23

William

    Cztery dni po całym zabiegu zostałem wypisany do domu. Tak naprawdę, nie wiedziałem, gdzie mam się podziać. Do tego starego faceta, zwanego dalej moim dziadkiem, nie chciało mi się iść. No wolałem się nie nakręcać, a nie byłem w pełni sił. Jak nic nie ominęła by mnie awantura, jeszcze pewnie bym oberwał. Dobrze, że wypisali mnie jakoś po południu, dlatego więc mogłem iść od razu do swojego syna. Strasznie się za nim stęskniłem i miałem zamiar nie wypuszczać go dziś z rąk ani na chwilę.

- Dzień dobry - przywitałem się z tatą Stacey.

- Dzień dobry - odpowiedział mi, wpuszczając mnie do środka. Zdziwiłem się, że po raz kolejny, odpowiedział mi bez jakichkolwiek złośliwości. - Jak się czujesz? - Spojrzałem na niego trochę zdziwiony. Co jak co, ale o moje zdrowie nigdy się nie pytał. - Stacey mówiła mi, że pomogłeś jakiejś dziewczynie oddając szpik.

- Tak. Czuję się dobrze - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

- Ciesze się. Napijesz się herbaty? Akurat woda się zagotowała.

- Jasne. Gdzie jest mój synek? - zapytałem, rozglądając się po kuchni.

- Stacey poszła z nim na zakupy. Wyszła dziś wcześniej z pracy, powinni niedługo wrócić.

    Pokiwałem tylko głową i usiadłem na wolnym krześle przy stole, nie wiedząc, czy coś się odezwać. Gdy herbata się parzyła, wsypałem dwie łyżeczki cukru i patrzyłem, jak rozpuszcza się w gorącej wodzie.

- Wiesz, że zależy mi na szczęściu mojej córki i wnuka? - zapytał po chwili ciszy. Podniosłem na niego wzrok, nie wiedząc zupełnie, o co mu chodzi.

- Tak, zdaję sobie z tego sprawę.

- Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, bo to chyba powinno należeć do niej... Jednak wiem, że bardzo się o ciebie martwiła. Nijak nie potrafiłem jej przekonać, że nic ci się w tym szpitalu nie stanie. - Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że tak się o mnie martwiła. Czasem zdarza jej się przesadzać.

- Stacey jest bardzo opiekuńcza - przytaknąłem. Doskonale to wiedziałem.

- Chcę tylko powiedzieć, że masz moje błogosławieństwo. - Wytrzeszczyłem oczy, patrząc na niego i nie wierząc, że to usłyszałem.

- Ale...

- Tak, wiem. Wiem, jaki byłem dla ciebie, ale ja nie ufam obcym, a zwłaszcza napalonym na moją córeczkę dzieciakom.

- Nie jestem na nią napalony, znaczy jestem... Kocham ją - powiedziałem, bojąc się trochę, co ten facet sobie o mnie pomyśli.

- Wiem, że ją kochasz. Udowodniłeś to nie raz i cały czas to robisz. Nie wiem, jakie uczucia ona do ciebie żywi, jednak musisz się bardzo postarać, żeby na nowo ci zaufała. Ja wiem, że to wszystko przeze mnie, że stało się tak, bo kazałem jej wybierać... Jednak są plusy i minusy naszych wyborów.

- Rozumiem i nie miałem i nie mam panu tego za złe. - No, może miałem na początku, ale w końcu zrozumiałem, co nim kierowało.

- To dobrze.

    Upiłem łyk gorącej herbaty i oboje oczekiwaliśmy Stacey. Wymieniliśmy jeszcze kilka zdań, przez co nawet się uśmiechnąłem, ale wolałem jeszcze nie wypadać w przyszłość. Miałem zamiar zrobić wszystko, by stworzyć małemu normalną rodzinę. Moja piękna ukochana wróciła do domu godzinę od naszej pogawędki. Przywitałem się z nią, jak zwykle całusem w policzek i odebrałem z jej rąk mojego syna. Przytuliłem go do swojej piersi i trzymałem jakiś czas. Malec też się chyba za mną stęsknił, bo jego rączki objęły mój kark i długo nie puszczały. Stacey poszła się ogarnąć, a ja siedziałem z Anthony' m przy stole i głaskałem go po pleckach i co jakiś czas całowałem w czółko. Jego główka spokojnie leżała sobie na moim torsie, a oczka miał przymknięte. Spał sobie słodko, nie mając żadnych problemów.

- Już... jestem - powiedziała Stacey wchodząc do kuchni i ostatnie słowo wypowiadając szeptem, widząc, że mały śpi. - Nie było mnie zaledwie piętnaście minut, a ty już go uśpiłeś - pogratulowała mi.

