22

Harry

- Dlaczego go kurwa porwałeś i dlaczego policja nie mogła cię znaleźć? - zadałem kolejne pytanie. Emocje nadal nie opadły, nadal trzymałem go za koszulę przy ścianie. Musiałem najpierw to wiedzieć, zanim przyjedzie policja.

- Ja nikogo nie porwałem, za kogo ty mnie masz synu - wyparł się, strącając moje ręce z siebie. Odszedł ode mnie i wszedł w pierwszy próg, jaki miał najbliżej siebie. Poszedłem za nim, była to kuchnia.

- Nie kłam. Oboje dobrze wiemy, że to ty za tym stoisz. Dlatego powiedz mi, czym Ci zawiniłem, że pozbawiłeś mnie własnego dziecka?!

- Och Harry Harry. Jesteś zaślepiony. Jesteś zaślepiony tą dziewuchą. Przez nią cały dorobek życia poszedł na dno! - wrzasnął, odrywając jedno z krzeseł przy stole. Nie usiał na nim. Obserwował mnie. Poszedłem do niego i spojrzałem na niego gniewnym wzrokiem.

- Po co moje dziecko? Dlaczego nie wziąłeś sobie Mnie?!

- A czyż nie zabolało Cię to? Nadal nie mogę zrozumieć, dlaczego nie domyśliłeś się, że to ja. Och, no tak, przecież ja nie żyłem. Jak miałem porwać ci dziecko. Wtedy pod szpitalem, zepsułeś mi całą frajdę, wiesz? Gdybyś nie zobaczył mnie z tym bachorem, mógłbym spokojnie zrobić co zaplanowałem, ale skoro już wszystko wiesz...

- Co zaplanowałeś? Gadaj! - Dopadłem do niego i ponownie złapałem za koszulę.

- Oj, nie denerwuj się tak. Spokojnie. Wszystko w swoim czasie. Teraz nic ci nie powiem. 

- Powiesz, inaczej cię zatłukę.

- Przyznaj. Nikogo nie podejrzewałeś. Przez tyle lat... Źle cię wychowałem...

    Teraz byłem wściekły. Miałem wrażenie, że z moich ust po brodzie ciekła mi piana. Rzuciłem go na stół, przez co krzyknął z bólu, jednak mało mnie to obchodziło. Zadałem mu pierwszy cios prosto w nos pięścią. Jeszcze nie miałem zamiaru go zabić, zanim przyjedzie policja musi być przytomny. Liam zabronił mi go ogłuszyć, ale do cholery, mam to teraz gdzieś. Uderzałem szybko, by nie zdążył się obronić, cztery uderzenia później mój rękaw nowej granatowej koszuli był lepki od krwi tego parszywca. Przestałem i spojrzałem na niego. Leżał przez chwilę, trzymając się za zmasakrowany nos. Do tego rozwaliłem mu wargi i lewą brew. Wydaje mi się, że policja będzie miała problemy z rozpoznaniem go. Jego twarz była cała we krwi. Jednak w chwili mojej nieuwagi, on podniósł się i dostałem w zęby. Raz a porządnie, jak to się mówi. Poczułem posmak krwi w ustach i pulsujący ból warg. Uderzenie było tak silne, że obróciłem się niemal o sto osiemdziesiąt stopni. Dotknąłem warg, poczułem krew na placach. Złość nadal nie zniknęła, jednak trochę się uspokoiłem. Wciąż jednak miałem ochotę go zabić.

- Dlaczego go porwałeś?! Żądam jasnej odpowiedzi.

