Moja historia
Nazywam się Terra Johnes, urodziłam się 2 lutego 1888 roku, w małym miasteczku. Tak, urodziłam się właśnie wtedy i żyję do dzisiaj. To długo historia, którą wam opowiem. Gdy miałam dziewiętnaście lat, do naszego miasteczka wprowadziła się pewien mężczyzna. Był bardzo przystojny. Wysoki, umięśniony, zadbany, do tego wychowany i dżentelmeński. Miał niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy, do tego ostre rysy twarzy, które dodawały mu dzikości. Podał się za Stanley'a Smitha. Zakochałam się w nim. Nigdy nie wierzyłam w miłość od pierwszego wejrzenia, ale on przyciągał mnie. Zresztą nie mnie jedyną.
Często mnie zagadywał, próbował jakoś poderwać, ale konsekwentni nie dawałam się. Jednak co zrobić, gdy taki nieziemski facet wciąż próbuje i próbuje? Pomału toruje sobie drogę do twojego serca nie tylko wyglądem, lecz także uczynkami? Uległam mu, co zaowocowało oświadczeniem się. Gdy klęknął przy mnie z pierścionkiem, byłam wniebowzięta. Skakałam z radości.
Aż do momentu...
Dzisiaj nie wiem czy żałuję tych słów, czy może jestem szczęśliwa, że jednak się nie poddałam. W każdym bądź razie cała rodzina mówiła mi, abym się pozbierała i znalazła sobie kogoś innego. Nie potrafiłam. Wyjechałam z miasteczka i poszłam do pracy w większym mieście. Pracowałam jako służąca na dworku jakiegoś księcia, lecz prócz pieniędzy zdobywałam tam także wykształcenie. Potrafiłam czytać, pisać, znałam geografię i biegle dwa języki. Dużo się tam nauczyłam i do dnia dzisiejszego uważam to za jedną z najlepszych moich decyzji.
Jednakże nie dało się nie zauważyć, że coś było ze mną nie tak. Nie starzałam się. Minęło dziesięć lat, a ja wciąż wyglądałam na dwudziestolatkę, ponadto nie dotknęła mnie nigdy żadna choroba. Cóż, może dzisiaj nie zrobiłoby to na nikim wrażenia, że cięgle wyglądałam młodo, ale wtedy to było nie do myślenia. Długość życia człowieka była znacznie krótsza i w rzeczywistości już prawie byłam starą babcią. Wyjechałam z Anglii. Powody były dwa. Ludzie widzieli, że coś ze mną jest nie tak, a drugi to pierwsza wojna światowa. Nie chciałam być jej świadkiem. Udało mi się dostać na statek płynący do Francji.
Znalazłam tam pracę jako szwaczka i kucharka. Wiodło mi się całkiem dobrze. Miałam dach nad głową, jedzenie. Trzymałam się z dala od ludzi, aby nikt nie rozpoznał, że jestem inna. Starałam się pokazywać jak najmniej.
Lata mijały. Jakoś wiodłam swoje życie. Sama, bez przyjaciół, co chwilę zmieniając miejsce zamieszkania i pracę. Momentami było trudno, ale się przyzwyczaiłam.
Nie mogłam jednak długo tego znieść, więc po kolejnej przeprowadzce zostałam zatrudniona jako szwaczka, szyłam piękne suknie. Poznałam tam dziewczynę o imieniu Cathy. Bardzo się polubiłyśmy. Dzięki niej mój świat nabrał trochę kolorów. I wszystko zapowiadało się coraz piękniej, gdy pojawił się on.
Zaczęłam wyczuwać jego obecność. Kątem oka widziałam go po przeciwległej stronie ulicy, wpatrywał się w dom, gdzie mieszkam. Z jednej strony ucieszyłam się, moje serce zaczęło bić tak mocno jak kiedyś, ale z drugiej bałam się. Nie mogłam mu się dać, nie po tym, co mi zrobił. Już wiedziałam, że to jego sprawka, iż się nie starzeję, że to z nim jest coś nie tak i to coś we mnie wstrzyknął.
Nigdy do mnie nie podszedł, nigdy mnie nie zagadnął. Tylko patrzył, obserwował i śledził. Dziwnie się z tym czułam.
- Długo masz zamiar mnie jeszcze ignorować? - jego zimny ton przeszył mnie na skroś, a okute lodem oczy nie zadawały się pałać żadnymi uczuciami prócz zdenerwowaniem i złością.
Najwidoczniej stracił cierpliwość i postanowił, że sam mnie zagadnie. Myślał, że ja to zrobię? Co to, to nie! To on mnie zostawił, nie ja jego!
Na zewnątrz nie zmienił się w ogóle, ale wewnątrz całkowicie. Stracił to ciepło, jakiekolwiek uczucia. A może on ich nigdy nie miał? Może tylko udawał? Trzymał mnie za nadgarstek, mocno wrzynając swoje palce w moją skórę. Nie odpowiedziałam na jego pytanie, po prostu udało mi się oswobodzić rękę i zasadzić mu siarczystego policzka. Nie przejął się tym zbytnio. Przejechał wewnątrz buzi językiem po miejscu, gdzie go uderzyłam.
Zacisnęłam szczękę, odwróciłam się i chciałam odejść, ale niespodziewanie pojawił się przede mną.
- Odejdź ode mnie. Co ci się nagle stało, że chcesz ze mną gadać? Najpierw zostawiasz mnie prawie przed ołtarzem, a teraz zebrało ci się na rozmowy?! Wybacz, ale nie!
- Posłuchaj, musiałem to zrobić. To był test, który zdałaś z najwyższą notą - uśmiechnął się szczeniacko.
- Test? Czy ty sobie ze mnie żartujesz? Jesteś okropny! Odejdź z mojego życia raz na zawsze. Wiem, że nie jesteś zwykłym człowiekiem i dzięki tobie ja też nim już nie jestem, dlatego odejdź i nigdy nie wracaj. Nie chcę cię już znać.
Jednym krokiem chciałam go ominąć, ale złapał mnie za rękę i przyciągnął z powrotem. Tym razem nie dałam rady się wyrwać.