- Tęsknił za mną.

- Masz rację, przez cały czas nie wypuszczał z rąk maskotki od ciebie.

- Stacey?

- Tak? - zapytała, wyciągając z dużej zielonej siatki produkty.

- Chciałbym z tobą porozmawiać, ale nie tutaj.

- Co proponujesz?

- Wyjdźmy gdzieś wieczorem - powiedziałem, nie wiedząc, co o tym pomyśli.

- A Anthony?

- Zostawimy go twojemu tacie.

- Myślisz, że się zgodzi? 

- To jego najukochańszy wnuk - powiedziałem półszeptem. Cała nasza rozmowa była przyciszona, by mały się nie obudził.

- Dobrze. Będziesz z nami do wieczora?

- Tak - odpowiedziałem. - Tylko później wyjdę na pół godzinki, muszę iść do domu dziadka po parę rzeczy.

    Kiwnęła tylko głową w zrozumieniu i dalej wyciągała produkty żywnościowe, niektóre chowając do lodówki, inne do półek, a inne zostawiła na blacie. Maluch spędził na moich rękach dobre dwie następne godziny, w ogóle tego nie odczułem. Potem zaniosłem go do jego pokoiku, układając najdelikatniej jak umiałem w jego łóżeczku. Odkryłem błękitną kołdrą i jeszcze chwilkę postałem nad łóżeczkiem. Potem wróciłem do kuchni i wymieniłem kilka zdań z Stacey. Kilka minut później opuściłem jej dom, dając jej czas, by się przygotowała. Znaczy, ona dobrze wiedziała, że nie pójdziemy do restauracji czy hotelu. Po pierwsze mnie nie stać, a po drugie ona nie lubiła takiego przepychu.

    Zdziwiłem się, gdy po wejściu na klatkę schodową przed moimi drzwiami, wszystko było poklejone żółtą policyjną taśmą. Przestraszyłem się przez chwilę, że to może nie szukają, ale gliny w tym rejonie są dociekliwi, więc znaleźliby nie już wcześniej. Odwróciłem się i wykonałem parę kroków do drzwi naprzeciwko. Mieszkała tu bardzo miła starsza pani. Od bardzo dawna zastanawiałem się, dlaczego jeszcze nie wprowadziła się do syna. Nigdy o to jej nie zapytałem. Zapukałem do drzwi trzy razy, upewniając się, że kobieta usłyszała pukanie. Miewała czasem problemy ze słuchem.

- O to ty Will. Witaj chłopcze. Gdzie ty się podziewałeś? Twojego dziadka zabrała policja - powiedziała od razu siwa, niska staruszka w niebieskim fartuchu, po uchyleniu drzwi.

- Co? Jak to go zabrali?

- Wchodź do środka synku. Nie będziemy tu rozmawiać.

    Otworzyła szerzej drzwi, wypuszczając mnie do swojego domu. Bywałem w jej mieszkaniu bardzo często. Tak naprawdę to ona pomagała mi w lekcjach i uczyła, gdy czegoś nie rozumiałem. Uważałem ją za swoją babcię. Co z tego, że była dla mnie ona obcą osobą.

- Zrobić ci herbatki? Jak się czujesz? Mam nadzieję, że lekarze wypuścili Cię w dobrym stanie z tego szpitala? -  zasypała mnie lawiną pytań, ale lubiłem jej odpowiadać i opowiadać, co się u mnie działo. Usiadłem w kuchni na jednym z drewnianych krzeseł.

- Chętnie się napiję, pani Janette.

- Malinowa?

- Jak zwykle. - Posłałem jej lekki uśmiech. - Niech mi pani powie, co się tu działo?

- Nie do końca wiem, od czego się zaczęło, ale usłyszałam jakieś krzyki z waszego mieszkania. Myślałam, że ten dziad, za przeproszeniem, znowu komuś czegoś nie oddał, ale gdy tak słuchałam, to ta rozmowa zupełnie nie przypominała tych poprzednich.

    To nie tak, że pani Janette, jest plotkarą i szpiegiem w jednym.

- I co było dalej?

- Wiesz, do środka nie weszłam, bo się bałam. Kto wie, czy to nie była jakiś bandyta? Ale gdy już wchodziłam z powrotem do siebie z daleka słyszałam policyjne syreny. Przystanęłam. Ciągle się zbliżały, zbliżały, aż w końcu ucichły pod naszą kamienicą. Potem usłyszałam, jak kilkoro ludzi wbiega na schody, więc schowałam się w domu i patrzyłam wszystko przez wizjer. Jakąś minutę później wynieśli go we dwóch...

