Rozdział 3
Niejaka McGonagall kazała mi iść razem z 11-latkami do Tiary Przydziału, o ile dobrze zrozumiałam. Przykuwałam spojrzenia całej Wielkiej Sali.
McGonagall wywoływała kolejnych uczniów, zakładała im tą całą tiarę, a ona po chwili wydzierała się, do jakiego domu dana osoba ma iść. Oczywiście musiałam być ostatnia. Nie dość, że i tak się na mnie gapili przez to, że byłam najstarsza z wesołej gromadki to jeszcze musiałam zostać sama na środku. Ech... Bardziej na siebie uwagi zwrócić już nie można, co?
-White, Nicole.
No co ty nie powiesz-mruknęłam ironicznie w myślach, podchodząc do profesorki, no bo kto inny miałby teraz być, skoro byłam już tylko ja?
Złapałam kontakt wzrokowy ze Snape'em, który unosił brwi niemal niezauważalne i przyglądał mi się z zainteresowaniem. Uśmiechnęłam się do niego najbardziej słodko, jak potrafiłam i po jego minie już widziałam, że tym samym wykopałam sobie grób... Fuck it.
Usiadłam na stołku wskazanym przez McGonagall. Po krótkiej chwili miałam już na głowie Tiarę Przydziału.
-No, no...-mruknęła.
-Co?-westchnęłam bezgłośnie.
-Ciekawe doświadczenia...
Wypad z mojej głowy, głupia czapko.
-Polemizowałabym-odparłam krótko.
-Jesteś sprytna, odważna, inteligentna, szlachetna... Hm...
Zaczęły się jakieś szepty. Skąd to poruszenie, bo nie ogarniam?
-Bywasz podstępna i złośliwa niczym ślizgonka, ale chyba nawet częściej jesteś oddana przyjaciołom i odważna... Chociaż bezwzględności też ci nie brakuje...
Szepty narastały.
-Nie znasz swojego statusu krwi?
-Czego?-moje brwi automatycznie powędrowały do góry.-Tydzień temu dowiedziałam się o magii, pojęcia nie mam, o czym mówisz.
-I arogancka...
-Mhm, nawet nie wiesz, ile razy już to słyszałam.
-GRYFFINDOR!
Rozległy się jakieś niemrawe oklaski. O co wam come on? Reszta zgarnęła brawa jakby co najmniej Nobla dostali, a ja to co? Poszłam do wskazanego przez profesorkę stołu i usiadłam obok Hermiony.
-Słuchaj, to w pociągu...-zaczął Harry.
-Spoko-wzruszyłam ramionami.-Już zapomniałam.
-Wiesz, to było po prostu trochę dziwne.
-Moje zachowanie?-uniosłam brwi.-A to niby czemu? Okay, nieważne. Hermiona, oprowadzisz mnie po zamku po kolacji?
-Jasne.
-My też możemy...-zaoferował się Ron, a Harry mu przytaknął.
-Nie, nie możecie. Hermiono?
-Naprawdę dziwnie się zachowujesz-mruknęła niepewnie.
-Podpadli mi, do jutra mi przejdzie. Okay, sama zwiedzę zamek-wstałam, a kiedy tylko się odwróciłam, zderzyłam się z kimś.
-Minus 10 punktów od Gryffindoru.
Uniosłam głowę i wbiłam wzrok w oczy Snape'a.
-No oczywiście.
-Co ma znaczyć to ,,no oczywiście"?
-Nic, panie profesorze.
-Kolejne minus 10 za ton.
-Mhm...
-Wybierasz się gdzieś, White?
-Zamierzam rozejrzeć się po Hogwarcie.
-Po kolacji uczniowie mają być w swoich dormitoriach. Dyrektor nie powiedział tego wystarczająco jasno?
Już cię nie lubię.
-Profesorze Snape...
-Nie chciałbym zobaczyć cię na korytarzach po kolacji, jasne?-przerwał mi.
Bardzo cię nie lubię. Mnie się nie przerywa, stary.
-Obawiam się, panie profesorze, iż jakoś będę musiała dostać się do tego dormitorium i wtedy znajdę się po kolacji na korytarzu-powiedziałam przesłodzonym głosem.
Lekko go zatkało, ale przywołał się do porządku za szybko, żeby ktokolwiek oprócz mnie to zauważył.
-Minus 30 punktów od Gryffindoru za bezczelność.
-Fajnie, już 50. Dobijemy do setki?-uśmiechnęłam się najbardziej uroczo, jak potrafiłam, ominęłam go i ruszyłam w stronę drzwi, a gryfoni patrzyli na mnie z podziwem (?).
-Stój-powiedział zimno, a ja przewróciłam oczami, ale zatrzymałam się i spojrzałam na profesora znudzonym wzrokiem.