- Chcesz powiedzieć, że nic już do mnie nie czujesz?
- Nic a nic - syknęłam mu z hardą miną.
- To dlaczego wciąż masz mój pierścionek? - zaniemówiłam. Skąd on wie? Przecież mam go na łańcuszki, nie noszę go już na palcu. Uśmiechnął się zawadiacko. - Myślisz, że nie wiem, iż zawsze masz go przy sobie? Co lepsze, nosisz go na sercu.
- To wcale nie prawda! - próbowałam się jeszcze jakoś obronić, ale marnie mi to wychodziło. Miał nade mną sporą przewagę. Zaśmiał się szczerze rozbawiony.
- Tak, to prawda. Mam nad tą sporą przewagę. Próbowałaś okłamać demona. Uwierz mi, że ci się to nie uda. A tak w ogóle to nigdy nie potrafiłaś kłamać - wyszeptał mi do ucha. Przeszły mnie ciarki po całym ciele.
- Nie kocham cię - odpowiedziałam niemalże szeptem, gdyż nie było mnie stać, aby powiedzieć to głośniej. Puścił mnie, a ja wykorzystałam okazję i wyminęłam go.
- Tak samo możesz powiedzieć, że wcale pięć lat temu o mały włos nie popadłaś w paranoję, bo nie mogłaś znaleźć wisiorka z pierścionkiem zaręczynowym. Wciąż nie umiesz kłamać. Ale teraz nie martw się, będę zawsze przy tobie. Czy tego chcesz, czy nie. Wypowiedz moje imię, a zaraz zjawię się przy tobie.
Zniknął. Tak po prostu. Wyparował! Zdałam sobie sprawę, że on chyba naprawdę jest demonem i nie żartował. A co najgorsze, jakoś wcale nie było mi źle z tą myślą. Przyjęłam to... neutralnie. Jednakże pierwsze, co zrobiłam, to poszłam do kościoła. Niewinnie spytałam się o takie rzeczy. Okazało się, że jeżeli nie przyzwę Stanley'a, to nie będzie mógł tutaj przybyć. Tylko kiedy ja go wezwałam? A może tak naprawdę nigdy nie wrócił do siebie? Może zawsze ukrywał się tutaj, na Ziemi?
Ech... Szkoda o tym nawet rozmyślać. Jedyne, co muszę robić, to go nie przyzywać.
Wyjechał trzy dni przed naszym ślubem. Nic nie powiedział, nic nie zrobił. Po prostu zniknął, jak kamień w wodę. Zabrał swoje rzeczy i tle go widziałam. Popadłam w rozpacz. Dziwić się? Jakby czuł się ktoś na moim miejscu? Zostać wystawionym trzy dni przed ślubem. Nie do pomyślenia. Chyba najgorsze, co może przydarzyć się kobiecie, w dodatku taka kompromitacja. Ludzie od razu zaczęli gadać, że tak naprawdę mnie nie kochał, chciał się mną zabawić i takie tam. Ale ja w głębi serca wierzyłam, że to nie prawda i że jeszcze kiedyś go spotkam i będziemy razem.
Żyłam tak przez kolejne dziesięć lat. Do dzisiaj. W poczuciu, że on w każdej chwili może mnie nawiedzić, w głębi serca czułam przy sobie jego obecność. Lecz nie fizyczną, a mentalną... Zwał jak zwał. Po prostu czułam, że nie kłamał, mówiąc, że teraz będzie cały czas przy mnie czy tego chcę, czy też nie. Zawsze mi towarzyszył, patrzył na wszystko, co robię, co mówię. A jednak ja nie miałam tej przyjemności i nie mogłam popatrzeć sobie na niego.
- Hej, Terra, idziesz? - z zamyślenia wyrwała mnie Cathy.
Wzdrygnęłam się na dźwięk swojego imienia. Uwielbiałam, jak Cathy tak mnie nazywała. Jej głos był takie miękki i delikatny. W jej ustach wszystko brzmiało tak kojąco. Kochałam ją jak własną siostrę.
Uśmiechnęłam się szeroko, spakowałam i razem poszłyśmy do domu. Dużo spędzamy razem czasu. Często jem obiad z jej rodziną. No właśnie - rodziną. Podczas tych dziesięciu lat Cathy zdążyła wyjść za mąż i urodzić dwójkę słodkich dzieciaczków. Często pyta się mnie, czemu ja w ogóle nie chodzę na randki, a wtedy po prostu nie wiem, co powiedzieć. Przecież nie przyznam, że mam narzeczonego.
W jej domu jak zwykle panował przyjemny gwar. Dzieci latały po całym domu i bawiły się w łapanego, a ja z Cathy robiłyśmy obiad. Przyszedł jej mąż, a wtedy wszyscy usiedliśmy przy wspólnym stole. Długo rozmawialiśmy. Około godziny piątej poszłam do domu, w którym nie było tak wesoło. Często wyobrażałam sobie moje dzieci latające po domu, uśmiechnięte buzieczki i ja w środku tego szaleństwa. Tylko gdzie w tym wszystkim jest mąż? No właśnie. To pytanie mogłabym zadawać sobie co chwilę. Tylko nie tyczyłoby się męża, a narzeczonego.
Usiadłam w salonie. Dosłownie padłam na sofę i chwilę tak leżałam, dopóki nie włączyłam radia. Spokojna muzyka została zastąpiona nagłym komunikatem dotyczącym rozprzestrzeniającej się choroby zakaźnej. Zamroziło mnie, gdy usłyszałam, że objęła ona już miejscowość znajdującą się dziesięć mil stąd. Zanim się obejrzymy, a dotrze ona i tutaj. Mi nic nie groziło, ale innym owszem i to śmierć. Zanim skończył się komunikat, do drzwi zaczął się ktoś dobijać. Podeszłam i otworzyłam. W progu ukazała się zdyszana, całe czerwona Cathy. Wpuściłam ją do środka.
- Szybko, pomogę ci się pakować i wyjeżdżamy stąd. Zabierzemy cię.
