Rozdział siódmy

Gdy Subaru-kun uderzył jednego z dresów, bałem się, że jego koledzy od razu rzucą się na bruneta, ale tak się nie stało. Mężczyźni odsunęli się tylko i patrzyli na mojego towarzysza, który ustawiony był już do następnego ciosu. W ich oczach widziałem odrobinę strachu, a sam bałem się, jak nigdy dotąd. Nie wiedziałem, że z ucieczką wiążą się takie kłopoty...

- Ty deklu...!

Uderzony mężczyzna starał się tamować lekki krwotok z nosa i jednocześnie próbował prosto stać. Podejrzewałem, że był pijany. Wtem, drugi dresiarz rzucił się na Subaru z rozbitą butelką. Jako obserwator, byłem na siebie zły, dlatego że nie mogłem nic zrobić. Byłem tchórzem. Nawet nie mogłem się odezwać.

Tanaka-kun na szczęście uniknął ciosu, przez co dres podbiegł do mnie, biorąc mnie jako zakładnika. Przyłożył mi ostry koniec butelki do szyi, uśmiechając się arogancko. Czułem się zagrożony.

- Wypuśćcie go!

- Jeszcze czego! Pokiereszowałeś twarz naszemu szefowi, więc my się odwdzięczymy - poczułem, jak mój oprawca przyciska butelkę bardziej do mojej szyi. To chyba pierwszy raz, kiedy naprawdę się boję. Nie tylko o siebie, ale też o Subaru.

- Proszę... Nie...

- Zamknij się. Oddajcie kasę, to wtedy rozejdziemy się w pokoju. To jak?

- Subaru... Nie...

- Miałeś się zamknąć!

Tanaka-kun myślał. Co chwilę spoglądał to na mnie, to na tych dresiarzy. Wzrokiem błagałem go, aby nie szedł w ich układ, bo wcale nie było warto. Myślę, że on chyba nie uważał tak samo, jak ja. Nie miałem szans na uwolnienie się, bo trzymały mnie łapy tego pijanego gościa. Jeśli tylko... Zaraz... Ci kolesie są pijani! Widać, jak ledwo stoją i mają rozmazany wzrok! To może być moja szansa! Muszę jedynie dobrze ją wykorzystać!

Spojrzałem znów na Subaru. Nadal wahał się, co do podjęcia decyzji. Był niezdecydowany, w przeciwieństwie do mnie. W 3 sekundy ułożyłem idealny plan. Nie może się nie udać. W mgnieniu oka złapałem dresa za rękę, którą miał przy mojej szyi. Pociągnąłem go do przodu i przeżuciłem go przez ramię. Uderzył plecami o beton bardzo mocno, przez co nie mógł już się ruszać. To była nasza drugą szansa.

- Subaru, uciekaj!

Wraz z tymi słowami, oboje zaczęliśmy najszybciej jak potrafiliśmy biec przed siebie. A właściwie, wzdłuż ulicy. Żaden z nas nie odważył się odwrócić. Szansa, że ci pijacy nas gonili była duża. Dlatego tylko biegliśmy. Przed siebie. Razem.

•••

-

Chyba ich zgubiliśmy... - po kilkunastominutowym biegu stanęliśmy przed jakimś sklepem z zabawkami. Ze zmęczenia ledwo stałem na nogach. - Mieliśmy dużo szczęścia...

- Yasuo...

- Tak?

- Przepraszam... Nie wiedziałem, co robić...

- N-nie musisz przepraszać, Subaru-kun...

- Muszę - wyższy podszedł do mnie bliżej i w mgnieniu oka tkwiłem już w jego uścisku. Znów się zarumieniłem. - Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś Ci się stało...

- Heh... Chyba mówiłem coś o przytulaniu z zaskoczenia?

- Jeszcze chwilę. Ten jeden raz.

- Niech Ci będzie - odwzajemniając uścisk bruneta, nieświadomie się uśmiechnąłem. Nie wiedziałem też, że Subaru jest takim pieszczochem. - Ten jeden raz.

Zaraz po tym, jak Subaru-kun mnie puścił, ruszyliśmy w dalszą drogę. Z racji, iż niedługo będzie robiło się ciemno, wyższy zaproponował noc w tutejszym hotelu. Nie miałem nic przeciwko. Po dzisiejszej akcji z tymi dresami, nie miałem ochoty spać w namiocie, gdzie nie ma jakichkolwiek zabezpieczeń. Przynajmniej opuśćmy to miasto i tyle.

