91. Towarzysze broni
- Kimisa! - wykrzyknął i rzucił kunaiem w Zetsu, który miał rozpłatać dziewczynkę. Uzumaki zrobiła mostek i uniknęła ostrza, po czym kunai trafił centralnie w głowę wroga. Misa posłała Hoshigakiemu szeroki uśmiech.
- Rekin-nisan! - pisnęła i przytuliła się szybko do niego, po czym zeskoczyła i zmiażdżyła kilku Zetsu.
- Uważaj idiotko! - warknął na nią. Samehada w tej samej chwili poćwiartowała kilku wrogów.
- Przepraszam! - wykrzyknęła i zmiotła łańcuchami dwóch kolejnych. - Martwiłam się...
- Nie gadać! - warknęła Noki i lekkim ruchem dłoni spopieliła kilku. Oboje zrugani zajęli się w ciszy walką - Skupić się, bo nadchodzi ich więcej... Nosz... Babcie uderzyć. - warknęła, unikając pocisku. Lisica przesunęła delikatnie ciało w prawo i po Zetsu nie zostało śladu. - Tak się nie da... - machnęła rękoma i objęła teren ognistą ścianą. - No teraz będzie łatwiej. - powiedziała sucho - Wrzucać ich do ognia! - Uzumaki nie trzeba było dwa razy powtarzać i spychała Zetsu do ognia. W pewnym monecie sama do niego weszła. Kisame miał lekkie obawy, ale zniknęły, kiedy zobaczył, jak płomienie delikatnie muskają, nie raniąc dziewczynki. Biały ogień dodawał sześciolatce złowrogości i piękna.
- Noki, a co z rannymi, kiedy ujrzą... - zaczęła Shizune, która wyszła na sekundkę spojrzeć na walkę.
- Nic, mają przez nią przejść albo zginą. - wzruszyła ramionami - Zresztą jak widzisz. Ogień ich nie zatrzymuję. - wskazała na prawo, gdzie na polanę wchodzili ranni. - Naruto musiał rozesłać wiadomości o ogniu, który nie pali człowieka. - Shizune zachłysnęła się powietrzem i szybko przywołała do siebie ludzi. Ci pomogli zabrać rannych z pola walki. Lisica ich osłaniała. - Co do... Kim on jest?! - wskazała na dziwną postać.
- Ja się nim zajmę! - powiedział Kisame - To Sasori. Były tworzysz z Brzasku. - odpowiedział - Kimisa wykańcza resztę. - wyjaśnił.
- Właściwie skończyłam. - odezwała się zdyszana i brudna, ale zadowolona Uzumaki. - Nikt nie został ranny?
- Nie. - odpowiedziała jej Shizune - Kisame zajmiesz się nim. - wskazała na czerwonowłosego młodego mężczyznę. Za nim znajdowały się połączone jedną nicią chakry marionetki.
- Pomogę... - zaczęła.
- Ani mi się wasz! - warknął i Samehadą odepchnął Kimisę do namiotu. Miecz wiedział, by schować swoje ostre części - Gówniarzu pilnuj jej i nie dopuść, by walczyła z nim i jego marionetkami. - Naruto kiwnął głową.
- Nie Rekin-nisan... - ponownie starała się wtrącić.
