33 cz. II


ALISON

- No dobrze. Skoro obgadaliśmy już twoją niedoszłą narzeczoną i wiem już, że u twojego cudownego synka wszystko w porządku, pozwól, że ja Ci coś powiem. A raczej przedstawię propozycję nie do odrzucenia - zaczęłam, tak, żeby mi nie przerwał. I tak mu się to nie spodoba.

- No słucham ciebie.

Siedzieliśmy przy stoliku na zewnątrz małej kawiarni. Ja wzięłam sobie małe latte, a Will cappucino, chociaż mało co go popijał. Zastanawiałam się przez chwilę, jak w ogóle go podejść, bo jakkolwiek bym nie zaczęła, będzie źle.

- Zapraszamy Cię z rodzicami na kolację.

- Znowu? - zapytał, spoglądając w prawą stronę, gdzie znajdowała się szyba, a na niej logo kawairni.

- Will...

- Coś mi to podejrzanie wygląda, wiesz? - powiedział, patrząc na mnie.

- Dlaczego od razu podejrzanie? Jesteśmy rodziną, chcę, żebyśmy wszyscy się dobrze poznali.

- No i co, może mam przyprowadzić ze sobą Stacey i Tonego?

- Jeśli tylko byś miał takie życzenie, nie byłoby problemu. Oni musza się kiedyś w końcu dowiedzieć, że mają wnuka, Will! - Chwyciłam się ostatniej deski ratunku, chociaż może mnie ona jeszcze zgubić.

- Alison. Ja wiem, że ty byś tego chciała, jednak to nie jest takie proste. Musiałbym się nad tym poważnie zastanowić, czy chcę, aby oni się dowiedzieli tak dużo o moim życiu w tak krótkim czasie.

- Ale...

- Przemyślę to, dobrze? Mam twój numer, zadzwonię i wtedy dam ci znać, co zdecydowałem, może być? A teraz ja mam do ciebie małą prośbę.

- Tak? - Zainteresowałam się. Co mój braciszek mógłby ode mnie chcieć?

- Chodź ze mną w jedno miejsce.

Zgodziłam się od razu i zaraz po tym, jak zapłaciliśmy za siebie, Will prowadził mnie przez jakieś ulice chodnikami, nawet nie patrzyłam jakie to były nazwy.

- Daleko jeszcze? - zapytałam w końcu, kiedy minęliśmy centrum miasta i robiło się mnie ruchu na ulicy.

- Nie, w sumie, to już tutaj. - Pokazał ręką na jakiś mały sklepik. Po chwili dopiero zorientowałam się, że to jubiler.

- Co my tu robimy? - zapytałam, chociaż mogłam się domyśleć, po co tu przyszliśmy.

- Rozejrzymy się za czymś na palec - powiedział z lekkim uśmiechem na twarzy, a mnie od razu zrobiło się lepiej na sercu.

Myśl, że Will jest tak bardzo zakochany w Stacey przepełnia mnie ogromną radością. Ona tyle razy mu odmówiła, a on jednak nadal próbuje i nie przestaje się angażować. Każdy inny chłopak w dzisiejszych czasach już dawno by sobie odpuścił. Będę trzymać za niego kciuki, by w końcu Stacey dała mu osatnią szanę i wiem, że by jej nie zmarnował.

- No to choźmy. A masz zamiar coś dzisiaj kupić, czy idziemy tylko obejrzeć?

- Na razie tak. Ogarnąć ceny tych błyskotek i tak dalej, a na resztę przyjdzie czas - odpowiedział mi.

- Jesteś na to gotowy? - zapytałam, zanim przekroczyliśmy próg królestwa złota, srebra i czego by tylko człowiek nie chciał.

- Tak, mam zamiar spędzić z nią i Tonym resztę życia, patrzeć, jak mały dorasta, mieć może jeszcze z dwójkę dzieci i być szczęśliwym.

- Masz dobry plan - stwierdziłam.

Być może przyjdzie czas, że sama kiedyś powiem coś takiego. Mieć męża, rodzinę, piękny domek, może niekoniecznie z ogródkiem, ale gdzieś pod miastem lub na obrzeżach i żyć sobie szczęśliwie. Jednak teraz wolałabym skupić się na szkole, by móc potem iść do pracy i zacząć zarabiać na mój wymarzony dom i wspaniałą rodzinę. To wszystko samo się nie zrobi.

- Idziesz?

Z transu wybił mnie mój brat, który stał już przy gablotach i po kolei śledził wzrokiem błyskotki. Podeszłam do niego z mojej prawej strony i rzuciłam okiem na te wszystkie pierścionki, obrączki przywieszki, breloczki, wiosiorki, naszyjniki. Wiedziałam, że na pewno szybko stąd nie wyjdziemy.

- Może mogę w czymś państwu pomóc? - Po drugiej stronie lady pojawiła się ekspedientka, gotowa udzielić nam pomocy. Chwała jej za to, że tu jest.

- Myślę, że tak - odezwał się Will.


-Jest piękny - powiedziałam kolejny raz, patrząc na małą torebeczkę trzymaną przez Willa. 

- Wiem, pomagałaś mi wybierać, więc na pewno będzie się jej podobał. A wiesz, co jest najlepsze? Że gdyby nie ty, to zapewne wybrałbym jakieś badziewie  i zapewne przez to też by mnie z domu wywaliła. - Parsknął śmiechem. 

- No to powiem Ci, że teraz na mnie spadła odpowiedzialność za to, że jeśli jej się nie spodoba, będzie to moja wina - powiedziałam, lekko się uśmiechając w jego stronę.

- E tam. Jak jej powiem, że Ty wybierałaś, nie zawaha się i od razu go przyjmie - odpowiedział, pewny siebie.

- Oby. Chcę zatańczyć z Tobą na waszym ślubie - powiedziałam poważnie, on jedynie skinął na to głową. 


***

Ten rozdział trochę krótki, ale postaram się na dniach wrzucić kolejny, zdecydowanie dłuższy rozdział. Kolejny zdecydowanie będzie o wiele dłuższy, mam już większość napisane, zostało tylko dopisać kilka rzeczy, być może pojawi się jutro, albo w czwartek :*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top