Rozdział 10
Pierwszym co zobaczyłam po ocknięciu się był Snape. Trzymał jakąś fiolkę. Pustą. A ja miałam dziwny smak w ustach, którego nie byłam w stanie określić.
-Ohyda. Sole trzeźwiące by wystarczyły.
Prychnął.
-Efekt cruciatusa?
Dopiero teraz ogarnęłam, że jestem w Skrzydle Szpitalnym. Wow, ogarnięta ja. Uniosłam się do pozycji siedzącej.
-Nie...-przypomniałam sobie sms.-Kurwa... Kill me...
-Co się stało?
-Przypominam ci kogoś?
Ten face... Zaśmiałabym się, gdybym nie była tak zszokowana treścią sms-a. Ale szybko się zmitygował.
-Nie, skąd to pytanie?
-Pomyśl.
-Po pierwsze: ,,profesorze Snape", po drugie: o co chodzi? White, mów.
-Nie ,,White"-powiedziałam na granicy płaczu i histerycznego śmiechu.-Mój życiowy fart... Kurwa. Niech mnie ktoś zabije.
-Pokaż mi tą wiadomość.
-Sam zemdlejesz. Dotyczy ciebie.
Mindfuck totalny. Na twarzy Naczelnego Postrachu Hogwartu. Piękne. Śmiałam się coraz bardziej histerycznie.
-To znaczy?
W końcu trochę się ogarnęłam. Z podkreśleniem na trochę.
-Gdzie mój telefon?
Podał mi go. Weszłam w tamtego sms-a. Kolejne wiadomości od Marka.
Mark: Trzymasz się, młoda?
Mark: Patrz, użyłem przecinka. I znowu. I kropki.
Mark: Sorry że w taki sposób.
Mark: I może postaraj się go nie zabić co?
Mark: Niki?
Mark: ?
Mark: Nicole?
Mark: Co jest?
Mark: Odpisz bo zaczynam się martwić
Ja: Żyję.
Odpisałam krótko i podałam komórkę Snape'owi. Patrzyłam jak oczy mu się rozszerzają i w końcu jak opada mu szczęka. Co było powodem mojego omdlenia? Otóż to, że Mark wysłał zdjęcie nastoletniego Nietoperza i moje. Niemal identyczne rysy twarzy, kolor włosów i oczu, postura... Ja miałam nieco łagodniejsze spojrzenie i nie taki duży nos, ale podobieństwo między nami było uderzające.
-Jak, na Salazara?-wydusił w końcu.
-Co ,,jak"? Jak się robi dzieci? To chyba wiesz.
Posłał mi mordercze spojrzenie, które od razu oddałam.
-Lustrzane odbicie-stwierdziła pielęgniarka, która jakoś znalazła się w Skrzydle.
Jakoś=zapewne weszła, kiedy nie patrzyliśmy.
Oboje drgnęliśmy zaskoczeni i spojrzeliśmy na nią.
-Wiedziałaś?-zapytał zszokowany... mój ojciec.
Nie przyzwyczaję się. Nawet nie mam zamiaru próbować.
-Nie jestem ślepa, Severusie. W przeciwieństwie do ciebie. I twojej córki, która najwyraźniej odziedziczyła to po tobie. Jesteście bardzo podobni. A matka, Severusie?
Spojrzałam na niego. Milczał, a w jego oczach pojawił się jakiś dziwny ból.
-Jaki mam status krwi? Ojciec półkrwi, matka mugolaczka, jak sądzę... Półkrwi, tak?
-Skąd...?
-Drgnąłeś przy jej imieniu-mój głos nagle się ochłodził.
Mój biologiczny ojciec to Snape. Spokojnie mógłby mnie wychować, gdyby chciał. Nie trafiłabym do sierocińca i nie przeszła piekła. Nie poznałabym też moich kumpli... Nie mogę sobie wyobrazić życia bez nich. Ale bez wcześniejszych akcji i owszem.