- Zmiataj stąd! - warknął i obronił się przed nagłym ciosem marionetki Sasoriego. Miecz sam się poruszył i przeciął ją w pół. - Już! - dziewczynka przegryzła wargę, ale posłuchała i odskoczyła od przeciwników. Trzymała się w pobliżu i wykańczała niedobitki. Noki zajęła się ochroną rannych, przechodzących przez ognistą barierę. Klon Naruto pozbywał się Zetsu w lesie, pozwalając przejść rannym bezpiecznie. Hoshigaki stanął oko w oko z mistrzem marionetek, jakim był Sasori. Tęczówki były białe, więc był pod całkowitą kontrolą Orochimaru. Kisame niszczył jego marionetki, jednocześnie starał się oszczędzać swoją ranę. Nie wychodziło mu to za bardzo. Miecz w większości wykonywał ruchy i cięcia. Nie pozwalał, by jego użytkownik się przemęczał. Nagle Samehada pociągnęła go w stronę Białego ognia. Kisame zrozumiał ją bez słowa i pozwolił pochłonąć go trochę. Miecz przybrał złotawej barwy. Stał się większy, ostrzejszy i co najważniejsze lżejszy. - No teraz lepiej. - mruknął pod nosem i zamachnął się bronią. Pozbył się trzech marionetek naraz. Małymi kroczkami zbliżał się do Sasoriego, który machał dłońmi na prawo i lewo, kierując marionetki na swojego przeciwnika. Twarz nie wyrażała żadnego wyrazu, była pusta i pozbawiona uczuć. Kisame kątem oka zobaczył, jak po kryjomu Kimisa zniszczyła dwie ledwie ruszające się marionetki. Rekin kliknął językiem i zwiększył częstotliwość ataków, czym szybciej zbliżał się od Marionetkarza. Szybko złożył kilka pieczęci. - Kirigakure no Jutsu! - wypowiedział i całą polanę pokrywała gęsta mleczna mgła. Kisame zamknął oczy i wsłuchał się w ruchy marionetek. Zaatakował. Jego ruchy były płynne i bezlitosne. Samehada sama wyczuwała kukły i potrafiła nakierować Rekina na najbliższą. Zbliżał się do Sasoriego, który oślepiony przez mgłę nie mógł dobrze zlokalizować przeciwnika. - Kurwa... - Hoshigaki musiał podskoczyć, bo w jego stronę nadleciał strumień ognia. Podpalił jego dres, ale szybko ugasił go dłonią, poklepując palące miejsce.
- Pali się! - krzyknął ktoś.
- Zajmę się tym! - Kisame usłyszał głos Kimisy. Dziewczynka za pomocą niebieskich łańcuchów gasiła palący się namiot. Noki z kolei naprawiała uszkodzone fragmenty. Było ich bardzo malutko, ale to dzięki szybkiej reakcji Uzumaki. Rekin skupił się na Sasorim, który "ślepy" na ruchy przeciwnika stał i atakował miotaczem płomieni na oślep. Nagle coś wybuchło. Kisame usłyszał jęki bólu, po czym poczuł, jak coś wbija mu się w udo.
- Trucizna... - zamilkł, bo nie poczuł żadnej różnicy, chociaż już powinien. Sasori używa bardzo szybko paraliżującej toksyny, która od razu daje efekty, po kontakcie z ofiarą. Uśmiechnął się pod nosem i odwołał technikę mgły. Zaczął się zataczać i ukląkł na kolano. Poluzował lekko chwyt miecza, by przekręcić odpowiednio dłoń. Sasori w otoczeniu czterech ostatnich marionetek zbliżył się do niego. Kiedy był w odległości półtora metrów, ożywiony uniósł prawą dłoń. Marionetka z dwoma katanami poruszyła się, gotowa do cięcia. Wtedy Kisame wykonał szybkie cięcie Samehadą. Marionetki, jak Sasori padły w dwóch częściach na przeoraną trawę. Zepsute kukły nie poruszyły się, ale ożywieniec zaczął się regenerować. Rekin nie pozwolił mu na to i odciął mu kończyny.
- Dobra robota. - znikąd pojawiła się Noki, która szybko dotknęła odciętych części. Wszystkie znaczyły się marszczyć i kruszyć. - I po sprawie.
- Błękitna Noki! - liścia podniosła do góry głowę, a na jej ustach zagościł szeroki uśmiech.
- Chia-chan! - ucieszyła się. Mężczyzna zleciał obok lisicy. Kobieta szybko pooglądała go, kładąc dłonie na jego ramionach. - Wyprzystojniałeś młody.
- A ty zawsze piękna. - odpowiedział z szerokim uśmiechem.