- Mówi pani o dziadku?

- Owszem. A potem wyszedł z jednym policjantem taki wysoki, całkiem przystojny ciemnowłosy mężczyzna. Już raz tu chyba był, ale nie jestem pewna...

- I co potem?

- No potem to przesłuchiwali całą kamienicę, nie zadając konkretnych pytań i jeszcze tego samego wieczora zakleili drzwi i więcej się nie pojawili.

- Muszę się tam dostać. Wziąć prysznic, przebrać się...

- Nie możesz tam wejść...

- Trudno, najwyżej mnie zamkną - zaśmiałem się ze swoich słów i patrzyłem, jak staruszka zapełnia dwa wysokie kubki wrzątkiem. Zaraz, po całym pomieszczeniu rozszedł się intensywny zapach malin.

- Nawet tak nie żartuj. Kto mnie by odwiedzał i wyjadał zapasy? - zapytała żartobliwie.

- Racja. Robi pani te zapasy dla mnie.

- Wiadomo, że sama bym tego wszystkiego nie zjadła. A jak ma się Anthony?

- Bardzo dobrze. Rośnie jak na drożdżach. Jeszcze trochę i będzie miał dwa latka.

- No to pewnie zacznie zaraz chodzić - śmiechnęła się szeroko.

- Tak. -  Upiłem sporego łyka rozgrzewającego napoju i wstałem z krzesełka. - Muszę iść tam. Mam niedługo spotkanie z Stacey.

- No dobrze. Ale zróbmy tak, prze przenocujesz u mnie. Mam wolny pokój, a ty nie masz gdzie spać. Co ty na to? Przecież tam nie możesz funkcjonować.

- Kocham panią za pani pomoc i opiekę. Dziś chyba później wrócę, a może nawet wcale...

- Dobrze, dobrze. Ja wszystko rozumiem. Wy, młodzi potrzebujecie spędzać dużo czasu w swoim towarzystwie - mówiąc to odwróciła się ode mnie i podeszła do białej szuflady, odsuwając ją i czegoś w niej szukając. - Masz klucz, wejdziesz sobie, gdybyś naprawdę miał później wrócić, a ja bym już spała. - Podeszła do mnie i włożyła mi do ręki klucz.

- Co pani wyprawia. Nie powinna mi pani go dawać. Jeszcze go zgubię, albo...

- Nie, nie, nie. Znam Cię tyle lat, wiem jak jesteś. Nie pamiętam, żebyś coś zgubił, więc to też Ci nie zginie. Leć.

    Przytuliła mnie jeszcze co siebie, na co oddałem uścisk mocno, jednak tak by nic jej nie złamać. Nie wiem, czy byłem do niej  przywiązany, jednak zależało mi na niej bardziej, niż na moim rzekomym dziadku, który teraz siedzi w pierdlu.

    Po wyjściu z jej mieszkanka, od razu zerwałem taśmy z drzwi " swojego "  mieszkania. Wszedłem do środka i rozejrzałem się. Po wejściu do kuchni zobaczyłem ślady walki. Krzesła były porozrzucane, zauważyłem ślady krwi na stole i w zlewie. Podszedłem do okna. Stara firanka poruszała się od wiatru, gdyż okno było otwarte na oścież. Czyżby ten staruch chciał spierdolić oknem, gdy już nie widział dla siebie ratunku? Zaśmiałem się cicho i poszedłem do swojego pokoju. Pierwsze co zrobiłem, to wyciągnąłem czyste ubrania z szafy trochę się ogarnąłem. Dobrze, że jeszcze wody i ogrzewania nie wyłączyli. Chyba naprawdę będę musiał nocować u Janette. Ale z drugiej strony, jak to będzie wyglądać? Ech, będę musiał wszystko dokładnie przemyśleć. Będąc z powrotem w pokoju, w pełni ubrany i gotowy do wyjścia, chwyciłem jeszcze średnią niebieską torbę na ramię, pakując do niej kilka ciuchów, dbając o to, bym miał się w co przebrać. Torbę zostawiłem u mojej sąsiadki i wyszedłem z kamienicy, wracając do Stacey. Z małej świnki skarbonki, którą dostałem chyba na piąte urodziny od Janette wyciągnąłem kilka drobnych, by mieć czym zapłacić za jedzenie.

- To na co idziemy? - zadała mi pytanie Stacey, kiedy wyciągnąłem ją z domu i szliśmy aktualnie chodnikiem.

- Obstawiałem jakieś niezdrowe żarcie - odparłem.

- Wiedziałam. Może być, dawno nie jadłam kebaba.

