Rozdział 11
Druga w nocy. Zaśnij, kretynko. Śpij, śpij, śpij, śpij... Kurwa, nie zasnę. A może napiszę do Marka? A nuż nie śpi?
Ja: Hej.
Mark: Śpij
A jednak spał. Ups.
Ja: Nie mogę.
Mark: Coś ważnego czy mam wyłączyć komórkę?
Smutecek.
Ja: Popisz ze mną.
Mark: Dobranoc.
Kropka nienawiści. No cóż.
Z nudów zwinęłam Harremu mapę huncwotów.
-Lumos.
Okay, większość Hogwartu śpi. Draco gada ze Snape'em, Filch i jego głupi sierściuch przechadzają się po Hogwarcie, McGonagall ma patrol... Nic ciekawego. Chociaż ciekawe o czym rozmawiają ślizgoni. W środku nocy. Na pustym korytarzu. Może dołączę...?
Wyszłam bezdźwięcznie z dormitorium, poniewczasie uświadamiając sobie, że mam na sobie tylko piżamę. I to skąpą. Bardzo krótkie, przylegające spodenki plus podkoszulka z głębokim dekoltem, która nie zakrywała większości brzucha.
Fuck it, co najwyżej sobie popatrzą.
Po chwili stałam sobie ukryta za ścianą, słuchając kłótni.
-Zrobiła coś, czego ty nie potrafiłeś. Pomogła mi.
-Jesteś bezczelny, Draco. Oferowałem pomoc, to ty odmawiałeś. I to przez dumę-Snape był wściekły.
-Ta, zabiłbyś Dumbledore'a i co dalej? Spontanicznie czy miałeś jakiś plan?
-Draco...-wycedził cicho.
-No co?-prychnął.-I przestań piorunować mnie wzrokiem. Nie robi to na mnie wrażenia.
-Ona jest niebezpieczna.
-Tylko dla wrogów. Nie zaliczam się do nich.
-Draco, ona nie jest do końca...-zawiesił się.
No, jaka nie jestem?
-Jaka? Normalna?
Świetne wyczucie czasu, Draco.
-Stabilna. Psychicznie-dodał nieco ciszej.
ŻE WHAT?!
-Jej stany emocjonalne to same skrajności. A przy tym jest niebezpieczna.
W sumie.
-O co ci chodzi?
-Nie powinieneś się z nią spotykać.
-Nic mi nie będzie. Jej tym bardziej. Moment... Naprawdę o to ci chodzi?-usłyszałam w jego głosie uśmiech.-Nie myślę o niej w ten sposób.
-Słucham?
-Troszczysz się o nią. Nie zamierzam jej zranić.
Mindfuck. I nie tylko u mnie, biorąc pod uwagę ciszę ze strony Snape'a.
-Bzdura-w końcu wykrztusił.
-Jasne.
-O czym ty mówisz, Draco?
Właśnie?
-Słuchaj, ty i Nicole nie musicie mówić wszystkiego, ale to nie są typowe relacje nauczyciel-uczennica.
-Co sugerujesz?-wycedził.-Romans z uczennicą?
Draco prychnął.
-Nie. Raczej, że opiekujesz się nią w taki sam sposób jak mną. Jak rodziną.
O kurwa.
-Nie jesteśmy...
-Weź nie kłam. Nie mów prawdy, jeśli nie chcesz, przeżyję, ale byłbym wdzięczny, gdybyś przynajmniej mnie nie okłamywał. Coś jeszcze?
Snape milczał dłuższą chwilę.
-Czegokolwiek się od niej dowiesz, niech zostanie to między wami.
-Nie ma problemu-oczami wyobraźni zobaczyłam jak wzrusza ramionami.
-Siema-powiedziałam, wychodząc zza ściany.
Obaj drgnęli. Snape otworzył usta, ale nie wydostał się z nich żaden dźwięk, kiedy zobaczył co mam na sobie. Zresztą Draco też się gapił, ale to było do przewidzenia.
-Tak sobie gadacie, pomyślałam, że dołączę.
-Ile słyszałaś?-zapytał Draco.
-Gdzieś od tekstu, że oferował ci pomoc, a ty ją odrzuciłeś. Jestem niestabilna psychicznie... Fajnie wiedzieć.
-White...-powiedział ostrzegawczo.