- Trochę pomarszczona. - oboje posłali sobie uśmiechy - Co cię tu sprowadza?
- Chciałem pomóc, ale z tego, co widzę, nie mam co. - wzruszył ramionami i schował katany do kabur. - Gdzie Naruto?
- Tu jestem Chiaki. - odezwał się blondyn, który stanął obok nich.
- Kage walcz... Czekaj moment jesteś klonem? - spostrzegł się.
- Owszem. - posłał mu uśmiech.
- Aha... Młody słuchaj, Madara walczy z Kage i chyba pomału musicie wracać do nich, bo ich zabije. - powiedział poważnie.
- Ale jest z nimi Gaara w Trybie Bijuu, to potęguję jego aktualne siły, które są niczego sobie. - zmarszczył czoło, zaniepokojony.
- Widziałem i czułem. - potwierdził - Chłopak jest silny, ale musi uważać na techniki, bo przez omyłkę zabije sojuszników.
- Kuso... A reszta na nizinach? - westchnął.
- Z tego, co widziałem, jest parę ofiar śmiertelnych i klony zaraz będą, o ile już są. - wskazał głową na namiot.
- Są. - potwierdziła Noki - Kimisa przejęła mnie i pomaga im dostać się bezpiecznie do środka, przez ogień.
- Ta czerwonowłose dziecko?! - wykrzyknął, kiedy pokazała na nią.
- Tak Chia-chan. - uśmiechnęła się.
- Zabije się, ona... - zaczął wstrząśnięty.
- Prędzej bym się martwił o rannych niż o nią. - przerwał mu Naruto, szeroko się uśmiechając - Ta mała jest straszna, kiedy jest poważna, dattebayo. - zaśmiał się i rzucił kunaiem za siebie. Zabił chowającego się za namiotem niedobitka.
- Dobry rzut. - pochwalił go - Rybogłowy jak się nazywasz. - Naruto parsknął śmiechem.
- Ani mi się wasz! - wykrzyknęła Kimisa i zleciała z góry na Chiakiego. Mężczyzna musiał się nieźle powyginać, by nie zostać szaszłykiem. - Przeproś go, dattemasa! - warknęła i skierowała złoty łańcuch na gardło.
- Hej, mała uspokój się. - powiedział Kisame i dotknął jej ramienia. Dziewczynka spojrzała na niego i uległa pod spojrzeniem. Odwołała łańcuchy.
- I tak masz go przeprosić. - fuknęła i złapała Hoshigakiego za rękę.
- Dobrze, dobrze. Wybacz mi ten mały żarcik. - zwrócił się do niego - Jak się zwiesz?
- Kisame. - odpowiedział sucho.
- Widzę, że masz pupilkę Kuramy. - wskazał na nią dłonią - Co już mnie nie pamiętasz Gryzaku? - uśmiechnął się do niej i odsłonił ramię, gdzie był ślad szczęk. Miecz znieruchomiał na moment, skupiając się na chakrze Chiakiego. Nagle przez miecz przeszedł znajomy prąd i zaczęła się wiercić w dłoni Hoshigakiego. Puścił go. Żywy oręż podpełzł do szatyna, zaczął się łasić do jego nóg, po czym je po prostu ugryzł. - Jasna cholera! - krzyknął - To boli. - warknął nie ludzko, wręcz jak zwierzę. Noki buchnęła śmiechem i pstryknęła palcami. Samehada od razu wypuściła lewą nogę z pyska. - Smakuje moja krew? - miecz pomachał rękojeścią jak ogonem zadowolony i wrócił do Kisame. - Wredne ostrze. - syknął i w jego dłoni pokazała się zielona chakra z przebłyskami grantu.
- Pozwól. - powiedziała Noki i uklękła przy nodze. Jednym machnięciem dłoni zagoiła ranę na łydce.
- Dziękuję Noki-bachan. - nie zdążył się ugryźć w język.
- Chyba jesteś na to trochę za stary Chia-chan, hym? - powiedziała i mrugnęła różowym okiem.