-Co?
-Więcej szacunku.
Bo co mi zrobisz?-pomyślałam drwiąco, ale na głos powiedziałam tylko.
-Zapamiętam.
-Z pewnością, bo Gryffindor właśnie stracił przez ciebie 70 punktów.
-Tak? Nie wiem, czy to roztargnienie pana profesora, czy po prostu brak umiejętności liczenia, ale mi wyszło minus 50, nie 70.
-Taaaak? A mi wyszło minus 100.
-O, dobiliśmy do stówy-zaklaskałam jak dziecko, po czym powstrzymałam napad śmiechu, kiedy zobaczyłam jego minę.
-White!-rozległy się syknięcia ze strony gryfonów.
Co, za dużo punkcików już stracili? Oj, niedobra ja...
-Czy tylko ja wpadłam na pomysł przeczytania statutu szkoły?-omiotłam wzrokiem Wielką Salę.-Tak, tylko ja. Więc może wielce szanowny pan profesor powie, czy można odejmować punkty przed pierwszą rozpoczętą w danym roku szkolnym lekcją?
-Jesteś bezczelna.
-Żeby pan wiedział, ile razy już to słyszałam... To co, mogę już wyjść?
-Nie, możesz wrócić na miejsce, spędzić tam resztę kolacji, a potem pójść najkrótszą drogą do dormitorium.
Nabrał się na mój blef? Ha! I wy się go boicie? Kretyn jak cała reszta. Swoją drogą ciekawe, że nauczyciel nie zna statutu szkoły, w której uczy. No chyba że jakimś cudem trafiłam i taki przepis w tym statucie jest, ale wątpię.
-Yes, sir!-zasalutowałam mu i poszłam do stołu i zajęłam miejsce obok Hermiony jakby nigdy nic.
Snape wyglądał jakby miał zaraz się na mnie wydrzeć. Odwróciłam się plecami do niego i spokojnie napiłam się soku. Skrzywiłam się lekko. Dynia. Ohyda. Odstawiłam szklankę i dopiero wtedy zwróciłam uwagę na gryfonów z mojego roku, którzy pokazywali mi wzrokiem Snape'a, który stał sobie za mną z morderczym wyrazem twarzy. Nagle zadzwoniła mi komórka. Cóż za wyczucie czasu.
-Ja tu mam zasięg? Szok-odebrałam bez stresu i odwróciłam się przodem do nauczyciela, jednak nie wstając. Spojrzałam mu prosto w oczy, czekając aż Mark się odezwie.
-Niki, wchodziłaś już na youtube'a?
-Nie mam tu neta.
-No trudno. W każdym razie mamy 100 subskrypcji.
-Niewiele, ale to się pewnie niedługo zmie...
-Filmik wrzuciliśmy godzinę temu.
Zatkało mnie, ale na moją twarz momentalnie wkradł się szeroki uśmiech.
-I mamy full komentarzy.
-Nie żebym się tego nie spodziewała...
-Mhm... Nie muszę cię widzieć, żeby wiedzieć, że szczerzysz się jak idiotka.
-Spadaj. Coś jeszcze?
-Chciałem jeszcze zapytać czy zdążyłaś już komuś podpaść.
-Mhm.
-Nauczyciel?
-Aha.
-Jakiś creep?
-Według niektórych... chyba tak.
-Stoi nad tobą?
-Owszem. Moje mordercze spojrzenie wymięka przy jego.
Snape spojrzał na mnie jeszcze bardziej morderczo, już wiedząc, że to o nim mówię.
-No, gość musi być dobry.
-No... Okay, Mark, muszę kończyć, bo zginę śmiercią tragiczną, zamordowana przez swojego nauczyciela pierwszego dnia szkoły.
I w tym momencie zabrał mi komórkę. Tak po prostu chamsko wyrwał mi ją z ręki. Poderwałam się z miejsca, a ten uniósł brwi.
-Oddawaj. MOJĄ. Komórkę-wycedziłam.
-Mugolska technologia jest niedozwolona na terenie szkoły-poinformował mnie pozornie uprzejmym tonem i tym razem to ja próbowałam zabić go spojrzeniem.-To też jest w statucie szkoły-i ruszył w stronę wyjścia.
On załatwił mnie moją własną bronią... Cholera, naprawdę? Co się ze mną dzieje? Normalnie zripostowałabym go, zdzieliła po pysku za dotykanie mojego telefonu i odebrałabym go, a ja tymczasem stoję i gapię się na jego plecy jak sobie idzie z MOJĄ komórką.
Nastolatce się telefonu nie odbiera, bo można źle skończyć. Zwłaszcza takiej jak ja.
