10

Anabell

    Wstanie następnego dnia rano było dla mnie nie lada wyczynem. Nie lubiłam tego, ale moją winą było to, że poszliśmy późno spać. Od momentu ocknięcia się, nie miałam ani krzty humoru. Wrażenia po wczorajszym dniu nieźle na mnie podziałały; co źle odbiło się na moim samopoczuciu od samego rana. 

- Harry, powiedz, że nie idziesz dziś do pracy – poprosiłam go, ale on jedynie pokręcił głową na nie.

- Nie mogę ci tego powiedzieć. Poza tym, idę spotkać się z Liamem, ma jakieś informacje dla mnie.

- Harry, czy my kiedyś będziemy mieli w końcu spokój? – zapytałam, wzdychając ciężko. To pytanie zadaję zdecydowanie zbyt często i mam wrażenie, że zaczynam zrzędzić. – Za każdym razem, kiedy już ma się uspokoić, już ma być dobrze, zawsze coś się psuje.

    Nic nie powiedział, jednak przysunął się do mnie i objął mnie swoimi ramionami. Uwielbiałam w nich być choć przez chwilę, bo wiedziałam, że zawsze będę w nich bezpieczna, choćby nie wiem, co się działo.

- Tak kiedyś będzie, zobaczysz, mogę ci to już dziś obiecać. Nie wiem jednak, kiedy to nastąpi, ale będziemy szczęśliwi.

    Westchnęłam tylko, a on wypuścił mnie ze swoich ramion i wstał z łóżka. Ja jeszcze postanowiłam poleżeć, nic się nie stanie, jeśli Harry raz zje na mieście.

- Mamo! – usłyszałam wołanie Alison i jęknęłam cicho pod nosem. Tyle z mojego lenistwa. Podniosłam się do siadu i przetarłam oczy. Ani trochę się nie wyspałam. Całą noc spędziłam na przekręcaniu się z boku na bok i udawaniu, że śpię, gdy Harry się budził. Nie mogłam spać i już.

- Idę! – odkrzyknęłam, zakładając na siebie biały szlafrok.

- Ja też zaraz będę na dole – usłyszałam jeszcze Harrego, zanim wyszłam z sypialni.

- Co się dzieje? – zapytałam od razu, zanim weszłam do kuchni. – Cześć Liam – przywitałam się z brunetem, zastając go siedzącego przy stole. Alison stała przy oknie, pijąc herbatę. – Co się stało, że się do nas pofatygowałeś? – zapytałam, siadając obok niego. Zanim mi odpowiedział, pomyślał chwilę, spojrzał przelotnie na moją córkę i zaczął:

- Myślę, że mam ciekawe informacje. Nie wiem, czy są dobre, ale jakieś są.

- Mów.

- Wolałbym poczekać na Harrego, nie mam czasu dwa razy się powtarzać.

    Potaknęłam tylko głową i zajęłam się robieniem śniadania. Skoro już tu jestem, to zrobię drugie śniadanie do szkoły Al i dla Harrego.

- Już jestem. – Może z dziesięć minut później do kuchni wszedł Harry. Był kompletnie ubrany, lecz jego włosy nadal były mokre, więc widocznie bardzo się spieszył. Spojrzałam na zegarek, dochodziła siódma trzydzieści. – Liam? Mieliśmy spotkać się po południu na mieście – powiedział zdziwiony obecnością przyjaciela.

- Wiem, ale po prostu wypadła mi nagła sytuacja i muszę jechać do Londynu jeszcze dziś, nie zdążyłbym ci nic powiedzieć, a trochę udało mi się ustalić.

- Tato, idę na przystanek, bo ty mnie dzisiaj nie odwieziesz - powiedziała Alison sugestywnym tonem, zanim Liam zdążył się rozkręcić i zabrała z podłogi torbę. Założyła ją na ramię i szybko nas opuściła, wychodząc z domu. Zanim się zdążyłam odezwać, jej już nie było.

- O co chodzi Li? – zapytał Harry, siadając obok mnie, tym samym będąc naprzeciw Liama.

- Tu macie jego adres – wyciągnął z kieszeni jeansowej kurtki, kawałek ładnie zwiniętego białego papieru. Harry od razu odebrał od niego papier, rozkładając, by przeczytać.

