Rozdział 7 "Tak, Whisky jest super"
Uwaga! Zmiana fabularna!
Nie jest to ogromna zmiana, ale jednak zauważalna, więc informuję, aby nie było zamieszania. Ci z was, którzy czytają też ff o Hinny, zapewne wiedzą, że zmieniłam nieco datę bitwy z Pansy, a zatem też wiek Daisy.
Najprościej jak się da: Daisy ma od teraz 21 lat. Wciąż jest córką Dudleya i Madeleine, jednak już nie chodzi do Hogwartu. Wszelkie momenty, w których była wcześniej wymieniana zastąpiona została przez Mady (lat 13), swoją młodszą siostrę. Mady NIE jest córką Madeleine, a Dudleya i jego nowej żony. Dziękuję, to tyle.
Trzydziesty pierwszy październik był dniem, na który wszyscy czekali z niecierpliwością. W całym Hogwarcie panowała wtedy podniosła atmosfera, do której dodatkowo przyczyniał się fakt, że w tym czasie lekcje nie odbywały się w ogóle. Większość uczniów i tak zajęta była przygotowywaniami sali pamięci oraz wszystkiego, co z tym związane, aby godnie przywitać bohaterów wojennych wraz z pracownikami ministerstwa.
Podobnie było w przypadku Rose i jej przyjaciół, którzy już od ósmej ustawiali krzesła, testowali nagłośnienie, a także powtarzali swoje przemówienia.
- Rose, na pewno poradzisz sobie z nimi wszystkimi sama? - dopytywała po raz kolejny Amy, patrząc na swoją przyjaciółkę z dozą niepewności.
- Tak, tak. Idźcie już, bo nie zdążycie - rudowłosa niemalże wypchnęła blondynkę z sali. Tuż za nią wymaszerował Albus, w drodze poprawiając jeszcze swoją fryzurę.
Weasley westchnęła, po czym odwróciła się przodem do zebranych tam osób, które już za kilka minut miały wygłaszać swoje przemówienie. Felix i Mady uśmiechnęli się do niej pokrzepiająco.
- Okej, więc Amy i Albus poszli już po pierwszych gości... Mamy jakieś dwadzieścia minut na to, aby dopracować ostatnie szczegóły. Jakieś pytania? - dziewczyna zerknęła na wszystkich, posyłając im uśmiech.
- Mogę stanąć przy mównicy i poćwiczyć? Pierwszy raz będę mówić przez mikrofon - stwierdziła Mady, a Rose pokiwała głową, dając jej przyzwolenie.
Po chwili każdy zajął się sobą, szepcząc pod nosem słowa swojego przemówienia, aby wypaść jak najlepiej. Jedyną osobą, która tego nie robiła, był Scorpius. Chłopak, ubrany już w odświętną koszulę, patrzył się na rudowłosą z miną jasno mówiącą, że usilnie się nad czymś zastanawiał. W końcu jednak podniósł się ze swojego miejsca, podchodząc do niej.
- Mogę się o coś spytać?
- Już to zrobiłeś - odparła sarkastycznie, ale mimo wszystko skinęła głową.
- Okej, więc... Jesteś stu procentowo pewna, że nie chcesz nic mówić? Jak tak sobie myślę to napisałaś połowę mojego przemówienia i...
- Miło, że pytasz, ale... Naprawdę nie czuję się na siłach, by cokolwiek czytać - przerwała mu. - Wolę, aby nikt nie wiedział, że ci pomagałam. Tak sądzę.
Malfoy zlustrował ją zdziwionym spojrzeniem, ale nie skomentował jej słów. Rose odetchnęła z ulgą i oddaliła się pospiesznie, przestraszona opcją, że chłopak będzie chciał ją jeszcze o coś spytać.
Nie minęła chwila, jak do dużego pomieszczenia, w którym odbywała się cała uroczystość, zaczęli wchodzić uczniowie i zaproszeni goście, prowadzeni na swoje miejsca przez Albusa, Amy i kilka innych osób, które zajmowały się techniczną stroną owego przedsięwzięcia. Rudowłosa wypatrzyła w przybyłych między innymi koleżanki z pracy mamy i część swojej, zdecydowanie zbyt dużej, rodziny. Gdzieś z korytarza dobiegły ją głosy cioci Demelzy - mamy Jaspera - i jej męża Seamusa, którzy dyskutowali zawzięcie z Oliverem Woodem i jego małżonką.
