89. Mądrości Starej Lisicy

***Leśny Szpital***

- Witam. - odezwała się spokojnie Noki. Medycy stanęli dęba. Kilku wypadło z rąk parę rzeczy. Byli bardzo zaskoczeni widokiem prawie dwumetrowej błękitnej... Mówiącej lisicy, od której biła aura władzy, mądrości i szacunku.

- Kim jesteś?! - wykrzyknął Akashi i dobył skalpela.

- Jestem w ramach pomocy. - powiedziała spokojnie.

- Babcia Noki! - wykrzyknął radośnie klon Naruto. - Oka-chan, o niej ci opowiadałem. - zwrócił się do matki.

- Witaj Naruto, Kushina. - uśmiechnęła się do nich i pogłaskała ogonem głowę nastolatka.

- Witam. - przywitała się z nią Kushina, pokazując szeroki uśmiech. - Więc mój syn zdobył w waszym domu taką moc?

- Owszem. - potwierdziła - On i Sasuke są utalentowanymi ludźmi. - spojrzała uważnie na kobietę, która odpowiedziała uśmiechem.

- Bez obaw. Ta lisica udzieli nam swojej medycznej pomocy. - powiedział blondyn do medyków - Moja radę. Lepiej się jej nie sprzeciwiać. Naprawdę. - podkreślił. Nagle przed lisicą pojawiła się Kimisa.

- To o tobie mówił Kiri-chan. - wskazała palcem na nią, po czym złożyła głęboki ukłon. - Miło mi poznać, dattemasa! - wykrzyknęła. Lisica buchnęła śmiechem i potarmosiła czerwone włosy łapą.

- Jesteś przeurocza, skarbie. - powiedziała. Dziewczynka uśmiechnęła się promiennie i bez strachu spojrzała w różowe oczy. Ten gest zaskoczył Noki - Widzę, że przepełnia cię pewność siebie. W twoich oczach dostrzegam hart ducha i odwagę. Niespotykane, że w tak młodym ciałku tyle dorosłych emocji. - uśmiechnęła się do niej - To, dlatego ten lis cię lubi. Macie podobne bagaże doświadczeń.

- Babciu... - jęknął Naruto. - Proszę nie teraz. Zaraz się zacznie wojna. A ty pewnie masz trochę bagaży do rozładowania.

- A mam. - westchnęła - Ty ze skalpelem, podejdź tu. - Akashi zmrużył oczy, ale wykonał polecenie, kiedy był jakieś półtora metra od niej, zachłysnął się powietrzem. Wyczuł od niej bardzo skondensowaną potężną chakrę. - W tych zwojach są moje medyczne specyfiki, które działają tylko na ludziach. - wskazała czarne zwoje. - W tych są lisie i chłopców. - wskazała tym razem na szare. - Zaopiekuj się nimi. - mężczyzna kiwnął głową i skłonił się lekko. - A, poczekaj momencik. - zatrzymał się - Jak się zwiesz?

- Akashi...

- Mówcie mi Noki albo Babciu. - powiedziała głośniej, kierując słowa do wszystkich. Uśmiechnęła się lekko do Akashiego, po czym odszedł od niej. Po drodze zabrał trzech medyków, którzy pomogli mu w rozładunku. - Coś mi się zdaję, że moja aktualna forma wprawia was w zakłopotanie. - stwierdziła. Jej lisie ciało spowiły błękitne płomienie z przebłyskami delikatnego różu. W miejscu lisicy stanęła piękna kobieta w średnim wieku. Jej niebieskie włosy były związane w wysoki kok, a kilka pasemek uciekało spod niego. Miała na sobie, co zdziwiło Naruto, zwykły strój shinobi. Różnił się tylko kolorem, a mianowicie był jasnoróżowy. W talii był przepasany o kilka odcieni ciemniejszy pas z małymi torebkami. W nich znajdowały się leki pierwszego kontaktu. Czyli jednymi słowami tamujące krwotoki, obniżajcie goryczkę, regenerujące i odkażające. Nie zabrakło oczywiście lisich uszu i trzech kit. Na rękach miała swoje bransolety, które miło brzęczały przy każdym ruchu kobiety. Na stopach miała zwykłe sandały na lekkim obcasie, w kolorze czerwonym. Blondyn uchylił lekko usta, co spostrzegała Noki i szybko przyłożyła palec z różowym ostrym paznokciem do brody nastolatka, zamykając mu usta - Bo ci mucha wleci do pyszczka. - mrugnęła do niego różowym okiem z pionową źrenicą. Namikaze zaczerwienił się. - Kimono jest kompletnie niepraktyczne na takich wojnach, mały. - westchnęła. - Kto tu jest dowódcą? - zapytała, chociaż dokładnie wiedziała.