Podbiegła do szafy, wyciągnęła moją torbę i zaczęła wkładać do niej każdą napotkaną koszulkę i spódnicę. Wzięłam głęboki wdech. Sięgnęłam do sofy i wyciągnęłam z niej kolejne dwie torby.
Po spakowaniu wszystkiego, co tylko się dało, zamknęłam dom i wsiadłam do samochodu rodziny Cathy. Pojechaliśmy z piskiem opon. Patrzyłam, co dzieje się dookoła mnie. Wszystko jakby spowolniło. Obok mnie siedziały przerażone dzieci. Mała Anastazja mocno trzymała swoją szmacianą laleczkę, a jej brat opatulił się rękoma i ślepo patrzył się przed siebie. Cathy patrzyła zaniepokojona na męża, a on odwzajemniał jej spojrzenie smutnymi oczami.
Wyjechaliśmy z miasta. Z jednej strony czułam ulgę, zaś z drugiej niepokój. Wkoło panowała naprawdę gęsta mgła, a my mknęliśmy do ledwo widocznej ulicy.
- Franciszku, zwolnij - położyłam my rękę na ramieniu.
- Im szybciej się oddalimy, tym szybciej będziemy bezpieczni - odpowiedział tylko.
- Mam złe przeczucia, proszę cię - nie dawałam za wygraną.
- A ty co?! Czarownicą jesteś, że masz mieć przeczucia?! - krzyknął na mnie.
Natychmiast zabrałam rękę i spojrzałam na Cathy, która zwiesiła wzrok. Zawsze ulegała mężowi, temu nie mogłam zaprzeczyć, lecz istnieje granica między lojalnością a zdrowym rozsądkiem.
Anastazja zaczęła kaszleć. Spojrzała na nią. Była cała blada, a jej źrenice zakrwawione. Podobnie zaczynał wyglądać Charles.
- Cathy! Z nimi jest coś nie tak! - przestraszyłam się i to nie na żarty. Matka zareagowała natychmiast. Odwróciła się gwałtownie do tyłu, aby przyjrzeć się dzieciom. To samo zrobił Franciszek. I to był błąd.
Nie pamiętam, co dokładnie się wydarzyło. Przebłyski świadomości pozwoliły zapamiętać tylko niektóre sceny, na podstawie których mogę ułożyć całe wydarzenie. Pierwsze co było, to oślepiające reflektory z naprzeciwka, potem pisk opon, gwałtowny skręt, trzask i ciemność.
Tylko na chwilę straciłam przytomność. Cudem wygramoliłam się spod auta. Wszyscy leżeli bez ruchu. Rozpłakałam się, wyszłam na jezdnię i zaczęłam krzyczeć o pomoc. Nikt nie odpowiedział.
Potem samochód zaczął się dymić. Wpadłam w panikę, złapałam się za głowę i dosłownie padłam na kolana. Jedyna nadzieja została w nim.
- Stanley, proszę, pomóż im. Błagam cię! - ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Muszę przyznać, spodziewałam się, że zaraz doświadczę cudu, że Stanley coś z tym zrobi, pomoże im. Jakże się myliłam.
- Dla nich nie ma już ratunku - pozbawiony jakichkolwiek emocji głos odpowiedział na moje błaganie. Usłyszałam go tuż obok siebie. Spojrzałam na niego zapłakanymi oczami, a on tylko stał i ślepo patrzył, jak samochód coraz bardziej się dymi.
- Proszę... To jedyne, o co cię proszę. Zrób to ten jeden raz - próbowałam. A co miałam zrobić? Bezczynnie czekać i patrzeć jak on, aż wybuchnie wszystko, co kochałam?
- Nie mogę ci pomóc. To wbrew zasadom - odpowiedział spokojnie.
- Jesteś demonem! Łamanie zasad masz we krwi! Co ci szkodzi?!- wstałam jak oparzona.
- Są zasady, których nawet my nie możemy złamać, a w szczególności ja! - spojrzał na mnie rozzłoszczony.
Już miałam zacząć wyzywać go, gdy wtem zapalił się samochód. Przerażona spojrzałam na ogień, który jakby mnie zaczarował. Ogromny ogień niosący ze sobą śmierć czterech, najdroższych mi osób. Poruszyłam się dopiero wtedy, gdy wszystko wybuchło. Ciepło dotknęła mnie aż za dobrze, patrzyło z każdej strony. Krzyknęłam i rzuciłam się w tamtą stronę w nadziei, że może jednak ktoś przeżył.
Zrobiłam zaledwie dwa kroki do przodu. Stanley był jednak szybszy i złapał mnie umożliwiając dalszy bieg. Próbowałam się wyrwać z jego objęć, ale jego potężne mięśnie skutecznie mi to uniemożliwiały.
- Zabiorę cię stąd - wyszeptał mi do ucha miękko. Zadziałało to na mniej jak kubeł zimnej wody. Natychmiast się uspokoiłam i odepchnęłam go od siebie stanowczym ruchem.
- Nigdzie z tobą nie idę! Prosiłam cię o jedną rzecz, a teraz idź precz! - sama w swoim głosie słyszałam wielką pewność i determinację. Jedna rzecz. Tylko jedna. A o jedną za dużo.
Twarz mężczyzny szybko zmieniła się ze spokojnego w czystą złość.
- Ludzkie kobiety są takie żałosne! Przywiązałaś się do nich, mimo tego, że wiedziałaś, iż prędzej czy później zobaczysz ich śmierć! Sama sobie zaszkodziłaś! A teraz masz pretensje do mnie!
- To dlaczego robisz wszystko, aby uprzykrzyć mi życie?! - naskoczyłam na niego. Nie miałam zamiaru zostawać na niego bierna. Jeżeli chce walczyć, to proszę bardzo, z wielką przyjemnością!
- Nie chcę ci uprzykrzać życia! - krzyknął, a potem wziął głęboki wdech i uspokoił się. Ja także.
- Co? - spytałam już spokojnie.
- Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, ale niestety to opuszczenie było konieczne. Musiałem sprawdzić, czy naprawdę jesteś mi wierna. W końcu masz być ze mną do końca świata, a te kilka lat rozłąki utwierdziły mnie w tym, że nadajesz się idealnie.
