Rozdział 6

-MAAAAAAAAAAAARTA!
Duch wychynął z kabiny.
-Nicole... Znowu przyszłaś... A twoja aura jest biało-błękitna... Coś się stało?
-Eee... Biel to dobro, ogarniam... ale skąd błękit?
-Spokój.
-No w sumie... Przed chwilą przysypiałam na historii magii, słuchając muzyki na mugolskich słuchawkach, więc humor mam całkiem dobry i jestem spokojna... Ale nie chciałam gadać o tym.
-Słucham.
-Po primo: kim był ten gościu, o którym mi mówiłaś?
-Nie powiem ci.
-Mała wskazówka?
-Macie podobne charaktery, ale różnie je okazujecie.
-Dużo mi to nie mówi... Nevermind. Druga sprawa: wiesz, gdzie jest Draco?
-Nie.
-Snape'a też brak.
-Tak?
-Robisz ze mnie idiotkę, Marta? Przecież widzę, że wiesz.
-Obiecałam im.
-Snape też tu przychodzi?-zmarszczyłam lekko brwi.
-Wcale nie!
-Niech ci będzie-wzruszyłam ramionami, nie wierząc w to.-Idę na opiekę nad magicznymi stworzeniami. Nara-wyszłam.
Jeśli Draco polazł wykonać misję to będzie biedny... Chyba że Voldzio go wezwał? Być może. Razem ze Snape'em? Obaj są śmierciożercami, więc to by w sumie pasowało. W końcu dotarłam na błonia. Hermiony i chłopaków nie było.
-Hej, Hagrid-zagadnęłam.
Zdążyłam zaprzyjaźnić się z półolbrzymem.
-Hej-uśmiechnął się dziwnie, nieszczerze i zwrócił się do reszty.-Dziś pokażę wam coś super, ale do tego musimy iść do Zakazanego Lasu. Chodźcie.
Gryfoni i krukoni chwilę pojęczeli i ruszyli za Hagridem. Szliśmy już kilka minut. Wszyscy rozmawiali, wszyscy oprócz mnie. Gdzie Golden Trio? Zanudzę się bez nich na lekcji. Dogoniła mnie jakaś blondynka z Ravenclawu.
-Jesteś przyjaciółką Hermiony, nie?
-Tak. A ty to...?
-Luna Lovegood-miała dziwny, jakby rozmarzony i lekko nieprzytomny głos.
Ćpała coś czy ona to tak na codzień?
-Hagrid dziwnie się zachowuje-stwierdziła.
-Wow, nie tylko ja to zauważyłam. I tak w ogóle jestem White. Nicole White-przedstawiłam się jak Bond, poniewczasie ogarniając, że to czarodziejski świat, gdzie nie oglądają filmów i nikt nie zrozumie żartu.
-Mam złe przeczucia-powiedziała nieco bardziej przytomnie i spojrzała mi w oczy.-Pustka...
Uniosłam pytająco jedną brew.
-W twoich oczach. Dlaczego?
-Kolejna...-przewróciłam oczami.-O aurze się już nasłuchałam, teraz pustka w oczach, co jeszcze?
-Ktoś umarł?
Oczy mi się rozszerzyły.
-Patrzyłam tak samo, kiedy umarła moja mama.
-O cholera...-wyrwało mi się mimowolnie.-Znaczy... Eee...
Niki, ty chodząca elokwencjo!-pomyślałam.
-Wybacz-uśmiechnęła się.-Nie chciałam być wścibska.
-Spoko...
Jak? Moje myśli krążyły wokół Draco, Snape'a i rodziców, ale nie sądziłam, że ktokolwiek cokolwiek zauważy.
-Ale wracając do Hagrida...-zaczęła, a ja spojrzałam na półolbrzyma.
-Nie za bardzo zagłębiamy się w ten las, Hagrid?-rzuciłam, a on spojrzał na mnie pobłażliwie.
-Ze mną nic nie może się wam stać.
Szliśmy dalej.
-Nie podoba mi się to. Zaraz coś na nas wyskoczy, czuję to przez skórę... Zupełnie jak przy grze w cholernego fnafa, wiesz, że zaraz coś ci wyskoczy na ryj, ale nic z tym nie możesz zrobić...
-Co?-zapytała niezbyt przytomnie Lovegood.