Mina mu się zmieniła. Zapomniałam o zaklęciu. Ups.
-Słyszałeś?
-Tak. Jakich ,,wcześniejszych akcji"?
-Żadnych-odpowiedziałam agresywnie i poderwałam się z łóżka.-Nie twój interes.
-Skąd ten atak?-zapytał spokojnie.-Poppy, zostaw nas samych.
Pielęgniarka wyszła bez gadania.
-O czym nie wiem?
-O wszystkim.
-A co powinienem wiedzieć?
-Nic.
Odpowiedziałbym to samo... Cholera, naprawdę widać podobieństwo.
Chyba też zapomniał o tym zaklęciu. Nie zamierzałam mu przypominać.
-To nie twój interes-powtórzyłam już spokojnie.-Możesz sobie być moim biologicznym ojcem, mam to w dupie. Dla mnie jesteś po prostu Snape'em.
-Nicole, jestem zdezorientowany całą sytuacją tak samo jak ty, ale może spróbujemy się jakkolwiek dogadać?
-Nie.
-Komu zamierzasz o tym powiedzieć?
-A co?
-Zależy mi na dyskrecji.
-Spoko-wzruszyłam obojętnie ramionami, zakładając maskę chłodu.-Nikt się o tym nie dowie.
-Świetnie. Trudne dzieciństwo?
-Bardziej niż twoje. Zrobiłam mały research twojego życia. Całkiem ciekawe. Mam cię czym szantażować, gdyby przyszło ci do głowy doniesienie na mnie lub moich kumpli.
Nie przejął się tym jakoś specjalnie. W sumie się nie dziwiłam. Wyjątkowo nędzna groźba jak na mnie.
-Opowiesz?
-Nie.
-Widziałem ślady na twoich rękach. Od gaszenia papierosów.
-Znasz Bonda, już nic mnie nie zdziwi-stwierdziłam po chwili zastanowienia.-Chociaż czarodziej ogarniający tyle z mugolskiego świata... ,,Zdrajca krwi", o ile dobrze pamiętam? Tak to określają ślizgoni?
-Tak. Ślady.
-Pseudo-opiekunowie.
-Ile miałaś lat?
-Dziewięć, bo co?-prychnęłam.-Tyle ile ty, kiedy ojciec zaczął cię naprawdę lać.
Oczy mu się zwęziły, ale powstrzymał się od od warknięcia.
Najlepszą obroną jest atak-stwierdził w myślach, momentalnie się uspokajając.
Czyżby miał tą samą metodę?
-Widzę, że naprawdę dużo o mnie wiesz. Ktoś jeszcze wie?
-Informacje to zbyt istotny towar, żeby się nim tak po prostu dzielić. To coś, czego większość Hogwartu nigdy nie ogarnie.
-Tak... Nicole, rozumiem, że miałaś trudne dzieciństwo i...
Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć.
-Nie przerywaj mi. Posłuchaj, a potem mów.
-Okay-wzruszyłam obojętnie ramionami.
-Ja... nie jestem twoim wrogiem.
-Tyle z ckliwej mówki? Jak miło. Całe życie radziłam sobie sama albo z kumplami. Poza tym nie widzę cię w roli kochanego tatusia. Zresztą siebie jako typowej grzecznej córeczki też.
-Kto mówi, że taka masz być? Nie musisz zmieniać charakteru.
-Pozwalasz mi go zachować, naprawdę? Dziękuję za tak wielką łaskę, jaśnie ojcze.
-Nicole-westchnął.-Naprawdę nie wiedziałem.
-Kto zadecydował, żeby zostawić mnie w sierocińcu?
-Ona miała męża.
-Wiem o tym. To nie jest odpowiedź.
-Oboje.
-Więc co cię tak nagle wzięło?
-Nie wiem. Żałuję, że na to wszystko pozwoliłem, ale czasu nie cofnę. Ale mogę naprawić.