- A czy ja zgodziłam się być z tobą do końca świata?! - byłam coraz bardziej rozzłoszczona. Wstąpiły we mnie nowe siły do kłótni.
- Byłaś gotowa wypowiedzieć słowa „aż do śmierci", która nigdy nie nadejdzie, więc tak - zgodziłaś się być ze mną aż końca świata i jeszcze dłużej - warknął rozgniewany.
- Jesteś niemożliwy - nic innego nie padło mi do głowy, byłam na niego zła i jeszcze ogarną mnie smutek dotyczący śmierci najbliższych. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. O niczym innym teraz nie marzyłam, jak o spokojnym miejscu, gdzie będę mogła się wypłakać.
Jednak on musiał zrujnować moje plany. Zapał mnie za nadgarstek i wpatrywał się we mnie wrogo.
- A ty dokąd?
- Tam, gdzie ciebie nie będzie - syknęłam mu prosto w oczy i wyrwałam się z uścisku.
- Nic z tego, idziesz ze mną - oznajmił rozkazująco, jakbym była jego własnością.
- Bo co?!
- Bo ja ci tak każę! - chwycił mnie za ramiona i przybił plecami do najbliższego pnia drzewa. Chciałam się wyrwać, ale jako ręce były za silne. Spojrzałam mu w oczy dysząc z wysiłku.
Nie były już takie zimne, wręcz przeciwnie, jego spojrzenie złagodniało, lód roztopił się jak mała kosteczka lodu w soku. Teraz jego spojrzenie było takie kojące i uspokajało moje nerwy. Wiedziałam, że nie powinnam dać się nabrać na takie numery, ale nie dałam rady. Chwyciłam go za koszulę i przyciągnęłam do siebie bliżej. Na początku był zdziwiony, lecz szybko otoczył mnie swoimi ramionami i wtulił się w moje włosy, zaciągając się ich zapachem. Rozpłakałam się i nie mogłam przestać.
- Zamknij oczy - wyszeptał mi do ucha, a ja spojrzałam na niego popuchniętymi od płaczu oczami. Uśmiechnął się delikatnie. To mi wystarczyło, aby spełnić jego rozkaz. Jednak nie byłam zadowolona z rezultatu. Nie chciałam tego, a jednak się wpakowałam.
Teleportował mnie do swojego „domu", a dokładnie podziemi. Mieszkał w wielkim zamku, który zbudowany był w stylu gotyckim. Żadnych ozdób, żadnych jaskrawych kolorów. Można powiedzieć, iż tak naprawdę to jakaś warownia, straszny zamek lub coś jeszcze groźniejszego. Wszędzie było mnóstwo komnat, gdzie każda była urządzona w podobnym stylu.
Oczywiście od razu urządziłam Stanley'owi awanturę oto, że mnie tu zabrał, a jego usprawiedliwieniem było to, że za niedługo ma się zacząć druga wojna światowa i woli mieć mnie przy sobie na ten czas. Zrobiło mi się ciepło na sercu. To on w ogóle potrafi być taki... kochany? Wierzyłam w to, ale mój twardy charakter nie pozwolił mi ani chwili delektować się tym przyjemnym uczuciem.
- A co mnie to obchodzi! Czy ja prosiłam, abyś mnie tu zabierał! - krzyknęłam na niego, a w jego oczach pomału gościła coraz większa złość.
- Tak się składa, że jestem twoim mężem, a moim obowiązkiem jest troszczyć się o twoje bezpieczeństwo!
- Narzeczonym, mój drogi, narzeczonym. Nie myl pojęć, bo ja nigdy nie zostanę twoją żoną, nigdy się na to nie zgodzę! A teraz proszę mnie przenieść z powrotem na górę!- Stanley nagle uspokoił się. Uśmiechnął się cwaniacko, co raczej nie wróżyło niczego dobrego.
- Spróbuj znaleźć wyjście - zaśmiał się, po czym zniknął.
Zaczęłam się drzeć na całe gardło, ale nikt ani nic mi nie odpowiedziało. Co za podstępna świnia! Wyszłam z pomieszczenia i zaczęłam pomału przeszukiwać każdy zakamarek tego piekielnego budynku. Wtykałam nos w każdą szczelinę i otwierałam każde napotkane drzwi. Bez skutku. Po pewnym czasie wreszcie napotkałam jakąś żywą istotę, którą okazał się być demonem w wersji mini, gdyż sięgał mi zaledwie do brzucha. Oczywiście spytałam się go o wyjście stąd, ale on powiedział mi tylko, że pan zabronił mu pokazywać i ma mnie zaprowadzić do pokoju. Rozgniewana zgodziłam się, gdyż byłam już padnięta. Dostała mi się całkiem wygodna komnata, porządnie oświetlona, z wielkim łożem i łazienką. W szafie był multum pięknych sukni, ale i tak najbardziej uderzyło mnie to, że nie było tam okna.
I tak oto spędziłam w podziemiach, z dala od jakiekolwiek świata zewnętrznego, prawie dziesięć lat. Przez ten czas widziałam Stanley'a zaledwie trzy razy, ale to i tak z daleka, bo zaraz gdzieś znikał. Zaczynałam mieć już dość. Byłam samotna, pomału zaczynałam popadać w paranoję. Jedynie kogo tu spotykałam, to jakieś demony, które nie chciały ze mną rozmawiać, gdyż bały się reakcji ich pana. Od razu zorientowałam się, kto jest ich panem i jakoś nie cieszyłam się z tego powodu.
Jak zwykle stałam przy oknie, które udało mi się w końcu znaleźć, i ślepo wpatrywałam się w szarą dal. Tutaj nigdy nie było słońca, które tak bardzo mi brakowało, że aż chciało mi się płakać. Mimo to próbowałam być twarda. Nie chciałam, aby wyszło na jego. Nagle usłyszałam czyjeś kroki. Obejrzałam się za siebie i ujrzałam jego, jak rozmawia z jakimś demonem. Na sam jego widok serce dziwnie mi drgnęło. Nie chciałam tym razem zmarnować okazji, nie wiadomo, kiedy pojawi się następna. Pobiegłam w jego stronę. Spojrzał na mnie tym obojętnym wzrokiem, z którego nic nie potrafiłam wyczytać.