- A myślisz, że dlaczego upozorowałem własną śmierć? Liczyłem, że przejmiesz interes. Wiesz, jakie miałbyś zyski? Ale nie, ty wolałeś cały wolny czas zainwestować w... Ta mała dziwka od Roses' ów miała nigdy cię nie spotkać. Jednak widziałem, jak się za nią uganiasz. Tak, byłem cały czas za tobą, wiedziałem o was wszystko, nawet to, że ją zgwałciłeś, oraz to, że wy mielibyście być rodzeństwem - roześmiał się po swoich ostatnich słowach. - Jej matka była świetna w te klocki, ale na matkę nijak się nadawała, nie rozumiem, jak mogłeś pomyśleć, że pozwoliłbym na jakiegoś bękarta z nią - przerwał na chwilę i podszedł do kuchennego zlewu przemyć twarz. W trakcie usłyszałem trzask kości, co znaczyło, że ojciec na własną rękę próbował nastawić sobie nos. - Spokojnie czekałem na rozwój wydarzeń. Naprawdę, czasem nie mogłem się opanować i śmiałem się z waszych wyborów, niektóre były śmieszne. Ale to, że dałeś się jej uwiązać jakimś ślubem, było świetne. Ale myślałem, że nie jesteś tak głupi. Naprawdę. Czekałem tylko na to, aż okaże się, że dobrze ją pieprzyłeś no i miałem rację, doszły mnie słuchy, że masz syna. Och, uwierz mi, większej zachęty nie potrzebowałem do działania. Odczekałem kilka miesięcy i akurat pod waszą nieuwagą smarkacz zniknął, a pies padł od środka usypiającego. Naprawdę myślałeś, że dziecko jest dobrze chronione, bo latało wokół niego wielkie bydle? Miałem się go wystraszyć? Wystarczyło dać mu trochę kiełbasy, a nawet nie zawarczał.

    Stałem otępiały, słuchając, co wygaduje. Mimo, że wiedziałem teraz, iż to on stoi za porwaniem mojego syna, nie mogłem w to uwierzyć. Najnormalniej w świecie limit w mojej głowie został przekroczony. Wrócił do mnie może minutę później, stanął na przeciwko, a ja powstrzymałem się ostatkiem siły woli, bo wiedziałem, że policja już jedzie. Wszystko było zaplanowane z góry. Gdy tylko pod szpitalem połączyłem fakty, od razu zadzwoniłem do Liama. Miałem szczęście, że kumpel był w mieście. Szybko wszystko zorganizował i wszedłem do tej rudery zaopatrzony w podsłuch. Dobrze, że żadna kamera nie była potrzebna, bo pewnie by się uszkodziła, a ojciec odkryłby podstęp za szybko.

- Zabiję cię - warknąłem przez zęby, zaciskając dłoń w pięść.

    Jednak w chwili, gdy już miałem podnieść rękę do góry, gdzieś w oddali usłyszałem wycie policyjnych syren. Serio, tak długo czekali? Przecież mogłem go zabić, zanim by cokolwiek zrobili. On też je usłyszał i chciał, a raczej próbował uciec przez okno, jednak w ostatniej chwili złapałem go za kołnierz, zanim wystawił nogę na zewnętrzny parapet. Zaczął się rzucać, bił mnie na oślep pięściami, dlatego musiałem się jakoś bronić. Nieopodal przy oknie znajdowała się kuchenka gazowa, a na niej jakieś garnki i patelnia. Niewiele myśląc, chwyciłem ją i przywaliłem mu w głowę. Przy moim ojcu same pięści, spryt i siła nie wystarczały, był mocnym przeciwnikiem. Padł pod moje nogi, szybko sprawdziłem, czy żyje, niestety żył, ale policję było już słychać na klatce schodowej, dlatego wstałem i czekałem na Liama przy nieprzytomnym porywaczu mojego syna. Oddychałem szybko, starając jakoś unormować swój oddech i uspokoić szybko bijące serce, jednak na nic zdały się moje próby. 

- Harry, wszystko w porządku? - usłyszałem pytanie przyjaciela. Podniosłem głowę i spojrzałem na niego, kiwając powoli, że jest okej. Do pomieszczenia wpadło kilku policjantów i Liam na czele. - Potrzebujesz lekarza - oznajmił, zauważając krew na mojej twarzy.