Zastanowiłam się moment. Kiedy uświadomiłam sobie, o co chodzi, poczułam się jakby ktoś dał mi w twarz. Uśmiechnęłam się chłodno.
-Nie jestem zagrożeniem dla Jasnej Strony.
-Nie o to mi chodzi.
-Ach tak?-mruknęłam tylko i wyszłam ze Skrzydła Szpitalnego.
Snape nie próbował mnie zatrzymać, co upewniło mnie, że miałam rację. W drodze do gryfońskiego dormitorium spotkałam Draco.
-Cześć-mruknął.-Jak się czujesz?
-Ja spoko, a ty?
-Chyba też. Dzięki tobie.
-Nie ma o czym mówić.
-Czemu zemdlałaś?
-Efekt cruciatusa. Pomfrey stwierdziła, że to norma po pierwszym razie.
Dopiero po chwili uświadomiłam sobie możliwą dwuznaczność moich słów.
-W sensie po pierwszym oberwaniu tym zaklęciem.
Parsknął śmiechem.
-Nie pomyślałem nic innego zanim tego nie dodałaś.
-Wiesz, normalnie otaczają mnie ludzie o zboczonym poczuciu humoru. Tatuś coś o mnie mówił?
-Mam ocenzurować?
-W Skrzydle jest Snape i może usłyszeć. Tak.
-Milczał.
Zaczęłam się śmiać.
-Dzięki za poprawienie mi humoru.
-Spoko. W życiu nie widziałem mojego ojca tak wściekłego. Dość zabawny widok. Prawie wyłem ze śmiechu, kiedy warczał przekleństwa-zaśmiał się.-Chyba za tobą nie przepada.
-I vice versa. Draco, przypilnuj ojca, co? W sensie powiedz mi jak będzie coś kombinował. Tyczy się też innych śmierciożerców, bo rozumiem, że Malfoy'owie są dobrze poinformowani?
-Jasne. Mam u ciebie dług.
-Postawisz mi Ognistą i będziemy kwita.
-Okay. To co, teraz?
-Może jutro? Chcę odpocząć.
-Jasne.
Milczałam przez chwilę, nie wiedząc jak zadać pytanie. I czy w ogóle.
-Draco... wiesz, co się tam dokładnie stało?
-Tak.
-I się mnie nie boisz?
-Mam rodzinę śmierciożerców, z czego moją chrzestną była Bellatrix Lestrange-powiedział cicho.-Rozumiesz.
-Auć... Sorry, nie wiedziałam.
-Wyglądam jakbym rozpaczał?-uniósł brwi z uśmiechem.
-Nie-uśmiechnęłam się z ulgą.-Opowiedział ci czy pokazał wspomnienie?
-Pokazał.
-I? Jak wrażenia?
-Przypomnij, żebym za bardzo cię nie wkurzał, co?
Zaczęliśmy się śmiać.
-Zrywamy się jutro z lekcji?-zaproponowałam.
-Jasne.
-O 8.00 przed bramą.
-Okay. To do jutra.
-Nara.
Draco poszedł w kierunku lochów, a ja obejrzałam się przez ramię. Drzwi do Skrzydła Szpitalnego były uchylone. Podeszłam do nich i otworzyłam je z rozmachem, przez co Snape dostał w nos. To zdziwienie na jego twarzy... Bezcenne. Uśmiechnęłam się mściwie.
-Rodzice nie nauczyli, że nieładnie podsłuchiwać?-zapytałam słodko.
-Kto to mówi-wycedził, trzymając się za lekko krwawiący nos.
Dopiero po chwili uświadomił sobie co powiedział.
-Nie to chciałem powiedzieć.
-Domyślam się. Słyszałeś całość?
-Tak.
-Idziemy na te wagary.
-To idźcie-powiedział obojętnie, zupełnie nie pedagogicznie.
-Tak po prostu?
