Rozdział 23.
Rozdział 23. "Ufać można było tylko rodzinie."
Liczba słów: 3767
Ze względu na... problemy osobiste, nie byłam w stanie opublikować rozdziału o północy zgodnie z zamierzeniem. Jednak jako że były one związane ze mną, a nie problemami technicznymi jak w zeszłym tygodniu, jutro (około południa) wstawię nadprogramowy 24 rozdział, żeby jakoś Wam to wynagrodzić.
Najmocniej przepraszam i zapraszam do czytania!
Enjoy!
***
Tym razem nie zamarłam, jak to było podczas ataku Rosjan. Tym razem to ja byłam pierwszą, do której dotarł sens tego zdania i momentalnie zerwałam się do biegu.
Wpadłam niczym burza do salonu i szybko zlokalizowałam miejsce, z którego dobiegały kolejne krzyki.
- KENNETH? – Tym razem był to Tony. – ALYSSA!
Dobiegały one z saloniku w skrzydle nonny, więc tam popędziłam. Słyszałam za sobą Ryana, który biegł znacznie wolniej, ale dzwonił równocześnie po lekarza Fedelty, który był teraz w piwnicy jako zabezpieczenie.
Gdy dobiegłam do odpowiedniego pomieszczenia, zatrzymałam się gwałtownie.
Na białym, puchatym dywanie, który zdobił podłogę tego pomieszczenia, leżały trzy osoby. Nonna, Kenneth i Alyssa. Z czego tę ostatnią podtrzymywała zapłakana Sapphire. Z ust ich wszystkich ciekła strużka krwi, podobnie jak z ich nosów.
I wszyscy byli nieprzytomni.
Najgorzej jednak wyglądała nonna, której skóra przybrała nienaturalny, białawo-zielonawy odcień, a wszystkie jej żyły uwydatniły się, jakby chciały uciec poza jej organizm.
- Co się stało? – zdołałam wydusić z siebie płaczliwym szeptem.
- Wino, które pili, musiało być zatrute – powiedział Tony. – Możliwe, że stało się to podczas ataku Rosjan, bo butelka jest ewidentnie podmieniona. To nie jest to, co nonna dostała na święta.
Uniósł do góry butelkę, która była jeszcze do połowy napełniona i odstawił ją na stolik. Do salonu wpadli rodzice razem z Andym. Mama wydała z siebie przeraźliwy dźwięk i opadła na kolana tuż obok nonny.
- Zabiorę ją do laboratorium – powiedział Andy, łapiąc butelkę.
- Co? – spytałam. Nie zamierzał tu zostać?
- Rita, ona umiera. Im szybciej dowiemy się, co to za świństwo, tym szybciej otrzyma prawidłową opiekę. I może uda się ją uratować.
Pokiwałam głową i skupiłam się na leżącej nonnie. Tak jak mama opadłam na kolana przy niej i złapałam jej dłoń. Przez chwilę patrzyłam na twarz babci, a później przeniosłam go na Alyssę i Kennetha.
W tym momencie do środka wbiegł lekarz Fedelty i jego praktykant. Oboje w ekspresowym tempie rozrzucili na podłodze i pobliskich meblach swój sprzęt medyczny. Doktor nałożył rękawiczki i maseczkę, poprawił swoje szpakowate włosy, żeby mu nie przeszkadzały, po czym nachylił się nad nonną.
- Czy trucizna jest już w laboratorium? – zapytał, przyglądając się całej trójce badawczo.
- Tak, Alessandro ją zabrał – zapewnił Ryan. – Niedługo powinniśmy mieć wyniki.
- Na oko wygląda mi to na mieszankę – powiedział poważnie mężczyzna. – Nigdy nie spotkałem żadnej substancji, która sama z siebie wywołałaby tyle różnych reakcji. Garry, zapisuj. Zmniejszona krzepliwość krwi. Jeśli mogę, miłe panie, potrzebuję trochę przestrzeni.
Złapałam mamę, by pomóc jej się odsunąć, a ta momentalnie przeniosła sią na kanapę. Łzy nie przestały ciec z jej oczu, więc przytuliłam ją pocieszająco. Wszystko będzie dobrze. Musiało być. Nonna była za silna, by pokonali ją, podstępni niczym żmije, Rosjanie.
