Rozdział 5

***Kilka dni później*
Mark: I jak tam twój ulubiony profesor?

Ja: Spadaj.

Ja: Idiota.

Mark: No co?

Ja: Wyczuwam twój wyszczerz.

Mark: XD

Ja: Serio?

Mark: Nie byłby pierwszym nauczycielem, którego byś jodła

Mark: *uwiodła

Mark: Ja pierdolę, ta autokorekta...

Mark: Halo?

Ja: Przez 3 minuty próbowałam znaleźć emotkę ze środkowym palcem. Tych emotek jest w chuj, a żadna użyteczna...

Mark: Ale są 3 mordercze kropki

Mark: I kropka nienawiści

Mark: Której bez przerwy używasz

Ja: To zwykły znak interpunkcyjny, inteligencie.

Mark: Wyczuwam sarkazm

Ja: Ja i sarkazm? No skąd...

Mark: Trzy mordercze kropki!

Ja: XD

Ja: Okay, muszę kończyć, bo creep się gapi.

Schowałam komórkę. Harry i Ron jeszcze nie przyszli na śniadanie. No, ale w końcu sobota.
-Z kim pisałaś?-zapytała Hermiona.
-Z kumplem.
-Masz bardzo dobry humor, jak widzę.
-Nom... A ty? Co się stało?
-Malfoy-mruknęła posępnie.
-Co ci zrobił?
-Zwyzywał mnie od szlam.
-Eee... Z tego co słyszałam to nie pierwszy raz. A ciebie to ponoć nie rusza.
-Tak, ale dzisiaj... jakoś tak... Było inaczej, nie wiem o co chodzi.
-Nie przejmuj się idiotą.
-Łatwo powiedzieć.
-I łatwo zrobić. Ale... widziałaś go dzisiaj... Tu go nie ma. Po co miałby wstawać o 8.00 w sobotę, jeśli nie na śniadanie?
Podejrzane czy to moje paranoja?-pomyślałam.
-Nie wiem, nie obchodzi mnie to. Masz rację, powinnam go olać.
-Ja zawsze mam rację-wyszczerzyłam się.-Sorry, Hermiona, zapomniałam czegoś z dormitorium-wstałam i wyszłam z Wielkiej Sali.
Poszłam szybko do dormitorium i zwinęłam Harremu Mapę Huncwotów.
-Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego.
Odnalazłam wzrokiem ,,Draco Malfoy". Był w łazience Jęczącej Marty. Poszłam tam i stanęłam w drzwiach, słysząc głos ducha.
-Nie pomogę ci, jeśli nie powiesz, o co chodzi-powiedziała Jęcząca Marta.
-Nikt mi nie pomoże, głupia istoto-odpowiedział, dygocząc, a szloch wstrząsnął jego ciałem.-On... On mnie zabije. Mnie i m-moich rodziców... Muszę to zrobić, rozumiesz? MUSZĘ!-kolejny szloch.
-Cześć-zagadnęłam cicho, a Draco odwrócił się szybko i wycelował we mnie różdżkę.
Widziałam, że ma wilgotne policzki. Płakał, a sądząc po mocno zaczerwienionych oczach nie tylko teraz, ale również w nocy.
-Co ty tu robisz?-warknął rozdygotany.
To jest dobre pytanie. Dzień dobroci dla świata? Niki, da fak? Od kiedy takie dni ci się zdarzają?
-Zraniłeś Hermionę.
-I co z tego?-prychnął.
-Malfoy, nie obchodzi mnie, co się z tobą dzieje. Nie jesteśmy przyjaciółmi. Ale od Hermiony się odwalasz.
-To wszystko?-zapytał po chwili.
Z pewnością...
-Może opuścisz różdżkę?
Ręka machinalnie mu opadła.
-Kto ci grozi?
-Nikt.
Zrobiłam krok w jego stronę, a on od razu uniósł różdżkę. Zachowywał się trochę jak wystraszone zwierzę zagonione w kozi róg.
