz.
- Aj, przestań w ogóle, głupoty gadasz, wcale nie płaczę - powiedziałam, trochę zirytowana, że wiedział, bez pytania.
- No ale przyznaj, chciałaś, żeby tu był? - zapytał.
- Owszem, to mój kolega, dostał zaproszenie...
- Siostra, nie oszukuj mnie. Jestem z Tobą szczery od początku, wiesz wszystko o mnie i Stacey, to pozwól, że ja choć trochę pomogę Tobie - powiedział łagodnie i objął mnie ramieniem.
- Chyba się zakochałam - powiedziałam załamanym głosem i przytuliłam się do niego, mocno go obejmując.
- Wiedziałem - powiedział zadowolonym głosem. - To nie było takie trudne, nie?
- Ale ja nie wiem, czy on czuje to samo... Nie rozmawialiśmy o tym wcale, a zaraz wyjeżdżamy na dwa końce kraju! - powiedziałam załamana.
Wraz z wypowiedzeniem tych słów, zrobiło mi się przykro i niemal poczułam duszącą pustkę wewnątrz siebie, jakby to sygnalizowało, że naprawdę dzisiejszy dzień będzie naszym ostatnim i już więcej się nie zobaczmy.
- Jak tylko przyjdzie, a wiem, że raczej się zjawi, nie odpuściłby takiej okazji; od razu z nim pogadaj, wyjdzie Ci to na dobre i będziesz wiedzieć na czym stoisz - powiedział, dalej mnie do siebie przytulając.
- Dzięki, ale na razie to wiem, że stoję na ziemi - zaśmiałam się, on również i odsunęliśmy się od siebie. Usłyszałam pukanie w szybę drzwi, przez które tu przyszliśmy. Gdy odwróciłam głowę, w drzwiach zobaczyłam właśnie Xaviera z dużym prezentem i bukietem kwiatów. - O matko.
- Idę do Stacey, a wy tu sobie pogadajcie, tylko drzwi przekręć z powrotem, żeby nikt wam nie przeszkadzał. Wiesz, jaki jest ojciec - polecił i już poruszył kluczem w zamku, otwierając go.
Matko, matko.
- Cześć - usłyszałam jego głos i od razu humor mi się poprawił.
Wszedł na podwórko, a ja zamknęłam za nim drzwi i od razu je przekręciłam.
- Cześć.
- To dla ciebie - powiedział, wręczając mi kwiaty i prezent. - Z okazji urodzin, wszystkiego najlepszego, samych sukcesów w nowej szkole, bądź tam najlepsza z nich wszystkich - mówił, patrząc w moje oczy. Ja patrzyłam w niego, jak zahipnotyzowana. - Spełniaj swoje marzenia, nie oglądaj się za siebie, mierz wysoko, sięgaj po więcej i rób swoje i nie zapomnij o mnie.
- Dziękuję za tak piękne życzenia -wydukałam po krótkiej chwili ciszy. Urzekły mnie jego słowa. Jeszcze nikt tak pięknie, spokojnie i składnie nie złożył mi życzeń. - Ja... Chciałabym pogadać...
- Tak, wiem. Ja musiałem do tego dojrzeć. Wiem, że nie odzywałem się tak długo, ale musiałem poukładać sobie w głowie, co Ci powiem. Nie wiem, czy Ty czujesz to samo co Ja, ale postanowiłem Ci to powiedzieć, nawet, jeśli to nic między nami nie zmieni i będziemy daleko od siebie. Zakochałem się w Tobie. W Twoim uśmiechu i w Twoich oczach, w tym, że próbujesz być dla mnie miła za każdym razem, jak się widzimy. Jak marszczysz nos, gdy nad czymś się zastanawiasz. Twoja spokojna natura i delikatne usposobienie to dla mnie coś w rodzaju przystani. Uwielbiam spędzać z Tobą czas. Najlepiej wcale bym się z Tobą nie rozstawał, żeby chociaż pójść do domu. Nie narzucasz się, jesteś, gdy ktoś Cię potrzebuje, jesteś po prostu aniołem.