- Chyba bardziej jemu się przyda - mruknąłem, widząc, jak dwóch policjantów podnosi zwłoki tego zwyrodnialca z podłogi.

- Prosiłem cię, żebyś się opanował...

- Liam, proszę cię - przerwałem mu. - Nie wiem, czy nawet ty dał byś radę trzymać na wodzy emocje, które trzymałeś w sobie od piętnastu lat. Nie sądzę. Dlatego nie pouczaj mnie.

- Rozumiem cię, jednak...

- Załatw to jakoś - szepnąłem, wiedząc, iż Liam wiedział co mam na myśli. Kiwnął głową i rozejrzał się po pomieszczeniu.

- Szefie, znaleźliśmy pokój chłopaka. - W kuchni pojawił się jakiś młody policjancik.

    Liam ponownie kiwnął głową i powiedział, by go tam zaprowadzić. Poszedłem za nim, nie było mowy, bym został tam, lub nawet był wyprowadzony z mieszkania. Wyszliśmy z kuchni. Pokój Willa znajdował się po przekątnej z kuchnią. Drzwi ledwo trzymały się w zawiasach. Były całe w ciemnym brązie i odrapane po brzegach. Po wejściu do środka zobaczyłem względny porządek. Po lewej stronie stało małe jednoosobowe łóżko, z pewnością o wiele za małe dla mojego syna. Było zaścielone, ale wydawało się, że nikt z niego nie korzystał od kilkunastu dni. Na drugiej ścianie było okno, a pod nim stała mała czarna szafeczka, na której znajdowała się wysłużona lampka nocna, obok niej ramka ze zdjęciem. Podszedłem do niego i wziąłem ją do ręki. Liam coś tam mówił, żebym niczego nie ruszał, ale to mnie nic nie ruszyło. Spojrzałem na fotografię i poznałem na niej dziewczynę, która była u Willa w szpitalu. Trzymała na rękach kilkumiesięcznego chłopca i uśmiechała się szeroko do aparatu. To jej dziecko? 

- Harry, kurwa. Mówiłem ci, nic nie dotykaj, to są dowody w sprawie! - Liam wyrwał mi z dłoni białą rękawiczką ramkę i odstawił na miejsce. 

    Znowu się rozejrzałem. Jakiś inny policjant robił co chwilę zdjęcia, wszystkiemu, co mu wpadło w ręce. Na przeciwko łóżka stała mała szafa, całkiem dobrze się trzymała. Była jasnego koloru, sam nie wiem, do końca jak go nazwać, Anabell lepiej by sobie z tym poradziła. Mniejsza. Postanowiłem nic nie dotykać, choć korciło mnie jego biurko, które było ustawione zaraz obok szafy. Było jasnobrązowe i zagracone co do ostatniego centymetra. Chciałem się czegoś z niego dowiedzieć, jednak nie było mi to dane, bo Liam zaraz mnie stamtąd wyprowadził, tłumacząc, że nic tu po nas. Po wyjściu z kamienicy odetchnąłem z ulgą. Nie była to jednak ulga świadcząca o tym, że teraz już wszystko będzie dobrze. Chciałbym tego, ale jest jeszcze kilka niewyjaśnionych sytuacji.

- Harry, słuchaj. Będziesz musiał zeznawać. Dziś dam ci spokój, jednak jutro będziesz musiał przyjść na komisariat. Takie są reguły. 

- Okej.

- Odwiozę cię do szpitala - zaproponował, kierując się do swojego służbowego auta.

- Nie, dzięki. Przejdę się. Anabell nic nie wie o tym wszystkim. Myśli, że jestem w pracy, nie powinno mnie być w szpitalu przynajmniej do czwartej - odpowiedziałem. Miałem zamiar jeszcze pójść do mamy. Powiedzieć jej o wszystkim. Wiem, że to mojej żonie powinienem powiedzieć najpierw, jednak, ona nie może się teraz denerwować. Widzę, jaka jest przemęczona i zestresowana sytuacją z Alison. Jeszcze wszystko na nią źle wpłynie.