-Powiedziałam, że nikomu nie powiem i nie miałam takiego zamiaru, ale skoro już praktycznie się zgodziłeś, żeby Draco się dowiedział... Zresztą już się chyba domyśla, co?-spojrzałam na niego.
-Może.
-Dawaj.
-Co?
-Swoją teorię. Potwierdzę albo zaprzeczę. Tylko to ma zostać między nami, jasne?
Skinął głową.
-Jesteście rodziną, tak?
-Tak.
-Czy to możliwe, żeby... Znaczy...
-Nie jąkaj się, powiedz co masz na myśli, nie ubierając tego w ładne słówka.
-Jesteś jego córką?
Snape patrzył na mnie, zaciskając zęby.
-O co ci znowu chodzi, człowieku?
-Jutro będzie o tym wiedział cały Hogwart.
-Ode mnie?-Draco prychnął.-Weź wyluzuj. Nikt się o tym nie dowie, ale wtf? Wy rodziną?
-Spędzasz z nią zdecydowanie za dużo czasu-powiedział sucho Nietoperek.-A teraz spać. Oboje.
-Tobie też nie chce się spać?-zapytałam niewinnie.
-Em... Trochę-odpowiedział niepewnie Draco.
-To chodź na do mnie-musiałam się ostro powstrzymywać, żeby nie zacząć chichotać z miny Snape'a.
-Słucham?!
-Spokojnie, tatusiu, będziemy grzeczni-teraz już nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.-To co, Draco?
-Okay...
Szybko się wycofaliśmy. Snape nie zniżył się do gonienia nas. Byłam bliska głupawki.
-To co, Wieża Astronomiczna?-zapytałam, chichocząc.
-Jasne.
Po ponad godzinie gadania uznaliśmy, że idziemy spać. Poszliśmy do swoich dormitoriów. Zasnęłam bez problemu. Cały następny dzień spędziłam z Draco. Nie sądziłam, że będę się tak dobrze bawić. I to ze ślizgonem. Zwłaszcza, że właściwie robiłam to na złość Snape'owi. W każdym razie wróciliśmy do Hogwartu późnym wieczorem lekko pijani. Trochę. Odrobinę. Okay, wcale nie odrobinę.
Hermiona spojrzała na mnie z szokiem wypisanym na twarzy, kiedy zobaczyła mnie w drzwiach z szerokim uśmiechem.
-Jesteś upita.
-Aha-zachichotałam i poszłam do swojego łóżka, o mało nie zabijając się o szafę z ubraniami.
Skąd ona na środku pokoju?! A nie, to ja zatoczyłam się pod ścianę. Z moim orientem nie jest dobrze na codzień, ale jak się napiję... no cóż.
-Widzę, że byłaś dziś bardzo zajęta-stwierdziła sucho Hermiona.
-Nom... Ale bybyłobyło... ZAJEBIŚCIE!-wrzasnęłam i dostałam kolejnego ataku głupawki.
-Ucisz się!
-A nie!-powiedziałam butnie.
-Na Merlina...-jęknęła, również zaczynając się śmiać.
Jak mówi stare chińskie przysłowie: głupawka jest zaraźliwa.
Ale Hermiona szybko się ogarnęła.
-Chcesz eliksir trzeźwiący?
Zakryłam usta dłońmi, starając się powstrzymać od śmiechu. Nieskutecznie.
-Idię ś... spać.
-Miło. A esej z eliksirów napisałaś?
-O kurwa.
-I przy tym już się nie zająknęłaś.
-Kwe-festija preprakte...
-Praktyki. Ile ty wypiłaś?
-DUŻO!
-Nie drzyj się.
-Jesteś okhutena...
-Jaka?
-Okre... utna!
Hermiona parsknęła śmiechem.
-Okrutna? Ja? Jest po północy, jutro zaczynamy o 8.00 od lekcji ze Snape'em, a ty się drzesz.
-Fak. T.
No co? Hermiona nie lubi jak przeklinam, a ja staram się to szanować. W miarę możliwości, cudów nie oczekujcie.
-Poważnie?
-Aha.
-Może jednak idź spać. Ja też się już kładę.
-Tho eee... dobery...
-To jest dobry pomysł. Owszem. Spać.
Położyłam się bez dyskusji i zasnęłam po kilku sekundach.
-Au...-jęknęłam już rano, zakrywając głowę poduszką.-Ale mnie łeb napieprza... Odwaliłam coś wczoraj?-wymamrotałam.
