🅇🅅

Po otwarciu moim oczom ukazał się biały sufit. Skrzywiłam się nieznacznie i podniosłam się na rękach do siadu. Szybko jednak tego pożałowałam, czując okropny ból w barku. Oparłam się plecami o zagłówek łóżka i dłonią dotkłam barku. Poczułam szwy i stopniowo przypomniałam sobie ostatnie wydarzenia. Miałam nadzieję, że Zayden'owi nic nie jest. Kurwa telefon leży pewnie w moim pokoju. A chuj wie, kiedy wypuszcza mnie z tego skrzydła szpitalnego.

~ Geniuszu spokojnie. - Uspokoiła mnie Ava. ~ Możesz z nim porozmawiać telepatycznie. Dzięki więzi utworzyło się między wami niezbędne do tego połączenie. ~ Wytłumaczyła mi moja wilczyca, na co ja odetchnęłam z ulgą.

~ Jak chcesz, to umiesz się przydać. - Rzuciłam żartobliwie a Ava warknęła na mnie zirytowana. ~ Zayden?

~ Nic mi nie jest. - Odpowiedział niemal od razu, na co odetchnęłam z ulgą. ~ Łowcy nie zdołali mnie dogonić. Mam doświadczenie w uciskaniu i unikaniu strzał.

~ Ja nie a wychodzi na to, że by mi się przydało. - Stwierdziłam, rozglądając się po sali. ~ Strzała wbiła się w mój bark, ale raczej nic mi nie będzie. - Wyjaśniłam czując, że będzie pytał.

~ Tyle dobrze, że jesteś już bezpieczna. - Stwierdził z ulgą. ~ Teraz muszę spadać. Alfa będzie przemawiał w sprawie ataku.

~ Jasne. Trzymaj się Zay.

Wróciłam do pozycji leżącej i zakryłam twarz dłońmi. Łowcy to poważny problem. Wyszkoleni i nastawieni na zabijanie takich jak ja. To nie ma prawa dobrze się dla nas skończyć. Ci ludzie to problem, który należy rozwiązać i to jak najszybciej.

Kiedy drzwi do sali się otworzyły, ponownie podniosłam się do siadu tym razem jednak użyłam zdrowej ręki. Dzięki temu unikłam bólu. Zlustrowałam sylwetkę ojca, którego przez ostatni miesiąc widywałam bardzo rzadko. Nie odzywał się do mnie i widywaliśmy się sporadycznie, mijając się bez słowa.

- Powidz mi gdzie ty znowu łaziłaś? - Spytał, nie tracąc czasu na uprzejmości.

- Biegałam w lesie. To chyba nie zbrodnia. - Rzuciłam, przewracając oczami.

- Właśnie, że takie jest, bo zabroniłem opuszczania terenu domu watahy. - Oświadczył już nieco wkurzony. - Czemu ty musisz być taka uparta? - Spytał w końcu, już chyba nie mogąc znieść mojego zachowania.

- Nie lubię, kiedy wciskasz mi kit. - Poinformowałam, krzyżując ramiona na piersiach.

- Wiedziałem, że duża ilość wilkołaków na naszym terenie prędzej czy później ściągnie łowców. - Wyjaśnił już nieco spokojniejszy. - Jednak wolałem nie wywoływać zbędnej paniki. Już pojawienie się banitów spotkało się z mieszanymi opiniami.

- I co zamierzasz teraz zrobić? - Spytałam, spoglądając na ojca.

- Zamierzam spotkać się z alfą banitów. Razem podejmiemy najrozsądniejszą decyzję.

W tym momencie poczułam strach. Nie przez łowców czy to, że do domu głównego zejdą się banici w tym ich alfa. Bałam się, że wygnańcy odejdą, a ja stracę Zaydena. Byłam przekonana, że mam pół roku, by podjąć decyzję co do tego, co powinnam zrobić. Jednak teraz to może być kwestia dni.

- Kiedy alfa do ciebie przyjdzie? - Spytałam przerywając chwilę ciszy, która między nami powstała.

- Jutro z samego rana. - Odpowiedział nieco niechętnie.

- Więc szybko muszę dojść do siebie. - Zauważyłam, poprawiając włosy.

- Zapomnij, że pozwolę Ci brać w tym udział. - Oświadczył tonem nieznającym sprzeciwu. - To zbyt niebezpieczne. Alfa banitów może być nieobliczalny, więc na pewno nie pozwolę Ci przebywać z nim w jednym pomieszczeniu.

