25
*** UWAGA, ZAPOMNIAŁAM, W JAKICH MIESIĄCACH ROZGRYWAŁA SIĘ AKCJA, WIĘC BĘDZIEMY MIELI JAKOŚ COŚ KOŁO LISTOPADA. CHYBA, ŻE KTOŚ TO OGARNIA, MOŻNA MNIE OŚWIECIĆ xx
William
Jak co dzień, w ostatnim czasie wracałem z pracy. Tak, znalazłem pracę, owszem, szukanie jej zajęło mi pół roku z hakiem, jednak się opłacało. Jak to się stało? Pewnego dnia siedząc na jakimś murku będąc na spacerze z Anthonym, zauważyłem tablicę z ogłoszeniami. Niby nic, bo przechodziłem obok niej kilka razy w tygodniu, jednak niewiele udawało mi się z niej czasem wyczytać. Wolałem nie iść do urzędu pracy w Holmes Chapel, ponieważ musiałbym się od razu zarejestrować i iść do pracy, którą oni mi wyznaczą, bo w sumie racja ich praca, a ja nie miałbym jak się wymigać. Wolałem na własną rękę coś znaleźć i pracować z uśmiechem na ustach, a nie grymasem niezadowolenia.
Wracając, przejrzałem pobieżnie ogłoszenia, kiedy mój wzrok zatrzymał się na ofercie, której się tu nie spodziewałem. Od dobrych kilku tygodni nikt nie dał ogłoszenia, że szuka młodych ludzi do pracy przy budowie. S właśnie do tego się uczyłem w szkole. Już w tamtej chwili nie obchodziło mnie, co to byłaby za budowa, domu czy pomnika, grunt, że mógłbym mieć pracę, chociaż na jakiś czas, by odbić się od dna. Zerwałem karteczkę zawierającą numer telefonu i adres osoby, która zostawiła ogłoszenie. Postanowiłem skontaktować się z tą osobą, jak tylko małego oddam Stacey, co miało nastąpić za jakieś pół godziny, kiedy to dziewczyna wychodzi z pracy. Tak więc, wróciłem do jej domu, przygotowałem jedzenie dla synka i nakarmiłem go. Cały ten czas czułem się lepiej, to tak, jakby wstąpiła we mnie nadzieja i nie zamierzała mnie opuścić. Jak tylko Stacey wróciła do domu, od progu poinformowałem ją o tym farcie, jaki mnie spotkał. Moja ukochana wyraziła zadowolenie z faktu, że coś znalazłem i obiecała trzymać kciuki, bym dostał tę pracę. Posiedziałem chwilę z nimi i wróciłem do domu starszej pani, u której nadal pomieszkuję. Już dawno wróciłbym do siebie, jednak ona uparcie trzyma przy swoim i każe mi u siebie zostać. Zgodziłem się i w zamian za to, pomagam jej w codziennych obowiązkach: robię zakupy, czasem zrobię obiad, ale jak tylko mogę zawsze pomagam jej w przygotowaniach do niego, sprzątam w domu lub po prostu dotrzymuję towarzystwa. Ktoś powie, po co to robię, ale ja już taki jestem. Pomagam bliskim mi osobom, jak tylko potrafię, a tej kobiecie wiele zawdzięczam. Przysięgam, że gdy tylko dostanę pierwszą wypłatę, dołożę się do rachunków.
No i tak oto, poszedłem w miejsce, porozmawiałem z kierownikiem i wszystkiego się dowiedziałem. Godziny pracy były do uzgodnienia, facet nie miał problemu z tym, bym przychodził trzy razy w tygodniu po południu, a dwa rano, gdy mu powiedziałem o moim dziecku. Stawka wynosiłaby 7.20 funta ( jakieś 34,10 zł za godzinę o ile cie nie mylę na nasze polskie złote ). Potem, jeśli byliby inwestorzy i zadatki na nowe budynki, na pewno miałbym stałe miejsce pracy. Dowiedziałem się, że w najbliższych miesiącach ma powstać sieć sklepów, coś jak galeria, ale każdy sklep byłby obok siebie, bez żadnych pięter. Od tak kilka sklepów. Zgodziłem się i podpisaliśmy umowę na rok. Jeśli wyrobimy się wcześniej dostaniemy wyrównanie za resztę. No cóż, wydaje mi się, że nie jest najgorzej. Gdy przychodzę rano, od siódmej, pracuję do czwartej po południu; a gdy zaś przychodzę na drugą po południu, siedzę do północy. Ale facet płaci od godziny, więc każda z nich jest ważna. Jeśli mam takie życzenie, mogę zostać dłużej, co za tym idzie, więcej zarobić. Podsumowując. Praca do lekkich nie należy, ale ja lubię ciężką pracę, więc to dla mnie nie problem. Pieniądze są dobre, nie narzekam. Dokładam się do czynszu, pomagam Stacey no i jeszcze starcza co nieco dla mnie.