Lekarz nachylił się nad nonną i stetoskopem zbadał tempo, z jakim biło jej serce. Poświęcił na to kilkanaście sekund, które dłużyły się tak, jakby były godzinami. Ostatkiem siły woli powstrzymałam się od krzyknięcia na niego, by pracował szybciej.
- Bicie serca zdecydowanie zbyt wolne – dodał, po czy wyciągnął jakieś dziwne urządzenie. – Muszę sprawdzić działanie systemu nerwowego; proszę mi nie przeszkadzać.
Szybko zrozumiałam, dlaczego to powiedział. Zaczął nakłuwać skórę nonny w kilku miejscach i obserwował uważnie reakcję jej ciała. A raczej jej brak.
- Garry, zapisz, że jest nieprawidłowe. Czyli wiemy już, że głównym składnikiem trucizny był jad żmii zygzakowatej – zawahał się na chwilę, rzucając mi pobieżne spojrzenie, po czym opuścił je równie prędko i mruknął do siebie – poetycko, nie powiem.
- Przygotuję odpowiednią dawkę antytoksyny końskiej – oznajmił Garry.
- Słusznie – powiedział lekarz, po czym przeniósł spojrzenie na Alyssę i Kennetha. – Oni są młodzi, więc mają trochę więcej czasu niż nonna. Ale obawiam się, że tak czy siak ich serca mogą stanąć.
- Jesteś w stanie im pomóc? – spytał tata.
- Będę musiał wystarczyć Kennethowi i nonnie. To oczywiste, że nie można ich zabrać do szpitala. Jednak tę młodą damę zabrałbym na pogotowie, jak tylko się dowiemy, co to za świństwo spowodowało ten krwotok. Bo na pewno nie jad żmii.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, gdy obaj mężczyźni badali całą, nieprzytomną trójkę i próbowali zatamować w jakiś sposób krwawienie. Po kilku minutach, które trwały niczym wieczność, do środka wpadł Andy z kartką papieru w dłoni.
- Wyniki z laboratorium – wydyszał, dał Garry'emu, po czym opadł na kanapę obok mnie.
Obaj lekarze oderwali się od swoich zadań i zaczęli skanować wzrokiem papier. Twarz głównego medyka stężała, po czym wymienił znaczące spojrzenie ze swoim praktykantem. I absolutnie mi się to nie podobało.
- David, powiedz coś wreszcie – warknął zniecierpliwiony tata. – Co mówią badania?
- Mamy problem – powiedział w końcu lekarz. – Dodali substancję, która znacznie osłabia serce. Dziewczynę trzeba zabrać jak najszybciej do szpitala, poradzą tam sobie. Ma młode serce, przeżyje to bez większego uszczerbku na zdrowiu. Kennethem jestem w stanie zająć się sam. Odtrutka wystarczy. Jednak z nonną... nie mam odpowiedniego sprzętu, podobnie jak żaden szpital tutaj. Lekarstwo, które w teorii powinno ją uratować, wykończy jej serce.
Dłoń mamy zacisnęła się na mojej niczym imadło. Widziałam na jej twarzy, że powstrzymywała się od płaczu, gdyż chciała zachować twarz przed tyloma obcymi ludźmi. Ja nie byłam na tyle silna, by powstrzymać łzy, które pociekły po moich policzkach.
- Jest jednak pewna opcja. Jest szpital, w którym mają fachowy sprzęt i wiedzą, kim ona jest, więc nie zwrócą uwagi na blizny. Wasza rodzinna klinika w Turynie jest jej jedyną szansą.
Tata pokiwał głową.
- Tony, Sapphire, zabierzecie Alyssę do szpitala – powiedział w końcu. – Ja z Marcellą zabieramy nonnę do samolotu. David, lecisz z nami na wypadek jakichś komplikacji. Garry zajmie się tutaj Kennethem.
Czekała nas wszystkich nieprzespana noc.
***
Zdołałam zasnąć dopiero kilka godzin później, gdy dowiedziałam się, że nonna jest już bezpieczna w Turynie. Resztę czasu przepłakałam w ramionach Ryana, który był tak wspierający, jak tego potrzebowałam.
Gdy się obudziłam, dobiegała już szesnasta.
Poczłapałam na dół, do jadalni, gdzie czekały na mnie resztki z wczorajszych urodzin. Ekipa sprzątająca uwijała się, by doprowadzić nasz dom do ładu i składu, ale nie zwróciłam na nich większej uwagi. Złapałam kawałek pizzy, koc i osunęłam się na kanapę w milczeniu.