-Nic, nieważne, mugolska gra.
I w tym momencie znikąd pojawili się śmierciożercy, a Hagrid okazał się nie być Hagridem. Moi rówieśnicy wrzasnęli z przerażenia. Rozbrojenie nas zajęło śmierciożercom kilka sekund.
-Co?! Nie ma Pottera?!-wściekła się jedna z nich.
-Lestrange-syknął Longbottom.
-Gdzie Potter?!-syknęła na niego.
-Nie pojawił się na lekcji-poinformowałam ją z drwiną w głosie.-Voldzio was skrzyczy, że nie przyprowadzicie mu Wybrańca?
-Crucio!
Upadłam na kolana, nie spodziewając się bólu.
-Dość-powiedział ktoś zimno.
Uniosłam głowę. Długowłosy blondyn patrzył na mnie z obrzydzeniem. W sumie ten blond trochę przypominał... BARDZO przypominał ten Draco. I te stalowo-błękitne oczy... Fuck, ojciec Draco. Tylko gdzie sam Draco?
Podniosłam się zdezorientowana. No ej, słyszałam o tym całym cruciatusie, ale nie sądziłam, że nim oberwę...
-Czarny Pan chce z tobą rozmawiać-wycedziła śmierciożerczyni.-Tylko dlatego jeszcze żyjesz.
No spoko. WAIT. Czemu on chce ze mną rozmawiać?
-Okay... A po co wam reszta?
-Dotrzymają ci towarzystwa-rozbudowany (wyglądał jak na sterydach, ale pomijam) mężczyzna roześmiał się złośliwie.
Chociaż ,,śmiech" to może nie najlepsze określenie. On rżał.
-A potem może Czarny Pan pozwoli nam nauczyć cię pokory-zaśmiał się znowu i zmierzył mnie wymownym spojrzeniem.-A wtedy zajmiemy się tobą tak, że...
-Uciszyłby go ktoś wreszcie?
-Lubię takie butne-oblizał usta obrzydliwie, w tak wymowny sposób jak się tylko dało.
-Taaaak?-zapytałam słodko.-A lubisz się ostro bawić?
-Eee?
-Ja też. Dobrze, powiem to w uproszczeniu, tak, żebyś zrozumiał: tknij mnie, a zabawimy się tak, że skończysz z połamanymi kościami. Odechce ci się ,,ostrych" zabaw.
-Ty... Cru...!
-Avery, uspokój się-ojciec Draco powstrzymywał się przed śmiechem.-Misja, później przyjemności.
-Ale... Nie ty dowodzisz, Malfoy! Bellatrix?
-Lucjusz na rację, później się nią zajmiesz. Czarny Pan na pewno zgodzi się, że trzeba nauczyć tą gówniarę pokory.
-W sumie to jestem Nicole, nie ,,gówniara"... A ty jak wolisz, Bella, Bellatrix czy walnięta sadystka?
-Zaraz się przekonasz, jak trafne jest to ostatnie-chwyciła mnie boleśnie za ramię i znaleźliśmy się w jakimś creepy dworze.
Moi rówieśnicy rozglądali się z przerażeniem, a ja z zaciekawieniem.
-Robi wrażenie-szepnęłam do Lovegood, która jako jedyna oprócz mnie też się rozglądała.
-Nie prowokuj Go-szepnęła.
-Postaram się.
Doszliśmy do długiej sali, pośrodku której stał długi, dość wąski stół i rząd krzeseł po jednej i drugiej stronie. Była pusta. Po chwili wszedł do niej Snape.
-Czarny Pan kazał zaprowadzić ich do lochów.
Ten koleś ma tu lochy?!
-Rozmawiałeś z Czarnym Panem?-zapytała ta cała Bellatrix z (chyba) zazdrością.
-Tak. Kazał wam zająć miejsca, kiedy oni już znajdą się w lochach.
-Profesorze Snape, dlaczego...?-zapytała jakaś dziewczyna z Gryffindoru, której nazwiska nie znałam.
Ten tylko zmroził ją spojrzeniem.
-Torturowaliście ją?-wskazał mnie głową.
-Bezczelna małolata-widać Bellatrix uznała to za najlepsze wyjaśnienie.