- Mam zaledwie sto pięćdziesiąt lat. W porównaniu do ciebie jestem szczenięciem. - oboje zaśmiali się, ale zaraz zamilkli i spojrzeli w prawo. - Kłopoty.
- Nie, raczej przyjaciele. - Chiaki wybałuszył oczy, które w momencie stały się pionowe.
- Koha, Fi i... Roma?! - wykrzyknął i aż cofnął się o krok. - Noki nie mów...
- Dokładnie. Rodzinka dołącza do walki. - uśmiechnęła się szeroko. Dosłownie trzy sekundy później obok nich stanęli Kohamaruji i Shikuroma. Obaj byli w pół-lisich formach, czyli uszy, kity, pazury i oczy.
- Witajcie. - odezwał się na wstępie przywódca - Witaj babciu.
- Roma. - skinęli sobie głowami - Gdzie Fi-cchi?
- Po drodze zajęła się rannymi. Jej pomocnice wykańczają wrogów. - odpowiedział władca.
- Jestem! - odezwała się lekko zdyszana lisica. - Chiaki! - wykrzyknęła, kiedy spostrzegła mężczyznę.
- Witaj Fiel-san. - uśmiechnął się do niej szeroko i ukłonił się lekko.
- Przestań. - powiedziała, po czym uściskała go mocno. - Postarzałeś się trochę. - stwierdziła, kiedy ujrzała drobną siwiznę.
- Cóż, czas ma swoje wady. - wzruszył ramionami, ale uśmiech nie schodził mu z ust. - Was też miło widzieć, przyjaciele. - zwrócił się do reszty.
- No już myślałem, że o nas zapomniałeś przyjacielu. - odezwał się z udawaną złością Shikuroma. Chiaki podszedł do Romy i uścisnęły się za ręce, łapiąc je w przedramionach. To samo z Kohą.
- Widzę, że nadal ich używasz? - wskazał podbródkiem na ostrza.
- Owszem. Bez nich czuję się nagi. - zaśmiał się.
- Nie stępiły się? - Chiaki pokręcił przecząco głową.
- Pamiętam, jak się sparzyłeś przy ich robieniu. - powiedział z wesołym błyskiem w oku.
- Nadal ma bliznę na kicie. - maniakalnie machnął nią i pokazał wypalone kółko. - Zresztą, to była twoja wina smarku. - mężczyźni zaśmiali się krótko i serdecznie.
- Brakuje tu tylko Kuramy. - odezwała się Fiel i pokręciła głową z politowaniem.
- I wielka świrnięta paczka w końcu razem. - dopowiedziała, ku zdziwieniu całej czwórki Noki. Chrząknęli delikatnie zażenowani. - A teraz do roboty gamonie.
- Rozkaz. - powiedzieli Koha i Fiel jednocześnie i odeszli od grupy.
- Shizune, ta trójka lisów to moje wnuczęta. Fiel zajmie się rannymi na polach bitwy. Koha ten w ciemnozielonej zbroi zajmie się ochroną szpitali i ruszy z pomocą na pola. Roma pójdzie z nim, tylko pomorze z ustawieniem bariery, która osłoni nas przed działaniem Shinju. W tym czasie ja będę musiała zrezygnować z leczenia, bo będę musiała pilnować, by żaden promień iluzji się nie przedostał. Brunetka, która stała w tyle podeszła do Noki i dokładnie słuchała jej słów. Co rusz kiwała głową. - Roma, chłopcy wiedzą?
- Tak. Mitsuhide ich powiadomił. - odpowiedział jej.
- Doskonale. - skinęła głową - Shizune, wyjaśnij medykom w namiocie, że nasze lisy pomogą w leczeniu.
- Dobrze Noki. - brunetka odeszła i zaczęła wydawać odpowiednie polecenia i tłumaczyć kim są te stworzenia.