Długo szukaliśmy miejsca na nocleg. Mimo, że to miasto nie było duże, łatwo było się w nim zgubić. Pytaliśmy miejscowych o hotele i za każdym razem odpowiadali to samo. "Piąte koło". Nie wiedzieliśmy co to znaczy, ale była to chyba nazwa tego pensjonatu. Jakoś udało nam się to znaleźdź, jednak... widząc, jak wyglądał z zewnątrz, bałem się, co może dziać się w środku.

Mimo uprzedzenia, jakiego doznaliśmy na początku, postanowiliśmy tam wejść. Przekraczając próg oniemiałem. Na samym środku holu, na zielonym dywanie spała... świnia! Nie wiem, czy to samiec, czy samica, ale była ona zbyt duża... Czy to iluzja...?

- Goście?! - na samym końcu korytarza była mała recepcja, a za ladą stała szarowłosa dziewczyna. Próbowała przejść przez przeszkadzającą jej ladę, jednak ta była zbyt wysoka, żeby mogła to zrobić i do nas podejść. Kiedy już jej się udało, zaczęła iść do świni. - Edwin! Miałeś mnie powiadomić, jeśli ktoś przyjdzie!

- Mamy uciekać teraz, czy czekamy aż o nas zapomni...?

- Nie wiem... Na razie jest zajęta świnią...

- Edwin! Zejdź z dywanu i idź do siebie! Tam możesz spać nawet w kuwecie!

- Yasuo, wychodzimy - Subaru-kun złapał mnie nagle za rękę i prowadził nas do wyjścia. Chyba myślał, że uda nam się uciec od tej dziwnej dziewczyny, ale wraz z naszymi ostatnimi krokami do wyjścia, szarowłosa zagrodziła nam drogę.

- Zostańcie, proszę! Wiem, jak to wygląda, ale mogę zrobić z Edwina boczek!

- Wolałbym nie...

- Proszę... Zostańcie... Od miesięcy nie miałam tu żadnych gości...

Widząc, jak bardzo ta dziewczyna jest zdesperowana, trochę zrobiło mi się jej żal. W jej oczach widziałem lekki smutek, jak i determinację, żeby nas zatrzymać. Z jednej strony chciałbym zostać, ze względu na późną porę. Ale ta świnia... Czuję się, jak na wsi... I to zwierze mnie przeraża... W sumie, ucieczka z tego miejsca nie jest złym pomysłem...

- Nawet jeśli zostaniemy... czy zabierzesz swoją świnię? - szarowłosa zdziwiła się trochę i chyba myślała nad odpowiedzią dla mnie. W tym czasie przeniosłem wzrok na Subaru. Wydawał się przeciwny temu planowi.

- Edwina chętnie bym stąd wygoniła, ale jeśli już zaczął spać, nic go nie obudzi. Musielibyście mi pomóc z przeniesiem go.

- Aha... Ile taki swiniak może ważyć...?

Żeby pomóc szarowłosej, musieliśmy najpierw zostawić nasze rzeczy w pokoju. Był mały, ale w sam raz dla dwóch osób. Kiedy już to zrobiliśmy, wróciliśmy do (najpewniej) właścicielki tego hotelu, aby w końcu jej pomóc. Najpierw próbowaliśmy ją podnieść. Znaczy jego... Chyba nazywał się Edwin, czy coś...

Do pokoju wróciliśmy po godzinie. Świniak... znaczy, Edwin okazał się cięższy, niż przypuszczałem. Razem z Sarą (tak rzekomo nazywała się właścicielką hotelu i świni) przenieśliśmy go do recepcji. Tam było jego posłanie, a przynajmniej coś, co je przypominało. Po podziękowaniu za pomoc, ledwo wróciłem do pokoju. Subaru musiał mi w tym pomóc. Serio, wziął mnie nawet ma barana i tak doszliśmy do celu. Łożko, obyś było wygodne.

- Nareszcie odpoczynek... - od razu po zejściu z pleców bruneta, położyłem się na jedno z łóżek. Było mega wygodne.

- Tak. Obyśmy już nie musieli tego powtarzać.

- Dokładnie! Nigdy więcej przenoszenia świń!

- Chyba naprawdę go nie polubiłeś - Subaru wziął poduszkę z drugiego łóżka, ułożył ją obok mojej głowy i chyba miał zamiar położyć się obok mnie.

- Co Ty robisz? To moje łóżko.

- Bez Ciebie nie zasnę.

- To jak spałeś do tej pory?

- Dobra, to tylko wymówka. Chcę z Tobą porozmawiać. To jest ważne.

Jeśli Subaru mówi, że to ważne... to pewnie jest to ważne. Ale jak bardzo?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top