26
William
Kilka dni po całym zajściu, Alison odwiedziła mnie ponownie. Jako, że nie mieliśmy ze sobą kontaktu, była to niespodziewana wizyta. Wróciłem do domu jakoś po piątej po południu i przygotowałem dla siebie coś do jedzenia. Starsza pani poszła na drzemkę, w ostatnim czasie często się jej ona zdarza, ale tłumaczyłem to sobie tym, że jest już w takim wieku, kiedy jej organizm potrzebuje więcej czasu na regenerację.
Byłem już w połowie kończenia trzeciej kanapki z serem i ogórkiem, kiedy po mieszkaniu rozległo się pukanie do drzwi. Nikogo się nie spodziewałem, ale poszedłem otworzyć. Myślałem, że to Stacey z małym, w końcu obiecała, że kiedyś odwiedzą kobietę, której wiele zawdzięczam.
Jakież było moje zaskoczenie i zdziwienie, kiedy zamiast mojej ukochanej zobaczyłem Alison. Stałem tak chwilę, aż w końcu odezwała się i bez ceregieli weszła sobie do mieszkania:
- Wiem, że mnie długo nie widziałeś, ale wpuścić mnie chyba możesz.
Po otrząśnięciu się, zamknąłem drzwi i poszedłem do kuchni, gdzie spodziewałem się dziewczyny. Miałem rację - siedziała na krześle i zajadała się ostatnią kanapką, jaką sobie zrobiłem.
- Sorki, ale jestem głodna! - powiedziała przepraszającym tonem.
Odpuściłem, bo co miałem za wyjście.
- Co cię do mnie sprowadza? - przeszedłem od razu do sedna sprawy.
- Zapraszam cię na kolację - odpowiedziała, a mnie wbiło w krzesło.
- Żartujesz sobie?
- Nie, jestem całkowicie poważna.
- Nie jestem gotowy...
- To zacznij, bo kolacja jest za pół godziny. - Spojrzała na zegarek w swoim telefonie. - No, teraz to już za dwadzieścia minut.
- Ale ja nigdzie nie idę - powiedziałem i zabrałem z jej prawej ręki kubek z resztkami herbaty, które zaraz dopiłem.
- Idziesz - powiedziała twardo patrząc prosto w moje oczy.
- Oni w ogóle wiedzą o twoim świetnym planie? - zapytałem, wstając od stołu, by włożyć naczynia do zlewu. Potem pozmywam.
- Nie, ale powiedziałam, że mam dla nich niespodziankę. Ojciec myśli, że przyprowadzę jakiegoś chłopaka. Tak mi mama powiedziała, zanim wyszłam.
- A to się zdziwi, jak sama wrócisz - parsknąłem śmiechem, wracając do stołu.
- Zdziwi się, bo wrócisz tam ze mną.
- Nie.
- No co ci szkodzi? Przecież cię nie zjedzą!
- Wiem.
- Dlaczego jesteś taki uparty? -zapytała, wyraźnie zmęczona naszą wymianą zdań. - Po prostu się zgódź.
- Okej - skapitulowałem. Jak nie pójdę dziś, to będzie mnie męczyć innego dnia. A może jednak będzie okej? - Skoro tak ci zależy, poczekaj chwilę, chociaż się ogarnę, dopiero co wróciłem z roboty - rzuciłem na odchodne, wstając od stołu, by iść do swojego pokoju i tam w spokoju doprowadzić się do porządku.
Wystarczyło dwadzieścia minut, bym w towarzystwie Alison zmierzał w stronę jej domu. Owszem, byłem tu raz, ale nie wspominam tych odwiedzin wcale przyjemnie. Co gorsza, zawrócił bym do domu, ale obiecałem, więc nie będę się wycofywał.
- Nadal nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł - powiedziałem cicho, jednak miałem nadzieję, że dziewczyna to usłyszy. Miałem rację, ale ona tylko pokręciła głową i nie zaprzestała swojego równego marszu. Nie zatrzymywałem się, jednak do samego końca, pod same drzwi, miałem nadzieję, że jeszcze uda mi się wykręcić. Niestety.
- Wchodź i rozpłaszcz się - szepnęła, gdy zamknęła za nami drzwi.
- Jesteś już, Al? - usłyszałem pytanie kobiety dochodzące z któregoś pomieszczenia. - Kolacja gotowa!
- Tak, mamo! - odpowiedziała głośno Alison, gdy odwiesiła swoją kurtkę do szafy i odstawiła do niej też buty. Ja zostawiłem wszystko na widoku, bym miał szybciej do wyjścia. Tak w razie czego. - Chodź! - powiedziała do mnie i pociągnęła mnie gdzieś w głąb korytarza.
Ogólnie wygląd samego korytarza nawet był okej. Ściany pomalowane na słoneczny odcień żółtego, podłoga wyłożona była jasnymi płytkami, jednak nie mogłem określić, jaki konkretnie mają one kolor, bo były mieszanką różnych odcieni.
- Mamo, tato, zobaczcie, kogo przyprowadziłam! -krzyknęła, wprowadzając mnie do dość dużego pomieszczenia. Wydaje mi się, że to było coś jakieś połączenie jadalni z salonem.