- Wszyscy pamiętają swoje kwestie, tak? - upewniła się pospiesznie dziewczyna, patrząc na zgromadzonych przy niej uczniów. Mady wydawała się lekko zestresowana, ale po za nią reszta zdawała się być spokojna i wręcz podekscytowana wizją mówienia przemowy. - Zaraz zaczynamy.
Dłonie Rose były nieprzyjemnie mokre, za sprawą potu, który zawsze atakował ją z nasiloną mocą podczas sytuacji stresowych. Całe te przygotowania wykańczały ją psychicznie, a rudowłosa była pewna, że po wszystkim przepłacze dobre dziesięć minut, by pozbyć się nadmiaru emocji. Nawet, jeśli wszystko pójdzie bez zarzutów.
- Na pamięć i z zamkniętymi oczami - odparł jej Felix, uśmiechając się do niej promiennie. Blondyn podszedł bliżej niej, kładąc jej dłoń na ramieniu w geście wsparcia. - Będzie dobrze, nie stresuj się tak. Zresztą, hej! Ja jestem prefektem naczelnym i obiecuję, że jeśli coś będzie nie tak to wezmę winę na siebie.
Zapewnienie Krukona sprawiło, że Rose zrobiło się trochę lżej na sercu, choć nie dała tego po sobie poznać. Scorpius prychnął.
- Dobra, dobra, gołąbeczki - uśmiechnął się cwaniacko, głową wskazując na coraz to większy tłum czarodziei i czarownic, którzy pospiesznie zajmowali wyznaczone miejsca. - Wy tu pitu, pitu, a tymczasem wypadałoby, by ktoś przywitał naszych gości.
- O, może ty, Rose? - zaproponował Rick, patrząc na Weasley'ównę z czymś na kształt wyzwania. - W końcu nic innego nie robisz, więc chyba możesz ich powitać.
Gryfonka spięła się jego słowa. Jej spojrzenie natychmiast wystrzeliło w stronę zbiorowiska ludzi, w poszukiwaniu Amy. To właśnie ona zawsze wygłaszała mowę wstępną. Pech chciał, że nigdzie jej nie widziała. Miała ochotę się rozpłakać.
- Nie głupi pomysł - poparł Ricka, niczego nie świadomy, Felix. - To co, Rose, idziesz?
- Ja... Ja nie - zaczęła niezręcznie, chcąc odwlec te chwilę jak tylko się dało. W oddali zauważyła zbliżającą się do nich McGonagall. - Ja nie wiem. Nie umiem-
Dyrektorka stanęła przed nimi z niespokojnym wyrazem twarzy. Jej usta ściągnięte były w cienką kreskę, jakby miała ich zaraz zganić.
- Moi drodzy, jesteście gotowi? - spytała, omiatając ich spojrzeniem. - Doszły mnie słuchy, że wszyscy już przybyli. Rozpoczynajmy.
- Nie ma Amy, pani dyrektor - Rose postanowiła złapać się ostatniej deski ratunku. - To ona powinna teraz przemawiać.
- Ach, tak - mruknęła niewzruszona, jakby nie dostrzegając je błagalnego spojrzenia. - Została awaryjnie przydzielona do innego zadania. Prefekt Hufflepuf'u, który miał się tym zajmować dostał grypy. Niech zacznie ktoś inny. No, już, już.
I odeszła w stronę publiczności, jak gdyby nigdy nic.
- Dobra, Weasley, słyszałaś McSztywną - sarknął Rick, który wyglądał, jakby czerpał nie lada ubaw z jej przerażenia. - Jazda na scenę. Chyba, że tchórzysz. Kto by się spodziewał. Jestem zdziwiony, że dostałaś się do Gryfindoru, patrząc na to, jaka z ciebie ciota.
Tego było za dużo. Wszystko działo się za szybko. Rose wzięła głęboki wdech, próbując doprowadzić się do ładu. Nie mogła przecież pozwolić, by emocje wzięły górę i rozpłakać się tam, gdzie stała. Mady westchnęła zaskoczona, słowami starszego od niej Gryfona, podobnie jak zrobił to Felix i Carla. Jedynie Scorpius nie zareagował jakoś szczególnie. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać, bo kiedy, bliska omdlenia, Weasley'ówna ruszyła w kierunku sceny, on pospieszył za nią.
Stanęła na środku sceny, chwytając drżącymi dłońmi za mikrofon. Co ona robiła? Co miała powiedzieć? Nie była na to gotowa. Nogi trzęsły jej się jak galareta, a powietrze zrobiło się nagle jakieś gęste. Przynajmniej w jej mniemaniu. Zastygła, szukając wzrokiem Amy.