-Cmoknęłaś się z szafą.
-Eee...
-Zderzyłaś się z nią. Eliksir na kaca czy zamierasz dziś spokojnie umierać w łóżku?
-Mój pierwszy raz-jęknęłam, mając na myśli upicie się do tego stopnia, ale przedłużające się milczenie ze strony Hermiony zasugerowało mi, że ona ma swoją własną interpretację moich słów.-W sensie z tą ilością alkoholu.
-Aha. Dobrze się bawiłaś?
-Było zajebiście... Która godzina?
-Dziś sobota.
-Eee... A esej na dziś czy coś...?
-Chciałam zobaczyć twoją reakcję.
Spojrzałam na nią z wyrzutem przez szparę między poduszką, a kołdrą.
-Przyjaciółka-stwierdziłam ironicznie.
-Tak, przyjaciółka. Co jest między tobą, a Malfoy'em?
-To samo co między tobą, a Harrym.
-To zależy jak interpretujesz nasze relacje...
-Jak rodzeństwo. Dasz ten eliksir? Błagam. Umieram.
-To tylko kac, wyluzuj.
-Odezwała się kujonica, która w życiu nie napiła się niczego mocniejszego niż piwo kremowe.
-Chcesz ten eliksir czy nie?
-Dobra, sorry. A teraz się ulituj i mi go daj.
Nie wiem, skąd ją wytrzasnęła, ale chwilę później podała mi fiolkę z eliksirem na kaca. Od razu wypiłam zawartość. Po kilkunastu sekundach nie czułam efektów wczorajszego imprezowania z Draco.
-Dzięki-mruknęłam, siadając na łóżku.
Hermiona usiadła na swoim naprzeciwko mnie. Oho, szykuje się pogadanka.
-Jak tam ze Snape'em?
-A jak ma być? Nie będę traktować go jak ojca.
-Może powinnaś spróbować mu wybaczyć?
-Nie.
-Czemu?
-Po prostu. Nie chcę. Nie potrafię. Ale głównie nie chcę.
Przypatrzyła mi się.
-Ciągle udajesz, prawda?
-To znaczy?
-Wiesz, o czym mówię.
-Nope.
-Udajesz kogoś kim nie jesteś. Nie ufasz mi?
-Szczerze? Nie. U mnie nie ma czegoś takiego jak ,,kredyt zaufania". U mnie zaufanie się zdobywa. Najczęściej kiedy jestem w wyjątkowo chujowych sytuacjach i ktoś musi ratować mi skórę.
-Nie miałam jeszcze okazji.
-I raczej ci ich nie dam. Nie zrozum mnie źle, Hermiono. Lubię cię. Jesteś moją przyjaciółką, a nigdy wcześniej po tak krótkim czasie znajomości nie mogłam tego o nikim powiedzieć. Ale zaufanie... to cecha idiotów. Ale każdy tego potrzebuje.
Zmarszczyła brwi.
-Nie dla idiotów.
-Według ciebie. Idziemy na śniadanie?
-Nie zmieniaj tematu.
-Bo co?-zapytałam spokojnie.-Skrzyczysz mnie? Obrazisz się? A może powiesz Potterowi, że jednak jestem niemiła i należy mnie nie lubić?
-Nicole...-westchnęła.
-Co?-wzruszyłam ramionami.-Nie chcę rozmawiać o Snape'ie, zaufaniu, przyjaźni ani innych tego typu pierdołach.
-Okay. A o tym co naprawdę stało się w Riddle Manor?
-Opowiadałam to już wystarczająco dużo razy.
-To oficjalna wersja. Ja chcę prawdziwą.
-To zbyt istotne jak na sprawdzian zaufania.
-Nicole, proszę. Nikomu o tym nie powiem. Przysięgam.
Zastanowiłam się kilka sekund.
-Nie zabiłam Voldemorta przez przypadek. Strzeliłam mu w twarz.
Zatkało ją.
-J-jak?
-Normalnie.
-Nie powinnaś mówić tego tak spokojnie. Moment... Masz własny pistolet? Ty... zabijałaś już wcześniej?
-Brawo, właśnie udało ci się przebić paranoję Harrego. Nie. Ale z nim czuję się bezpieczniej i słusznie, jak widać.
-To dziwne.
-Tak?
-Tak. Harry miał rację. Nie można ci ufać.
-Smutno-powiedziałam z drwiącym uśmiechem.
