5. Przeciąganie liny
Powietrze wciąż pachniało spalenizną po eksplozji mostu. Staliśmy na solidnym, metalowym podeście, nasze ciała drżały od emocji, a oddechy były ciężkie. Przeżyliśmy.
Ale gra nie miała końca.
Na ekranie nad nami pojawiły się nowe zasady.
> Drużyny będą walczyć w przeciąganiu liny.
Przegrani spadną w przepaść.
Wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Nie było już czasu na odpoczynek.
Podział drużyn
Strażnicy wybrali nas losowo, ale mieliśmy szczęście - trafiliśmy do jednej drużyny.
Ja, Bae, Gi-hun, Jun-hee i In-ho.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie jeden problem - nasza drużyna wyglądała na słabszą.
Po drugiej stronie stało pięciu silnych mężczyzn, wszyscy wyżsi, lepiej zbudowani, z zaciętymi minami.
A my?
Mieliśmy Jun-hee, która była w ciąży.
- To pieprzona kpina - warknął Gi-hun. - Jak mamy wygrać?!
- Możemy - odezwał się Bae.
Wszyscy spojrzeliśmy na niego.
- Co?
- Jeśli zrobimy to mądrze - powiedział spokojnie. - Nie chodzi o siłę. Chodzi o strategię.
In-ho zmrużył oczy, ale skinął głową.
- Co masz na myśli?
Bae spojrzał na mnie.
- Dae-ho, pamiętasz, co mówiłem? O przeciąganiu liny?
Zadrżałem.
Pamiętałem.
Plan
- Musimy trzymać liny jak najsilniej - zaczął Bae. - Ale nie walczyć od razu. Pierwsza zasada: kiedy zacznie się ciągnięcie, pochylamy się do tyłu i wbijamy stopy w ziemię. Nie ruszamy się. Nie dajemy im nas przesunąć.
- To nie wystarczy - mruknął Gi-hun.
- Wystarczy, jeśli przetrwamy pierwsze dziesięć sekund - powiedział Bae. - Oni będą ciągnąć na siłę. Jeśli nie będą w stanie nas przesunąć, zaczną panikować.
Spojrzałem na niego z podziwem. Był genialny.
- Potem, kiedy poczujemy, że ich siła słabnie... - dodał Bae.
- ...ciągniemy - dokończyłem za niego.
Wszyscy spojrzeliśmy na Jun-hee.
- Mogę to zrobić - powiedziała cicho.
- Na pewno? - zapytał In-ho.
Kiwnęła głową.
- Dla mojego dziecka.
Gra się zaczyna
Stanęliśmy w szeregu, zaciskając dłonie na linie.
Sygnał.
Przeciwnicy natychmiast ruszyli, ciągnąc z całych sił.
Poczułem, jak lina pali mnie w dłonie, jak moje ciało niemal się przesuwa...
Ale wytrzymaliśmy.
Zęby Jun-hee były zaciśnięte, Gi-hun warczał pod nosem, In-ho oddychał równo.
A Bae...
Patrzyłem na niego. Stał obok mnie, jego mięśnie napięte, twarz spokojna. Nasze ramiona ocierały się o siebie, nasze oddechy były zsynchronizowane.
Byliśmy razem.
Trzymaliśmy się.
Pięć sekund.
Sześć.
Dziesięć.
Usłyszałem przekleństwa z drugiej strony.
- TERAZ! - krzyknął Bae.
Pociągnęliśmy.
Ich siła osłabła. Ich stopy zaczęły się ślizgać.
- JESZCZE! - wrzasnął Gi-hun.
Wszyscy ciągnęliśmy z całych sił.
Jeden z przeciwników zachwiał się. Potem drugi.
Nagle ich lider potknął się - i pociągnął za sobą resztę.
Krzyk.
A potem cisza.
Patrzyłem, jak wpadają w przepaść.
Wygraliśmy.
Po wszystkim
Złapaliśmy oddech, puszczając linę. Jun-hee usiadła na ziemi, oddychając ciężko.
A ja...
Odwróciłem się do Bae.
Stał tam, patrząc na mnie, wciąż rozgrzany po walce.
Zanim zdążyłem się zastanowić, co robię, przyciągnąłem go do siebie i pocałowałem.
Nie obchodziło mnie, kto patrzy.
Jego usta były ciepłe, jego ręce zacisnęły się na moich ramionach.
Przetrwaliśmy razem.
On oddał mi pocałunek, cicho, ale mocno, jego palce wplatały się w moje włosy.
- W końcu - mruknął Gi-hun, parskając śmiechem.
Oderwaliśmy się od siebie, ale nie puściłem Bae.
Patrzył na mnie, jego oczy lśniły.
- Wiesz... - powiedział cicho. - Nie musieliśmy czekać do końca świata, żeby to zrobić.
Zaśmiałem się.
Może i nie.
Ale mieliśmy siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top