Zatkało mnie, znaczy, nie wiedziałam, co powiedzieć. Myślałam, że on dla mnie dużo znaczy, ale widać, ja dla niego jeszcze więcej.
- Xavier... Wiesz, że za kilka dni rozejdziemy się każdy w swoją stronę? Nie będziemy się widywać tak, jak do tej pory... Cztery godziny drogi w jedną stronę. Jesteś w stanie tak się poświecić?Dla mnie?
- Tak. Nie wyobrażam sobie, że nie miałbym z Tobą kontaktu.
- Będziemy dzwonić?
- Pisać, gadać przez Skype no i przyjeżdżać do domu i widywać się co jakiś czas.
- Brzmi idealnie - powiedziałam. - Nie wiemy, czy nam się uda.
- Czujesz choć część tego, co ja do ciebie? - zapytał, obejmując mnie w pasie. W końcu spojrzałam na jego twarz.
- Tak. Lubię twoje poczucie humoru, w gruncie rzeczy nie jesteś takim dupkiem, za jakiego uchodzisz. Może trochę jesteś wyniosły i uparty, ale to chyba nie będzie większą przeszkodą, niż dzielące kilometry - powiedziałam.
Chciałam powiedzieć mu, że się zakochałam i to w nim, jednak bałam się, że gdy zbyt szybko się to zadzieje, coś może pójść nie tak, coś się zepsuć. Co prawda i tak bym miała złamane serce, ale może tak bardzo bym tego nie przeżywała?
- Jesteśmy parą? - zapytałam, patrząc mu w oczy.
- Jesteśmy parą - potwierdził, kiwając głową i przyciągając mnie do siebie bardziej, w efekcie przytuliliśmy się, a ja odetchnęłam. Czy z ulgą? Być może. Chociaż wiem, że nie będzie łatwo, to zrobię wszystko, żeby to utrzymać i rozwijać, bo na to zasługujemy. - Damy radę?
- Damy radę.
Po jakimś czasie, gdy tak sobie staliśmy we dwoje, ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Na szczęście był to William, bo nie wiem, jakbym miała się wytłumaczyć mamie, albo tacie. Co prawda, oni tam swoje podejrzewali, jednak wolałabym im sama to oznajmić.
- Chodźcie, tort zaraz będzie, a potem przenosimy się tutaj! - zawołał, gdy otworzyłam mu drzwi. Wróciliśmy więc do domu, prezent szybko zaniosłam do swojego pokoju, bo był po drodze, a kwiaty zaniosłam do kuchni, by wsadzić je do wazonu.
W salonie już teraz nikogo nie brakowało, dostrzegłam też ciocię Natty z wujkiem Nathanem i ich dziećmi. Fajnie, że zjawili się wszyscy, by świętować moje urodziny i ukończenie szkoły. Chociaż raz są wszyscy. Wzruszyłam się, widząc ich, niewiele brakowało, a bym się rozkleiła, ale poczułam, jak ramię Xaviera obejmuje mnie, dodając otuchy, bym nie ryczała, jak dziecko. Mama wniosła tort, stawiając go na brzegu stołu i wszyscy zaczęli śpiewać dla mnie STO LAT. Po odśpiewaniu życzeń, pokroiłam ciasto i wszyscy usiedliśmy przy stole, by skosztować tej pyszności z lokalnej cukierni. Tort był delikatny, rozpływał się w ustach, warstwy były truskawkowe i jagodowe. Miałam wrażenie, że jem coś tak wspaniałego i idealnego, że aż trudno to do czegoś przyrównać.
- Pyszny tort! - Posypały się gratulacje i zachwyty.
