17
Anabell
- Kiedy mu powiemy? - zapytałam, będąc cała w skowronkach.
Normalnie, jakbym znów miała dwadzieścia lat i czekała na widok Harrego przy ołtarzu, to była ta sama ogromnie rozpierająca mnie od środka radość.
- Nie wiem kochanie. Chyba teraz to nie będzie dobra chwila.
- Wiem, zwłaszcza, że operacja się zbliża.
- Jeszcze mógłby coś źle zrozumieć, lepiej poczekać na odpowiedniejszy moment.
- Racja.
Z takim postanowieniem weszliśmy poniedziałkowym rankiem do szpitala. Z czystym sercem mogłam powiedzieć, że znałam już to miejsce na wylot. No cóż, pomagały mi w tym spacery, które sobie codziennie urządzałam, nie mogąc usiedzieć na jednym miejscu. Poznałam kilka bardzo sympatycznych pacjentek z sal obok. Były to głównie starsze panie, obiecujące na koniec każdej mojej wizyty u nich, modlitwę za Alison.
- Mamo, idź już. Przyjdziesz jutro.
Harry starał się przekonać jakoś Annie, by wróciła z moim tatą do domu. W końcu, po kilkunastu minutach udało się ją przekonać. Poprosiła, bym odprowadziła ją do samochodu, a tato jeszcze chciał pogadać o czymś z Harrym.
- Powiedz mi Anabell, powiedz mi, że ja nie miałam żadnych przywidzeń tamtego dnia.
- Chodzi ci o Willa? - Spojrzałam na nią uważnie.
- Oh, i ma tak samo na imię... O tego chłopca, który pytał was o lekarza.
- Tak, on ma na imię William. I wcale nie miałaś przywidzeń.
- Czyli to mój wnuk? - zapytała od razu.
Chciałam jej odpowiedzieć, że tak, ale ustaliliśmy z Harrym, że lepiej nikomu o tym nie mówić, a zwłaszcza naszym rodzicom. Przecież mogłoby to wywołać niepotrzebne zamieszanie, a Alison potrzebuje spokoju.
- Nie jestem w stanie odpowiedzieć ci na to pytanie. Cały czas staramy się jakoś do niego dotrzeć, dogadać się, jednak jest zamknięty w sobie i małomówny - palnęłam, co ślina na język mi przyniosła, a Annie spojrzała na mnie w zachwycie.
- Zupełnie, jak Harry. Gdy miał szesnaście lat, w ogóle nie mogłam się z nim porozumieć. Wychodził, długo nie wracał, a gdy o coś go pytałam, zbywał mnie. Oh, oby wszystko się wyjaśniło - skończyła mówić, a w tym samym czasie dogonił nas mój tato.
- Czemu stoicie przy tym samochodzie? Anabell, dałem ci przecież kluczyki, Jest strasznie zimno!
Szybko pomógł wsiąść Annie na miejsce pasażera i po krótkiej chwili odjechali spod szpitala. Stałam tam chwilkę, zastanawiając się, jak mój tato jeszcze ma siłę i chęci, by cokolwiek robić, co sprawiałoby, że się męczy. Lekarz całkiem niedawno zabronił mu dużej ilości ruchu i wysiłku ze względu na bolące go biodro.
Widocznie miłość go uskrzydla.
Uśmiechnęłam się do swoich myśli i wróciłam do Harrego. Zastałam tan niecodzienny widok. Moja kochana córeczka się obudziła! Lepiej być nie mogło!
- Harry, czemu do niej nie wszedłeś?
- Lekarz powiedział, żeby nie robić wokół niej niepotrzebnego ruchu, więc postanowiłem poczekać na ciebie. Wejdziemy od razu oboje.
Przytaknęłam i założyłam na siebie zielony fartuch. Nie wiedziałam, czy maseczkę też mam zakładać, ale jednak stwierdziłam, że lepiej nie kusić losu. Po może minucie, pojawił się przy nas lekarz, który również był gotowy, by wejść do pokoju Al. Po krótce uprzedził nas, że może być lekko otępiała i wolno kojarzyć fakty ze względu na to, iż nie często się budziła. Ona po prostu przesypiała większość czasu, a my nie mieliśmy serca jej w tym przeszkadzać, więc obserwowaliśmy ją z drugiej strony.
Po wejściu do pomieszczenia, lekarz od razu przystąpił do sprawdzenia kroplówek i innych rzeczy. Usiadłam na małym, białym taborecie i spojrzałam na moje maleństwo. Alison patrzyła na mnie ze łzami w oczach i w końcu się odezwała:
- Przepraszam mamo. Przepraszam, że byłam złą córką - wychrypiała. Jej głos był zachrypnięty dlatego, że nic od dawna nie mówiła. Odchrząknęła i dopowiedziała: - Nie chciałam powiedzieć wtedy tych rzeczy, które sprawiły ci przykrość o moim bracie. Wiem, że to cię bardzo zabolało.
- Nic nie mów, ja wiem. Już mnie przepraszałaś, wybaczyłam ci, to nic. Odpoczywaj. I nie waż się żegnać - dodałam tonem, który sugerował, że zaraz zaleję się łzami. Morzem łez. Nie ma nic gorszego, niż usłyszeć, że twoje dziecko pogodziło się z tym, że umiera. I nawet myśl, że jest szansa, by ją uratować tego nie poprawiła.