- Shikuroma. - powiedziała oficjalnym tonem - Zaczynajmy. - lis kiwnął głową i zaczął zmierzać w kierunku małego występu trawy. Noki szła obok niego. Oboje w tym samym momencie zaczęli recytować niezrozumiałe dla ludzi słowa. Był to pradawny lisi język. Stanęli do siebie twarzami, nie spuszczając z siebie wzroku, złączając pięści ze sobą i przykładając je do klatki piersiowej. Pomiędzy nimi pojawiła się kula białego światła, która z każdym słowem zwiększała swoją objętość. Kiedy była średnicy jakiś pięćdziesięciu centymetrów gwałtownie wystrzeliła do góry. W tym samym momencie Noki i Shikuroma rozłożyli złączone dłonie do góry. Nieprzerwanie recytowali jakieś mantry. Kilka lisów i ludzi przyglądało się temu z wielkim zaciekaniem i strachem. Wielka świetlista kula zaczęła strzelać promieniami, tworząc pół okręgi, które zatapiały się w ziemi. Te rozsuwały się na boki, zamykając namiot w już przeźroczystej kopule. Shikuroma opuścił dłonie i wytarł spocone czoło. Noki z kolei usiadła po turecku na trawie, a raczej na granatowej poduszce, stworzonej jednym machnięciem ogona. Lisica zamilkła, ale dłonie złożyła w daszek i zamknęła oczy.
- Babcia Noki teraz weszła w trans i będzie pilnować, by iluzja Madary nie przedostała się tutaj. W miarę możliwości lisy będą przenosić rannych tutaj i do Uzushio. - poinformował ich Shikuroma.
- Uzushio? - zdziwiła się Shizune, która akurat zatrzymała się i stanęła obok Fiel, leczącą rannego ze złamaną ręką i żebrami.
- Tak. - potwierdził - W Wirze siedem lisów postawiło ją. Bez obaw. Wasza praca nie zaprzestanie działania.
- Przepraszam? - odezwała się kobieta.
- Słucham...Jesteś matką Naruto. - zgadł Roma, spoglądając na Uzumaki.
- Owszem, czy ta cała iluzja... - zaczęła.
- Może mieć na nich inne działanie. - przerwał jej delikatnie - Obaj mają po połowie naszych dusz, że się tak wyrażę. W ich ciele są dwie rasy.
- Rozumiem. Dziękuję. Zaopiekuj się moim synkami. - odpowiedziała, a w jej oczach była głęboka prośba, nim odeszła leczyć rannych. W duchu troszkę jej ulżyło, ale mimo to w dalszym ciągu była kłębkiem nerwów. Dzięki pracy chociaż trochę mogła odciążyć myśli i zamartwienia tyczące się jej chłopców.
- Panie Lisie? - zawołała dziewczynka, która miała umorusany policzek przez ziemię. - Czy ty jesteś panem Kraju Złotego Lisa? - zapytała grzecznie.
- Owszem. - skinął głową.
- Doskonale, dattemasa. - odparła zadowolona - Czy to ty nadałeś tytuł Księcia Naruto-nichanowi i Sasuke-nichanowi?
- Ta-k... - zaciął się, bo Kimisa rzuciła mu się na szyję i mocno uściskała.
- Dziękuję za to. Teraz bez obaw mogę ich tak nazywać. - zachichotała mu do ucha. Lis stał jak sparaliżowany z wyciągniętymi przed siebie dłońmi. Fiel, Koha i Chiaki nie wytrzymali i pękli, śmiejąc się głośno.
- No tego to ja nie przewidziałem! - powiedział Kohamaruji i oparł dłoń na rękojeści miecza. - Dobra, mała puść go, bo cię rozszarpie.
- Nie boję się lisów. - odpowiedziała - Zwłaszcza że jak Naruto-nichan i Sasuke-nichan się o tym dowiedzą, to skupią Władcy tyłek, dattemasa. - powiedziała w dalszym ciągu wtulona w szyję i warkocz Shikuromy. Lis był tak zszokowany, że po kilkunastu sekundach złapał dziewczynkę pod pachami i podniósł do góry.