Zanim jednak zdążyła zrobić cokolwiek, czyjaś silna dłoń złapała ją za łokieć, odciągając delikatnie na bok.
- Ratunek przybył - usłyszała jedynie szept Ślizgona, zanim ten z największą łagodnością, na jaką mógł sobie pozwolić w tym momencie, popchnął ją w stronę kulis. - Witam was, drodzy państwo. Rose, dziękuję za perfekcyjne ustawienie dla mnie mikrofonu. Jesteś niezastąpiona. A teraz, dziękuję za przybycie, pani Matyldzie...
Rose nie słuchała jego kolejnych słów, zbyt osłupiała, by zrozumieć co się właściwie stało. Nogi wciąż trzęsły jej się, jakby przebiegła maraton, ale przynajmniej mogła oddychać swobodniej. Mady, kuzynka Albusa, podbiegła do niej natychmiast, przytulając ją mocno.
- Merlinie, Rose. Potrzebujesz iść do pani Pomfrey? - spytała zatroskana. - Jesteś biała jak ściana.
- Nie, nie - wydusiła szybko, czując, że spojrzenie Ricka wypala jej dziurę w plecach. - Ja... Muszę się tylko napić. Zaraz wrócę.
I nie mówiąc nic więcej, wybiegła bocznymi drzwiami, podążając przed siebie. Nie zastanawiała się nawet, dokąd zmierza. Jej jedyną myślą było po prostu znaleźć się jak najdalej od sceny, Ricka i całej reszty, która teraz z pewnością patrzyła na nią z politowaniem, którego nie znosiła.
Jak się okazało, jej nogi przywiodły ją wprost do wieży astronomicznej. O tej porze, była ona zupełnie pusta i przy okazji na tyle odległa od całego zgiełku, panującego w zamku, że dawała Rose upragnioną prywatność.
Ledwie stopa dziewczyny przekroczyła próg, a rozpłakała się ona jak bóbr. Łzy ciekły strumieniami po jej policzkach, a szloch wstrząsnął jej ciałem tak potężnie, że niemal zabrakło jej tchu. Taki stan utrzymywał się u niej przez kolejne piętnaście minut, kiedy to zrobiło jej się niedobrze, a w głowie zaczęło jej wirować, jakby była co najmniej po dobrej imprezie. Wtedy dopiero zaczęły do niej docierać wszelkie otaczające ją bodźce, a to tylko pogorszyło jej stan. Słyszała z oddali śpiew Hogwarckiego hymnu i gromkie brawa. To kojarzyło jej się jedynie z otaczającym ją tłumem gapiów, kiedy stała ona jak niemota przed mównicą. Zrobiło jej się głupio, że nie umiała nawet powitać gości. A potem jeszcze głupiej, że z takiego powodu zrobiła taką aferę. Kolejne łzy zaczęły ciurkiem spływać po jej twarzy, mocząc doszczętnie jej odświętną koszulę.
Tak właśnie przesiedziała, a właściwie przepłakała, całą uroczystość. Czyli, w przybliżeniu, jakieś cztery godziny.
🌹
- Czy ona chce, abyśmy wszyscy zeszli na zawał? - wściekał się Maks, kiedy po skończonej ceremonii szukali swojej przyjaciółki. - Już i tak musieliśmy nakłamać pani Weasley, że Rose jest zajęta i nie może się z nimi pożegnać.
- Zdajesz sobie sprawę, że ciocia Hermiona i tak tego nie kupiła? - dopytał go Albus, patrząc na niego z powątpiewaniem. - Chyba po prostu zaufała nam, że ją ogarniemy. Nie przewidziała chyba jednak, że nawet nie wiemy, gdzie znajduje się jej córka!
- Musi gdzieś być - wyjęczała Amy, wyglądając jakby sama była gotowa się rozpłakać. - Merlinie, to wszystko moja wina.
- Amy, to McGonagall w ostatniej chwili przydzieliła ci inne zadanie - zauważył Jasper, obejmując przyjaciółkę ramieniem. - Nie obarczaj się tym. Zaraz znajdziemy naszą zgubę i będzie dobrze.
Prawda była jednak taka, że nie mieli już pomysłów, gdzie szukać zapłakanej dziewczyny. W niczym nie pomogła im również wskazówka Mady, która zdradziła im, że Rose wybiegła boczny wyjściem, gdyż, ku ich nieszczęściu, prowadziło one na główny korytarz, z którego mogła pobiec wszędzie. Hogwart był ogromny. A Rose nieprzewidywalna.