Pod wieczór moi znajomi się porozchodzili do swoich domów, mając wymówki, że chcą się przygotować na wyjazd i tym podobne. Nie miałam im tego za złe, nie trzymałam ich na siłę w swoim domu. Zostali tylko ciocia z wujkiem, rodzice, Xavier i Will ze Stacey. Akurat rozmawiałyśmy o mojej szkole, kiedy Will z tatą wrócili z domu. Siedzieliśmy wszyscy przy stole na podwórku. Opowiadałam, jak tam wszystko wygląda, byłam tam dwa razy, żeby uzupełnić papiery i dowieźć kilka innych druczków. Tato z Willem poszli na chwilę do domu, ale zaraz wrócili z kilkoma piwami i jakimiś przekąskami. No jakby jeszcze było jedzenia mało. Pełen stół i jeszcze kilka kiełbasek piekło się na urządzeniu do grilla, a oni jeszcze coś przynieśli śmiejąc się z czegoś pod nosem.
- Mogę prosić wszystkich o uwagę? - rozległ się głos mojego brata i nagle zapanowała cisza, jak makiem zasiał. Spojrzałam na niego i nie tylko ja, bo i cała reszta. Wstał i zaczął mówić. - Korzystając z okazji, że wszyscy są zebrani i świętujemy urodziny mojej młodszej siostrzyczki, której nawiasem mówiąc, gratuluję dziewiętnastych urodzin i dostania się na wyższą uczelnię, trzymaj poziom młoda - powiedział, patrząc na mnie z szerokim uśmiechem. - Jednak chciałbym zrobić coś, na co zamierzałem się od dawna, jednak nie miałem do tego odwagi i predyspozycji. Stacey - zwrócił się do niej. - Bardzo Cię kocham, ciebie i naszego synka, chciałabym spędzić z wami resztę życia. Być na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie, w dostatku i biedzie. Wyjdziesz za mnie? - Wyciągnął z kieszeni brązowe pudełeczko z zawiązaną kokardką na wierzchu. Rozwiązał ją i otworzył pudełko. Nikt nie widział pierścionka, oprócz Stacey.
Wszystkich wmurowało, każdy spojrzał wyłącznie na dziewczynę, która trzymała na rękach ich syna i nie wiedziała co powiedzieć. Siedziałam najbliżej niej, więc jak tylko skończył mówić, wzięłam od niej malucha, posadziłam na swoich kolanach i czekałam na rozwój wydarzeń. Ukochana mojego brata również wstała, stanęła naprzeciw niego i odpowiedziała:
- Oczywiście, ja też tego chcę.
Will wyjął pierścionek i od razu założył go jej na palec. Od razu rozległy się brawa. Rodzice rzucili się na narzeczonych, by im pogratulować. Ja siedziałam z uśmiechem na ustach tak szerokim, iż miałam wrażenie, że wyrwie mi usta. Gdy już każdy im pogratulował, wstałam i ja. Tonego poprawiłam sobie na boku i podeszłam do niech, bo jakimś sposobem znaleźli się dalej, niż gdy on pytał ją, czy za niego wyjdzie.
- Gratulacje brat, nic nie mówiłeś! - powiedziałam nadal uśmiechnięta. Przytuliłam ich oboje, dopiero się odezwał.
- Jakbym Ci powiedział, nie wytrzymałabyś i powiedziałabyś jej o tym wcześniej, niż ja - zaśmiał się.
- No może i masz rację. Wszystkiego najlepszego - powiedziałam i oddałam im dziecko, wracając na swoje miejsce. Mama z ciocią podeszły do nich, chcąc obejrzeć pierścionek, jaki podarował jej Will.
- Teraz wszystko się już ułoży - skomentował wujek Nathan, a ja miałam dziwne wrażenie, że ma w tym dużo racji.
****
2424 **
Piszę póki mam wenę, bo o to trudno, a mam na razie czas, to może uda mi się to skończyć? Piszcie, czy ktoś się tego spodziewał??
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top