Tak oto, zostało mi do końca umowy jeszcze cztery miesiące. Odwaliliśmy z resztą załogi kawał dobrej roboty. Są już postawione ściany, szkielet jednego wielkiego zadaszenia, no i myślę, że za dwa miesiące można rozkładać się z wystrojem tych sklepów i zawartością półek.
Dobra, koniec już o moich podbojach na rynku pracy. Wracałem od mojej ukochanej Stacey, która nadal traktuje mnie tak samo, jak wcześniej, to znaczy, nie określiła tego, co do mnie czuje. Gdy ją kiedyś o to zapytałem, zmieniła temat, a ja nie chciałem na razie drążyć. Wolałem dać jej jeszcze czas. Mogłaby przez przypadek powiedzieć, coś czego by żałowała. W sumie tak na dobrą sprawę, w końcu powinienem odpuścić. Ona nie daje żadnych sygnałów, że jej na mnie zależy, a ja nadal czekam, aż coś się zmieni. Jednak kocham ją i nie wyobrażam sobie, że mógłbym być z kimś innym. Może uważa, że nie jest jeszcze gotowa?
Przechodząc chodnikiem z zamiarem przejścia przez pasy, zauważyłem dziewczynę siedzącą na ławce, trzy kroki od przejścia dla pieszych. Zastanowiłem się przez chwilę, czy do niej podejść. Z natury jestem ciekawskim człowiekiem i jeśli coś nie daje mi spokoju, dążę do tego, by jak najszybciej to wyjaśnić. A tej lasce ewidentnie coś jest, skoro przesiaduje tu od kilku miesięcy prawie codziennie. Już nawet nie pamiętam, kiedy pierwszy raz zobaczyłem jej skuloną postać na tej ławce. Wydaje mi się, że to było wtedy, kiedy zaczęły się chłodne dni i coraz mniej było słońca
- Przepraszam, pani na kogoś czeka? - zapytałem, gdy podszedłem do niej. Może rozstała się z jakimś kolesiem i cały czas ma nadzieję, że do niej wróci.
- Nie... To znaczy tak - powiedziała cicho, nawet na mnie nie spoglądając.
- Jeśli cię zostawił, to nie ma sensu tu siedzieć, nie przyjdzie - odpowiedziałem, myśląc cały czas, że to o to chodzi.
- To nie tak... - odezwała się po dłuższej chwili, kiedy akurat miałem odchodzić z myślą, że dziewczyna ma coś nie tak z głową. Podniosła głowę do góry, wstając z ławki. Kiedy na nią spojrzałem, dotarło do mnie, że znam tą dziewczynę. - Po prostu...
- Może pójdziemy do mnie? Wiem, że mnie nie znasz, ale na prawdę, nie mam złych zamiarów. Jest już późno i trochę zimno, a ty nie jesteś odpowiednio ubrana, jak na taką pogodę - powiedziałem na jednym wydechu, widząc jej minę. Ona raczej mnie nie zna, więc to dobrze, przynajmniej na razie.
- Okej, w sumie, nie bardzo mnie to obchodzi.
Ruszyła, wykonując dwa kroki w moją stronę, oczekując, że od razu przejdziemy do chwili, kiedy będziemy już w ciepłym pomieszczeniu. Sam o tym marzyłem.
- Twoi rodzice wiedzą, gdzie się szwendasz przez te ostatnie miesiące? - zapytałem, gdy otwierałem drzwi kluczem. Czułem na swoich plecach jej wzrok, zanim się odezwała.
- Nie wydaje mi się. Mówię mamie, że po szkole robię projekt, którego jeszcze nie zaliczyłam po długiej nieobecności w szkole.
- I od tak ci wierzy? - zapytałem sceptycznie.
- Nie ma wyjścia. Jestem dość przekonywująca.
