21

Narrator

    Kobieta szybko znalazła się w swoim domu. Mężczyzna, z którym mieszkała był aktualnie w pracy, na tyle na ile pozwalał mu jego reumatyzm. Tyle razy mówiła i prosiła go, by zostawił to wszystko i pojechał do jakiegoś uzdrowiska. On jednak nie chciał nigdy słuchać i tak o to codziennie jest gorzej. 

    Wchodząc do kuchni, zdała sobie sprawę, że nie jest sama w domu. Zastanowiła się chwilkę, lecz nie mogła sobie przypomnieć, czy Greg miał wrócić wcześniej z pracy. Przecież, jakby tak się miało stać, zapewne przyszedłby do szpitala, a nie siedział sam w domu.

- Greg? 

    Odpowiedziała jej jedynie głucha cisza, co zupełnie wyprowadziło kobietę z równowagi. Nie wiedziała, co jest nie tak, jednak zdawała sobie sprawę, że coś jest nie w porządku. Paradoks. 

    Po kolei przeszła każde pomieszczenie, upewniając się, że nikogo w nich nie ma i jest tak, jak zostawiła. Idąc korytarzem, biła się mentalnie w twarz, za to, że jej umysł podpowiadał jej, że ktoś jest w domu. Absurd. Przecież witała się przy wejściu z Jonnym, który pilnował dobytku, pod nieobecność pani domu.

- Nareszcie się spotykamy, żono.

    Zamarła, widząc mężczyznę, siedzącego na brzegu jej łóżka, który rzekomo nie żył od dobrych dwudziestu lat.

- Ty żyjesz? Upozorowałeś własną śmierć?! - odezwała się, gdy jej oddech i bicie serca na chwilę się unormowały.

- Widzisz kochanie? Nadal jesteś bardzo domyślna i spostrzegawcza. - Podniósł się i wykonał w jej stronę kilka powolnych kroków.

- Nie zbliżaj się do mnie!

    Była przerażona. Chwyciła z powrotem za klamkę, jednak zrobiła to zbyt wolno, przez co mężczyzna przeszkodził jej w ucieczce, zatrzaskując je i dla pewności, kładąc lewą rękę na drzwiach.

- No i co mi zrobisz? Zabijesz mnie? - zapytała drżącym głosem, który nawet całkiem pewnie zabrzmiał, jednak ona w środku cała dygotała. Wiedziała, co jej może zrobić.

- Może jeszcze nie dziś... - zamyślił się, patrząc w jej oczy. - Dziś przyszedłem porozmawiać o czymś innym.

    Odsunął się od niej, zabrał rękę z drzwi i wrócił na swoje poprzednie miejsce. Patrzył, jak przechodzi przez pokój, jak najdalej od niego i ostrożnie siada na fotelu w drugim końcu pomieszczenia.

- To znaczy?

- O naszym synu - powiedział, jakby rzucił na całą sprawę niewiarygodnie jasne światło.

- Zostaw go w spokoju.

- Kochanie, dałem wam trochę spokoju przez tyle lat! Nie żądaj ode mnie takich rzeczy. A teraz przejdźmy do sedna. Wiesz, denerwuje mnie to, że ingeruje w moje sprawy... Nie chciałbym być wyrywny, ale jeśli dalej będzie chciał mnie od siebie odsunąć, nie ręczę za siebie. Przekaż mu to kochanie. Aha, jeszcze jedno. - Wstał z siedzenia i podszedł do niej na odległość może czterdziestu centymetrów. - Wiem, gdzie leży moja wnuczka, a on dobrze wie, do czego jestem zdolny.

    Na do widzenia, podszedł do niej jeszcze bliżej, pochylił się i pocałował ją w policzek. Kobieta od razu wytarła lewy policzek rękawem swetra ze wstrętem i patrzyła, jak wychodzi z jej sypialni. Zostawił ją w szoku i bezradności. W takim samym stanie zastał ją jej partner, Greg. Annie nie chciała mu powiedzieć. Bała się, że może go niechcący wmieszać w tą sprawę, a nie wybaczyła by sobie, gdyby jej były mąż go skrzywdził. Zbyła go; mówiąc, że odeszła jedna z kucharek. Nie za bardzo w to uwierzył, jednak widział, że kobieta nie chce o tym rozmawiać i dlatego dał spokój. Gdy Annie miała chwilę dla siebie, wykonała telefon do Harrego. Powiedziała mu od razu, o co chodzi i przekazała słowa ojca.

Harry

    Stałem w kuchni, trzymając w lewej dłoni, mocno ściśnięty telefon. Byłem wściekły. Jak on śmiał nachodzić moją matkę?! Myślał, że się przestraszę i odpuszczę? Po tym, co widziałem i czego się dowiedziałem? O nie nie. Nie zamierzam stać i patrzeć, jak kolejny raz zabiera mi szczęście.