-Pójdziecie tak czy inaczej.
-Owszem, ale jesteś nauczycielem.
-I co w związku?
-Możesz mieć na to wyjebane?
-Teoretycznie nie.
-No jasne.
-A gdzie będziecie?
Spojrzałam na niego jak na idiotę.
-Odradzam tylko Zakazany Las.
-Nie jestem głupia. Nie wiem czy kule zadziałałyby na jakieś bestie stamtąd, więc nie zamierzam tam łazić.
-Hogsmeade?
-Jaka szkoda, że jutro masz lekcje i nie będziesz mógł nas szpiegować... Tylko spróbuj wziąć wolne na jutro, a pożałujesz.
-Ależ się boję.
-Mogę sprawić, że zaczniesz-odmaszerowałam dumnym krokiem...
... po czym za rogiem walnęłam facepalma.
-Niki-miszczyni dramatu-wymamrotałam.
-O, hej, Nicole-tylko tego kretyna mi tu brakowało.
-Cześć, Harry.
-Możemy pogadać?
-Opowiadałam tą historię mnóstwo razy. Niech ktoś inny powtórzy, mi się znudziło.
-Nie o to co się stało w Riddle Manor mi chodzi.
-A o co?-uniosłam brwi.
-Więc... Hermiona powiedziała, że nie znasz swoich prawdziwych rodziców.
Zły czas-stwierdziłam w myślach.-Nie znałam.
-No i?
-Popatrz-pokazał mi zdjęcie rudowłosej nastolatki o zielonych oczach.-Jesteście do siebie podobne-powiedział z wahaniem.-Znaczy... Hermiona na to wpadła, ja chciałem tylko zapytać czy ty też widzisz podobieństwo i...
-Nom-przerwałam ten słowotok znudzonym mruknięciem.
-W-wiedziałaś?
-Dowiedziałam się dzisiaj.
-Eee... A... twój ojciec?
-Popatrz sobie na mnie i zacznij myśleć, Wybrańcze, bo czarno widzę przyszłość Jasnej Strony. Mimo śmierci Voldemorta.
-Eee...
-Szczyt elokwencji, Harry, serio.
-No wiem. Nikt nie przychodzi mi do głowy. Ej, ale to by oznaczało, że jesteśmy rodzeństwem.
Otaczają mnie idioci. Tak, wiem, odkrycie Ameryki.
-Jak na to wpadłeś?
Telefon mi zadzwonił.
-Ech... No co jest, Mark?
-Psiarnia zaczęła się zastanawiać czy to co dzieje się na naszym kanale to fejk-szczerzył się, słyszałam to w jego głosie.
-I do jakich wniosków dochodzą?
-Że nie.
-Wow, jednak myślą. Miło. Wiedzą kto?
-Nie. Próbują strzelać, ale z miernym skutkiem.
-Niczego innego się nie spodziewałam. Muszę kończyć. Cześć-rozłączyłam się, nie czekając na odpowiedź.
-Kto jednak myśli?
-Moi kumple.
-Okay... Nieważne. Wiesz kto jest twoim ojcem, tak?
-Tak, co nie znaczy, że ci powiem. Sam się domyśl.
-Wymusił na tobie przysięgę?
Zaśmiałam się drwiąco.
-Naprawdę jest niewiele osób, które są w stanie zmusić mnie do czegokolwiek. On się do nich nie zalicza.
-Aha. A znasz go w ogóle?
-Niestety.
-I żyje? Wow.
-Co nie?
-A ja go znam?
-Potter, ogarnij się.
-,,Potter"?
-Tak. Zaczynasz mnie wkurwiać.
-Dobra, sorry. Po prostu chciałbym wiedzieć z kim przespała się moja mama, to chyba normalne.
-Sam do tego dojdziesz. Albo pomoże ci w tym Hermiona. Ta, bardziej prawdopodobne. Idę do dormitorium.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top