- Mamo, ale...
- Przepraszam, że przerwę, ale chciałbym z tobą porozmawiać chwilę, wyjaśnić ci kilka rzeczy, dobrze? - wtrącił się lekarz, za co byłam mu wdzięczna.
Wstałam z miejsca i odeszłam z Harrym trochę dalej, by lekarz swobodnie przeprowadził rozmowę. Alison była na tyle duża, że nie było potrzeby, bym stała przy nim i odpowiadała za nią.
Kilka minut później było już po wszystkim i Alison wiedziała już, że następnego dnia zostanie poddana operacji. Bałam się tego, jak cholera, ale nic nie mogłam na to poradzić. Jednak ona nie wyglądała na przerażoną. Przez moment przeszło mi przez myśl, że pogodziła się z tym, że nie daj Boże umrze na stole, czy po zabiegu. Ja nie dopuszczałam nawet tej myśli. Ona będzie żyć.
Po godzinie dziesiątej rano, w szpitalu byłam już tylko ja. Harry poszedł do pracy, a Annie ma przyjść dopiero po drugiej. Przez cały ten czas siedziałam z Alison. Co z tego, że kilka razy pielęgniarka niemal siłą wypraszała mnie z pokoju. Miałam zamiar opuścić szpital dopiero wieczorem, kiedy to naprawdę nie mogłabym zostać.
- Dzień dobry - usłyszałam głos za sobą.
Odwróciłam się i w progu szpitalnej kawiarenki zobaczyłam Willa. Mojego syna. Boże, ostatnimi resztkami sił powstrzymałam się, by nie rzucić się na niego i po prostu nie przytulić i wyściskać za te wszystkie stracone lata. Rany, marzę o tym już tak długo, a kiedy już jest to możliwe, nie mogę.
- Dzień dobry - odpowiedziałam, uśmiechając się do niego.
Podszedł do mojego stolika i usiadł naprzeciwko. Patrzył chwilę na mnie, zanim powiedział:
- Może to dziwnie i głupio zabrzmi, ale chyba mógłbym zdecydować się na te testy DNA.
- Co skłoniło cię do zmiany zdania? - zapytałam, dokańczając swój obiad, jakim były ziemniaki z pieczoną piersią z kurczaka z tutejszego bufetu. Jednak w środki radość mnie rozpierała. To zadziwiające, jak bardzo dobrze nauczyłam się ukrywać emocje.
- Kilka ważnych czynników - odpowiedział, zamyślając się. Patrzył gdzieś w przestrzeń ponad mną i nad czymś się zastanawiał. - Wie pani, ja nie jestem złym człowiekiem, po prostu życie skłoniło mnie do kilku złych decyzji i dlatego jestem jaki jestem.
- Wiem to William. Nie znam cię dobrze, ale wiem, że jesteś dobrym człowiekiem - odrzekłam, będąc pewna swoich słów. Miał nasze geny, musiał być wspaniałym młodzieńcem. - Powiedz mi coś o sobie - poprosiłam. - Jeśli tylko chcesz, nie chciałabym cię do czegoś zmuszać - dopowiedziałam, chcąc by wiedział, że nie miałam zamiaru na niego naciskać.
- Em... - zastanowił się chwilę. - Skończyłem szkołę budowlaną, jednak nigdy nie pracowałem w tym kierunku - powiedział, chowając głowę w dłoniach. Chyba było mu wstyd, jednak według mnie, nie miał czego się wstydzić. Cieszę się, że w ogóle jakąś szkołę ukończył, a że życie kazało mu iść tak, a nie inaczej, to już inna rzecz.
- Na pracę nigdy nie jest za późno. Gdy już będzie po wszystkim, mój mąż pomoże ci i znajdziesz pracę, obiecuję ci to.
- Nie, nie trzeba, jakoś sobie poradzę - zaprzeczył, jednak wiedziałam, że będzie inaczej.
Nie pozwolę mu tak szybko odejść. Przez chwilę zastanowiłam się, czy aby nie znienawidzi mnie, gdy dowie się, że badanie to już zrobiłam wcześniej; ale jednak postawiłam wszystko na jedną kartę i niech się dzieje co chce.
- Nie wiem, czy mogę spytać, ale...
- Anabell, Alison się obudziła, a ty nie zadzwoniłaś?? - Rozmowę przerwała nam Annie. Spojrzałam automatycznie na zegarek, który miałam na lewym nadgarstku, dochodziła druga piętnaście.
- Przepraszam mamo. Zapomniałam o tym.
- Idę do niej.
Chwila i jej nie było. Wróciłam spojrzeniem do Willa. Siedział i patrzył na automat do kawy stojący po jego prawej stronie.
- Obudziła się? - spojrzał na mnie.
- Tak, wczoraj po południu, chcesz do niej wejść?
- Nie, nie. Nie mam po co. Wasz lekarz kazał mi jutro przyjść o dziewiątej. O jedenastej przygotują wszystko do przeszczepu. Waszą córkę też.
Po czym podniósł się i wyszedł z pomieszczenia i skierował się w stronę wyjścia. Westchnęłam ciężko, głowiąc się nad tym, jak go do nas przekonać.
**
1291**
To może nie maraton, ale rozdziały częściej?? ;) Jutro dodam kolejny, a potem się zobaczy :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top