-Nie chcę ci zrobić krzywdy.
-Wyjdź.
-Zdajesz sobie sprawę, że sam sobie nie poradzisz, prawda?
-Nie potrzebuję niczyjej litości!-warknął.
-Dlatego oberwało się Hermionie? Bo chciała ci pomóc?
-Wyjdź.
-Czyli tak.
-Wynoś się!
-Nie. Porozmawiaj ze mną.
-Nie.
-Co masz zrobić?
-Nie wiem, o co ci chodzi.
Wait... Harry mówił coś, że Malfoy jest śmierciożercą... Hermiona stwierdziła, że ma paranoję, ale jeśli... To możliwe? A poza tym śmierciożerstwo w takim wieku? Ha! Powiedziała 16-letnia przywódczyni gangu.
-Naznaczył cię już?
Znalazł się przy mnie w 3 sekundy. Przyłożył mi różdżkę do skroni. Nie poruszyłam się.
-Tak-syknął pod moim spojrzeniem.
-Pokażesz? Nigdy nie widziałam Mrocznego Znaku.
-Kpisz sobie?
-Nie. Co, masz kogoś zabić?
-Skasuję ci pamięć.
-Poczekaj. Porozmawiamy, a potem zadecydujesz, okay?
Usta mu zadrżały. Przygryzł wargę i powoli opuścił różdżkę.
-Pokaż.
Pokręcił lekko głową i wbił wzrok w podłogę. Łzy zaczęły płynąć mu po policzkach. Niby ślizgon i arystokrata, a taki miękki. Aha, i będę musiała pogratulować Harremu domyślności. O ile rzeczywiście się domyślił, a nie było to połączenie paranoi i farta.
-Nie to nie-wzruszyłam ramionami, nie przejmując się specjalnie jego stanem.-Co kazał ci zrobić Voldemort?
-Mam wpuścić śmierciożerców do Hogwartu i... z-zabić... Dumbledore'a.
-Okay... Czemu tego zwyczajnie nie olejesz?
-Żartujesz?-uniósł głowę.
-Malfoy, doprowadź swoją twarz do porządku, bo wyglądasz jak siedem nieszczęść.
Podszedł do umywalki i opłukał twarz. Odwrócił się do mnie i spojrzał na mnie pytająco.
-Dużo lepiej, ale szału nie ma.
Wzruszył ramionami.
-I co ja mam zrobić?
-Voldemort jest aż takim kretynem, żeby na taką misję posyłać tylko jednego śmierciożercę czy masz tu kogoś do pomocy?
-N-nie wymawiaj tego imienia! I nie nazywaj go kretynem, na Merlina...
-Odpowiedz.
-Nie-skłamał.
-Któryś z twoich kumpli? Nie? Koleżanka? Też nie... Czyżby Nietoperek? Tia, Snape.
-Jak ty to...?
-Jesteś dla mnie jak otwarta książka. Twoje reakcje są banalne do zinterpretowania.
-Nie wkop go tylko. Nie chcę, żeby trafił do Azkabanu.
-Kim dla ciebie jest?
Wahał się przez chwilę.
-Ojcem chrzestnym-westchnął bezgłośnie.
-No nieźle... Okay, Draco, ogarniemy to.
-My?
-Razem, a co myślałeś? Daj mi kilka dni, wymyślę jakiś plan. A do tego czasu postaraj się, żeby wydawało się, że bardzo zależy ci na powodzeniu misji.
-Brzmisz jakbyś była doświadczona.
-W strategii?
-Tak.
-To prawda.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Uznajmy, że nie życzę Voldemortowi najlepiej, bo robi mi konkurencję.
-Że co?!
-W mugolskim świecie. Wyluzuj, Draco, nic tu nikomu nie zrobię.
-Ale... Ty... Okay, nie wnikam, ale pomóż. Ale... Jak? Co?
-Jednak wnikasz?
-Jeśli możesz powiedzieć...
-Nie, nie mogę. W każdym razie nie w tej chwili. Może kiedyś.