-Możesz kłamać ile chcesz-wstała gwałtownie.-Ale co jeśli ktoś w końcu się zorientuje jaka jesteś?
Wstałam.
-Nie połapią się, za głupi są. Nawet patrząc na twoich kumpli: Harry-tępy i emocjonalny, nawet jeśli ,,Wybraniec", Ron-jeszcze głupszy, temperament podobny plus wybuchowy. Reszta nie lepsza. Wyjątkiem jesteś ty, Ginny, z tego co zauważyłam, Luna i Draco. Hogwarcka elita.
-Jesteś morderczynią, prawda? Voldemortem w damskiej, nieco bardziej mugolskiej wersji?
-Ale mi pojechałaś...
-Co?
-Przecież mam nos. I włosy. I ogólnie nie mam tak szpetnej mordy jak on.
-Nie rozśmieszysz mnie. Odpowiadaj.
-Gdybyś jeszcze miała mi czym zagrozić...-powiedziałam drwiąco.
-Na przykład tym, że wszyscy się dowiedzą, że jesteś dzieckiem Snape'a?
Uniosłam lewą brew.
-Najpierw pieprzenie o zaufaniu, potem szantaż. Fajnie.
-Odpowiedz.
-Nie obchodzi mnie kto się o tym dowie. W ten sposób zniszczysz Snape'a, a że ja go nie lubię to proszę bardzo.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale podeszłam do niej blisko.
-Teraz ja mówię-powiedziałam zimno, a jej oczy się rozszerzyły.-Mogłabym cię teraz zabić. Ale nie chcę. Doceń to-uśmiechnęłam się uroczo.
-Ilu zginęło już z twojej ręki?-wycedziła cicho, nie patrząc mi w oczy.
-Kilku, którzy wcześniej sami próbowali mnie zabić. Nie jestem sadystką, Hermiono. Moje zdrowie psychiczne też ma się nieźle. To mój charakter, który został ukształtowany przez życie.
-To znaczy?-uniosła wzrok i spojrzała na mnie.
-Nie będę ci opowiadać historii mojego życia, ale... nigdy nie miałam szczęścia. Nie wychowywałam się w kochającej rodzinie. Rodzice oddali mnie do mugolskiego sierocińca, bo ta suka miała męża i się wystraszyła, a on... miał widocznie lepsze rzeczy do roboty. Potem nie trafiałam do czułych typów. Z wyjątkiem White'ów. Ale oni zostali zabici przez gangstera. N-na... moich oczach... Potem-dodałam już lekko-dwie pary ćpunów i pijaków.
-Co ci robili?
-Nie powiem ci tego. Ale oni żyją, w przeciwieństwie do tamtego sukinsyna. Zabiłam go. Tak, jestem morderczynią, ale nie zabijam kogo popadnie i ,,bo tak". Zabijam najgorsze kanalie, które naprawdę na to zasługują.
-Siebie do nich nie wliczasz?-zapytał zimno Harry, stając w progu.
Odwróciłam się do niego.
-Słyszałeś wszystko?
-Obaj słyszeliśmy-powiedział Weasley, celując we mnie różdżką, pojawiając się obok Pottera, który zrobił to samo.
-Ciekawa jestem, co mi zrobicie-zaśmiałam się drwiąco.-No?
-Od początku wydawałaś mi się dziwna-wycedził Harry.
-Bo jesteś chodzącą paranoją.
-Poza tym nie wierzę, że Snape przespał się z moją mamą! Nie zdradziłaby taty!
-A jednak to zrobiła. Widać nie miała zbyt dobrego gustu w kwestii mężczyzn, ale ja nic na to nie poradzę. Opuśćcie różdżki, bo jeszcze krzywdę sobie zrobicie. Ja idę na śniadanie, a wy możecie wszystkim ogłosić nazwiska moich rodziców. Tyle, że wtedy pamięć o twojej matce... chyba rozumiesz.
-ZAMKNIJ SIĘ!
-Bo co? Była zwykłą szlamowatą, tchórzliwą dziwką. Nikim więcej.
-ZAMKNIJ SIĘ WRESZCIE! MAMA BYŁA DOBRĄ OSOBĄ! NAWET JEŚLI POPEŁNIŁA BŁĄD!
-Robimy postępy. Od ,,wcale nie zdradziła taty" do ,,popełniła błąd". Miło. A ty się nie drzyj, bo nie robi to na mnie wrażenia, a ty wychodzisz na wściekłego i sfrustrowanego szczeniaka.
