Niby nic, a jednak coś

- Ej, Nataniel! Przynieś mi jeszcze jedno piwo!

- Sorki, Chad. Zmywam się.

- No weeeź, kopsnij puszkę i możesz sobie iść.

- Sam sobie kopsnij. Wiem, jak to się dla mnie skończy.

Wysoki blondyn narzucił kurtkę na plecy, machnął paru osobom ręką na pożegnanie i wyszedł z mieszkania Chada. Zmęczony skierował swoje kroki do windy. Mógł pójść schodami, ale był zmordowany i do tego zlany jak sto pięć. Nie chciał ryzykować.

Wcisnął guzik parteru i oparł czoło o chłodną szybę. Ta impreza nie należała do udanych. Trochę za długo się wszystko przeciągnęło, do tego towarzystwo nie było jakoś szczególnie dobrze dobrane. Jakaś laska trzy razy próbowała dobrać mu się do rozporka i nawet nie raczyła zdradzić, jak miała na imię. Do tego przesadził z alkoholem, a, inaczej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, na fajnej domówce nie zdarzało mu się schlać tak, aby ledwo trzymać się na nogach.

Kastiel powinien już być w ich domu. Ta myśl sprawiła, że blondynowi przybyło więcej siły, aby pewniej utrzymać się w pionie. W końcu go spotka. Po tygodniu rozłąki naprawdę tęsknił za swoim skarbem. Nie mógł doczekać się, aż weźmie go w ramiona i utuli do snu, a rano obudzi się, patrząc w piękne srebrne świdrujące oczy, które już dawno rzuciły na niego nieuleczalny urok. Mógł leżeć tak wieczność i wpatrywać się w te dwa świecące punkciki. Chciał mieć jeszcze tylko pewność, że zawsze będą świeciły dla niego.

Westchnął głęboko, wychodząc na świeże powietrze. O tak, tego mu było trzeba. W mieszkaniu panowała taka duchota, że ledwo wytrzymywał. Lekki wietrzyk owiał mu twarz, przypominając jednocześnie, że warto by było iść już do domu.

Dom... Jak to ślicznie brzmi. Kiedyś nie miał z tym słowem zbyt dobrych skojarzeń. Pamiętał jeszcze ten ostatni raz, kiedy ojciec podniósł na niego rękę. Był to moment, gdy już prawie się wyprowadził. Rodzice pojechali na jakąś delegację. O przeprowadzce wiedziała tylko mama i Amber. Nataniel przeczuwał, że gdyby ojciec się o tym dowiedział, nie byłby zachwycony. Zwłaszcza, że przeprowadzał się z Kastielem. Wszyscy przyjęli do wiadomości, że chłopcy są razem, jednak nie wszyscy to zaakceptowali. Jedną z takich osób był właśnie ojciec Nataniela. Więc kiedy blondyn powiedział mu o swoich planach, ten oczywiście nie był zachwycony. Skończyło się na tym, że już nigdy więcej nie zobaczył syna w swoim domu.

Powiał mocniejszy wiatr, przez co Nataniel został zmuszony, aby szczelniej otulić się kurtką. Szperał najpierw w kieszeniach zewnętrznych, a następnie w wewnętrznych, dopóki nie znalazł tego, czego szukał. Wyjął paczkę papierosów, wydostając z niej jednego slima. Po chwili odnalazł również zippo. Zapalił. To przez Kastiela nabawił się tego nieprzyjemnego nawyku. Ilekroć myślał o czymś ponurym – palił. Na szczęście nie zdarzało się to za często. Ostatnio wszystkie jego myśli dotyczyły studiów i przyszłej pracy, a bynajmniej należały one do tych złych. Raczej można je było przyporządkować do kategorii ekscytujących.