- Czy są jakieś informacje? – spytałam w końcu Andy'ego, który leżał rozwalony na fotelu z laptopem na kolanach. – Jakiś postęp?
- Alyssa się obudziła. Jej serce jest lekko osłabione, ale ze względu na aktywny tryb życia już za tydzień wszystko będzie w najlepszym porządku. Na Kennetha odtrutka zadziałała bez żadnych komplikacji, więc odpoczywa teraz, choć wciąż nie odzyskał przytomności.
I urwał, a ja przełknęłam ślinę.
- A co z nonną? – wyszeptałam.
- Niedługo powinniśmy otrzymać informacje. Ale operację już przeszła, trucizna zniknęła z jej organizmu. Jeśli się obudzi, wygrzebie się z tego. Im dłużej pozostaje w śpiączce, tym mniejsze będą szanse.
Pokiwałam głową tępo, a moje spojrzenie zostało zamglone przez łzy.
W tym momencie zadzwonił mój telefon. Uniosłam urządzenie do góry i niemal je upuściłam, widząc, kto dzwonił. Wcisnęłam zieloną słuchawkę i uniosłam je do ucha.
- Aurora? – spytałam. – Wiadomo już coś?
- Jeszcze nie – westchnęła. – Dzwonię, by spytać, jak się trzymacie z Alessandro.
- Jak się trzymamy? – powtórzyłam za nią głucho.
- No dobra, jak ty się trzymasz. Jesteś ostatnio nieprzewidywalna, cugina. Wolę się upewnić, że ci nic nie odwali.
Mimowolnie wywróciłam oczami.
- Dzięki za troskę. Nic mi nie odwali, możesz spać spokojnie.
- A, okej. To jeszcze tak nawiasem chciałam ci wtrącić, że podczas seksu wydobywa się serotonina. Pamiętasz, co to jest, no nie? Więc jeśli chcesz sobie poprawić humor, to bierz Ryana do łóżka i tyle w temacie.
- Skąd wiesz, że ja z nim już...
- Ja wszystko wiem – przerwała mi. – Jako twój terapeuta zalecam posłuchać się tej rady. Od razu będzie Ci lepiej. Mówię z doświadczenia.
- Nonna może w każdej chwili umrzeć, a ty chcesz, żebym uprawiała seks z Ryanem, żeby się poczuć lepiej? Aurora, zwariowałaś?
Andy zacisnął wargi i wywrócił oczami. Widziałam, że silił mu się jakiś komentarz, ale na Aurorę nie było mocnych.
- Myślisz, że nonna nie powiedziałaby ci dokładnie tego samego? Bo na moje, to by ci jeszcze rzuciła paczką kondomów w twarz.
I miała rację. Zupełną rację. Bo nonna właśnie taka była. Nigdy nie przejmowała się tym, co wypadało. Zawsze twierdziła, że lepiej robić rzeczy sprawiające przyjemność niż zawracać sobie głowę takimi bzdurami, bo życie jest zbyt krótkie by się tym przejmować.
- Wiem, że masz rację, Aurora – westchnęłam. – Po prostu...
- Poczekaj sekundę – przerwała mi, po czym usłyszałam jej stłumiony głos. – Rosellini. Ciociu? Właśnie z nią rozmawiam, przekażę! – Na chwilę zapadła cisza, po czym usłyszałam ją znowu wyraźnie. – To była ciocia Marci. Nonna się obudziła.
- Co? – wyszeptałam.
- Rita, co się stało? – spytał zaniepokojony Andy, wstając ze swojego miejsca. – Czy ona...
- Obudziła się – wyszeptałam z niedowierzaniem. – O mój Boże, obudziła się! Andy, nonna będzie żyć!
- Naprawdę? – Usłyszałam głos za sobą.
Ryan stał za kanapą. Momentalnie rzuciłam się przez oparcie, wpadając mu w ramiona, przez co ten ledwo dał radę utrzymać się w pozycji pionowej. Okręcił nas dwa razy, by rozładować nieco impet, po czym przytulił mocno do siebie, podtrzymując moje uda.
- Ona będzie żyć, Ryan – powtórzyłam jeszcze raz.
Z moich oczu pociekły tym razem łzy szczęścia. Pod wpływem chwili nachyliłam się i wycisnęłam na jego ustach pocałunek, co ten przyjął z mruknięciem i momentalnie go pogłębił.
