18

William

- Po co tam chodzisz? Ta twoja dziwka znowu wylądowała w szpitalu? 

    Nie zdążyłem dobrze opuścić szpitala, kiedy dopadł mnie dziadek. Westchnąłem w duchu, mając nadzieję, że szybko odpuści. Cały czas mnie denerwował, miałem go dość.

- Nie, z nią i z dzieckiem wszystko w porządku - odburknąłem.

- Jaka szkoda. To do kogo tam chodzisz? Przecież masz tylko mnie.

A właśnie, że może mam jakąś rodzinę.

- Nie twoja sprawa.

- Jeśli chodzisz do Stylesów...

- To co?! Jaki masz z tym problem?! W ogóle skąd o tym wiesz?! Nie powinno cię obchodzić, z kim i do kogo chodzę - warknąłem, odchodząc od niego na kilka kroków, jednak zostałem mocno pociągnięty do tyłu, przez co moje plecy dotknęły ściany szpitala. 

- Nie waż się tu więcej przychodzić, rozumiesz?! Nie pozwalam ci!

- Nic nie możesz mi zrobić, inaczej pójdę na policję i na ciebie doniosę.

- Nie zrobisz tego, sam siebie wkopiesz - zaśmiał się i puścił moją koszulkę, robić krok w tył.

- Zrobię. Jest mi wszystko jedno, czy pójdę siedzieć - odpowiedziałem pewnie, co zbiło go z tropu. 

- I pozwolisz, żeby twój bachor wychował się bez tatusia? - zadrwił, przez co krew we mnie zawrzała.  - Jak ty?

- Nie waż się tak mówić. On ma ojca.

- Pójdziesz na mnie donieść i nie będzie go miał.

- Przestań w końcu pierdolić. Jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz, albo zagrozisz, to pójdę. Nawet kosztem syna.

    Skończyłem rozmowę i odszedłem od niego. Zamierzałem iść do dziewczyny, jednak kątem oka zobaczyłem, że ktoś nam się przygląda. Nie był to byle kto, a sam pan Harry Styles. Nie wiem, co sobie pomyślał, ale jego twarz wyrażała szok i niedowierzanie. Nie zatrzymałem się, bo skapnąłem się, że zmierza w stronę dziadka. Nie chciałem oberwać, więc szybko się stamtąd zmyłem, kierując swoje kroki na przystanek autobusowy. Stąd do Stacey miałem jakieś pół godziny pieszo, autobusem jest w każdym razie dwa razy szybciej. Zastanawiałem się przez chwilę, siedząc już na wolnym miejscu w autobusie, skąd Styles znał dziadka. Wyraźnie widziałem, że go znał. Nic nie mogło mi przyjść do głowy. On swoje interesy załatwiał, gdy mnie nie było w domu, albo po prostu na zewnątrz, żebym niczego się nie dowiedział. W końcu dałem sobie spokój, zapamiętując, by zebrać się na odwagę i przy najbliższej okazji zapytać go o to. 

    Po dojechaniu na miejsce, wysiadłem na przystanku, który był oddalony od jej rodzinnego domu kilka metrów. Przeszedłem je spacerem i po kilku minutach byłem już przy furtce i wszedłem na posesję. Bez pukania wszedłem do domu i zdjąłem buty. Stacey wiedziała, że to ja, dlatego czekała już na mnie w wejściu do kuchni. Gdy odwróciłem się do niej przodem, bez słowa się we mnie wtuliła. 

- To była chyba najgorsza noc w moim życiu Will - powiedziała, będąc przyklejoną to mojego brzucha.

- Co się stało? Coś z małym? - zaniepokoiłem się. Bałem się, że mógł cierpieć.

- Ząbkuje. Dzisiaj zauważyłam kolejnego ząbka, teraz znowu będzie strasznie marudny. Nie spałam całą noc, bardzo źle to znosi - wyznała, wzdychając. Mój dzielny chłopiec ma już trzy ząbki!

- Okej, to teraz ja się nim zajmę, a ty odpocznij, widzę, że ledwo stoisz na nogach - powiedziałem, prowadząc ją do jej pokoju, gdzie również stało łóżeczko naszego malca.

- Niedawno zasnął.

- Jadł coś? - zapytałem, pochylając się nad śpiącym słodko bobasem. Miał czerwone policzki od płaczu i piąstki mocno zaciśnięte na swoim ulubionym białym misiu, który swoją drogą ma ode mnie.