- A ty już będziesz i to jest w porządku? - Spytałam z pretensją w głosie.

- Takie jest ryzyko, jakie muszę podjąć, będąc alfą. - Wyjaśnił, czym tylko dodatkowo mnie zirytował.

- Ja jestem twoją następczynią, więc już się głupio nie tłumacz. Nie możesz całe życie mnie przed tym chronić. Kiedyś będę alfa, więc tak samo jak i ty muszę podjąć to ryzyko.

- I właśnie dlatego ty musisz być bezpieczna. Bo jeśli mi coś się stanie, to ty będziesz musiała przejąć obowiązki alfy. - Wyjaśnił, wykorzystując to co powiedziałam przeciwko mnie samej.

- Jak mam zostać alfą, jeśli Ty mnie na to w ogóle nie przygotowujesz tylko wiecznie, mnie przed tym wszystkim chronisz. Masz przede mną sekrety. Jeśli mam być następna alfa tej watahy muszę być częścią tego wszystkiego.

- Jesteś jeszcze młoda i nie gotowa na taką odpowiedzialność. - Stwierdził, kończąc temat.

- Teraz sam sobie przeczysz. Przed chwilą mówiłeś, że mam być gotowa w każdej chwili przejść watahę a teraz twierdzisz, że jestem za młoda. - Zauważyłam, czym tylko go wkurzyłam.

- Koniec rozumowy Aria. Ja już podjąłem decyzję. - Wyszedł z pokoju, nawet nie dając mi czasu na odpowiedź.

W tym momencie byłam wściekła. Ojciec nie miał prawa mnie tak od wszystkiego odciąć. Chciałam widzieć co działo się w sforze, która w przyszłości miałam rządzić. I – co więcej – miałam do tego prawo, z którego nie zamierzałam rezygnować, bo mój ojciec tak chce.

~ Rozumiem, że zamierzasz wbić się na to spotkanie bez względu na wszystko. - Podsumowała moja wilczyca, na co ja uśmiechnęłam się szeroko.

~ Pytasz, jakbyś mnie nie znała. - Stwierdziłam, podnosząc się ze szpitalnego łóżka.

~ Ari totalnie w to wchodzę.

Na słowa mojej wilczycy uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. Zamierzałam opuścić skrzydło szpitalne. Był to zdecydowanie za duży ruch no i nienawidzę tego miejsca.

- Wybierasz się gdzieś? - Spytała Lena wchodząca do sali. Jest naszym lekarzem i od lat leczy rodzinę alfy.

- Nie chce tu siedzieć. - Stwierdziłam, spoglądając w jej kierunku. - Wiesz, że nie lubię tego miejsca.

- I to aż za dobrze. - Stwierdziła, rozbawiona zaglądając do jakiś akt. - W sumie twój stan jest dobry i nie ma potrzeby, by cię tu trzymać. - Podeszła do mnie. - Odwróć się. Jeszcze zobaczę jak z tym barkiem.

Posłuch je się odwróciłam i pozwoliłam kobiecie obejrzeć swój bark. Czułam jak dotyka okolic rany, co wywołali lekki ból. Mimo to nie zamierzałam tego po sobie pokazać.

- I jak amputacja? - Spytałam rozbawiona, kiedy stwierdziłam, że już za długo to trwa.

- Myślę, że maść wystarczy. - Odpowiedziała, śmiejąc się lekko i podała mi pudełko z jakąś maścią.

- Niech będzie. - Odebrałam od niej przedmiot.

- Twoje ubrania leżą na szafce. Przebierz się i już możesz iść. - Wyjaśniła i opuściła sale.

Szybko zmieniłam ubrania i wyszłam z sali. Starałam się nie rzucać się nikomu w oczy. Ojciec nie musiał wiedzieć, że już wyszłam. Chociaż pewnie Lena mu o tym doniesie. Bo przecież jak inaczej. Mimo to od razu udałam się, do swojego pokoju licząc, że alfa nie wpadnie na jakiś cudowny pomysł obstawienia mnie ochroną. A nawet jeśli tak to jakoś sobie z tym poradzę. Za dużo zależy od tego spotkania, bym mogła je sobie tak po prostu odpuścić. Tutaj chodzi o mojego mate. O przyszłość mojej watahy. Dlatego nie dam się tak po prostu odepchnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top