- Nie mam już pomysłów - odparł zrezygnowany Al, wzdychając głośno. - Szukamy jej już od dwóch godzin. Nigdzie. Jej. Nie. Ma.
- Przecież się nie rozpłynęła - mruknęła Roxanne, po czym wskazała na pokój wspólny Ślizgonów, przy którym akurat się znajdowali. - Albus, spytaj u siebie, czy jej nie widzieli.
- Nie ma to sensu, mówiłem już - warknął zniecierpliwiony Potter, czochrając dłonią swoje włosy. - W Slytherinie nikt nie zwraca uwagi na ludzi spoza domu. A jeśli nawet to jestem pewny, że mało kto rozróżnia tu jedną Weasley od drugiej. W końcu większość jest ruda!
Amy trzepnęła go w głowę, co ostatecznie zmusiło go do wejścia do pokoju wspólnego.
Znajdowało się w nim tylko kilka osób, w tym Scorpius i Victor. To właśnie do nich podszedł najpierw.
- Albus, ty nasz mały wężyku, gdzieś ty się podziewał! - wyszczerzył się Zabini, obejmując kumpla ramieniem. Potter wyczuł od niego lekką woń Ognistej Whisky.
- Szukamy Rose - wyjaśnił naprędce, a brwi obu chłopaków wystrzeliły w górę. - Nie możemy jej znaleźć, odkąd wybiegła z apelu.
- Nie znaleźliście jej? - zdziwił się Malfoy, po czym siorbnął głośno prosto z gwinta. Trunek sprawił, że jego niebieskie oczy wydawały się być nieco bardziej dzikie i niespokojne. - Myślałem, że już dawno jest z wami.
- Nie! - warknął okularnik, wyrywając butlę blondynowi, po czym sam upił z niej spory łyk. - Mocne. Idealne.
- Gdzie już szukaliście?
- Problem w tym, że wszędzie - skomentował, biorąc kolejny łyk. - A co? Widziałeś ją?
- Nie - przyznał, zgodnie z prawdą. - Musze coś załatwić.
I nie dając im czasu na jakiekolwiek pytania, ruszył do dormitorium, z którego wybiegł chwilę później, chowając coś w kieszeni swoich jeansów.
🌹
Zrobiło się ciemno i naprawdę chłodno. Burzowe chmury pokrywały niebo, które było doskonale widoczne z wieży astronomicznej, na której Rose urządziła swoją kryjówkę, która, nawiasem mówią, była chyba dobra, skoro wciąż nie pojawił się tu żaden nieproszony gość.
Grzmot rozniósł się echem, a chwilę później niebo rozjaśniła błyskawica. Deszcz lunął z impetem, mocząc ją całą do suchej nitki, ale zdawało jej się to nie przeszkadzać. Miała wrażenie, że ulewa ta przynosiła jej wręcz pewną ulgę, jakby zmywała z niej ten cały dzień.
Czyjeś kroki zakłóciły jej ciszę, a ona spięła się przerażona, że to Rick, który przyszedł się z niej ponabijać, a na końcu zepchnąć ją z wieży. Zerwała się na równe nogi, podbiegając do barierek. Jeśli to on, będzie skakać. Zerknęła w dół, od którego dzieliło ją jakieś piętnaście metrów. Wysoko. Dostatecznie wysoko, by po upadku nigdy nie wstać. Opcja idealna.
- Stój, bo skoczę - warknęła, kiedy postać otworzyła drzwi od jej bezpiecznej przystani, jak nazwała te miejsce w swojej głowie.
- Weasley, wariatko! - zawołał Malfoy, podbiegając do niej, a jego oczy przybrały wielkość galeonów. Chłopak powalił ją na ziemię, a przez alkohol, który wciąż krążył w jego żyłach, spadł na ziemię razem z nią. Właściwie to na nią. - Czyś ty oszalała?!
- Och, to ty - wydusiła jedynie, kiedy jej tyłek z łoskotem wylądował na mokrej od deszczu posadzce. Jej twarz znajdowała się na wysokości torsu chłopaka. - Mógłbyś ze mnie zejść, Malfoy?
- A nie będziesz skakać?
- Nie! Czemu miałabym skakać?! - zdziwiła się, jakby dosłownie przed chwilą nie wychylała się przez barierki. - Myślałam, że idzie Rick!
- Och - wyrwało się chłopakowi, po czym niezgrabnie podniósł się z ziemi, a następnie podał jej rękę, aby uczyniła to samo. Rose spojrzała na jego wyciągniętą dłoń, jakby spodziewała się jakiejś pułapki, ale ostatecznie przyjęła pomoc.