- No i super. Gdy już się odbiję od dna, kiedyś zaproszę Cię na prawdziwą randkę...

- Will, ja wiem. Ale to co jest teraz, w zupełności mi wystarcza. - Nie pozwoliła mi dokończyć.

    Niby zwykłe zdanie, jednak nie wiedziałem do końca, czy chodzi jej o to, że wystarcza jej ta chwila, czy to co jest między nami. Zupełnie nie wiedziałem. I bałem się, co miała na myśli, jednak nie chciałem jeszcze o to pytać, by nie zepsuć atmosfery.

    Pół godziny później byliśmy już po kolacji i chodziliśmy po jednym z parków w Holmes Chapel. Krążyliśmy wokół niego, nie spiesząc się nigdzie i rozmawiając o wszystkim, co tylko przyszło nam do głowy. Opowiadała żarty, Stacey śmiała się głośno, uważałem to w duchu za urocze. Nadal byłem nią oczarowany i zdawało mi się, że tylko Stacey tego nie widzi. I udowodnię jej to.

- Zastanawiałeś się nad tym, co usłyszałeś wtedy w szpitalu?

- Nie. Nie miałem do tego głowy. Zresztą, gdy wróciłem do domu, okazało się, że ktoś dziadkowi spuścił porządny łomot i siedzi za kratkami.

- Naprawdę? No w końcu ktoś zrobił z nim porządek - stwierdziła dziewczyna, chowając dłonie w kieszenie kurtki.

- Daj spokój. W końcu by do tego doszło.

- Ciekawe kto to był.

- Nie wiem i szczerze nie za bardzo mnie to interesuje. Wolę nie wiedzieć i nie być w to zamieszany bardziej, niż już jestem.

- A Twoi rodzice?

- Co?

- Rozmawiałeś z nimi potem?

- Nie i nie mam takiej ochoty teraz. Muszę skupić się na tym, by znaleźć jakąś porządną pracę.

- Spokojnie Willy. Znajdziesz pracę, co chwilę powstaje coś nowego, a jeśli nie tu, to zawsze szukają młodych chętnych ludzi do pracy. Popytam u siebie, może ktoś coś słyszał.

- Dziękuję moja piękna.

- Will...

- Moment - powiedziałem i zatrzymałem się na środku chodnika, stając przed nią, co spowodowało, że dziewczyna również się zatrzymała.

- Co się dzieje? - spojrzała na mnie niepewnie.

- Wiem, że to nie tak miało wyglądać, ale do cholery, dłużej nie wytrzymam.

- Ale co się dzieje? - W jej głosie wyczułem zdenerwowanie, co też usłyszałem w jej wyższym tonie.

- Wiesz, chciałem to powiedzieć w jakimś innym miejscu, ale czuję, że lepszego momentu nie będzie.

- O co ci chodzi?

- Stacey, chciałem Ci powiedzieć, że ja nadal Cię kocham. Nigdy nie przestałem, może ty już nic do mnie nie czujesz i że łączy nas tylko Anthony, ale będę się starał, żebyś znowu się we mnie zakochała; jak kiedyś.

- Will...

- Wiem, po prostu nie mogłem już dłużej tego trzymać w sobie.

   Nie odpowiedziała nic, jedynie wyminęła mnie i ruszyła przed siebie zostawiając mnie samego na środku szarego chodnika. Czyżby dała mi kosza? Eh, wiedziałem, że coś spierdolę. Jak zwykle.

- Zaczekaj - zawołałem i dogoniłem ją szybko. - Powiedz coś. Wyśmiej mnie.

- Wiesz, że nie jestem taka. - Szła dalej, nie patrząc nawet na mnie. - Problem w tym, że nie wiem, co powiedzieć, by cię nie urazić.

- Nie widzisz tego, jak się staram?

- Will, na razie opiekujesz się naszym dzieckiem, ale w innych aspektach życia nie widzę poprawy.

- Okej, zrozumiałem. Daj mi jakiś czas, muszę ogarnąć jakoś swoje życie. Zacznę rozglądać się za jakąś pracą, ale wiesz ile to trwa...

- Wiem, dlatego nic jeszcze nie powiedziałam. Masz rodziców, spotkaj się z nimi, na pewno Ci pomogą...

- Nic od nich nie chcę. Doskonale poradzę sobie bez nich, jak do tej pory.

- Nie mam zamiaru Cię do niczego zmuszać. Wracamy już do domu - zmieniła temat, zwracając, by dotrzeć do ulicy, która prowadziła do jej domu.

****
2388***

Ale długaśny!!

I co sądzicie o rozdziale??

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top