Rozdział V ,,Powrót do normalności"
13.02.2004
Trzynasty - piątek ech... gorzej już być nie może....
Od samego rana czułem, że jest coś nie tak. Może chodziło o zmęczenie po mistrzostwach, a może o to, że przez ostatnie dni, dziennikarze nie dawali mi spokoju. Pytali o coś, na co nie miałem wpływu. Każdy mówił, że pomoże mi przyzwyczaić się do mikrofonu, kamer, ale tak naprawdę było tylko co raz gorzej. Myślałem, że wybuchnę, ale wsparcie Adama i Wojtka* dużo mi dało, mimo to i tak dziwnie się czułem będąc w centrum wydarzeń.
Oczywiście pojawili się także sponsorzy, propozycje kontraktów, z dnia na dzień czułem się tylko co raz bardziej osaczony... nie wiedziałem jak mam sobie z tym radzić, ale na szczęście zajął się tym Kruczek. Trener powiedział, że do końca sezonu niczego nie podpiszę i dobrze... Cała ta popularność... na to mam jeszcze czas, ale nasi kochani dziennikarze nie mogli się powstrzymać. Nie ma to jak cudowny wywiad z moją rodziną!!! W telewizji było pokazane w jakich warunkach mieszkam ja, rodzice, Monia... Gdyby nie Adam, Wojtek, Robert... załamałbym się. Nie wstydziłem się swojej rodziny, ale nie mieszkaliśmy w willy. Nasz dom ledwo stał, a Monia... ona miała jeszcze gorzej. Dziennikarze chyba oczekiwali czegoś więcej, niestety takie są realia. Nie jestem cholernym piłkarzem, aby zarabiać miliony, a moja wygrana z mistrzostw znajdowała się nadal w PZN...
,, Przestań o tym myśleć" - skarciłem sam siebie. Ile jeszcze będę to rozpamiętywał? I co ja mogę zrobić? Najważniejsze było skupienie się na dzisiejszym skoku w kwalifikacjach. Zawodników zgłosiło się dużo, ale przecież ja już nie byłem tylko ,,Matim ze Skrzypna", ja byłem ,,Mistrz Mati ze Skrzypna" i dzieliłem pokój z samym Adamem Małyszem. Ale... nie no pewnie, każdy chciałby mieć z nim pokój, ale brakowało mi dowcipów Stefana, wiecznego bałaganu Dawida, no i oczywiście książek i pozornego spokoju Kamila.Nie do wiary, że jeszcze tydzień temu byliśmy razem, zmęczeni sobą nawzajem, ale jak rodzina, a teraz...
- Mati za chwilę kwalifikacje! - Wojtek wszedł do pokoju. - Kurde, ale ty tu masz porządek chłopie! Ja wiem, że pokój z samym mistrzuniem i w ogóle, ale Adaś jest przyzwyczajony do syfu, które robimy razem z Robim.
- Trener Kruczek... on - zacząłem, ale blondyn ryknął śmiechem. - No tak, ciągle zapominam, że Łuki teraz trenuje. Facetowi to ja nie zazdroszczę. Kadra juniorska... eh... już gorzej chyba trafić nie mógł. Ale przyznaję, fryzura Dawida... całkiem, całkiem. Ale jeszcze się trochę musicie nauczyć!
Potem Wojtek spojrzał na zegarek i machnął w moją stronę. Wstałem i razem wyszliśmy z pokoju.
***
Czekałem na swój skok kwalifikacyjny. Tylko kilku zawodników skakało przede mną. Dziwnie się tu czułem mimo treningów. Ta skocznia była ogromna! Do progu dojeżdżało się o wiele szybciej niż na tych co skakałem wcześniej. Było wyżej. Z zazdrością patrzyłem na Thomasa, dla którego był to już drugi sezon w Pucharze Świata, on się już przyzwyczaił, a ja?
,, To się nie liczy"- powtarzałem sobie siadając na belce. Ale zaschło mi gardle, zacząłem się pocić, oczy zaszły mi mgłą i w ostatniej chwili ruszyłem z belki. Już na progu poczułem, że coś jest nie tak, chyba spóźniłem. Wiatr kręcił pod moimi nartami, nie mogłem złapać noszenia, mijały sekundy, a ja byłem co raz niżej, wiatr pchał mnie w dół z ogromną siłą, czułem się, jakby ktoś mi na plecach postawił worek cegieł. Jeszcze nigdy w życiu mi się tak źle nie leciało. Nagle zobaczyłem czerwoną linię punktu K. Była z dziesięć metrów ode mnie, a ja już zbierałem się do lądowania. ,, Jeszcze parę metrów" - słyszałem w głowie czyjś głos, ale końcówki nart, już zaczęły ocierać się o zeskok. Pociągnąłem ile się dało, wylądowałem jako tako, dojechałem na sam dół skoczni. Spojrzałem na tabelę - 116m.