- Och? - spojrzała na niego ze zdziwieniem i lekką rezygnacją. - Po co tu przyszedłeś? Myślałam, że nikt mnie tu nie znajdzie.
- A ja myślałem, że należy mi się jakieś 'dziękuję' za to, że powstrzymałem cię przed atakiem paniki na środku sali - sarknął, siadając i opierając się o ścianę pomieszczenia. Jemu także deszcz nie wydawał się przeszkadzać.
Rose spuściła wzrok, zawstydzona.
- Ach, tak. Dzięki, Malfoy - zwróciła się do niego cicho. Chyba jeszcze nigdy w życiu za nic mu nie dziękowała. - Nie musiałeś, ale dziękuję.
- Rose, prawie zemdlałaś - zauważył. Dziewczyna westchnęła, po czym usiadła obok niego. - Wszyscy cię szukają. Chociaż Albus chyba odpuścił, po tym jak zauważył nasz zapas alkoholu.
- I chcesz mi powiedzieć, że wszyscy mnie szukają i jakimś cudem znalazłeś mnie właśnie ty? - mruknęła z powątpiewaniem.
- Tak, bo ja mam to - odparł, wyciągając z kieszeni pomiętolony kawałek papieru. Mapa huncwotów, zauważyła przytomnie Rose.
- To Albusa.
- Tak, ale ja ją... Pożyczyłem - bąknął. - Tak samo jak to. Pomyślałem, że się przyda.
Pogrzebał chwilę w kieszeni, po czym wyciągnął z niej coś malutkiego. Stuknął różdżką, wypowiadając zaklęcie zwiększające, a jej oczom ukazała się butelka Ognistej Whisky. Parsknęła pod nosem, po czym - nie pytając nawet o pozwolenie - odkorkowała ją i duszkiem wypiła niemalże połowę.
- Lepiej ci już?
- Tak, Whisky jest super.
- Pytam poważnie - pokręcił głową z nutą rozbawienia. - To, ta cała sytuacja z rana, nie powinno mieć miejsca. Ten typ to dupek.
- A ja jestem ciotą.
Scorpius wciągnął gwałtownie powietrze, jakby niedowierzał w to, co powiedziała.
- Nie mów mi, że w to uwierzyłaś.
- W co?
- Nie jesteś ciotą. Rose, nie każdy Gryfon musi rwać się do mównicy! - pociągnął łyk z butelki, oddając ją z powrotem rudowłosej. - To ten typ jest jakiś nienormalny, nie ty.
- Tak, ale ja... Rozbeczałam się jak dziecko, bo miałam powiedzieć głupie przywitanie! - warknęła rozeźlona. Przymknęła oczy, pozwalając by przez chwilę znów zapanowała cisza, przerywana jedynie dudnieniem deszczu. - Jestem tchórzem.
- Tremy da się oduczyć, bycia gnojkiem nie - skwitował sytuacje blondyn.
- Ale Rick-
Scorpius zgromił ją wzrokiem.
- A propos, wsypałem mu do ponczu środek przeczyszczający.
- Co?
- Tak profilaktycznie, nie zrobi mu to wielkiej krzywdy. A taka rzadka przypadłość idealnie pasuje do takiego dupka.
Rose zaśmiała się z jego gry słów, ponownie pociągając z butelki spory łyk. Przez to, że ominęła ucztę, alkohol już zaczął szumieć jej w głowie. Znów zapanowała chwilowa cisza, podczas której Gryfonka wyczarowała sobie chusteczkę, którą otarła pozostałości łez.
- Przepraszam, nie powinnam się tak rozklejać - odparła. - A już zwłaszcza przy tobie.
- Zwłaszcza przy mnie?
- Tak. Nie lubimy się - stwierdziła, jakby to było oczywiste. - Nie powinnam płakać i okazywać słabości przy kimś, kogo nie lubię, i ze wzajemnością.
- Cóż, ja nie powinienem przyznawać się, że wsypałem coś komuś do ponczu. Nie widzi mi się szlaban - przyznał, patrząc na nią łagodnie. Nikły uśmiech zdobił jego bladą twarz. - Mam pomysł.
- Hm?
- Niech to będzie nasza tajemnica. Taka zupełnie nie-przyjacielska tajemnica - wyjaśnił. - Ja nie powiem nikomu, o tym - wskazał dłonią na jej zapłakaną i opuchniętą od łez twarz. - A ty nie nakablujesz na mnie profesorce. Stoi?
Rose uśmiechnęła się do niego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top