- Yep, to ja się zmywam – usłyszałam Andy'ego. – Jadę do Maddie, jak coś.
Nie do końca przyswoiłam to, co mówił, bo Ryan już zaczął kierować nas po schodach na górę i zapomniałam o Bożym świecie. Z nonną było wszystko w porządku i tylko to się teraz liczyło. To i Ryan, który dla mnie od dawna był już częścią naszej rodziny.
- Dostałem interesujący telefon od Aurory jakieś pół godziny temu – wyszeptał w przerwie między pocałunkami.
- Cokolwiek powiedziała, jestem chętna – rzuciłam i złączyłam z powrotem nasze wargi.
Rozpacz, którą wcześniej odczuwałam, zmieniła się w euforię. Zarówno moje emocje, jak i hormony zaczęły szaleć i potrzebowałam upustu.
- Jak obolała jesteś? – spytał, gdy oderwał się na chwilę, by otworzyć drzwi do naszego pokoju.
- Już nie jestem – powiedziałam zgodnie z prawdą.
Zeskoczyłam na podłogę, wysuwając się z jego uścisku i zdjęłam z siebie koszulkę, w której wcześniej spałam, przez co zostałam już tylko w zwykłych, czarnych majtkach. Ryan zdjął swoją koszulkę i zassałam powietrze.
Na jego brzuchu widniały dwa, spore, zielonkawe siniaki.
- Co ci się stało?
- Opowiem ci później, diablico. To nic takiego, przysięgam – zapewnił, po czym zsunął również i spodnie.
Momentalnie przestałam myśleć trzeźwo, jak to powinnam zrobić i przysunęłam się, łącząc nasze usta w kolejnym, chaotycznym pocałunku. Ryan przesunął nas w kierunku kanapy, po czym usiadł na niej, zakleszczając mnie między swoimi nogami.
- Potrzebuję twoich ust, diablico – sapnął, gdy odsunęliśmy się od siebie, by zaczerpnąć powietrza.
Zrozumiałam, o co takiego prosił i uśmiechnęłam się zadziornie. Kim ja byłam, by mu odmówić tak pilnej potrzeby?
Osunęłam się na kolana przed nim, po czym zahaczyłam palce pod materiałem jego bokserek i szybko je zsunęłam. Jego członek sterczał już w niemalże w całej swej okazałości.
Gdy położyłam na nim dłoń i przesunęłam kilkukrotnie, był już całkowicie sztywny, a jego czubek zalśnił od śladowych ilości spermy.
- Diablico – syknął Ryan przez zaciśnięte zęby.
Uśmiechnęłam się słodko i nachyliłam, patrząc mu prosto w oczy, gdy przesunęłam językiem po całej jego długości. Jęknął, gdy tylko zamknęłam wargi na jego czubku i zassałam policzki. Poczułam słonawy smak spermy w ustach.
Okrążyłam językiem jego główkę, a dłońmi odnalazłam jego jądra, które delikatnie zaczęłam masować.
Po dźwiękach, które wydobywały się z jego gardła, wiedziałam, że był już blisko dojścia. Zwiększyłam więc tempo, a ten mimowolnie wsuwał coraz to więcej swojego penisa do moich ust. Widziałam jednak po spięciu jego bioder i mięśni brzucha, że mocno się powstrzymywał, by nie przesadzić.
Po kilku głębszych pchnięciach doszedł, zalewając moje gardło spermą, którą się lekko zadławiłam, ale udało mi się połknąć wszystko.
- Chcę spróbować innej pozycji, diablico – powiedział, przesuwając kciukiem po moich wargach. – Uklęknij na kanapie na czworakach.
Wstał, robiąc mi miejsce, a ja zrobiłam to, o co prosił, próbując zignorować gulę w moim gardle.
Pozycja na pieska.
Ta sama, na której nakryłam go w piwnicy z tą prostytutką.
I choć wiedziałam, że nie było to nic osobistego, bo zwyczajnie wielu mężczyzn uznawało ją za wyjątkowo przyjemną i nie było w tym nic złego... to wciąż obawiałam się porównania. W końcu ona była znacznie bardziej doświadczona niż ja i prawdopodobnie nie dorównywałam jej umiejętnościom.
- Będę ostrożny, obiecuję – zapewnił mnie.
Prawdopodobnie uważał, że moje zawahanie wzięło się ze strachu właśnie.