-Cru...-zacisnął zęby i opuścił różdżkę.
-No... brawo, Potter, prawie rzuciłeś cruciatusa.
-Nie. Nie chciałem. Nie jestem tobą.
-Nie rzucam tego zaklęcia. Kule są lepsze-wzruszyłam ramionami.-Idę na śniadanie-podeszłam do chłopaków, którzy zastawili mi wyjście.-Odsuńcie się.
-Bo co?!-warknął Potter.
-Właśnie!-dodał idiotycznie Weasley.
-Bo zrobi się nieprzyjemnie.
-Grozisz nam?!-warknął rudzielec.
-Upewniasz się czy oburzasz?
I w tym momencie zadzwoniła mi komórka. Odebrałam.
-No proszę, a myślałam, że tylko Mark i Luke mają takie wyczucie czasu. Co tam, David?
-Jesteśmy w kryjówce handlarzy broni. Mark pyta co brać.
Zaśmiałam się.
-Wredota. Dobrze wie, że się nie znam. Przekaż mu ,,brawo", bo o nic innego mu nie chodzi. Tyle chciałeś?
-Siema, Niki-usłyszałam głos Marka jakby z odległości.-Jesteś na głośnomówiącym-i wszystko jasne.-Co tam?
-A co, zdążyłeś się stęsknić?
-Za tobą?-prychnął drwiąco.-Poza tym nie chciałem się pochwalić tylko zapytać czy chcesz jakiś pistolet dla siebie.
-Krótki, z dużym magazynkiem i dużym zasięgiem. I weźcie kilka snajperek.
-Jasne. A co ze Snape'em?
-Nijak. Jeszcze nie 3 metry pod ziemią, jeśli o to pytasz-odpowiedziałam spokojnie, patrząc na chłopaków.
-Auć. Kłótnia?
-Nie. Nie lubię go, to wszystko.
-Chłopaki, robimy zakłady, kiedy Niki wpadnie Snape'owi w ramiona z krzykiem ,,Kocham cię, tatusiu!"?
-Luke...-wycedziłam.
-Jasne-Mark się zaśmiał.-Tydzień.
-Obstawiam, że koło dwóch.
-Debile-stwierdziłam krótko i rozłączyłam się.
-Zdajesz sobie sprawę z tego, że było słychać, prawda?-zapytała Hermiona.
-Tak.
-Handlarze bronią?
-Jak słyszałaś.
-Prawdziwy gang...
-Naprawdę teraz ogarnęłaś? Chciałabym iść już na śniadanie. Odsuńcie się albo was do tego zmuszę.
Odsunęli się po chwili wahania. Bez słowa wyszłam i skierowałam się do Wielkiej Sali. Sprawy nieco się skomplikowały... No trudno, jakoś sobie poradzę.
-Siema, Draco-powiedziałam, siadając obok niego.
-Cześć... Gryfonka przy stole Slytherinu nie jest dobrym pomysłem.
-Ej, szlamo! Stoły ci się nie pomyliły?
-Nott, uspokój się...-mruknął Draco.
-Nie. Stałeś się zdrajcą krwi, Malfoy.
-Słucham?!-warknął, podrywając się z miejsca.-Jak mnie nazwałeś?!
-Draco...-spojrzałam na niego z lekkim politowaniem.-Usiądź.
Zrobił to.
-Nott, nie jestem szlamą. Niestety. Wolałabym być tak jak myślałam, ale rodziców się nie wybiera.
-Ta? A niby kim są twoi?
-Matka martwa szlama, ojciec żyje i jest czarodziejem.
-Myślałem, że jesteś sierotą.
-Ja też i taki stan rzeczy mi odpowiadał. A teraz ty też łaskawie usiądź, wystarczy tego przedstawienia. A wy nie macie nic lepszego do roboty?-rozejrzałam się po Wielkiej Sali.
Przyleciały sowy. Wszyscy zaczęło rozpakowywać paczki i otwierać listy.
-O kurwa-usłyszałam nagle od Draco.
Spojrzałam na niego.
-Co jest?
Podał mi Proroka Codziennego. Spojrzałam na pierwszą stronę.
-Ja pierdolę, czy ten dzień może być lepszy?
*wyje, udając że śpiewa*
Poooooooooolsat jestem...!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top