24
MERRY CHRISTMAS!!!!!!
Anabell
Dni miały, a Alison dochodziła do siebie. Z narkozy wybudziła się następnego dnia po operacji, jakoś przed południem. Pamiętam to doskonale, bo to był cudowny moment, móc zobaczyć swoje dziecko, które żyje i być może nic mu już nie zagraża. Na początku była trochę zamroczona, jednak z czasem dochodziła do siebie i wieczorem tego samego dnia, nawet lekko się uśmiechała. Lekarz jak obiecał, Alison została następnego dnia przeniesiona na oddział intensywnej opieki medycznej, zostając podłączona do kilku urządzeń, które miały za zadanie monitorować jej organizm. Mieliśmy z Harrym szczerą nadzieję, że przeszczep został przyjęty przez organizm Al i że wszystko już zacznie się układać. Niczego tak nie pragnęłam, jak zdrowia mojego dziecka.
Z drugiej strony, nie powiedzieliśmy jej, że Will to jej brat. Wie, że ma brata, jednak nadal myśli, że Will to przypadkowy dawca, a ja nie wiem, jak jej to powiedzieć. Harry zapewne zrobiłby to tak samo, jak w przypadku Willa; szybko i na temat, jednak ja chciałam zrobić to na spokojnie. Nie chciałam jej w żaden sposób zestresować, kto wie, co mogłoby się stać. Wiem, że źle robię zwlekając. Minęły dopiero dwa tygodnie, chcę być najpierw pewna, że moja córka jest bezpieczna. Postanowiłam w tej sprawie udać się do lekarza prowadzącego leczenie Alison. Przecież nie zaszkodzi zapytać, a ja będę spokojniejsza.
- Proszę, niech pani usiądzie. - Mężczyzna wskazał dłonią fotel naprzeciw siebie, jak tylko pojawiłam się w drzwiach jego gabinetu. - Co panią do mnie sprowadza? - zapytał, gdy już zajęłam miejsce.
- Widzi pan, muszę powiedzieć córce bardzo ważną wiadomość, nie wiem, jak może na nią zareagować. Przychodzę do Pana, by mi Pan powiedział, czy szok może jakoś wpłynąć na jej zdrowie?
- A czy to jakaś zła wiadomość? - Przechylił się i oparł plecami o fotel.
- Nie, wręcz przeciwnie.
- Chodzi o tego chłopaka, który był dawcą? Państwa syn?
- Tak.
- Myślę, że to nie będzie problem. Państwa córka jest na dobrej drodze do zdrowia. Owszem, jeszcze minie trochę czasu, zanim wróci do pełnego zdrowia, jednak nie widzę powodu, dla którego nie mogłaby pani jej nic powiedzieć.
- Dobrze, dziękuję.
- Proszę.
- Jeszcze chciałabym zapytać. Ile jeszcze spędzi tutaj czasu?
- Cóż. W tym tygodniu jeszcze planujemy przenieść ją na zwykłą salę i utrzymywać przy kroplówce. Chcę zobaczyć, jak będzie się regenerować, bez urządzeń. Jeśli nie będzie żadnych powikłań, myślę, że dwa trzy tygodnie i wróci do domu.
- Okej, dziękuję bardzo za informacje.
- Do widzenia.
- Do widzenia.
Gdy tylko Harry przyszedł do nas z pracy, a było to koło godziny piątej po południu, od razu powiedziałam mu, czego dowiedziałam się od lekarza. Byłam zadowolona z tego faktu i zamierzałam coś z tym zrobić.
- Chcesz jej teraz powiedzieć?
- No a kiedy niby?
- No dobrze, możesz iść jej powiedzieć, ale spójrz na to z innej strony. Minęły prawie dwa tygodnie, a on nawet nie zajrzał do niej na pięć minut. Nie chce nas znać i swojej siostry też. Po co robić jej nadzieję, że przyjdzie? Ona ma piętnaście lat.
- No właśnie, ma piętnaście lat. Zrozumie. Nie pomyślałeś, że on nie przychodzi, bo nie chce spotkać nas? Przecież po zabiegu przyjechał do nas, a ty od razu wyskoczyłeś, że jest naszym synem. Dlatego pewnie...
- Chcesz mi powiedzieć, że to moja wina?
- Harry, po prostu wtedy to nie był odpowiedni moment...
- A myślisz, że teraz jest?
- Harry przestań. Nie zaczynajmy od nowa. Powiedzmy jej teraz, zanim wybije jej trzydziestka na karku. I tak już za dużo czasu minęło.
- Dobrze, skoro dziś wyjaśniamy sobie sprawy w szpitalu, też chciałbym Ci coś powiedzieć. Nie będziesz zadowolona, ale lepiej późno, niż wcale. - Przewrócił oczami i westchnął.
- Co się stało? - zapytałam, chociaż bałam się tego, o co chodzi.
- Mój ojciec jest w więzieniu. - Nie patrzył na mnie, co znaczyło, że to nie koniec opowieści. - Pamiętasz dzień, kiedy ci powiedziałem, że dzwonił szef i zamiast wolnego mam przyjść do pracy?
- No tak - odpowiedziałam, przypominając sobie taki dzień i zdarzenie. - I co?