Zatrzymałam się tuż przed nim. Demonek zniknął na mój widok, a ja lekko dyszałam z biegu. Przez chwilę tak staliśmy, bo nie wiedziałam, jak mam zacząć. Nie potrafiłam z nim rozmawiać. Nie miałam zielonego pojęcia, jaki on jest teraz. Znaczy się wiem, że jest bezdusznym demonem i nie toleruje sprzeciwów, ale poza tym nic o nim nie wiem i to właśnie najbardziej mnie zdenerwowało.
- Jeżeli nie masz mi nic do powiedzenia, to nie zawracaj mi głowy - rzucił obojętnie i odwrócił się.
Zatkały mnie te słowa. Jednakże w porę się opamiętałam i chwyciłam go za rękaw koszuli.
- Nie! - odwrócił się i spojrzał na mnie, tym razem już lekko podenerwowany, co zadziałało na mnie jak kubeł zimnej wody, od razy wiedziałam, co chcę powiedzieć. - Wypuść mnie stąd.
- Nie znalazłaś wyjścia - odpowiedział zimno.
Nie wytrzymałam. Łzy naleciały mi do oczu, upadłam przed nim na kolana. W normalnej sytuacji w życiu bym tego nie zrobiła, ale teraz byłam naprawdę zdesperowana. Klęcząc, prawie opierając się o jego nogi płakałam jak małe dziecko.
- Błagam, wypuść mnie stąd. Ja dłużej tutaj nie wytrzymam. Proszę - mówiłam i płakałam. Nie wiedziałam, jaka była jego mina i reakcja na to wszystko, ale miałam to serdecznie gdzieś. W tej chwili chciałam się tylko stąd wydostać.
- Nie płacz już - jego głos wciąż był zimny, ale poczułam w nim lekką miękkość, która do mnie przemówiła i przez to uspokoiłam się trochę.
Kucnął przy mnie i zaczął głaskać po policzku. Spojrzałam na niego, choć przez łzy miałam zamazany obraz. Nie wiedziała, jaką ma teraz twarz, czy jest na mnie zły, a może zniecierpliwiony.
- Nie poradzisz sobie teraz na ziemi. Świat się zmienił. Technologia gwałtownie podskoczyła na taki poziom, że sobie nie poradzisz.
- Dam radę! Tylko błagam cię, wypuść mnie stąd. Ja potrzebuję z kimś porozmawiać, świeżego powietrza. Inaczej zwariuję.
- Przecież masz mnie i demony - słyszałam w jego głosie coraz większe zniecierpliwienie, co nie wróżyło nic dobrego.
- Ty?! Ani razu do mnie nie przyszedłeś! Nawet nie spytałeś się, jak się czuję, czy mi jest tutaj dobrze! A te twoje demony tak się ciebie boją, że nie chcą nawet na mnie patrzeć! - naskoczyłam na niego.
Co ja poradzę, że z natury jestem wybuchowa? Chyba Stanley wybrał sobie nie tą kobietę.
Spojrzał na mnie groźnie i wyprostował się. Teraz tylko ja klęczałam, ale nie miałam zamiaru podnosić głowy i spojrzeć mu w oczy. Hardo patrzyłam przed siebie, nie w dół. Odwróciłam głowę, a on tylko warknął pod nosem.
Chwilę później odwrócił się. Poczułam tylko lekki powiew wietrzyka, a gdy chciałam już iść mu wygarnąć wszystko jeszcze raz, wtedy poczułam na plecach przyjemne ciepło. Zrobiło się jaśniej i już nie byłam w tych zimnych murach zamku. Byłam na łące. Jakiejś łące w lesie. No oczywiście, musiał wysłać mnie do lasu i tym samym podkreślić, że nie dam sobie rady! Jeżeli tak, to grubo się myli, bo ja nie mam zamiaru tak łatwo się poddać. Przystosuję się do tego klimatu, chociażby nie wiem co i ani razu go nie wezwę.
Teraz jest w tym swoim piekle, więc jeżeli nie wezwę go po imieniu, to nie będzie miał jak pojawić się na ziemi. I dobrze mu tak! Już nigdy więcej mnie nie zobaczy, bo od dziś słowo „Stanley" znajduje się w moim słowniku zakazanych słów!
Jak powiedziałam, tak zrobiłam. Było mi ciężko przystosować się do nowych warunków, ale wreszcie zaczęłam to wszystko łapać. Wielkim szokiem było dla mnie to, że w niektórych krajach kobiety dostały równouprawnienie co mężczyźni. Dzięki temu poszłam na studia i dowiedziałam się wielu przydatnych rzeczy. Byłam teraz o wiele mądrzejsza i z wielką chęcią uczyłam się. Wynajęłam sobie mieszkanie, dorabiałam jako krawcowa, ale tak naprawdę pracowałam w sklepie, co nawet dobrze mi szło. Lubiłam matematykę, więc nie miałam z tym większych problemów.
Wracałam do domu uśmiechnięta od ucha do ucha. Dostałam dzisiaj wypłatę, więc jak miałam nie być w dobrym humorze? Ponadto kupiłam kilka smakołyków i już miałam w głowie wizję przepysznej kolacji. Już nawet czułam ten zapach.
Nucąc pod nosem usłyszaną w radiu piosenkę, otworzyłam drzwi. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi i zaświeciłam światło, a wszystko runęło na podłogę. Krzyknęłam. Naprzeciw mnie, w salonie na fotelu siedział Stanley. Uśmiechał się szatańsko. Niby jak on się tam znalazł?!
- J... Jak ty się tutaj znalazłeś? - spytałam, jąkając się. Stałam oparta o drzwi i dosłownie nic nie mogłam zrobić. Chciałam otworzyć drzwi, ale dziwnym trafem były zamknięte.
Stanley pomału wstał z fotela, podszedł do korytarza i oparł się o ścianę. Zaplótł ręce na klacie i wpatrywał mi się z rozbawieniem w oczach.
- Nie mogę odwiedzić mojej własnej żony? - spytał.