-Okay...
-Draco, bez załamek i morderstw. Damy radę. I wiesz... chyba powinieneś się przespać.
-Nie dam rady zasnąć.
-To chociaż idź do dormitorium i odpocznij, bo jeszcze trochę i zaczniesz przypominać zombie.
-Okay...-chyba nie załapał mojej jakże błyskotliwej uwagi.-Jeśli będziesz czegoś potrzebowała... Wiesz, gdzie mam dormitorium?
-Dowiem się. Jeśli będę potrzebować takiej wiedzy.
-,,Czysta krew".
-Okay. To do zobaczenia, Draco-uśmiechnęłam się do niego lekko.
Uśmiechnął się dość posępnie i wyszedł. Spojrzałam na ducha, który patrzył na nas z parapetu w milczeniu.
-Lubię Draco-stwierdziła.
-Ja chyba też.
-Nie jesteś miła. Teraz tak, ale masz czarną aurę.
-Widzisz aurę?
-Wszystkie duchy widzą. Czerń przeplata się z bielą.
-Co to znaczy?
-Że jesteś jednocześnie dobra i zła. Ciekawe... Chociaż zło zwykle wygrywa. Stąd krew na twoich rękach.
-O kurwa...-typowe podsumowanie typowej nastolatki, co chcecie?
To już tak odruchowo.
-Wtf? Biel i czerń? To może po prostu szary? Trochę zła, trochę dobra, jak u każdego?
-Nie. Twoje kolory aury są bardzo wyraźne. Powiedziałabym, że biel jest w jakiś sposób ukryta za czernią. To ciekawe, zwłaszcza dlatego, że ludzie zwykle mają jeden dominujący kolor i masę innych-powiedziała, przyglądając mi się jakbym była jakimś wyjątkowo ciekawym okazem.-Ty masz czerń i biel, które stłumiły całą resztę.
-Aha-skomentowałam elokwentnie.
-Znam jeszcze tylko jednego takiego człowieka...
-Kogo?
-Prosił, żebym nie mówiła nikomu. Lubię go. Jest moim... przyjacielem. Przychodził tu kiedyś... Lubił być sam, ale czasem ze mną rozmawiał...
-Kto to?
-Obiecałam.
-Jasne, tajemnica-rzecz święta, a teraz przestań pierdolić i gadaj, kim on jest.
Zaczęła jęczeć, drzeć się, wyć, ogólnie drama, więc się ulotniłam, wychodząc tyłem i mrucząc ciche.
-Ja pierdolę...
-Panno White-usłyszałam tuż przy uchu.
-Kurwa!-pisnęłam, podskakując.
Przy okazji przywaliłam Snape'owi z głowy w szczękę. I'm so fucking dead...
-Zawał. Nie zachodź mnie od tyłu.
To tak źle brzmi czy ja mam umysł do tego stopnia zjebany youtube'em?
Snape w tym czasie postanowił zabawić się w Bazyliszka.
-White! Ty arogancka...
-Yeah, więcej komplementów, proszę.
Otworzył usta, ale po chwili je zamknął.
-Powinnaś zacząć się mnie bać.
-Uuu... To już podpada pod groźby karalne, profesorze.
-White...
-Tak brzmi moje nazwisko.
-Powinnaś zacząć się mnie bać-powtórzył jeszcze bardziej morderczo i odwrócił się, żeby odejść, ale oczywiście ja musiałam się odezwać.
-I vice versa, profesorze. Do widzenia-odwróciłam się i ruszyłam do swojego dormitorium.
Dokąd nie skręciłam w boczny korytarz, czułam na sobie jego spojrzenie.
Hm... Kogo mogła mieć na myśli Jęcząca Marta?



Ktoś się domyśla?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top