Nataniel był naprawdę znakomitym uczniem, wszyscy to wiedzieli. Nawet wykładowcy, którzy nie darzyli go zbytnią sympatią, mieli do niego szacunek. Dyrektor uczelni powiedział, że jeśli nadal będzie się tak świetnie uczył, ma bardziej niż gwarantowany dyplom i (chociaż to zabronione) będzie mógł nie zdawać paru mniejszych egzaminów. Oczywiście blondyn odmówił. Nie lubił chodzić na skróty. Uczył się tak dobrze, bo to go po prostu interesowało. Od zawsze marzył o karierze lekarza, a nawet o czymś więcej. Kiedyś chciał być naukowcem, ale teraz, gdy ma Kastiela nie wybaczyłby sobie, jeśli mieliby się cały czas mijać. Oczywiście wiedział, że gdy już będzie pracował w szpitalu, nie ma bata, żeby mogli wspólnie spędzać cały czas wolny, ale lepsze to niż nic. Zresztą kariera bruneta się aktualnie rozkręca, przez co i tak nie ma go tak dużo, jak mieć powinien. Ostatnio, gdy obudził się nad ranem i zorientował się, że poduszka Kastiela już nim nie pachnie, prawie się rozpłakał. Miał świadomość tego, że traci swój skarb, ale najlepszym, co mógł zrobić, było czekać. Musiał czekać, aż to wszystko się skończy i wtedy porwać tego szalonego gitarzystę na szaloną wycieczkę z szalonymi przygodami.

Dotarł pod blok. Postanowił wejść od strony garażu. Gdy zobaczył swój samochód (Kastiel pożyczył go dzisiaj, kiedy Nataniel był na uczelni. To sprawiło, że blondyn jeszcze bardziej wyczekiwał spotkania), serce zabiło mu dwa razy szybciej. On tu był. Był na górze, w ich mieszkaniu. W ich wspólnym domu. Czy było coś, co brzmiało piękniej, niż to zdanie? Chyba nie.

Przez tę radość Nataniel niemal wytrzeźwiał. Jednak dobrze zrobił, że poszedł na spacer zamiast wzięcia taksówki. Cały w skowronkach przeskakiwał po dwa stopnie, coraz bardziej zbliżając się do drzwi z numerem 4. Przez ułamek sekundy niekończącą się radość przysłoniła ponura myśl o zepsutej gitarze, ale szybko znikła. Bo przecież Kastiel na pewno odsłuchał wiadomość.

Bez ceregieli wpadł do mieszkania z wielkim uśmiechem na twarzy. Zatrzasnął za sobą drzwi, od razu kierując się do salonu. Jeśli Kastiel gdzieś siedział to na pewno tam. Jakaż była jego radość, gdy się nie pomylił.

- Cassie! – krzyknął, zdejmując buty przed dywanem. – Odsł...

- Co to ma być?

Ostry ton bruneta zmusił go do przystopowania. O co mu mogło chodzić? O imprezę? Przecież od dawna było wiadomo, że na nią idzie.

- Jak to co? Nie rozumiem.

To musiało być coś innego. Ale co? Kastiel stał przed nim z zaciętą miną. Założył ręce na piersi, a to oznacza, że nie jest dobrze. Zwykle Natanielowi udawało się go uspokoić, ale coś czuł, że to nie jest jeden z tych razów.

- Nie rozumiesz? – brunet zgrzytnął zębami, wskazując palcem na...

A, czyli o to mu chodziło.

- Nie rozumiesz?! – powtórzył wściekle. Małe kropelki śliny poleciały na podłogę.

- Kastiel, uspokój się, to nie jest ta... - Blondynowi nie było dane dokończyć, bo jego chłopak od razu mu przerwał.

- Jak może być nie tak, jak myślę?! Chyba widzę, że moja gitara tu leży. W kawałkach! Jedyną osobą, która przebywa tu oprócz mnie, jesteś ty! Jak można to inaczej wytłumaczyć?!

Nataniel nie wytrzymał i zaczął się śmiać z niedorzeczności sytuacji. Gdy brunet był wkurzony, nie dopuszczał nikogo do głosu. Dosłownie. W takim stanie nawet wyżej postawionych od siebie zmusiłby do milczenia. Dlatego student czekał cierpliwie, aż jego chłopak skończy swój wybuch, ale nie mógł powstrzymać chichotu.

- Z czego się śmiejesz?! To nie jest ani trochę zabawne!