- Narzeczonej! - poprawiłam go. - A poza tym przecież cię nie przyzywałam! Nie miałeś prawa pojawić się na Ziemi!
Uśmiech z jego twarzy pomału zaczął znikać i zastąpiła go czysta obojętność. Nie wróżyło to nic dobrego.
- Powiedzmy, że znalazłem pewien sposób, aby częściej cię odwiedzać. Nawet jeżeli tego nie chcesz - mówił poważnie, a po moich plecach przeszedł ziemny dreszcz.
Przełknęłam głośno ślinę, ale ostatecznie co miałam zrobić? Nic. Nie pozbędę się go, nawet gdybym bardzo chciała. Podniosłam z ziemi torbę z zakupami i mijając go skierowałam się do kuchni.
- Masz zamiar zostać na kolacji? - spytałam cicho, ale na tyle głośno, by mnie usłyszał.
Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, dlatego po prostu poszłam do kuchni i zaczęłam robić kolację.
Okazało się, że szanowny Stanley postanowił sobie zostać u mnie na dłużej, więc spał w salonie na kanapie. W ogóle zdziwiłam się, że je normalne rzeczy jak my i że musi spać. Gdy się go oto spytałam, to wyśmiał mnie i sobie poszedł.
Rano wyszłam do pracy. Stanley spał w najlepsze, ale zrobiłam mu śniadanie i zostawiłam na stole z informującą karteczką.
Dzień minął mi dość szybko i przyjemnie. Odwiedziła mnie w pracy koleżanka, więc przez półgodziny paplałyśmy w najlepsze i byłam bardzo zadowolona.
Gdy wychodziłam przez zaplecze, zamarłam. Stał tam Stanley, oparty o ścianę z rękami wciśniętymi w kieszenie. Uśmiechał się zawadiacko do kobiety, która stała tuż przed nim. Była ubrana w króciutką spódniczkę, do tego top ledwo ogarniający jej ogromny biust. Na twarzy miała masę makijażu, ale musiałam przyznać, że była ładna i potrafiła się malować. Zaledwie kilka centymetrów dzieliło ją od ust Stanley'a, nie wspominając, że z zadowoleniem ocierała swój biust o jego tors.
Nie wiedzieć czemu, zawrzało we mnie. Przyspieszonym krokiem podeszłam do nich i odepchnęłam kobietę. Jednak coś było nie tak. Ona wzbiła się w powietrze i odleciała kilka metrów dalej. Upadła na ziemię nieprzytomna.
Spojrzałam oniemiała na swoje ręce. Przecież nigdy nie byłam silna, wręcz przeciwnie, byłam klasycznym przykładem kobiety, która nie potrafiła dużo udźwignąć.
- A już myślałem, że nie będziesz miała tych mocy - usłyszałam obojętny głos Stanley'a. Odwróciłam się w jego stronę.
- Ty o tym wiedziałeś?
- Oczywiście, że tak. Myślałaś, że przejęłaś po mnie tylko wieczną młodość i nieśmiertelność? Wprawdzie twoje moce dość późno się ukazały, ale będę musiał cię nauczyć, jak się nimi posługiwać. Inaczej rozwalisz wszystko i wszystkich, którzy stanął ci na drodze- ręką wskazał tą kobietę, która leżała na ziemi. - Chodź, zabiorę cię w miejsce, gdzie będziemy mogli spokojnie poćwiczyć. Trening nie potrwa długo.
Po wzięciu głębokiego wdechu, podałam mu rękę, którą złapał. Tylko mrugnęłam, a znaleźliśmy się na jakieś plaży. Wkoło były same kamienie, plaża i woda. Puścił mnie i stanął obok.
- Tu będzie dobre miejsce. Twoje zadanie polega na uspokojeniu się. Emocje to pierwszy krok do stracenia kontroli, więc weź głęboki wdech i rozluźnij się - zrobiłam jak mi kazał. Czułam się naprawdę odprężona, dlatego spojrzałam na niego i lekko się uśmiechnęłam. -Teraz zamknij oczy i skup się na mocy, która w tobie siedzi. Musisz ją poczuć całą sobą i sprawić, aby była ci posłuszna.
- Ale jak?
- Po prostu wyobraź sobie, że to twoja... trzecia ręka i że masz nad nią całkowitą kontrolę.
- I co teraz?
- Sprawdzimy czy sobie poradziłaś. Śmiało, strzel we mnie... kulą ognia - rozpostarł ręce dla zachęty.
- Chyba żartujesz, nie będę w ciebie niczym strzelać!
- A jakoś aby uderzyć tamtą kobietę to nie miałaś skrępowania. W ogóle nie wiemy czy nawet żyje - uśmiechnął się szczeniacko, co było złym znakiem. - Przyznaj się, że jesteś o mnie zazdrosna.
- Nie jestem! - krzyknęłam rozzłoszczona i rzuciłam w niego kulą ognia.
W jednej chwili się przeraziłam, bo uderzyłam go znienacka i mógł tego jakoś nie obronić, ale on nawet nie potrzebował ruszyć ręką, aby utworzyć barierę ochronną. Czyli wyszło na to, że nadal byłam na niego zła.
- Oj, nie gniewaj się. Przecież to bardzo dobrze, znaczy że ci na mnie zależy - miałam ochotę zetrzeć mu ten uśmiech z buzi.
- Debil - syknęłam i odwróciłam się.
Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie byliśmy, ale po prostu musiałam od niego pójść, bo bym nie wytrzymała.
Jednakże niedane było mi długo cieszyć się tą wspaniałą samotnością, bo zaraz mnie dogonił i razem szliśmy w ciszy.
Czy kiedyś pozbędę się tego debila?!
- Nigdy.
Przewróciłam oczami, jeszcze tego trzeba mi było. Teraz dopiero rozejrzałam się i spostrzegłam, że znajdujemy się na publicznej plaży. Wszędzie było mnóstwo ludzi. Dorośli opalali się lub jedli coś na kocach, a dzieci radośnie bawiły się na piasku i w wodzie.
No właśnie, dzieci.
Ciekawe czy będę mogła mieć jakieś z człowiekiem?