- Okej - skapitulowałem. - Napijesz się czegoś?
- Gorącej herbaty. Sam tu mieszkasz?
- Z babcią - odpowiedziałem, gdy po wejściu do kuchni, wstawiłem wodę na herbatę. Dziewczyna stała w progu kuchni, nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić. - Usiądź sobie. - Gdy już wykonała moją prośbę, postanowiłem zapytać, jak ma na imię, chociaż i tak to wiedziałem. - Jak masz na imię?
- Alison. A ty?
- Will.
Akurat w tym samym czasie zagotowała się woda, więc odwróciłem się do niej plecami, by zaparzyć dwie cytrynowe herbaty. Nie wiedziałem, czy lubi, jednak ja ją uwielbiałem. Szkoda, że nie miałem oczu z tyłu głowy, by móc być przygotowanym na to, że kiedy się odwróciłem, zobaczyć, że dziewczyna wpatruje się we mnie dosyć intensywnie, jakby nad czymś myśląc. Nawet nie muszę domyślać się nad czym, jednak nie chciałem zaczynać tego tematu.
- Proszę - uśmiechnęła się pod nosem, kiedy podałem jej jedną ze szklanek z parującym naparem.
- Dzięki... - dodała coś jeszcze jednak, nie zrozumiałem, co powiedziała. Wolałem nic nie mówić. - Czym się zajmujesz? - padło pytanie z jej ust, zanim posłodziła napój i ostrożnie upiła małego łyka. - Um... Cytrynowa, moja ulubiona.
- Pracuję przy budowie tego nowego centrum na Avenue Street*.
- Słyszałam, że ma tam być sporo sklepów z ciuchami.
Przytaknąłem, przypominając sobie, jak na tą informację zareagowała Stacey. Z radości niemal nie pofrunęła do chmur. Sklepy miały powstać dwie przecznice od jej rodzinnego domu, nic dziwnego, że się cieszyła.
Spojrzałem na Alison. Była bardzo podobna do Anabell, znaczy jej matki. Mimo, że widziałem ją tylko parę razy, dostrzegłem delikatne podobieństwo. Miały ten sam owalny kształt twarzy i bystre oczy. Jeszcze nie przyswoiłem sobie tego, że ona jest moją siostrą, a tamta kobieta moją matką. To naprawdę pogmatwana sytuacja. Nie umiem się w niej odnaleźć, a Stacey nalega, bym wreszcie się z nimi spotkał. Chciałbym, jednak nie umiem się przemóc. Czyżby to jakaś pomoc z góry zesłała na mnie dzisiejszy dzień i sprawiła, że zaprosiłem własną siostrę do swojego domu? Chyba tak.
Przez moje myśli, nie zauważyłem, jak Alison mi się przygląda. W końcu wyszeptała jedno zdanie:
- Jesteś do niego bardzo podobny...
- Do kogo? - podchwyciłem, zastanawiając się, o czy mówi.
- Do mojego taty - odchrząknęła i minęła chwila, zanim to powiedziała.
- Co to...
- Ja wiem, że to dziwnie zabrzmi - zaczęła, przerywając mi i podniosła się z krzesełka. - Ale jesteś moim bratem - powiedziała, patrząc mi w oczy bez cienia skrępowania. Nie bała się nawet tego, że mogę wyrzucić ją za drzwi. Podejrzewałem, że wcale się tym nie przejmowała. Również wstałem ze swojego miejsca. Postanowiłem, a co mi szkodzi. W sumie, kiedyś muszę się przełamać.
- Ja...
- Wiem, że brzmię, jak jakaś histeryczka, ale spójrz - przerwała mi natychmiast, sięgając do swojego plecaka. Zaczęła w nim grzebać, szukając czegoś. Zaraz wyciągnęła z niego białą, pomiętą kartkę papieru złożonego na pół i pospiesznie mi go podła ze zdenerwowanym uśmiechem.
- Nazywasz się William Turner? - spytała, zaczesując nerwowo grzywkę za prawe ucho.
Rozłożyłem papier i zanim jej odpowiedziałem, doczytałem się, że pokazała mi wyniki badań które zrobiła jej matka wtedy w szpitalu, gdy miałem oddać się zabiegowi. Mam ten sam papier w szafce pod lampką nocną.