- Kastiel... Hihi... Kastiel...

- Żadne „Kastiel"! Nie masz prawa wymawiać mojego imienia.

- To nie jest tylko twoje imię – zauważył rozbawiony blondyn, bardziej rozsierdzając gitarzystę.

Wściekły mężczyzna wziął pierwszą z brzegu książkę i rzucił nią w Nataniela. Nastąpiła chwila ciszy, przerywana ciężkim oddechem bruneta. Krew skapnęła na jasną koszulę.

Zszokowany blondyn dotknął swojej głowy tuż przy linii włosów. Nawet w najgorszych porywach szału jego skarb nigdy go nie skrzywdził. Czyżby jednak ta gitara była ważniejsza od...?

- Jak mogłeś to zrobić?! Nie masz szacunku dla moich rzeczy! Wiedziałem, że ktoś taki jak ty nie zrozumie mnie i moich potrzeb!

- Twoich potrzeb, tak? – Nataniel zaczął cicho, lecz następne słowa wystrzeliły z takim impetem, że brunet aż się odsunął. – Twoich potrzeb?! A co z moimi potrzebami? One się nie liczą, tak?! Nie widzisz, że wszystko, co robię, robię dla ciebie? Że te wszystkie rzeczy robię z myślą o tobie?

- Zepsułeś moją gitarę z myślą o mnie?!

- Nie! Już mówiłem, że to nie tak, jak myślisz! Szkoda, że nie chcesz mnie słuchać.

Już miał zawrócić i odejść, ale w ostatniej chwili zwrócił ku niemu swoją twarz. Wstrząsnęło nim. Kastiel płakał. Choć jego twarz pozostała niewzruszona, łzy leciały mu po policzkach i skapywały na dywan. Jednak w tamtym momencie nie miało to znaczenia.

- Ale niestety zmartwię cię, bo będziesz musiał. Przerwałeś mi. A ja nie lubię, jak mi się przerywa. Nie widzisz, jak się dla ciebie staram. A szkoda. Może jakbyś nie był tak zapatrzony w swoją gitarę, to byś zauważył. Najwyraźniej jest ona ważniejsza ode mnie.

- Dla ciebie zawsze praca była ważniejsza ode mnie – wyszeptał brunet, łamiącym się głosem.

- Ach tak? Nie zapominasz czasem o tym, jak bardzo kochasz swoją muzykę? Tak bardzo, że zapominasz nawet o moich urodzinach!

Taka sytuacja zdarzyła się tylko raz. Nataniel wiedział, że brunet miał wtedy niemałe urwanie głowy, ale w tamtym momencie nie istniały żadne zahamowania.

Zawrócił na pięcie, gotowy do odejścia. Czyli tak to miało wyglądać? Nie. To nie może tak się skończyć. W przejściu z salonu do holu zatrzymał się jeszcze, aby wyszeptać:

- Jeśli wiedziałeś, że nie spełniam twoich standardów, to po co to zaczynałeś?

Nie otrzymał odpowiedzi. Popatrzył ostatni raz ze zbolałym wyrazem twarzy na Kastiela, ale ten spojrzenie skierowane miał w podłogę. Już zdecydował. On też. Miło, że chociaż na koniec byli zgodni co do jednej kwestii.

Nataniel nie mógł już tego wytrzymać. Z wściekłością otworzył drzwi, wyszedł i zamknął, trzaskając najmocniej, jak tylko potrafił.

Czy to aby na pewno była zwykła kłótnia? Nie.

Mimo, że sprzeczkę wywołała gitara, nie pokłócili się tylko o nią. Pokłócili się o syf w mieszkaniu, o mniejsze i większe niedokończone sprawy, pokłócili się o nieistotne sekrety, niedomówienia. Pokłócili się o czas, który powinni spędzić razem, a zamiast tego przeznaczają go na inne rzeczy, pokłócili się o nieistniejącą zdradę, a wreszcie pokłócili się, bo są, kim są i nie da się tego zmienić.

Zdecydowanie była to większa walka, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Pech chciał, że żaden z nich nie był na nią przygotowany.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top