- Czego jeszcze się dowiedziałeś? – zapytał od razu, gdy ponownie spojrzał na naszego gościa. Liam odchrząknął i odpowiedział:

- Nie mieszka sam. Nie sprawdziłem tego, ale ma jeszcze jakiegoś lokatora. Niestety, nie miałem kogo postawić, by go pilnował.

- Okej, nie szkodzi. Sam się tym zajmę. Chodziło mi głównie o jego adres. Dzięki Liam. – Harry skinął w jego stronę w podziękowaniu.

- Nie ma sprawy. Aha, gdybyś potrzebował czegoś jeszcze, to dzwoń od razu, zawsze odbiorę. – Podniósł się z zamiarem opuszczenia naszego domu.

- Jasne, jeszcze się zdzwonimy.

    Liam kiwnął głową na do widzenia i opuścił nas. Westchnęłam, chcąc sobie wszystko poukładać w głowie. Harry teraz nie da za wygraną. Gdyby mógł, pewnie zaraz by tam pojechał, ale na szczęście nie może, bo musi iść do pracy, do której i tak się znowu spóźnił.

- Harry, nie chcę cię wyganiać, ale jest już pięć po ósmej. Greg zaraz będzie dzwonił – zwróciłam się do niego. On za to siedział i wpatrywał się tępo w kilka literek złożonych w adres.

- Tak, tak. Już uciekam. Do zobaczenia wieczorkiem. – Pocałował mnie w usta i wyszedł szybko z domu. Rozejrzałam się po kuchni. Znowu zostałam sama, a Harry znowu nie wziął kanapek. Super.


Harry

    Byłem zły na siebie, że musiałem jechać teraz do pracy. I jeszcze wściekły Greg będzie sapał, że znów się spóźniłem. Zawsze tak jest, czemu on nie może tego zrozumieć? Choćbym nie wiem, jak chciał, na dłuższą metę nie umiem wstawać wcześniej. Dobrze, że jestem mu potrzebny; inaczej już dawno szukałbym nowego zatrudnienia. Chętnie wybrałbym się do ojca, to jest teraz ważniejsze, niż praca, ale pieniądze same się nie zarobią.

- Cześć Harry. – Greg od razu się przywitał, jak tylko wszedłem do lokalu. To dziwne, bo zawsze patrzył na mnie tępo i kiwał głową zrezygnowany, widząc, iż kolejny raz się spóźniłem.

- Co jest Greggie? – Specjalnie zdrobniłem jego imię by go zdenerwować, ale na nic się to zdało, bo on jedynie się uśmiechnął.

- Nic, przywitałem się, to źle? – zapytał, podchodząc do mnie z kilkoma plikami kartek różnej wielkości.

- Ty się nigdy ze mną nie witasz, bo zawsze się spóźniam – powiedziałem sugestywnym tonem, uśmiechając się pod nosem. – I masz mi to za złe.

- Też prawda... Masz, to twoja robota na dziś. Skończysz, to wyjdziesz, a jutro ogarniesz stażystów, z którymi się dziś skontaktujesz. Tu masz wszystko – powiedział, wręczając mi kartki, które trzymał w dłoni. – Musisz zaakceptować przynajmniej trzech, najlepiej jacyś w miarę ogarnięci, żebyśmy nie mieli z nimi problemu. Ufam ci Styles – powiedział, patrząc znacząco na kartki.

- Wiadomo szefie.

    Ruszyłem szybko do biurka, by się tym zająć. Wiedziałem, że to na mnie wypadnie znalezienie nowych pracowników. Greg nie miał nikogo więcej do pomocy. Sam wszystko ogarniał, zanim się pojawiłem, a teraz niektóre rzeczy spadły na mnie, ale nie narzekam, bo mam co robić i lubię to.

****

    Jakieś sześć godzin później miałem wszystko ogarnięte. Nieźle się namęczyłem, ale chyba było warto. Jutro się okaże, czy podjąłem dobre decyzje. Wolałbym jednak, żebym miał rację co do tych stażystów, bo nie chciałbym widzieć cierpiętniczego wzroku Grega na sobie, który mówiłby, że ma dość i to przeze mnie. 

    Gdy już zrobiłem co swoje i dostałem pozwolenie na opuszczenie miejsca pracy, usłyszałem dźwięk dzwonka mojego telefonu. Po wyciągnięciu go z kieszeni płaszcza, sprawdziłem, kto się do mnie dobija. To moja żonka.