- Jeszcze nikt nie ważył mnie tak przytulić. - zaczął groźnie, ale kiedy ujrzał te duże zielone oczy, w których wyczytał wiele sprzecznych emocji, jak na tak młody wiek dziewczynki. Mianowicie ujrzał w nich siłę, odwagę, determinację. - Wiele przeżyłaś, hym? - powiedział w końcu.
- Bywa i tak. - jej głos stał się poważny - Nie pozwolę, żeby osoby, których kocham i lubię, stało się coś złego. Zabiję, skrzywdzę każdego, kto ośmieli ich skrzywdzić. - powiedziała, mimo że cały czas Roma miał ją delikatnie odsuniętą od siebie. - I możesz mnie odstawić, dattemasa? - lis szybko ją odstawił. - Dziękuję. - odpowiedziała - Shikuroma-sama, czy to miejsce jest teraz bezpieczne i Zetsu nie wejdzie...
- Teraz moi żołnierze wyniszczają ich w promieniu półtora kilometra. - powiedział.
- Wiem, wyczuwam ich. - przerwała tym razem ona. Plus dodała swój rozbrajający uśmiech.
- Ile masz lat? - spytał zaskoczony Koha.
- Sześć. - odpowiedziała. Lisie rodzeństwo zamilkło.
- Tak, ja też jestem w szoku. - przyznał im rację Chiaki - Ale nie wiedzieliście tej małej diablicy w akcji. Powiem tyle, że jest godna zamiany w lisa.
- Przecież to dziecko! - warknęła Fiel - Ty byłeś eksperymentem Noki, ale ona...
- A chłopcy? - powiedział Koha. Tu lisica zamilkła i fuknęła. Kimisa zaczęła się śmiać.
- Spokojnie Kiri-san też tak powiedział. - wtrąciła - I mnie to pasuję, dattemasa. Ale chcę przejść przemianę w wieku Naruto-nichana i Sasuke-nichana. - Lisy spojrzały po sobie i westchnęły jednocześnie.
- O tym porozmawiamy, jak nie zginiesz. - powiedział Roma.
- Rozkaz, dattemasa! - wykrzyknęła i zasalutowała, po czym pokazała brązowe łańcuchy, które wbiła w ziemię, po czym odbiła się i pofrunęła do Kisame, który stał przy ognistej granicy. Lisy trochę zdezorientowane jej małym popisem uśmiechnęły się szeroko do siebie.
- Ta dziewczyna jest niemoralnie szalona. - powiedział Koha - Dobra. Ruszam na niziny. Sprawdzę, jak jest. Przemieszczę się potem w stronę wzgórz i gór.
- Dobrze. Ja zajmę się lasem i morzem. - oznajmił Roma. Bracia kiwnęli sobie głowami i zniknęli. Fiel westchnęła i weszła do namiotu, gdzie miała wielki rozgardiasz. Ludzie i lisy kłóciły się.