Stojąc w progu, stałem naprzeciw długiego na wysokość okna, osłoniętego przez firankę, która niemal opierała się o jasne panele położone na podłodze. Po prawej stronie od wejścia stała biała kanapa mogąca zmieścić pięć osób, mały stoliczek z szklanym blatem przed nią, oraz dwa fotele po drugiej stronie stolika. Pod stołem znajdował się prostokątny dywanik w beżowym kolorze, jednak nie widziałem dokąd sięga, bo zasłaniała mi to kanapa. Blisko okna za to stał długi, sześcioosobowy stół, wykonany najpewniej z jasnego drewna, okryty białym, krótkim obrusem. Przy stole nikt nie siedział, więc miałem nadzieję, że nikogo więcej nie będzie, to byłoby trochę dziwne dla mnie i dla wszystkich obecnych. Na pewno czułbym się niepewnie i onieśmielony. Zauważyłem jednak, że były tylko cztery nakrycia, więc mogłem chyba odetchnąć z ulgą.
- Tylko nie mów, że przyprowadziłaś tego chłopaczka, z którym kiedyś cię widziałem. - Usłyszałem i lekko się uśmiechnąłem, kiedy dotarło do mnie, że nasz ojciec jest taki opiekuńczy względem swojej córki. Tak, nasz ojciec.
- Nie, coś ty tatku. To był tylko kolega, z którym robiłam projekt, nie przesadzaj - odpowiedziała i wciągnęła mnie do środka tego salonu.
Stałem teraz oko w oko z moim ojcem. Stał zdziwiony moją obecnością, ale to reakcja mojej matki była bardziej dramatyczna. Gdy tylko pojawiła się na moim widoku i mnie zobaczyła, to co trzymała w dłoniach, natychmiast wylądowało na podłodze. Okazało się, że to pusty półmisek, jednak tak było mi głupio z tego powodu.
- William? - zapytała, nie wierząc w to co widzi.
- Tak, to ja.
- Ale... Jak ty... skąd ty się...
- Alison mnie znalazła - odpowiedziałem.
Kobieta nie zważała na potłuczone szkło leżące na ziemi, po prostu je ominęła i podeszła do mnie, przygarniając mnie do swojej piersi. Westchnęła, jakby kamień spadł z jej serca i jeszcze chwilę mnie do siebie tuliła. Nie powiem, zrobiło mi się tak jakby miło z tego faktu.
- Cieszę się, że jesteś tu dziś z nami - szepnęła mi do ucha. Gdy się odsunęła, spojrzała na mnie z góry na dół i nie omieszkała dodać, że bardzo tęsknili.
Jej mąż zbierał właśnie stłuczone szkło, nic nie mówiąc. Nie patrzył w naszą stronę. Po chwili zniknął z mojego pola widzenia i ponownie pojawił się zanim zdążyłem usiąść przy stole. Alison kazała mi siadać, dodając, że szybko do nas wróci. Oj, poczułem się dosyć niepewnie. Jeszcze w jej towarzystwie jakoś sobie radziłem. Nie wiem, czy nie palnę czegoś głupiego i nie wyrzucą mnie za drzwi...
- A więc Will. Powiedz mi, co takiego skłoniło cię do odwiedzenia nas?
- Alison - odpowiedziałem krótko.
- Jak cię znalazła? - usłyszałem kolejne pytanie i poczułem się jak na spowiedzi. - Nigdy nie mogliśmy na ciebie trafić.
- Po prostu wpadł na mnie przypadkiem.
No przecież nie powiem im, że siedziała pod moją kamienicą kilkanaście tygodni pod rząd. Zanim odpowiedziałem na kolejne lawiny pytań Alison pojawiła się w salonie. Przełożyła granatowe spodnie na rzecz czarnej sukienki do kolan z białymi kołnierzykami i białymi rękawkami. Włosy rozpuściła, sięgały jej do ramion i miały odcień podobny do koloru włosów naszej matki, tylko trochę ciemniejsze.
- Cieszę się, że wszyscy jesteśmy w komplecie - usłyszałem od niej.
Jej uśmiech był tak zaraźliwy, że sam się uśmiechnąłem. Cieszyłem się, że sprawiłem jej radość ty, że zgodziłem się przyjść.
Dwie godziny później było już pi wszystkim. Wbrew pozorom, ta rodzina nie jest straszna, ani sztywna, jak przypuszczałem na początku naszej znajomości. Była godzina ósma wieczorem, a ja siedziałem sobie na ławce znajdującej się na podwórku przed domem. Alison mi go pokazała, gdy wpadła na pomysł, by pokazać mi cały dom, w tym swój pokój. Dziewczyna była wszystkim bardzo podekscytowana, a ja jedynie czułem przygniecenie dzisiejszym dniem. To było dla mnie za dużo jak na jeden raz.
Usłyszałem, jak drzwi się otwierają i ktoś szedł w moją stronę. Przysiadła się do mnie mama Alison. Rany, jak ja mam mówić do niej mamo, skoro to dla mnie takie dziwne?
- Jak wrażenia? - zapytała po chwili ciszy.
- Jest okej.
- Wiem, że jest ci ciężko, ale myślę, że z biegiem czasu jakoś się dotrzemy. - Niepewnie wzięła moją rękę w swoją. Jej dłoń była ciepła i delikatna. Taka, jak chciałem, żeby była. - Jeśli tylko będziesz chciał.
- Chcę. Naprawdę. Chciałbym. Chciałbym zmienić swoje życie, chciałbym w końcu mieć rodzinę - powiedziałem, wzdychając. Naprawdę tego chciałem, ale jeszcze nie za bardzo mogłem się przemóc. Grunt, to dobre chęci.
- Jeśli tylko ty tego chcesz, wszystko będzie dobrze - pocieszyła mnie, obejmując mnie swoim ramieniem. Zrobiło mi się jakoś przyjemniej z tego powodu. Chyba coś z tego może być.
Szczęśliwego Nowego Roku!!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top