- No co tam kochanie? – zapytałem, wsiadając do samochodu. Oparłem się wygodnie o oparcie fotela i czekałem, co chce mi powiedzieć swoim delikatnym głosem. Najpierw usłyszałem pociąganie nosem, a potem powiedziała:

- Alison jest w szpitalu.

- Co?! Co jej jest?!

    W momencie zapinałem pasy i odpalałem silnik, by jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Dobrze, że w Holmes Chapel jest tylko jeden szpital i nie muszę ich szukać. Na pewno nie wywieźli jej do Londynu, bo tutejszy szpital jest całkiem dobrze wyposażony, nawet na wypadek ciężkich obrażeń pacjenta. A przecież mojej małej córeczce nie mogło stać się nic groźnego.

- Zemdlała. Robią jej jakieś badania, nic nie mówią... - słyszałem jak wydmuchuje nos w chusteczkę i stara się jakoś składnie mówić. Moja żona jest dzielna i silna. Przeżyła tyle urodziła dwójkę dzieci, wychowywała je najlepiej, jak umiała, ale była bezsilna, gdy działa im się krzywda.

- Dobrze, ja tam zaraz będę, czekaj na mnie koło rejestracji.

- Dobrze.


***

- No i ? Gdzie ona jest? – zapytałem od razu, jak tylko zobaczyłem Anabell przy wyjściowych drzwiach szpitala. Stała na zewnątrz, wyczekując mnie.

- Lekarze mnie nastraszyli różnymi wizjami, Harry – powiedziała jedynie, gdy objąłem ją swoimi ramionami.

- Już dobrze kochanie. Chodź, pójdziemy do niej i znajdziemy jej lekarza.

    Widziałem, jak bardzo była wykończona. Zapewne zamartwiała się bardziej, niż powinna i teraz ledwo żyje. Cała moja An; myśli o wszystkich, tylko nie o sobie.

    Kilka minut później byliśmy w sali, gdzie leżała nasza córka. Aktualnie spała. Była blada, jak ściana. Miała jedynie podłączoną kroplówkę do prawej dłoni, zapewne na wzmocnienie organizmu. Gdy w końcu miałem wychodzić, by wypytać o lekarza, w tym samym momencie do sali wszedł jeden z nich.

- Państwo Styles? Rodzice Alison? – zapytał, spoglądając w jakieś karty trzymane w dłoni.

- Tak, co z Alison? – zapytała uspokojona już Anabell.

- Cóż, zrobiliśmy jej tomografię, kilka ważnych prześwietleń czaszki i klatki piersiowej i wszystko jest w porządku. Podaliśmy dziewczynie kroplówkę, by jej organizm był silniejszy. Jednak odnoszę wrażenie, że dziecko jest albo niedożywione, albo ma problemy z jedzeniem.

    Spojrzałem na moją córę, nie widząc u niej zupełnie czegoś, co mogłoby mi alarmować, że coś jest nie tak. Owszem, teraz nie wygląda promiennie, ale ja wiem, że z jej odżywianiem jest wszystko w porządku.

- To niemożliwe. Nasza córka je wszystkie posiłki w ciągu dnia. Do szkoły zabiera kanapki i ma też tam opłacone obiady, więc to jest niemożliwe – odparła moja żona. Pokiwałem głową, pokazując, iż zgadzam się z jej słowami.

- Więc w takim razie... A czy kiedykolwiek zdarzyło się takie omdlenie? – zapytał jeszcze, notując coś.

- Nie, nie.

- Więc mogłoby to wyniknąć z chwilowego osłabienia organizmu... Zostawimy ją jeszcze na jeden dzień obserwacji, jeśli nic nie ulegnie pogorszeniu, pojutrze będą mogli państwo zabrać córkę do domu – powiedział z uśmiechem, po czym wyszedł z sali, zostawiając nas samych. Czasem zastanawiałem się, po co lekarzom te posady, skoro zwykły, nie wykształcony człowiek, określił by się dokładniej, niż ten gość przed chwilą.

- Hej wam – usłyszałem cichy głos mojego aniołka. Od razu oboje z Anabell znaleźliśmy się przy jej łóżku.

- Jak się czujesz? Boli cię coś? – zapytaliśmy razem, patrząc na nią wyczekująco.

- Nie. I wiecie, co? Skoro tak ma to wyglądać, chyba zacznę mdleć częściej – odpowiedziała, na co westchnąłem cicho.

- Co ty mówisz dziecko?