Byłem wściekły. Może wejdę, może nie... Na dwoje babka wróżyła, ale mi to nie wystarczyło. Chciałem pokazać się z najlepszej strony. Nie cierpiałem być przeciętnym zawodnikiem. ,,Jutro będzie lepiej" - zaświtało w mojej głowie. - ,,A jak jutro obejrzysz zawody z trybun?" Pokręciłem głową i machnąłem dłonią. Udałem się do sztabu szkoleniowego i stamtąd przyglądałem się pozostałym zawodnikom. Pocieszyłem Robiego ( nie możliwe, ale skoczył jeszcze krócej niż ja). Potem pogratulowałem Wojtkowi i Adamowi. Mieliśmy już wracać ( nie miałem szans na kwalifikację), ale zobaczyłem Thomasa. Usiadł na belce, poprawił kombinezon i wystartował. Z niedowierzaniem patrzyłem jak przelatuje kolejne metry. Punkt K? Minął z ogromną prędkością i wysokością. W końcu wylądował na 140m.
- Możemy iść? - warknąłem. Byłem wściekły. On mógł, a ja nie. Kurde, już słyszałem komentarze naszych genialnych dziennikarzy! ,,Co się stało?" ,, Co nie wyszło?" ,, Gówno panie dziennikarzu, po prostu gówno!"
- Mateusz - Adam położył mi dłoń na ramieniu. Odwrócił mnie tak, abym patrzył mu w oczy. - Uspokój się! Nie przejmuj się nim... On... Austriacy... eee. No oni zawsze wcześniej lepiej zaczynają. Ale ty też masz jeszcze czas. W niedzielę konkurs drużynowy. Tam się odegrasz.
- Mhm, dzięki - wymamrotałem.
- Ej, młody, głowa do góry! Ja w twoim wieku... - zaczął Wojtek, ale nagły wybuch śmiechu Roberta mu przerwał. - Tak wiemy, byłeś poważnym, słabym zawodnikiem, który miał marzenia i talent. Tylko młodość minęła, trzydziestka za dwa lata, a ty bez żadnych sukcesów.
- Odezwał się najwybitniejszy... - Skupień coś tam mówił, ale ja odbiegałem już od tego myślami. Ani słowa Adama, ani Wojtka nie dodały mi otuchy. Wiedziałem jedno, muszę zrobić wszystko, aby Łukasz był ze mnie dumny, aby koledzy mnie podziwiali, zazdrościli... Ale do tego było daleko. Nie umiałem zakwalifikować się do głupiego konkursu.
- Mateusz! - usłyszałem głos Tajnera. Mężczyzna podbiegł do mnie i pociągnął za rękaw. -Co chłopie nie wyszło. No ja wiem, że to twój piąty tego typu występ, ale no... spodziewałem się nieco więcej. Nie stresuj. No, czasu nie cofniesz...
Patrzył na mnie jakoś dziwnie, jakby sprawdzał ile jestem jeszcze wstanie obelg wytrzymać. Zacisnąłem zęby. Ta... facet oczekiwał... we mnie wierzył szczególnie przed mistrzostwami. ,, Nie jest dobrym skoczkiem" - powtarzał Kruczkowi do znudzenia, ale na szczęście Łukasz postawił na swoim. A teraz ten facet mnie ochrzania, udając, że wszystko jest ok...
***
W hotelu byliśmy późnym wieczorem. Adam opadł na swoje łóżko. Obok siebie rzucił komórkę, a ja wpadłem na pewien pomysł...
- Pożyczyłbyś mi telefon. Ja chciałbym z kimś porozmawiać - zapytałem. On się trochę zdziwił, ale potaknął i podał przedmiot, a ja udałem się na balkon. Wybrałem numer Moniki...
- Halo - usłyszałem najukochańszy na świecie głos i od razu poczułem się lepiej. - Mati! Tak mi przykro, mówili w sporcie. W niedzielę będzie lepiej zobaczysz!!!
- Monia, ja - chciałem jej przerwać, ale ona mi nie dała.
- Mateusz wierzę w ciebie. Nie przejmuj się, a ja... - jej głos się zachwiał, jakby coś rozważała. - Jutro są walentynki... ale ty jesteś na zawodach i tak sobie myślę, że we wtorek...
- Myślałem, że nie obchodzisz... - zdziwiłem się. Jak kiedyś dostała walentynkę wyrzuciła ją do kosza, mówiąc, że ta cała impreza jest bezsensowna.
- Nie przerywaj! Jak nie chcesz przyjść do mnie, na wieczór filmowy to proszę. Zostanę sama w domu z Kamilem, Stefanem i Dawidem - fuknęła. - No wiesz, Kamil ma takie piękne oczy, jego włosy...
- Monika! - teraz to ja byłem wściekły. - Kamil... no ja... ja jestem lepszy, może i niższy, ale on... to smarkacz. Monika! Hallo?
Zamiast odpowiedzi usłyszałem śmiech.
- Mateusz, ty jesteś zazdrosny!
- Co ja? Nie...
- Wcale.
- No może trochę... Monika.
- Muszę kończyć. Cieszę się, że zadzwoniłeś, ale ja też płacę za tę rozmowę.
- Acha. Jasne.
- Nie marudź. Całuski.
- Pa - pa.
Rozłączyłem się. Teraz w głowie została jedna myśl. ,,Byle do wtorku"
Na początek z okazji Nowego Roku 2017 życzę wszystkim, dużo zdrowia, szczęścia, miłości. Fantastycznych i niesamowitych przygód i oczywiście spełnienia marzeń, i czego tam sobie wymarzycie.
Ten rok zapowiada się dla polskich kibiców fantastycznie!!! Kamil Stoch z koszulką lidera Turnieju Czterech Skoczni po dzisiejszych wspaniałych skokach!!!
Jak zawsze dzięki, że to czytacie!!!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top