- J-Ja Noki-sama. - odezwała się niepewnie brunetka i wyszła naprzód. - Nazywam się Shizune.

- Miło mi. - posłała jej szeroki uśmiech, ukazując swoje wystające kły. - Jestem do dyspozycji. Pytaj i rozkazuj.

- Ja... - zaczęła zmieszana.

- Nie przejmuj się moją pozycją, którą wyczuwasz. Jest ona teraz zbędna. - machnęła ręką - Jeśli pozwolisz, mogę coś zaproponować twojemu oddziałowi.

- O-oczywiście! - odsunęła się troszkę speszona na bok.

- Dziękuje. - odpowiedziała - Wyczuwam tu ogromne zdenerwowanie i narastający strach. Mogę przyrządzić dym, który złagodzi wasze złe emocje i oczyści umysł. Tym samym pozwoli wam na szybsze, zdecydowane i pewne działanie w ratowaniu życia. Czy się zgadzacie? - zapytała tłum. Po chwilowej ciszy, a raczej szeptach. Noki wyczuła zmianę. - Dziękuję. Zaraz się nim zajmę. - uśmiechnęła się - Kimisa pomożesz mi?

- A mogę? - zdziwiła się.

- To nie będzie trudna praca, a zajmiesz swoje ręce. Wiem, że czuwasz nad tym czymś. - wskazał otwartą dłonią na schowanego w cieniu drzew Zetsu. - Osobiście się nim już zajęłam.

- Co, dattebayo?! - wykrzyknął tym razem Naruto.

- Na-chin uspokój się. - westchnęła - Jest ślepy i głuchy. Nawet nie ujrzy, że jakiś człowiek się zbliża do szpitala. No oczywiście moja iluzja jest potężna, więc nawet mi się nie wasz go tykać, jasne? - pogroziła palcem.

- Rozkaz Babciu. - ukłonił się lekko - Moja chakra może ją złamać, tak? - lisica potwierdziła skinięciem głowy.

- I przestań być formalny. - warknęła. - Was też się to tyczy. - powiedziała do reszty - Owszem mam paręnaście tysięcy lat na karku. Dajcie się starej lisicy odprężyć. - burknęła - Tu nie mam żadnego tytułu.

- No dobrze, dattebayo. - podniósł ręce - Wybacz Babciu. Straszna. - mruknął pod nosem i w tej samej chwili oberwał ogonem w potylice. - Za co to?!

- Mam bardzo dobry słuch smarkaczu. - powiedziała, po czym zwinnym ruchem podniosła Kimisę i usadziła ją sobie na ramieniu. Dziewczyna pisnęła zaskoczona i szybko objęła ręką szyję lisicy. Obie skierowały się za namiot.

- Naruto-kun? - odezwała się cicho brunetka.

- Tak Shizune-san? - spojrzał na nią.

- Ta lisica naprawdę jest aż tak potężna? - kobieta patrzyła na odchodzącą lisicę.

- Jak mam być szczery. Może mnie rozgnieść jak robaka. - powiedział, odprowadzając ją wzorkiem.

- Aha... - szepnęła, po czym odchrząknęła - Proszę wracać do swoich obowiązków! - krzyknęła i przywołała resztę do porządku. Medycy zaczęli pomału wracać do przerwanych prac, rozmawiając ciszej bądź głośnej o lisicy. Klon Naruto spojrzał na niewzruszonego Zetsu i westchnął głośno, kręcąc głową na boki. Skierował swoje kroki za namiot. W pewnej chwili usłyszał wesoły śmiech Kimisy. Dziewczynka rozdrabiała zioła dzięki złotym łańcuchom na drobny proszek. Namikaze poczuł przyjemny zapach.

- Co tak pachnie? - zapytał, kiedy wyłonił się.

- Zmieszałam parę kwiatów z naszego świata. Spokojnie szkody nie robią ludziom i nam. - Co ci przypomina?

- Miętę z rannym powietrzem. - odpowiedział i wziął jeszcze jeden głęboki wdech.

- Ja czuję czekoladę i pomarańczę. - odezwała się Kimisa z uśmiechem.

- Niech zgadnę, każdy będzie czuł swoje ulubione zapachy, które go odprężają? - powiedział blondyn z lekkim uśmiechem.

- Dokładnie. - lisica akurat stworzyła małe doniczki, w których zapłonął biały ogień. - Kimisa, wrzuć zioła do ognia.

- Dobrze Babciu Noki. - dziewczynka przesypała proszek do skórzanego woreczka i zaczęła podchodzić do ustawionych w idealnych rzędach małych pojemników. Raz po raz wsypywała proszek do ognia. Płomienie strzelały delikatnie i zmieniały kolory.

- Jakim cudem, dattebayo?! - wykrzyknął Naruto.