    Jakieś dwadzieścia minut pieszo później byłem pod domem mamy. Dziś miała wolne, więc na pewno była w domu. Zadzwoniłem dzwonkiem, oczekując, by ktoś mi otworzył. Chwilę później w drzwiach stanęła moja rodzicielka.

- Cześć mamo - powiedziałem słabo, widząc szok na jej twarzy, spowodowany moim wyglądem.

- Boże drogi, synku, co ci się stało? - Wpuściła mnie do środka i od razu zaprowadziła do kuchni, gdzie zdecydowanie usadziła na jednym z krzeseł i poszła po apteczkę. - Harry, chyba nie muszę ci mówić, że w twoim wieku pobicia są...

- Mamo, obiłem mordę ojcu - wszedłem jej w słowo, przewracając oczami.

- Co ty zrobiłeś? Jesteś niepoważny?

- On porwał Williama. On go przetrzymywał przez piętnaście lat pod naszym nosem, tu, w Holmes Chapel, mamo.

- Co takiego? - usiadła z wrażenia, zapominając o mojej rozciętej wardze, czym postanowiłem zająć się sam. Wyciągnąłem spod jej dłoni czerwone pudełeczko z białym krzyżykiem. - Ale jak to możliwe, że policja nic nie znalazła? Przecież powinni wpaść na jakiś ślad, cokolwiek...

- Zapominasz, że mówimy o twoim mężu. Jeśli chce, nie znajdzie się go dwa metry pod ziemią, choć będziemy mieć ślady. - Syknąłem, kiedy bardziej zabolało dzięki wodzie utlenionej.

- Harry, powiedz mi, że mój wnuk miał u niego dobre warunki - złapała moje obie dłonie w swoje i spojrzała na mnie błagalnym tonem.

- Niestety mamo. Widziałem jego pokój, a raczej coś, co go miało przypominać.

- A gdzie jest teraz William? Jest tutaj w mieście?

    W tym momencie przypomniało mi się, że ona nie wie nadal o badaniach, naszych wcześniejszych domysłach. Nie wiedziała nic. Trudno i tak się kiedyś dowie.

- Tak, myślę, że to kwestia czasu, aż go znajdziemy.

- Wiesz co, Harry? Kiedy byłam ostatnio w szpitalu, był tam taki chłopak, zaczepił Anabell. Nie chciałabym nic sugerować, ale... on był uderzająco podobny do ciebie, gdy byłeś mniej więcej w jego wieku. Nie wiem, może moja starość już uderza mi do głowy, ale mam takie wrażenie, że on... że to mógłby być on.

- Mamo, wszystko w swoim czasie się wyjaśni. Teraz najważniejsze jest to, że w końcu sprawca naszego nieszczęścia jest już za kratkami i nie prędko się z nich wydostanie, już ja tego dopilnuję - zmieniłem szybko temat, nie chcąc za dużo powiedzieć. 

    To nie tak, że wszystko przed nią ukrywam. Po prostu chciałem zrobić to w bardziej przyjaznych warunkach i ze wszystkimi osobami, które powinny przy tym być - Anabell, Alison, William. Nie ma co się spieszyć. Jak na razie chłopak nie chce nas znać i dlatego trzeba zrobić wszystko, by nam zaufał. A zaufanie zdobywa się małymi kroczkami, wiem coś o tym.

***

1868*

Dziś troszkę dłuższy rozdział, nie chciałam się zanadto rozpisywać, bo nie miałabym o czym pisać w kolejnym rozdziale XD OD RAZU MÓWIĘ, IŻ NIE WIEM, KIEDY POJAWI SIĘ KOLEJNY ROZDZIAŁ. To wszystko zależy od mojego czasu, może w tym tygodniu będę go miała troszkę więcej, nie wiem. Nie było mnie tu grubo ponad trzy tygodnie, ale wena mi dziś dopisała i powstał taki rozdział :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top