Zobaczyłam jak chowa mój telefon do bocznej kieszeni. Okay, to powinno być w miarę proste.
Poszłam za nim i dogoniłam go.
-Profesorze Snape, proszę mi łaskawie oddać komórkę-powiedziałam, wyprzedzając go i zastając mu drogę.
-Odwyk-zadrwił.
-No chyba sobie jaja robisz.
-Dziecko, więcej szacunku. Nie chcesz mieć ze mną na pieńku.
-Już mam, nie?
-Owszem.
-Fajnie, a teraz proszę o zwrot komórki.
Chciał mnie ominąć i bezceremonialnie sobie pójść, ale przy każdej próbie zastawałam mu drogę.
-Przesuń się.
Czekałam tylko, żeby sam w końcu spróbował mnie odepchnąć. To było konieczne do realizacji mojego planu, więc miałam nadzieję, że zrezygnuje z pedagogicznego savoir vivre'u.
-Nope.
-Powiedziałem: przesuń się, White.
-A jeśli tego nie zrobię?
-Masz u mnie 2 miesiące szlabanu. Dni i godzinę odbywania kary podam ci jutro.
-Jej! Jeszcze więcej czasu z panem! Spełnienie moich marzeń!-zachichotałam, widząc jego zdumioną minę.-Spokojnie, panie profesorze, to była ironia.
-Wiem. Jesteś pierwszą znaną mi gryfonką, która potrafi używać sarkazmu.
-To chyba dobrze. Sarkazm to ponoć najniższa forma dowcipu, za to najbardziej inteligentna.
Patrzył na mnie przez chwilę, najwyraźniej nad czymś się zastanawiając, po czym przewrócił oczami z irytacją.
-Przesuń się wreszcie.
-To niech mi pan odda komórkę.
Spróbował mnie odepchnąć, a ja udałam, że niespodziewając się tego, potknęłam się. Wpadłam na niego, cudem powstrzymując się od śmiechu i jeszcze zanim zdążył mnie odepchnąć od siebie zdążyłam wyciągnąć mój telefon z jego kieszeni i schować go w swoim rękawie.
-White!
-Przepraszam, potknęłam się.
-Trzy miesiące szlabanu.
-Że też się panu chce.
-Nie chce mi się w ogóle-warknął wkurzony, nie zastanawiając się.
-Więc idźmy na układ. Pan odpuści sobie ten szlaban i nie będzie musiał mnie pan pilnować. Jak dobrze to brzmi?
Milczał twardo. Ech...
-Może lepszy argument mnie przekona?-uniósł ironicznie jedną brew.
-To tylko moja interpretacja czy to była aluzja?
Z początku nie zrozumiał. Sens mojego pytania dotarł do niego po kilku sekundach.
-Żadna aluzja, panno White... Argument słowny.
-To dobrze, bo już straciłby pan kilka zębów-powiedziałam lekko.
-Co, proszę?
-To, co pan słyszał. To jak bedzie z tym szlabanem?
-Miesiąc, co sobotę, o 9.00, w lochach, sala eliksirów.
-Okay, dzięki, profesorze-wróciłam do Wielkiej Sali, zadowolona z siebie.
-I co, oddał ci telefon?-zapytała z powątpiewaniem Hermiona.
-Nie, sama go sobie wzięłam-wzruszyłam ramionami.-Ten facet wygląda w tych swoich szatach jak nietoperz, zauważyliście?
-Nie ty pierwsza to zauważyłaś. Stary Nietoperz z lochów to u nas jedno z jego przezwisk.
-A ty to kto?
-Eee... Dean Thomas, cześć.
-Nicole White. Jedno z przezwisk?
-Jest jeszcze ,,Naczelny Postrach Hogwartu".
-Dobre. A ten Nietoperek to często ma taki humor? A raczej jego brak?
-Trafiłaś na lepszy nastrój-mruknął Harry.
Ups...
-Jaja sobie robisz.
-Nie.
-Mam u niego przesrane-wymamrotałam.
-Przeklinasz?-zapytała Hermiona, tonem, który jasno mówił, że nie lubi, kiedy ludzie to robią.
Od kiedy ,,przesrane" to przekleństwo? No okay, gryfoni.
-Tak i jest mi z tym cholernie dobrze.
-Jakim cudem ty trafiłaś do Gryffindoru? I gdzie ta dobroć i szlachetność, o której mówiła Tiara?
-Nie widzę związku między tymi cechami, a moim zachowaniem.
-Niki?-usłyszałam ze swojego telefonu i zaczęłam się śmiać.
Wyciągnęłam komórkę z rękawa i zbliżyłam ją do ucha.
-Słyszałeś wszystko?
-Głośno i wyraźnie-także się zaśmiał.-Gość już ma u ciebie przejebane, co?
-Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top