- Wtedy nie dzwonił Greg, tylko Annie. Powiedziała, że on był u niej w domu i groził jej. Już nawet nie pamiętam teraz, co dokładnie mi powiedziała, jednak nie mogłem tak tego zostawić. Policja tylko czekała na jakiś sygnał, by go wsadzić. Potrzebowali dowodów. Umówiłem się z Liamem, założyli mi podsłuch i poszedłem do niego.
- Że co? - przerwałam mu, bo byłam po prostu w szoku. Nic mi nie powiedział. Nawet słowem się nie odezwał przez tyle czasu!
- Przepraszam, że nie powiedziałem ci wcześniej... Ale nie chciałem dokładać ci więcej zmartwień.
- Dobrze, niech Ci będzie. I co z nim? - Starałam się jakoś opanować nerwy, jakie się we mnie obudziły.
- Będzie miał rozprawę za dwa miesiące. Jestem świadkiem. Will też musi zeznawać.
- Myślisz, że będzie chciał?
- Nie wiem. Liam mówi, że nigdy nie mogą go zastać w domu, a na szukanie nie mają czasu. Raz postawili kogoś, by na niego czekał pod domem, jednak nie doczekali się go przez dwa dni.
- Może on jest u tej dziewczyny.
- Może, ale nic o niej nie wiedzą. Ani gdzie pracuje, ani jak się nazywa. Nic. Czekają, aż Will w końcu się pojawi w starym mieszkaniu.
- Może się pojawi. Dobrze, chodźmy już do Alison.
- Bardzo się na mnie gniewasz? - zapytał, łapiąc mnie za dłonie i powodując, że zatrzymałam się w miejscu.
- Może trochę - odpowiedziałam wymijająco.
- Wynagrodzę ci to - odrzekł, przyciągając mnie do siebie i całując prosto w usta.
- Stary jesteś, a nadal...
- No już - przerwał mi, ponownie mnie całując. Gdy się odsunął, szybko nacisnął klamkę i pociągnął do sali Alison. - Jak się czuje moja najdzielniejsza córeczka? - zapytał, podchodząc do niej i całując ją w czoło. Nadal tak samo uroczo, jak gdy była malutka.
- Dobrze tatku - odpowiedziała, posyłając nam wesoły uśmiech.
Dziś wyglądała naprawdę dobrze, jeśli chodzi o te wszystkie dni, które tutaj spędziła, dzisiaj jej twarz miała delikatne rumieńce i uśmiech, a oczy wydawały się być szczęśliwe.
- Przyszliśmy, żeby ci coś powiedzieć - zaczął Harry, a Alice od razu poprawiła się na poduszce.
- To coś złego? Zostaję tu dłużej? Nie chcę tu być, już za długo tu jestem - zamarudziła, a jej humor od razu uległ zmianie. Dobrze, że to nie o to chodzi.
- Nie, ależ skąd! Zostajesz tu tylko tyle, ile trzeba, żebyś mogła normalnie funkcjonować poza szpitalem - powiedziałam od razu.
- Więc o co chodzi? - zapytała spokojniejszym tonem.
- Otóż... Wiesz, że masz brata... - zaczął Harry powoli.
- Znaleźliście go? Gdzie on jest? Gdzie mieszka? Wie o mnie?
- Em... Znalazł się.
- To znaczy? Mamo, mów jaśniej, chcę wszystko wiedzieć.
- To William - rzekł Harry, a dziewczyna spojrzała na niego jak na idiotę.
- Wiem, że ma na imię William, nie jestem głupia.
- Twój brat, to ten sam chłopak, który był dawcą.
- To on? - zapytała z niedowierzaniem. - Ale to jest pewne?
- Tak. - Od razu poszperałam w tobie, szukając koperty, chciałam jej ją pokazać. - Zobacz sobie.
- O matko - szepnęła tylko, gdy przeczytała całą zawartość. - To prawda!
- Tak.
- Dlaczego więc go tu nie ma? - zapytała, oddając mi kopertę. Jej głos z zadowolonego, stał się neutralny. Chyba do niej dotarło to, co jest rzeczywistością.
- Cóż...
- Nie chce nas znać? - zapytała, wcinając się Harremu a słowo. - Dlatego więcej nie przyszedł?
- To nie tak, on po prostu nie wie, jak było naprawdę... Nie chce poznać prawdy. Jest dość uparty.
- Tak samo jak ja - westchnęła. Już całkiem straciła humor.
- Wydaje mi się, że go wszystko sobie pokłada, przyjdzie do nas, nie ma sensu na niego naciskać. Musimy dać mu czas, powinnaś zrozumieć to, że jego sytuacja nie jest ciekawa i potrzebuje więcej czasu na przyswojenie sobie informacji. Ty niemal od zawsze wiedziałaś, że masz brata, a on kilka dni temu dowiedział się, że ma rodzinę.
- Okej... Ale chciałabym, żebyśmy byli już w czwórkę...
Nie wiedziałam, czy mogę wspomnieć jej o tym, że Will może nie chcieć uznać nas za swoją rodzinę i wtedy na pewno nie będziemy w czwórkę...
***
Okej, uznałam, że na tym skończę ten rozdział, by kolejny zacząć od czegoś innego :) Tak więc nie ubolewajcie nad krótszym rozdziałkiem, postaram się, by kolejny miał z 1,5 tys słów, przynajmniej ;)
Wesołych Świąt kochani!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top