- Mamo, myślisz, że nie wiem o tym, jak się kłócicie? – zapytała, parskając cicho pod nosem.

- Już się nie kłócimy, prawda Harry? – skierowała te słowa do mnie.

- Wcale – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – I dlaczego nic nie mówiłaś?

- A co, miałam się może jeszcze z tego cieszyć? – Młoda spojrzała na mnie ze złością. – Albo rozpowiadać po sąsiadach?!

- Uspokój się córeczko, jesteś osłabiona...

- Mamo, daj mi spokój. W końcu oboje się mną interesujecie, a nie tylko Will i Will. Też chciałabym w końcu odzyskać brata, ale skoro on nie chce odzyskać swojej rodziny, to i wy powinniście dać sobie z nim spokój. Widocznie lepiej mu bez nas – skończyła swój wywód, a mnie włosy stanęły dęba. Czy to prawda, żeby moja mała córeczka mówiła takie rzeczy? Przecież zawsze chciała mieć starszego brata, a gdy jej powiedzieliśmy, że go miała, do tej pory marzyła o tym by jakimś cudem do nas wrócił.

- Alison, co ty mówisz? – zapytała zszokowana Anabell. Nie dziwiłem się jej. Moja żona była na punkcie naszego zaginionego syna przewrażliwiona, a Alison nieświadomie zadała jej cios prosto w serce.

- Prawdę. Nic wam nie mówiłam, bo byliście tak przejęci tymi wiadomościami, ale tak naprawdę zemdlałam już około trzech razy, w szkole. Zabroniłam mówić nauczycielce, pod pretekstem, że sama to zrobię. Doskonale wiedziałam, że byście się nie przejęli czymś tak błahym, jak moje omdlenia, skoro wasz pierworodny syn się odnalazł, po tylu latach – powiedziała lekceważącym tonem, przewracając do tego oczami. Tego było dla mnie za wiele. Zdenerwowałem się na tę smarkulę. Zacząłem chodzić po sali, byle nie zacząć się wydzierać.

- Nie przeginaj – odezwałem się, wyciągając przed siebie dłoń, jakby to miało ją powstrzymać.

- Już chyba dawno przegięłam, tatku.

- Dlaczego to robisz? – usłyszałem załamany głos mojej ukochanej i w tamtej chwili miałem ochotę wziąć tego smarka na kolano i sprać jej tyłek. Anabell nigdy nie powinna płakać z powodu naszych dzieci, jednak nie udało się to z jednym z nich; teraz dochodzi jeszcze Al.

- Nawet nie zaczynaj – wszedłem jej w słowo, zanim na dobre zaczęła odpowiadać.

- A niby dlaczego? Chcę jej odpowiedzieć.

- Nic nie powiesz. Jak ty się w ogóle zachowujesz? Masz piętnaście lat, a odzywki masz na poziomie dorosłego, który ma pretensje nie wiadomo o co! – uniosłem się. - Zawsze byłaś dla nas najważniejsza, zawsze byłaś naszym oczkiem w głowie. To prawda, przejmujemy się tym wszystkim, bo to jest dla nas nowa sytuacja. Musisz zrozumieć, że twoja matka zniosła porwanie Williama bardziej ode mnie. Nawet słowa nie wyrażą tego, co przechodziła ona, ja, twój dziadek. My wszyscy razem wzięci. Nie wiem, jak mam ci to wytłumaczyć, żebyś zrozumiała, co mówisz. Śmiem twierdzić, że robisz nam w ten sposób na złość – ostatnie zdanie powiedziałem spokojniej, niż poprzednie.

- Ja...

- Nie Alison. My teraz wyjdziemy, ty sobie wszystko poukładasz w głowie, a gdy wrócimy od lekarza, przeprosisz mamę.

    Nie czekałem, aż cokolwiek odpowie, po prostu chwyciłem Anabell, która nie wiem kiedy zdążyła stanąć obok mnie, za dłoń i wyszliśmy z sali. Jak tylko zamknąłem za nami drzwi, Anabell oparła się bezsilnie o ścianę, łkając cicho. Przytuliłem ją do siebie mocno, jak tylko mogłem, nie robiąc jej tym samym krzywdy. Wtuliła się we mnie, ale nie rozpłakała się.

- Nie zrobiła tego świadomie.

