Rozdział trzeci
Nie mam nic do dodania. Wkopałem się w coś złego. Miałem już myśli, żeby odmówić, a jednak nie mogłem tego zrobić. Nie wiedziałem czemu. Tak po prostu. Może poczułem się źle, że zostawiam go samego sobie? Przecież myśl, że będzie chodził, czy jeździł po Japonii samotnie jest okropna. I oczywiście dobrym pomysłem było pójście z nim. Tak...
- Skoro zdecydowałeś się ze mną pójść, musisz zabrać ze sobą parę rzeczy.
- Co konkretnie?
- Na pewno ciepłe ubrania. Nie wiadomo, czy po drodze się nie rozpada. Pieniądze też nam się przydadzą.
- Gdzie będziemy spać? - to jedno pytanie wystarczyło, żeby uciszyć Subaru na parę sekund. Wydawał się chyba zdziwiony tym, co powiedziałem.
- Nie myślałem nad tym...
- Och... Może zamiast wynajmować pokój w hotelu... weźmiemy namiot?
- Namiot? W sumie, nie jest to taki zły pomysł. Ale skąd weźmiemy namiot?
- Z mojego garażu!
- Świetnie. To będzie jak... camping. Pod namiotem, z dala od domu...
- A kiedy wrócimy?
- Nie wrócimy - spojrzałem zdziwiony na Tanakę, który wcale nie wydawał się żartować. Był naprawdę poważny. - I jeszcze jedno.
- Hm?
- Jeżeli powiesz komuś o naszych zamiarach... stracę do ciebie zaufanie.
Właśnie to utwierdziło mnie w przekonaniu, że Subaru nie rozumie, co mówi. Sam w zasadzie tego nie rozumiem, jednak wieje od niego grozą. Niczym z horroru. A ja się ich boję. Miejmy nadzieję, że to nie będzie początek jakiegoś horroru...
•••
- Zaraz... Chcesz co?
- Namiot.
- Po co ci on? - aktualnie stałem przed moim tatą, który w nocy wrócił z pracy i swoim dziecięcym wzrokiem prosiłem go, aby pożyczył mi swój namiot.
- Idę na noc do kolegi w sobotę i chcemy spać w ogrodzie.
- Aha... Nie no, skoro tak, to możesz. Ale masz na niego uważać.
- Dziękuję!
Źle się czułem, okłamując rodziców. Oczywiście, gdyby tylko chcieli mnie wysłuchać, powiedziałbym im o wszystkim, bo mam do nich ogromne zaufanie. Chciałbym ich za to przeprosić, ale wtedy moje kłamstwa by się wydały... Dlatego, Yasuo, masz trzymać język za zębami!
Wchodząc do garażu, od razu zapaliłem światło, a moim oczom ukazało się wiele starych i nieprzydatnych rzeczy (oprócz mojego roweru). Wiele z nich były jeszcze z czasów moich rodziców. Komputer z lat 90, stary telefon komórkowy (który swoją drogą wyglądał jak cegła), niemodne ubrania i wiele innych tego typu rzeczy. Ja szukałem tylko jednego przedmiotu. Patrzyłem wszędzie, w każdy możliwy kąt, ale nie mogłem go znaleźdź. Robiłem coś nie tak?
- Yasuo, co tu robisz? - po jakichś dwóch godzinach do garażu weszła mama, pytając mnie co robię.
- Szukam namiotu taty.
- Tak? To czemu szukasz go tutaj? Przecież jest u nas w sypialni.
- Co?
- Przeniosłam go jakieś pół roku temu, bo było tu za mało miejsca.
Czyli... to znaczy, że zmarnowałem 120 minut swojego życia, szukając namiotu tam, gdzie go nawet nie było...? Chyba tylko ja jestem taki ułomny...
- A-aha... Dobrze wiedzieć...
Z odrobinę niezadowoloną miną zacząłem wchodzić po schodach na górę do sypialni rodziców. Znajdowała się ona po prawej stronie korytarza przed drzwiami do łazienki, które były po lewej. Wydaje się to skomplikowane, ale takie nie jest. Nie wiedzieć czemu, wszedłem do pomieszczenia cicho, jakbym się tam włamywał. Otwierałem szafy i szuflady w poszukiwaniach namiotu, ale okazał się leżeć pod łóżkiem. O dziwo, znalazłem przy nim mały scyzoryk i zapalniczkę. Wiem, że nie wolno kraść, jednak one same powędrowały do mojej kieszeni. Ale... może lepiej oddać te rzeczy? Po co mi one? Ech... Ten plan z każdą sekundą staje się gorszy. I to ja wybrałem tą niewłaściwą drogę.
•••
Następnego dnia byłem już gotowy. Do swojego dużego plecaka spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy. Mimo, że jest czerwiec, wziąłem na wypadek trochę ciepłych ubrań, nie zapominając o tych letnich. Do plecaka włożyłem również portfel, w którym było przynajmniej 30 tys. yenów*. Jest to całkiem spora suma i obym wszystkiego nie wydał.
Rodzice nie zwrócili na mnie uwagi, kiedy przechodziłem obok salonu, gdzie aktualnie przebywali. Krzyknąłem tylko, że wychodzę. Szedłem tak ulicą i modliłem się w myślach, żeby nikt znajomy mnie nie zobaczył. Chyba, że jest to Subaru. Na niego nawet muszę wpaść.
- Watanabe - w pewnym momencie z jednego z zaułków wyskoczył Tanaka-kun. Wystraszyłem się go i krzyknąłem cicho. Zaśmiał się na to. - Przestraszyłem cię?
- N-nie...
- Powiedzmy, że ci wierzę. Jesteś gotowy?
- Tak. Gdzie pójdziemy?
- Na dworzec.
- Co?
Na początku myślałem, że się przesłyszałem. Nie sądziłem, że brunet będzie miał zamiar podróżować pociągiem. Nie wspominał o tym. Tak, czy inaczej, mam nadzieję, że nie będzie to drogie, bo ja zamierzam oszczędzać. Nie wiadomo, kiedy te pieniądze nam się przydadzą.
- Wziąłeś namiot?
- Tak. A ty, co zabrałeś?
- Mam zapałki, baterie, dwa śpiwory, latarkę, trochę jedzenia, pieniądze...
- Ile?
- 5 milionów*.
- Co?! - spojrzałem z zaskoczeniem na Subaru, a on wydawał się tym wcale nie przejmować. - Skąd wziąłeś taką sumę?!
- Mam je po babci.
- Czy ona...
- Tak. Dwa lata temu.
- Przykro mi...
- Gadanie o tym robi się nudne. Chodźmy już.
Tanaka-kun złapał mnie za rękę i zaczął prowadzić na dworzec. Było to dla mnie trochę niezręczne, jednak kompletnie nie znałem drogi, a Subaru zdawał się wiedzieć, gdzie idzie. Postanowiłem mu zaufać, pozwalając trzymać swoją rękę. Przez to zacząłem się odrobinę rumienić, a moje serce przyspieszyło swoje bicie. Po 20 minutowym marszu dotarliśmy na miejsce.
- O której mamy pociąg? I gdzie jedziemy?
- Za 30 minut. Do miasta, do którego jedziemy nie ma dostępu, więc chwilę będziemy w pociągu, a potem na piechotę.
- Okej.
- Jeszcze jakieś pytania?
- Nie.
- Dobra.
Obaj usiedliśmy na jednej z ławek, a nad nią umieszczony był zegar. Za 30 minut rozpocznie się nasza ucieczka. Już nie mogę się doczekać.
__________
* jakieś 900 zł
* jakieś 150 000 zł
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top