- Em... Tak, ale... - zanim znowu coś powiedziałem, poczułem, jak jej ciało odbija się o moje, a ona sama się do mnie mocno przytuliła, obejmując mnie w pasie. Była ode mnie niewiele niższa, no może z piętnaście centymetrów. Niemal zabrakło mi tchu, gdy poczułem na koszulce mokre miejsce, co znaczyło, że dziewczyna się rozpłakała. Westchnąłem cicho. Jej naprawdę zależało na znalezieniu mnie, a ja nawet nie odwiedziłem jej ani razu w szpitalu, jak tylko z niego wyszedłem. Nie to, że nie chciałem. Chciałem, tylko nie miałem zamiaru spotykać tam jej rodziców, nawiasem mówiąc, moich też, chyba czas się z tym zacząć żyć.
- Tak bardzo chciałam cię wreszcie poznać! Nawet nie wiesz, ile czekałam, aż wreszcie cię odnajdziemy! - powiedziała rozemocjonowana, będąc nadal we mnie wtulona. Nie miałem serca jej od siebie odsuwać, ale jeszcze kilka minut i udusiłaby mnie. Naprawdę, mała chudzinka, a ma tyle siły co nie jeden mięśniak!
- Wiem, o tym Alison.
- Ale... Ale jak to? Dlaczego cię ze mną nie było? Jesteś moim bratem!
- Ja tego nie czuję, okej?
Alison pospiesznie się ode mnie odsunęła, stając trzy kroki dalej z patrząc zawiedzioną miną.
- Jak to, tego nie czujesz? To normalne, że masz rodzinę!
- Nie, to właśnie nie jest normalne! Całe życie wmawiano mi, że jestem do niczego i dlatego starzy mnie wyrzucili! Rozumiesz? A potem tak z dupy dowiaduję się, że jednak mnie mega kochali i chcą z powrotem. Co ty byś zrobiła na moim miejscu? Od razu wskoczyła byś na ich wspaniały rodzinny obrazek?
- Chciałabym ich chociaż poznać - odparła z jadem, by następnie wziąć swoją kurtkę i wyjść z domu trzaskając mocno drzwiami.
- Cholera - warknąłem, będąc na siebie wściekły.
Niewiele myśląc, ruszyłem za nią i dopadłem ją przed kamienicą, stała oparta o mur i głęboko oddychała. Miała przymknięte oczy dlatego mnie nie widziała, ale dam głowę, że doskonale słyszała, bo od razu się odezwała.
- Zostaw mnie, odejdź, jesteśmy dla siebie obcymi ludźmi! - krzyknęła, a ja byłem ciekawy, co ta szesnastolatka jeszcze potrafi.
- Okej, może nie jest to najlepszy moment na zacieśnienie więzi rodzinnych, ale skoro tak bardzo ci na tym zależy, możemy to jakoś pogodzić - wyznałem.
Chyba naprawdę chciałem mieć coś na wzór rodziny, chociaż powoli sam tworzyłem swoją małą rodzinkę z Stacey i Anthonym. Al spojrzała na mnie i zobaczyłem jak jej oddech się uspokaja, a czerwone rumieńce zdobyte dzięki wysiłkowi zaczynają powoli blednąć.
- Chciałabym ci pokazać, że nasi rodzice naprawdę cierpieli, gdy zostałeś porwany. Tak, Will, porwali cię, zabrali naszym rodzicom. Oni przeżywają to do tej pory. Ja... Ja nie umiem tego wyrazić w słowach, niewiele rozumiałam co się wokół mnie dzieje, byłam niemowlakiem. Ale dowiedziałam się, że mam brata, gdy miałam sześć lat. Od tamtej pory chciałam wiedzieć wszystko, mimo, że nic nie rozumiałam z dziwnych zdań wypowiadanych przez policjantów, którzy cię szukali. Proszę cię, nie każę ci z nami zamieszkać, ani nas od razu kochać. Wystarczy, że przyjdziesz do nas na obiad, czy tak po prostu, do mnie, do swojej siostry... Chciałabym, żebyś był moim starszym bratem.
*****
* Info ze sklepami wymyślone przeze mnie.
2073*
No prawie się wzruszyłam, a to się rzadko zdarza xd
No i co sądzicie o takim zwrocie akcji????
PS. Rozdział dodaję od razu po napisaniu, nie wiem, kiedy będzie kolejny, ale postaram się coś naklepać na sylwestra bądź nowy rok xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top