Ustawiłam się więc dokładnie tak, jak prosił i wysunęłam pośladki w jego stronę, czując się bardziej wyeksponowana niż kiedykolwiek wcześniej.
- Jesteś dla mnie mokra, kochanie? – spytał gardłowym tonem, na którego dźwięk aż jęknęłam. – Mogę wyczuć, że tak.
I momentalnie poczułam jego palce na mojej kobiecości. Były chłodne, więc niemal poraziły moją rozgrzaną skórę, zapewniając jej szok termiczny, który tylko sprawił, że podkurczyłam palce u stóp i jęknęłam jeszcze głośniej.
Jego kciuk przesunął się na moją łechtaczkę, na co wygięłam się, by docisnąć się jak najbardziej do jego dłoni, która zapewniała mi niebywałe doznania. Potrzebowałam tego.
Ryan wsunął we mnie dwa palce, kciukiem wciąż dociskając to samo miejsce, a mnie aż zamroczyło przez to, co robił z moim ciałem. Byłam już gotowa i bliska dojścia. Potrzebowałam tylko jeszcze trochę jego ruchów i osiągnęłabym orgazm.
On, jakby to wyczuł, zaczął poruszać swoimi palcami, jeszcze mocniej dociskając moją łechtaczkę, doprowadzając mnie na sam skraj, gdy... odsunął się.
Jęknęłam, wściekła na taką zagrywkę, ale po chwili poczułam coś innego przy moim wejściu. Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, był już całą swoją męskością zakopany w moim wnętrzu, a ja zamarłam na tak nieswoje uczucie wypełnienia.
Był jeszcze głębiej niż wcześniej i nie wiedziałam, co o tym sądzić.
Wtedy jednak zaczął poruszać biodrami, wsuwając się i wysuwając ze mnie, przez co wszystkie moje rozmyślania poszły się cmoknąć. Orgazm, którego mi odmówił, wrócił teraz ze zdwojoną siłą.
Oparłam się na obojczykach i twarzy, bo moje przedramiona nie mogły już wytrzymać presji.
- Dotknij swojej łechtaczki, diablico – zarządził Ryan.
Podskoczyłam lekko na dźwięk jego głosu, a moja ręka mimowolnie posłuchała jego polecenia. Wsadziłam ją pod siebie, a moje palce szybko odnalazły łechtaczkę. Położyłam na niej chłodne palce i jęknęłam głośno na tak cudowne uczucie.
Zmieniłam lekko kąt, tak by dotykać również i jego wsuwającego się we mnie penisa za jednym zamachem, na co ten jęknął z uznaniem.
I nie potrzebowaliśmy wiele więcej czasu, bo oboje doszliśmy, nie hamując w żaden sposób dźwięków, które wydobywały się z naszych gardeł.
Z każdym dniem kochałam Ryana coraz bardziej i nie mogłam nic już na to poradzić.
***
- Szpital dla odwiedzających zamyka się o dwudziestej – powiedziałam Ryanowi, przeglądając przy okazji sukienki w garderobie. – Mamy godzinę, żeby zobaczyć, co się dzieje z Alyssą.
- Nie martw się, kochanie. Jak nie wyrobimy się przed dwudziestą, to i tak nas stamtąd nie wygonią.
Wyciągnęłam dwa wieszaki – jeden z granatową sukienką w różowe kwiaty, a drugi z musztardową z bufiastymi rękawkami, i pokazałam je Ryanowi.
- Która lepsza?
- Ta pomarańczowa mi się nie podoba, jest za krótka. Weź tę czarną.
Zerknęłam jeszcze raz na oba wieszaki, by zobaczyć, czy mówimy o tych samych sukienkach i zmarszczyłam brwi. Gdzie on niby widział pomarańcz i czerń?
- Jasne, ubiorę więc tę granatową – powiedziałam z naciskiem, ale on się zbytnio nie przejął moim przytykiem. – Będziesz gotowy na za dziesięć minut?
- Będę czekać w samochodzie.
Narzucił na siebie koszulkę, wciągnął spodnie na tyłek i wyszedł, łapiąc po drodze swój telefon, który wysunął się wcześniej z kieszeni.
Odpuściłam sobie makijaż i tylko umyłam zęby, rozczesałam włosy, złapałam pierwsze lepsze buty i byłam gotowa.