- Wiem – szepnęła, odsuwając się, by otrzeć oczy z łez. – Po prostu nie mogę tak spokojnie o nim słuchać. Ja cały czas żyję nadzieją, że on kiedyś wejdzie do naszego domu i powie '' Mamo wróciłem ''. Boże, Harry, nawet nie wiesz, jak bardzo chcę to usłyszeć...

- Wiem, ja też bym tego chciał. To tak samo mój, jak i twój syn. Oboje cierpimy.

- Dobrze, że mówisz to w czasie teraźniejszym, bo myślałam, że pogodziłeś się z tym, że Will do nas nie wróci...

- Nigdy w życiu. Chodź, ogarniemy sprawę z lekarzem.


    Dwie godziny później Anabell siedziała przy śpiącej córce, a ja niestety musiałem je zostawić, by zrobić to, co zamierzałem zrobić rano. Wsiadłem do auta i od razu odpaliłem silnik i ruszyłem z parkingu. Doskonale znałem miejsce zamieszkania mojego parszywego ojca. Wiedziałem, że jadąc tam, prawdopodobnie ściągnę na siebie jakieś problemy, ale nie tym się teraz przejmowałem. Potrzebowałem wiedzieć, czego od nas chce.

    Na miejscu byłem po piętnastu minutach. Znalezienie odpowiedniego numeru mieszkania zajęło mi pięć minut. Chwilę odczekałem, aż ktoś otworzy mi drzwi, zaraz po tym, jak pukałem i dzwoniłem dzwonkiem na przemian.

- No idę już, idę! Czego?! Harry... - Przede mną stał mężczyzna, który ponad dwadzieścia lat temu został uznany za zmarłego. – Nie sądziłem, że tak szybko się zobaczymy – powiedział z szerokim uśmiechem. Wcale nie odebrałem go za miły czy serdeczny. – Wejdź synu.

- Nie mów tak do mnie – syknąłem, jednak wszedłem do środka. Na razie nic nie zapowiadało na to, bym miał się denerwować, bądź z nim kłócić.

- Co cię do mnie sprowadza? – zapytał, kiedy szedł w kierunku jednego z pomieszczeń, w tym małym mieszkaniu. Nie było tu syfu, wręcz przeciwnie, całkiem szykownie, ale śmiem twierdzić, że nie on o to dbał. Może jego nowa żona czy ktoś...

- No nie udawaj, że nie wiesz – na dowód moich słów wyciągnąłem z kieszeni marynarki tę samą kartkę, która ostatnio wylądowała w moim domu, wlatując przez okno. Wręczyłem mu ją. Nie wziął jej, jedynie zerknął kątem oka, wiedząc, o czym mówię. - Doskonale wiem, że to ty za tym stoisz, więc się nie wypieraj - powiedziałem od razu, wiedząc, że nawet tego mógłby się wyprzeć.

- Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało – westchnął.

- Ale zabrzmiało i jeśli będzie trzeba, zrobię wszystko, żebyś nie tknął mojej rodziny – powiedziałem dobitnie.

- Harry, jesteś taki sam, jak ja. Nie wiem, po co zostawiłeś mój dorobek... Mógłbyś żyć z niego, jak pan życia, a nie teraz siedzieć w papierkach u jakiegoś dziada. Ale dobrze, skoro tego chcesz... - wykonał kilka kroków przed siebie i ponownie odwrócił się w moją stronę.

- Nie, nie. Powiedz mi, dlaczego to zrobiłeś? Czego chcesz?

- Chciałem ci o sobie przypomnieć... Dobrze wiem, że mnie pochowaliście z matką. Teraz wróciłem zza grobu, wróciłem po swoje synu i nie odpuszczę.

- Nie skrzywdzisz już nikogo z mojej rodziny – pogroziłem mu palcem, po czym jak najszybciej wyszedłem z jego domu.

    Wiedziałem, że na tym się nie skończyło, ale chciałem dać mu do zrozumienia, że nie jestem zastraszonym dzieciakiem, który się go boi i na wszystko pozwoli. Harry, którego znał już nie ma.


***

2760* 

Harry ostro jedzie XD. Wydaje mi się, że trochę za ostro potraktował Alison. A wy co myślicie? Dobrze jej nagadał, czy może powinien dołożyć jeszcze ze trzy grosze; a może przesadził??

Ps, to zdjęcie to Alison :) jak coś ma ciemniejsze włosy i bardziej zadarty nosek Czyż to nie wierna kopia Anabell?? XD xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top