-Czarny Pan kazał ich tu przyprowadzić i nie robić im krzywdy, o ile dobrze pamiętam.
-Nie powiesz mu. Nie odważysz się!
Ten tylko uśmiechnął się drwiąco, pokazując, ile obchodzą go jej groźby.
-Mają być w lochach zanim przyjdzie Czarny Pan.
-Więc może sam się rusz?-jeden ze śmierciożerców prychnął.
-Avery, nie zniżę się do odpowiedzi. Zróbcie to, Czarny Pan nie jest w nastroju.
Kilku z nich burknęło coś pod nosem i zaprowadzili nas do sporego lochu. Próbowałam nawiązać z nimi rozmowę, ale bez skutku.
Siedzieliśmy długą chwilę w milczeniu.
-Dlaczego Snape zdradził?-zapytał cicho Thomas.-Dumbledore mu ufa, dlaczego?
-Dlaczego, dlaczego...-wymamrotałam.-Widać miał swoje powody, a my zamiast lamentowania nad swoją niedolą moglibyśmy wymyślić jakiś plan.
Spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
-Co?
-To śmierciożercy.
-No i?
-Nie przechytrzysz ich jakąś sztuczką.
-Zobaczymy-wzruszyłam ramionami.
I w tym momencie zadzwonił mi telefon. Parsknęłam cicho śmiechem na wyczucie czasu moich kumpli i odebrałam.
-Niki, mamy przesrane-powiedział szybko David.
Był zdenerwowany, a mi od razu włączył się w głowie alarm, a lekki uśmiech zamarł mi na twarzy.
-No co ty nie powiesz.
-Psy są w naszej norze.
-Że co, do cholery?!-warknęłam.
-Nie wiem, co się, kurwa, dzieje, ale...
-Przeciek.
-Tyle to sam się domyśliłem. Zaraz nas wszystkich aresztują.
Sekunda zastanowienia.
-Słabo-stwierdziłam drwiąco, rozglądając się po lochu.-Uwierzysz, że mam gorzej?
-Nie.
-Siedzę w lochu u creepa-psychopaty, który czegoś ode mnie chce. Tak, konkretnie ode mnie. Ja sobie jakoś poradzę, a wy z psiarnią nie dacie rady? I zanim zaczniecie się martwić o mnie, ogarnijcie swoje kłopoty.
-Okay...
-Jaka jest sytuacja?
-Jesteśmy otoczeni i zamknięci w środku.
-Anty już są?
Anty, czyli antyterroryści. I przy okazji aluzja do mrówek, to czarne i to czarne, tego dużo i tego, to irytujące i to...
-Nie.
-Musicie to ogarnąć zanim się pojawią. Weźcie jednego albo dwóch z was na zakładników.
-Czyli mamy odstawić teatr?
-Owszem.
-Kto się na to nabierze?
-Od kiedy ty wierzysz w inteligencję gliniarzy, David?
-Dobra. Zadzwonię po akcji-rozłączył się.
Spojrzałam na miny moich rówieśników.
-Co policjanci, o co chodzi?-spytał Thomas.
-Nieważne-wzruszyłam obojętnie ramionami.-Moi kumple mają mały problem, ale zaraz go rozwiążą.
-Z policjantami? Co zrobili?
-Kretyni zwinęli kasę ze sklepu. Nic wielkiego.
-Ty też jesteś złodziejką?
-Nie.
-Czemu mam ci wierzyć?
-Więc po co zapytałeś?-wzruszyłam ramionami.
Po kilku minutach ciszy usłyszałam krótki sygnał z komórki. Spojrzałam na sms-a.

Mark: Jesteś genialna

Mark: I zajebista

Ja: Odkrycie Ameryki

Ja: Dwa miesiące mnie nie ma

Ja: DWA MIESIĄCE

Ja: Co wy odpieprzacie z tym gangiem?

Mark: Ale się udało

Ja: ...

Ja: Słyszysz te 3 mordercze kropki?

Mark: Potrzebujesz pomocy?

Ja: Chwilowo nie.

Mark: Okay daj znać jak się to zmieni

Ja: Spoko.

Zastanowiłam się moment i spojrzałam na moich znajomych z błyskiem w oku.
-Mam plan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top