Gdy zeszłam na dół, Ryan rozmawiał z Tonym w przedpokoju. Oboje wyglądali na zaniepokojonych, więc spojrzałam na nich niepewnie. Czyżby coś się stało?
- Co jest? – spytałam, podchodząc bliżej.
- Garry zauważył reakcję alergiczną u Kennetha na antytoksynę końską. Jest lekka, dlatego wystąpiła dopiero teraz, ale mocno się rozprzestrzeniła, zanim to dostrzegł.
- Ale wszystko będzie z nim dobrze, prawda? – upewniłam się.
Ryan zacisnął usta, a Tony spuścił wzrok i wzruszył ramionami. Wiedziałam, że oboje starali się nie pokazywać swoich uczuć, ale ewidentnie się martwili. Kenneth był ich dobrym przyjacielem, jednym z najbardziej zaufanych żołnierzy.
Powinni być teraz razem.
- Sapphire wciąż w szpitalu? – westchnęłam.
- Tak. Ona i Savannah, która przyszła, jak tylko się dowiedziała, co się stało.
Pokiwałam głową i położyłam Ryanowi dłoń na ramieniu. Ten spojrzał na mnie z ciężką do odczytania miną.
- Zostań z Kennethem i Tonym. Wrócę zaraz po dwudziestej.
Jego twarz stężała niebezpiecznie.
- Nie zostawię cię samej.
- Mam Gregory'ego, Caspiena i Tylera. To tylko godzina. A w szpitalu jest masa ludzi. Jak tylko wydarzy się coś podejrzanego, Gregory będzie do ciebie dzwonić, a ja bez sprzeciwu wsiądę do Pszczółki i tu wrócę, okej?
Ryan bił się przez chwilę z własnymi myślami, ale w końcu pokiwał głową, przystając na moją propozycję. Cmoknął mnie w czoło przelotnie i razem z Tonym oddalili się w stronę skrzydła nonny, gdzie wciąż znajdował się Kenneth z Garrym.
Gregory i Caspien pojawili się tuż za moimi plecami, gdy tylko opuściłam rezydencję i razem ze mną wsiedli do Pszczółki, bo zamierzałam prowadzić. Tylor chwilę później wyszedł z garażu i wsunął się na miejsce pasażera z przodu.
Ruszyłam z piskiem opon, gdyż zostało mi już około czterdziestu minut, a dojechać tam mogłam w co najmniej dziesięć.
Brama usunęła mi się z drogi i wyjechałam na ulicę.
Do samego szpitala dojechałam w kwadrans, więc w biegu opuściliśmy samochód. Ominęłam recepcję szerokim łukiem, kierując się od razu w lewo do sekcji B, gdzie, jak mi powiedział wcześniej Tony, leżała Alyssa.
Wsiedliśmy czwórką do windy, która zabrała nas na szóste piętro. I jak tylko wysiedliśmy, zostaliśmy zaatakowani.
Zaatakowani przez Sapphire i Savannah, które rzuciły się na mnie z krzykiem, że Alyssa czuje się już dobrze. Obie pogoniły mnie do jej pokoju szpitalnego, gdzie faktycznie leżała blondynka z założoną kaniulą dożylną, podłączoną do dwóch maszyn monitorujących bicie jej serca i coś tam jeszcze.
Jej rodzice uśmiechnęli się do mnie niemrawo. Wiedziałam, że to mnie obwiniali za wszystko, choć jednocześnie byli wdzięczni za to, że ich córka ma najlepszą opiekę w całym szpitalu. Choć jednak widziałam w ich spojrzeniach, że przeważał ten pierwszy aspekt i wcale mnie to nie dziwiło.
- Rita – mruknęła Alyssa, siląc się na uśmiech, choć nie wyszło jej to zbytnio. Może była już przytomna, ale wciąż za słaba. – Co z nonną i Kennethem?
- Nonna się obudziła już, więc teraz lekarze w Turynie twierdzą, że jest stabilnie, choć wciąż może coś się wydarzyć. Z kolei z Kennethem... no, z nim jest znacznie gorzej. Wystąpiła reakcja alergiczna, więc Ryan i Tony są z nim.
- Wiadomo już, skąd się wzięło to świństwo w winie?
- To był atak na nonnę – westchnęłam. – Prawdopodobnie ktoś z Mantorville, ale nie mamy stuprocentowej pewności.