- Nosz, na mojego dziadka. - warknęła i podparła boki. Westchnęła i podniosła do ust dwa palce. Wzięła wdech i wydała przeraźliwy gwizd. Lisy podkuliły uszy, a shinobi je zatkali dłońmi. - Doskonale, a teraz mnie słuchać. Wpierw wybacz Shizune. - brunetka uniosła rękę z wdzięcznością na twarzy. - A teraz. Jest nas dużo. Owszem mamy razem współpracować. Lisy i ludzie. - podkreśliła - Proszę, aby nie nazywać nas zwierzętami, bądź wybrykami natury. Kolejną rzeczą jest to, że lisie sposoby leczenia są... Cóż odrobinę wydajniejsze niż wasze... ludzkie. Tu podkreślam, chodzi o wiek medyka. Dlatego proszę was, podzielmy się po równo zadaniami. Mianowicie. Jeden/dwa lisy na łóżko. Każdy z nas ma odpowiednie przeszkolenie do leczenia. Ja nazywam Fiel i tak się proszę do mnie zwracać. Ewentualnie Fi. Dobra teraz oznaczenia. Kto z was przyuważył, że lisy mają na grzbietach oznaczenia? - zapytała, ale nie liczyła na odpowiedź. - Świetnie. Zielone: Zioła. Żółte: Łatwe do średnich przypadków. Czerwone: Średnie do nagłych. Niebieskie: Regenerują chakrę. Białe: Przenoszą do Uzushio. Brązowe: Zaopatrzenie. - wyrecytowała - Zrozumiano? - przeleciała wzrokiem po shinobi i lisach. - Doskonale. Do roboty! - klasnęła rękoma. Lisy i ludzie zajęli się rannymi. Mimo jej krótkiej, choć rzeczowej pogadanki lekarze w dalszym ciągu zajmowali i przyjmowali rannych. Fiel za to podeszła do Shizune i wytłumaczyła po cichu, co potrafi. Na ustach brunetki zagościł lekki uśmiech. Lisica miała podobne doświadczenie, co jej babka. Co umożliwiało szybsze i skuteczniejsze leczenie. Kobiety wzięły się do pracy.
***Niziny***
- Shikamaru! - wykrzyknęła Temari, unikając pchnięcia Zetsu. Załatwiła go jednym machnięciem swojego wachlarza. Z kolei Nara miał pełną cienia robotę. Nie miał, jak odpowiedzieć walczącej dziewczynie. Dziewczyna kliknęła językiem i skupiła się na walce. Była osłabiona, przez ranę na udzie. To był tylko jeden moment rozkojarzenia z jej strony. Na chwilę skupiła uwagę na wybuchach na szczypie i po drugiej stronię delikatnej wyżyny. Martwiła się o brata. Teraz miała przed sobą zgraję białych pokrak, z którymi musiała się uwinąć. Blondynka walczyła zacięcie razem ze swoim już zubożałym oddziałem. Zetsu były bezlitosne. Zabijały i raniły wszystkich. Część rannych zabrały klony Naruto, ale w dalszym ciągu przybywało rannych i zabitych. Wśród trucheł wrogów, leżały nieruchome ciała poległych towarzyszy. Blondynka uczona przez ojca wiedziała, że teraz nie należy płakać za zmarłych. Na to przyjdzie odpowiedni czas. Teraz walczyła o to, by pokonać i wygrać bitwę. Walczyła bez przerwy. Zmęczenie dawało jej się we znaki, ale mimo to zdmuchiwała wrogów, cięła ich wiatrem i specjalną techniką Kuchiyose, która spotęgowała jej zwykłą technikę. Mianowicie przyzywała kunę, dzierżącą dwustronną kosę, która cięła wrogów jak trawę. Mimo technik średniego i dalekiego zasięgu, wrogów przybywało, tak jakby pojawiali się znikąd... Z ziemi. Młoda kobieta i jej dwóch towarzyszy walczyło bez wytchnienia. Nagle pojawiło się kilkanaście uzbrojonych lisów, które zmiatały Zetsu, jakby były tylko kurzem. Pozwoliła sobie na szybki i drobny uśmiech, a w oczach ukazało się lekkie wytchnienie. Niektórzy przybysze od razu zajęli się rannymi i opatrywali na miejscu rany. Reszta walczyła i broniła reszty. Niziny pomału zostały oczyszczane z białej hałastry. Truchła wrogów zostały palone i zmieniały się w biały popiół, który rozniósł wiatr. Poległych sojuszników z szacunkiem owijano w trawiaste kokony. Nad każdym ciałem lis schylał łeb w geście oddania czci i pamięci poległego. Temari patrzyła na to z podziwem. Nie mogła uwierzyć, jak kilkanaście czworonożnych zwierząt oddaje cześć zmarłym i odrazę dla wrogów. Dziękowała w duchu Naruto i Sasuke, że poznali tak dobrze wychowanych sojuszników.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top