- Harry, co się stało? Co chciała Annie? 

    Annabell pojawiła się w kuchni niespodziewanie. A może byłem tak pochłonięty swoimi myślami, że straciłem poczucie czasu?

- Wszystko w porządku... Dzwonił szef, muszę iść jutro do pracy, nici z wolnego - powiedziałem, wymyślając na poczekaniu. Nie chciałem jej okłamywać, ale powiedzenie jej teraz tego, co sam wiem od niedawna, mogłoby przyprawić ją o paplitacje serca.

- Dobrze, nic się nie stało. Alison nadal będzie w szpitalu, gdy skończysz pracę, więc przyjedziesz do nas - powiedziała, podchodząc do mnie i łapiąc za dłonie.

- Jednak... Chciałbym być z tobą przy niej, kiedy się obudzi. Może uda mi się wcześniej wyjść... No  w każdym razie, po południu na pewno będę już w szpitalu - powiedziałem szybko, bojąc się, że coś mi się wymsknie i powiem o słowo za dużo. 

- Okej - odparła tylko, nawet się nie zastanawiając, czy mówię prawdę czy nie. W sumie nigdy nie dałem jej powodu do tego, by mi nie ufała.. Powiem jej, jak tylko będę wiedział, na czym konkretnie stoję w sprawie z ojcem. 

    Will... To kolejne dziwne zdarzenia w naszym życiu. Jednak dochodzę do pewnych wniosków, z racji tego, iż widziałem chłopaka w towarzystwie mojego ojca i to w dodatku rozmawiającym z nim. To pewne, że się doskonale znali, a to co powiedział mi później ojciec, gdy do niego podszedłem; a raczej zatrzymałem siłą, gdy chciał mi zwiać... Szkoda o tym na razie mówić. 



    Wolne nadal miałem, Greg tak naprawdę nie zadzwonił, a ja idę do ojca. Mam zamiar z nim porozmawiać i dowiedzieć się, dlaczego zrobił to, co zrobił. 

    Pogoda była w miarę dobra. Nie padało, nie wiało. Słońca też nie było, ale za to było pochmurno. Nie zanosiło się na deszcz, ani na przejaśnienie w najbliższych godzinach; co mnie odpowiadało. 

    W parę minut znalazłem się pod kamienic ą,  w której mieszkał ojciec. Krew zaczęła we mnie szybciej płynąć i miałem wrażenie, że to czułem. Byłem zdenerwowany, ale nie tym, że go spotkam, tylko tym co wiem. Przeszedłem przed próg i bez zastanowienia ruszyłem po stopniach, by jak najszybciej do niego dotrzeć. Gdy już znalazłem się pod jego drzwiami,  zapukałem. Wiedział, że przyjdę, dość dobitnie go o tym poinformowałem.  Zapukał kolejny raz i kolejny, gdy po kilku chwilach oczekiwania, drzwi nie zostały otworzone. Ewidentnie mnie tu nie chce i udaje, że go nie ma, ale ja doskonale wiem, że nigdzie dziś nie wyszedł. A to wszystko dzięki Liamowi, który kazał go obserwować dwojgu swoim ludziom.

- Otwieraj. Dobrze wiem, że jesteś w środku! - odezwałem się głośniej, mając nadzieję, że otworzy. Jednak na nic, drzwi nadal pozostały zamknięte.

    Zdenerwowałem się jeszcze bardziej i zacząłem uderzać pięścią w drzwi. Na tyle mocno, że wyglądające na drzwi z dobrego materiału, latały w zawiasach.

- Do cholery, rozpierdolisz mi drzwi! - W końcu doszedł do mnie jego głos zza ściany. Kilka sekund później drzwi się otworzyły i stanął w nich mój ojciec.

     Od razu, jak tylko go zobaczyłem, rzuciłem się na niego z pięściami. Nie pobiłem go, jednak przycisnąłem do najbliższej ściany w korytarzu i trzymałem jakiś czas, patrząc mu w oczy.

- Mam ochotę cię zabić sukinsynie - warknąłem przez zęby. 

- Ale za co? Przecież nic nie zrobiłem. Synku, opanuj...

- Zabiję cię za to, że zabrałeś mi syna i za to, że groziłeś mojej córce.


***

1177*

No, zostawiam go do waszej dyspozycji. Piszcie ładnie komentarze o rozdziale, a ja zabieram się za kolejny xx Przepraszam, że taki krótki, ale postaram się, żeby kolejny był dłuższy :)

















- mam dwie wiadomości. Dobra i zła.

- stary, jestem w takim stanie, że zła mogłaby mnie zabic

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top