- Ci idioci biorą już wszystko zbyt poważnie – syknęła blondynka. – To był zamach na życie. I jeszcze ten wybuch! Mogliby skończyć w pierdlu na dożywociu za to wszystko.
- Znajdziemy ich w końcu – zapewniłam ją. – Nie wywiną się z tego. Nie pozwolę im na to.
- Mam szczerą nadzieję, że tak właśnie się stanie – westchnęła, unosząc się lekko na przedramionach.
Podałam jej szklankę wody, którą próbowała dosięgnąć, na co uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i upiła łyk.
Dopiero wtedy zobaczyłam, że faktycznie było tu strasznie duszno. Sapphire, jakby czytała mi w myślach, poszła uchylić nieco okno, a Sav nalała wody i nam, i ochroniarzom. Wypiłam duszkiem niemal całą od razu, bo była przyjemnie chłodna.
Odstawiłam szklankę i zakręciło mi się lekko w głowie, więc zamrugałam niepewnie. Czułam się, jakbym znowu była otumaniona narkotykami. Ale było to niemożliwe, chyba że ktoś wcześniej dosypał czegoś do butelki.
- Potrzebuję do toalety – powiedziałam cicho, udając, że nic się nie dzieje.
- Pójdę z tobą – powiedziała Sav, dopijając swojej wody. – Przez duchotę tego pokoju chyba mi się zrobiło niedobrze.
- Wszystko z wami okej? – spytała zaniepokojona Sapphire, na co pokiwałam głową.
- Jasne. Po prostu na korytarzu jest nieco chłodniej. Za pięć minut wrócimy.
Razem z Savannah wyszłyśmy na zewnątrz, gdzie od razu poczułam się lepiej. Lekki przewiew korytarza sprawił, że znowu myślałam trzeźwo, więc to musiała być kwestia tej duchoty.
- Łazienka jest tam na końcu – powiedziała Sav, kiwając głową.
- Dostałem telefon od ochrony na dole – powiedział Caspien, przyciągając moją uwagę. – Muszę to sprawdzić, panno Queen. Nie oddalaj się od tego piętra.
Przeszliśmy wszyscy do łazienki, gdzie mogłam się pochlapać zimną wodą z kranu po twarzy, bo zawroty głowy powróciły równie szybko, co wcześniej zniknęły.
I wtedy usłyszałam jakiś hałas na zewnątrz.
Wytrzeszczyłam oczy i odwróciłam się, by zobaczyć, jak drzwi do łazienki otworzyły się, ukazując leżących na podłodze Gregory'ego i Tylora.
Wypuściłam z siebie głośny pisk, gdy do środka weszło kilka znajomych mi osób.
- No cześć, Rita – powiedział Sean, uśmiechając się paskudnie. Wzrok mi się nieco zamazał. – Pójdziesz z nami.
- Sav, uciekaj – syknęłam, wysuwając się przed nią. – No, już!
Ta jednak nie ruszyła się z miejsca. Zamiast tego objęła mnie mocno.
I poczułam bolesne ukłucie na szyi.
- Bo widzisz, Rita, kochanie – zaświergotała mi do ucha. – Nie mam przed kim uciekać. Wciąż nie rozumiesz?
Odwróciłam się, by zobaczyć strzykawkę, którą trzymała w dłoni. Ospale przeniosłam wzrok z jej ręki na twarz.
Twarz mojej najbliższej przyjaciółki, którą była od dawien dawna. Teraz wykrzywioną w złośliwym uśmieszku, który tak bardzo przypominał ten na twarzy Seana.
Zakręciło mi się w głowie i, chcąc nie chcąc, opadłam prosto w ramiona jednego z Rosjan, który podszedł najbliżej nas. Wciąż jednak patrzyłam na Savannah z niedowierzaniem.
Ze wszystkich osób, które mogły być szpiegiem Sem'yi w moim otoczeniu, ją podejrzewałam najmniej.
Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, więc Rosjanin uniósł mnie na ramionach, zrywając mój kontakt wzrokowy z dziewczyną. Ta rzuciła coś o wyjściu ewakuacyjnym i poczułam, jak wszystko drży, gdy powoli osunęłam się w ciemność.
Nonna jak zwykle miała rację.
Ufać można było tylko rodzinie.
***
Okej, czy ktoś się spodziewał takiego obrotu spraw?
Następny rozdział zgodnie z obietnicą jutro w południe!
Do poczytania,
NWQueen
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top