- Hej, hola, hola! Nie zgadzam się! Nigdy! - zaprotestował gwałtownie mężczyzna obok mnie.
- Bo co? To moje życie i mogę z nim robić, co chcę, a ja chcę mieć dziecko!
- A co mnie obchodzi, co ty chcesz?! Nie będziesz mnie zdradzać z żadnym pierwszym lepszym, tylko po to, abyś spełniła swoją zachciankę - na jego twarzy wyraźnie było widać już gniew, ale ja nie miałam zamiaru pozostawać bierna.
- Oo... No proszę, znalazł się pan i władca, co chce rządzić moim życiem. Jeszcze nie jesteśmy małżeństwem, żebyś miał mną sterować chociaż w najmniejszym stopniu i jeżeli będę chciała się z kimś przespać, to nie będzie to zdrada, bo tak naprawdę nic nas nie łączy! I w ogóle przestań czytać w moich myślach! - wyrzuciłam z siebie wszystko, co leżało mi na sercu. Byłam zła jak osa i nie miałam zamiaru ustąpić.
Zanim Stanley zdążył coś odpowiedzieć, spojrzałam za niego, centralnie w stronę morza. Nadchodziła potężna fala, która z metra na metr stawała się coraz większa. Ludzie zaczęli krzyczeć, a ja oniemiała wpatrywałam się w to wszystko. Odwrócił się i przeklną.
- Widzisz, co zrobiłaś, głupia? Dałaś się ponieść emocjom i masz teraz tego skutki. Teraz być może będziesz miała na sumieniu kilka duszyczek.
Nie było mi dane odpowiedzieć, czy nawet pomyśleć, bo Stanley złapał mnie za rękę i znaleźliśmy się w moim domu. Od razu usiadłam na kanapie i rozpłakałam się.
- To już nawet nie można mi mówić o dzieciach? - spytałam, wciąż płacząc.
- Podchodzisz do tego za bardzo emocjonalnie. Już załapałaś jak zapanować nad mocą, ale masz problem z emocjami.
- Ja chcę mieć po prostu dziecko - wyszlochałam, dalej drążąc temat.
- Ale nie z jakimś obcym mężczyzną - odpowiedział chłodno, co w ogóle mnie nie pocieszyło.
- Więc co mam zrobić?! Ty mi dasz dziecko? Nie chcę jakiegoś z przytułku! Chcę mieć moje. Tylko i wyłącznie moje.
Stanley obszedł mój fotel i stanął z tyłu, najprawdopodobniej przy oknie. Niech tylko spróbuje zmienić temat, to go zabiję!
- Nie mogę ci dać twojego dziecka. To nie możliwe - usłyszałam jego głos z tyłu, a potem poczułam jego oddech na mojej szyi. - Ale mogę ci dać nasze dziecko. Wystarczy tylko, że powiesz „tak".
- Nie! - zerwałam się z fotela, jak oparzona. Tak właściwie to czułam się jak oparzona, bo byłam cała czerwona!
Stanley uśmiechał się zadziornie, pokazując równe, białe zęby. Oczywiście, najlepiej jest się ze mnie ponabijać. Odwróciłam się na pięcie i zniknęłam w sypialni. Dlaczego serce zaczęło mi bić jak szalone? Dlaczego nie mogę się uspokoić?
- Terra? Wychodzę. Wrócę na kolację.
Wyszłam z sypialni, aby upewnić się, że go nie ma. I dobrze, poszedł sobie i nie będzie go przez całe po południe. Przynajmniej będę mogła nacieszyć się swoją chwilą ciszy i spokoju.
Poszłam do sklepu, gdzie kupiłam popcorn, a także kilka rzeczy na kolację, bo pewnie nic nie zje i wróci głodny. A w ogóle czy on czuje głód?
Wróciłam do domu i od razu zrobiłam talerz kanapek, które zakryła drugim talerzem, aby nie wyschły. Sama zaś zrobiłam sobie przepyszny popcorn i usiadłam na kanapie w salonie, wzięłam do ręki gazetę i zaczęłam czytać. Dawno nie miałam chwili takiego odprężenia, więc z wielką chęcią sobie odpłynęłam.
Zanim się zorientowałam, zaczął ogarniać mnie sen. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Wprawdzie było mi nie wygodnie, ale mojemu organizmowi w ogóle to nie przeszkadzało. Po pewnym czasie poczułam, jakbym leciała i spadła na miły puszek, zrobiło mi się ciepło i byłam bardzo zadowolona.
Obudziłam się następnego dnia. Słońce oślepiało mnie przez krótką chwilę, gdy poczułam przyjemny zapach dochodzący zza drzwi. Wstałam i udałam się do kuchni, gdzie był Stanley i smażył jajecznicę. Zaburczało mi w żołądku, ale zamiast usiąść przy stole i poczekać na jedzenie, podeszłam do niego i dyskretnie spróbowałam zobaczyć, co takiego tam dodał. Widziałam, jak uśmiechnął się, po czym odwrócił głowę i pocałował mnie w policzek. Natychmiast odskoczyłam zdziwiona, a ten debil wciąż uśmiechał się zadziornie.
Zaczerwieniona usiadłam plecami do niego i spokojnie czekałam aż poda mi talerz z jedzeniem. Jajecznica na maśle pięknie pachniała i od razu wchłonęłam całą.
- Cieszę się, że ci smakuje - powiedział i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że swojego nawet nie tkną, ale cały czas patrzył się na mnie.
Strzeliłam buraka, po czym uspokoiłam się nieco i zaczęłam spokojnie jeść.
- Tak, jest bardzo dobre - powiedziałam powoli.
Stanley wstał od stołu, mimo że niczego nie zjadł, obszedł stół dookoła i stanął za mną. Położył mi ręce na ramionach i zaczął delikatnie masować. Automatycznie spięłam wszystkie mięśnie, nie miałam pojęcia, co takiego wykombinuje.
Pod jego rękami zaczęło mi się robić gorąco, głęboko westchnęłam, aby odgonić nieprzyjemne myśli.