- Ledwo trochę kaszki - odpowiedziała, siadając na łóżku. - Jakby znowu płakał, to musisz mu dać kropelki na dziąsła, to mu trochę uśmierzy ból - dodała, ściągając czarną gumkę ze swoich włosów.

- Okej, nie ma sprawy.

    Dochodziła już piąta po południu. Mały obudził się tylko raz i porządne pół godziny płakał i ślinił się, przez co musiałem chodzić z białą pieluchą na ramieniu, gdy go uspokajałem, zanim udało mi się go uśpić ponownie. Padł od płaczu, jak mucha. Zrobiłem, jak powiedziała Stacey i faktycznie, mniej go bolało, bo nawet troszkę się ze mną pobawił, rzucając we mnie klockami. 

- Jak z tą dziewczyną? 

    Stacey wiedziała o wszystkim. Nie miałem potrzeby nic przed nią ukrywać. Chciałem, żeby wiedziała, nie chciałem być w tej dziwnej sytuacji sam, a ona zdawała się mnie rozumieć. Sama została wychowana przez ojca, jej matka zmarła przy porodzie, zostawiając ją ojcu. Różnica między nami była taka, że ją ojciec wychował i kochał nad życie, a mnie dziadek po prostu ' wyhodował ', bez wielkich emocji.

- Wczoraj się obudziła, lekarz powiedział, że to dobry znak i że operacja ma szansę się udać.

- Będzie dobrze. Na pewno wszystko się uda. 

- Musi. Wiesz, zgodziłem się na te testy - odparłem, gdy przygotowała dla mnie i dla swojego taty, który miał się niedługo pojawić po powrocie z pracy, posiłek.

- Bardzo dobrze, nie wiem, czemu tak z tym zwlekałeś.

- To przez starego. Mącił mi w głowie, ale w końcu przestałem się go bać. Wiesz, Alison chyba mi otworzyła oczy, ona i jej rodzina. Chyba teraz będę mógł być sobą - zamyśliłem się, patrząc w talerz pełen pyszności. Duszone warzywa z jakimś smakowicie wyglądającym mięsem było ucztą dla moich oczu. Samym patrzeniem mógł się człowiek najeść. 

- Smacznego - powiedziała i również przysiadła przy stole, by zjeść. 

    Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo w domu pojawił się pan tego przybytku. Pan Chris wpadł do kuchni z surową miną, nie ciesząc się na mój widok. 

- Dzień dobry - przywitałem się, jak co dzień, nie chcąc by pomyślał, że jestem bardziej niewychowany, niż myślał. 

- Dzień dobry - odpowiedział. 

    No powiem, jest progres. Od pewnego czasu odpowiada na zwroty grzecznościowe ode mnie, co jeszcze rok temu było u niego niemożliwe. Może się do mnie w końcu przekona?

- Tatku, zjesz od razu?

- Tak, zjem tu z wami, tylko trochę się odświeżę - odparł i zniknął nam z oczu.

    Minęło kilka minut, a pojawił się ponownie w kuchni i od razu zasiadł przy stole obok swojej córki, a co za tym idzie, obok mnie. Nie skomentował tego, jednak widziałem ten jego zniesmaczony wyraz twarzy. No cóż, jeszcze długa droga przed nami.


- Będę się zbierał - podszedłem do niej z Tonym na ręce. Stacey odebrała ode mnie malca i przytuliła się do mojego lewego boku. 

- Przyjdę do ciebie jutro po południu. Będzie wtedy już po zabiegu, prawda? - zapytała, poprawiając małemu ubranko.

- Tak, ale nie wiem, czy to dobry pomysł. Pani Styles jest bardzo ciekawska i nie dałaby mi żyć, kim jesteś. A testów nie zrobiłem, żebym mógł i chciał się jej spowiadać ze swojego życia.

- Oj Will - mruknęła pod nosem, stając na palcach, by złączyć nasze usta razem. Oddałem pocałunek, przyciągając ich bardziej do siebie, jednak uważając, by nasz syn nie wyślizgnął się jej z rąk. - Jesteś strasznie uparty. Dlaczego nie chcesz nikogo do siebie dopuścić?

- Wiesz doskonale. A teraz uciekam. Muszę być wcześniej w szpitalu - pocałowałem ją jeszcze raz długo w usta i dałem całusa małemu w czoło i wyszedłem z domu, uprzednio żegnając się z ojcem mojej dziewczyny.


****

1111*

Dzień z życia Willa::) Taki na uspokojenie i przejściowy:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top