- Przestań, proszę - wyszeptałam, gdyż czułam, że dłużej bym nie wytrzymała pod dotykiem jego przyjemnych rąk. Stanley wreszcie odsunął się. Nie chciałam na niego patrzeć, ale nawet będąc odwróconą, czułam jego złość.
- Jesteś głupia - powiedział.
Nie wytrzymałam dłużej, wstałam jak oparzona.
- Ja jestem głupia? To ty jesteś nieczuły i sadystyczny! Mógłbyś zacząć okazywać trochę uczuć, a nie wiecznie być ponury i zły! Zachowujesz się jak jakiś... psychopata!
- Ach tak? Jak psychopata? Wybacz, że nowy władca świata demonów nie jesteś zbyt czuły. Więc żegnam cię - wyszedł.
Wziął kurtę, założył buty i po prostu wyszedł. Potrzebowałam chwili na ochłonięcie i przemyślenie tego, co zrobiłam. I nagle zdałam sobie sprawę, że przecież on chciał dobrze, a ja głupia wpadłam w szał. W ogóle władca ich świata? Może to dlatego tak co chwilę znikał na kilka lat? Ubrałam buty i pobiegłam za nim. Było wcześnie, więc jeszcze nie było zbyt wielu ludzi na ulicy. Bez problemu rozpoznałam jego sylwetkę w złości zmierzający wzdłuż głównej.
Ruszyłam biegiem i dogoniłam go w momencie, gdy znalazł się już w jakiejś bocznej, ciemnej uliczce.
- Stanley, przepraszam cię, proszę wróć - chciałam go zatrzymać, ale on uparcie szedł dalej na przód. - No proszę cię, nie bądź na mnie zły, nie mam zielonego pojęcia, co we mnie wstąpiło - nawet na mnie nie spojrzał.
- Stanley! - krzyknęłam i stanęłam mu na drodze, zmierzył mnie zimnym wzrokiem.
- Wybacz, ale jestem zbyt zimnym skurwysynem, aby być z tobą - ominął mnie i poszedł dalej.
Zatkało mnie. Przez chwilę stałam jak wryta. Nie zdawałam sobie sprawy, że on tak to odebrał.
Odwróciłam się w jego stronę, widziałam jak się zatrzymuje, rozpościera czarne skrzydła i szykuje się do odlotu. W moich oczach pojawiły się łzy, nie miałam pojęcia, co jeszcze mogę zrobić.
- Stan - wyszeptałam łamiącym się głosem.
Drgnął, odwrócił delikatnie głowę w moją stronę, ale ostatecznie odleciał daleko. Padłam na kolana i zaczęłam płakać. Pamiętam, jak kiedyś go tak nazywałam. Mówiłam tak tylko wtedy, gdy chciałam powiedzieć, że go kocham.
Wróciłam do domu i zaczęłam szykować się do pracy. Jakoś dzień mi zleciał, ale wszyscy widzieli, że coś się stało i każdy pytał mnie jak się czuję. Odpowiadałam, że pokłóciłam się z chłopakiem, ale wszyscy tylko mówili mi, że jakoś się ułoży. Jakoś w to wątpiłam.
Po powrocie nie czekałam ani chwili i teleportowałam się do jego zamku. Pytałam tam różne demony, czy widzieli swojego pana, ale każdy mi odpowiadał, że jeszcze nie wrócił z ziemi. Na górze zaś nie był w stanie go wyczuć. Jakoś zawsze w podświadomości wiedziałam, gdzie jest, ale teraz nic nie czułam. Od razu zrobiło mi się smutno i tak samotnie. Po co ja to mówiłam?! Mogłam się ugryźć w język i wszystko byłoby po staremu.
Rozpłakałam się i co chwilę szeptałam różnego rodzaju przeprosiny. Miałam głęboką nadzieję, że może mnie jednak słyszy.
Zapłakana i z potwornym bólem głowy zasnęłam. Obudziłam się lekko otumaniona. Szybko się ubrałam i wybiegłam z domu. Nie było jeszcze dobrze świtu, a ja biegłam gdzieś przed siebie. Potrzebowałam tego, miałam ochotę odciąć się od wszelkich ludzi i cywilizacji, wykrzyczeć się gdzieś w pola.
Z tego wszystkiego wybiegłam poza miasto i znalazłam się na jakiś polach. Dopiero tam się uspokoiłam i mogłam spokojnie odetchnąć. Upadłam na kolana i zaczęłam patrzeć, jak wschodzi słońce. Wyglądało to pięknie, ale nagle wszystkie kolory straciły barwę, wszystko stało się jakieś szare i smutne. Po prostu nie wiedziałam, co się ze mną dzieje.
- Stan, proszę cię, wróć do mnie. Chcę zostać twoją żoną, chcę mieć z tobą dzieci. Proszę, kocham cię.
- Jesteś żałosna - spojrzałam w górę.
Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to czarne, ogromne skrzydła, a dopiero potem z tego wszystkiego rozpoznałam twarz. Nic nie odpowiadając, wstałam, chwyciłam jego twarz w dłonie i pocałowałam.
Udało mi się zauważyć na jego twarzy oszołomienie. Mimo to szybko odnalazł się w sytuacji i odwzajemnił pocałunek, przyciągając mnie bliżej do siebie.
- Przepraszam - wyszeptałam, opierając głowę o jego czoło.
- Pamiętaj, nigdy nie przepraszaj demona, tak nie zyskasz jego szacunku - spojrzałam mu w oczy i uśmiechnęłam się lekko.
- Ale ty nie jesteś demonem, tylko moim przyszłym mężem - jeszcze raz go pocałowałam i uśmiechnęłam się promiennie, odwzajemnił i jedno, i drugie.
Przeciągnęłam się, ziewając. Deczko bolały mnie mięśnie, ale jakoś nie narzekałam, dało się to zdzierżyć. Zastanawiam się tylko czy to po wczorajszym bieganiu przez całe miasto. Jakoś nigdy nie biegałam, a tu nagle przebiegłam ze cztery mile.
- Kładź się, przeszkadzasz mi - Stanley przyciągnął mnie do siebie, położył na swojej gołej klatce piersiowej i ponownie zasnął. Ja razem z nim.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top