- Zaskoczony. Lubisz zapach mięty, a mięta jest zielona, prawda? - powiedziała.

- Płomienie zmienią kolor pod dany zapach? - dopytał.

- Dokładnie. - skinęła głową.

- A twój jest jaki? - zapytał z ciekawością.

- Czarny. Lubię zapach lukrecji. - wzruszyła ramionami.

- Skończyłam. - oznajmiła Uzumaki.

- Dziękuję skarbie. A teraz je ustaw w takich miejsc, by nie zawadzały. - powiadomiła.

- Dobrze. - Kimisa za pomocą złotych łańcuchów zabrała je i zniknęła za namiotem. Wyczulone zmysły Naruto i Lisicy po kilku minutach zarejestrowały swoje ulubione odprężające zapachy.

- Wracamy mały. - oznajmiła Noki. Blondyn jej przytaknął. - I jak?

- Wszystkie są w odpowiednich miejscach. Niektóre udało mi się powiesić. - Kimisa złożyła specjalny według niej raport.

- Doskonale. Dobra robota. - pogłaskała dziewczynkę po głowie, po czym weszła do namiotu. Zauważyła odprężenie na niektórych twarzach. - Świetnie. - mruknęła. - Podejdziecie bliżej. - podniosła lekko głos, zwracając na siebie uwagę. Szybko złożyła pieczęć i wkoło niej zaczęły się piąć czarne łodygi. - Te drobne owoce uspokoją wasze myśli. Nie będzie wam ich przytępiał, a pomoże w szybszym i dokładniejszym podejmowaniu decyzji. Podobne działanie ma ten dym. - wskazała na małe pojemniczki. - Jak zapewne już czujecie, wasze ciało staje się bardziej odprężone, prawda? - usłyszała ciche pomruki zgody i potwierdzenia. - Doskonale. Częstujcie się. Pierwsi ranni za niedługo do nas dołączą, więc życzę wam jasnego umysłu i spokoju. Nie wahajcie się mnie pytać, o cokolwiek związane z leczeniem. Będę się zajmowała przypadkami śmiertelnymi. Wy się nimi nie przejmujcie. - podkreśliła.

- Przepraszam Noki. - odezwał się ktoś z tłumu.

- Słucham cię. - spojrzała na niego przenikliwe i głęboko wpatrzyła się w jego oczy. Mężczyzna poczuł duży dyskomfort i w lekkiej panice przełknął ślinę.

- Jak to śmiertelnymi? - zapytał.

- Zajmę się shinobi, którzy będą przez was nie do uleczenia. Jedynymi słowy. Będą nie do odratowania. - wyjaśniła - Moje wieloletnie doświadczenie i techniki, umożliwią ocalanie człowieka bliskiego śmierci.

- Dziękuję Noki. - ukłonił się lekko i wrócił do tłumu.

- Nie ma za co. - uśmiechnęła się do niego - Shizune, twoje rozkazy? - zwróciła się do brunetki, która drgnęła zaskoczona nagłym zwrotem do niej. Kobieta kiwnęła głową i stanęła na miejsce lisicy.

- Utrzymujcie spokój i nie dajcie się ogarnąć panice. Niech waszych dłoni nie ogarnie strach. Powodzenia i szykować pierwsze leki, tamujące krwawienie. - jej głos z każdym słowem stawał się stanowczy. Medycy w skupieniu zajmowali się odpowiednimi zadaniami, niektórzy usiedli na podłodze, łóżku czy krzesłach. Oszczędzali swoje ciało i chakrę. Shizune stała przez kilka minut na środku namiotu i dyrygowała ludźmi, po czym wróciła obok Kimisy, Noki, Kushiny i jednego z klonów Naruto. - Może być? - spytała cicho.

- Świetne zagrzanie do walki. - kapłanka ścisnęła delikatnie ramię brunetki. - Nie stresuj się i weź głęboki wdech. - kobieta wykonała polecenie i jej twarz wygładziła się, pozbywając się zbędnych zmarszczek. - Co czujesz?

- Środki do dezynfekcji. - oznajmiała od razu. Blondyn i Kimisa buchnęli śmiechem. - No co?

- Tego to ja nawet nie przewidziałem. - odpowiedział Naruto. - Przecież to ma ostry i drażniący zapach.

- A ty? - kobieta uśmiechnęła się i wzruszyła na to stwierdzenie ramionami.

- Mięta i poranne powietrze. - odpowiedział.

- Czekolada i pomarańcza. - dopowiedziała szybko Uzumaki.

- Lukrecja. - wzruszyła ramionami Noki. Akurat spoglądał jak, shinobi zrywali owoce i je spożywali. Na ich twarz było można zobaczyć lekkie uśmiechy. Smakowały im.

- Tsunade-sama bardzo lubi te słodycze. - zdziwiła się Shizune, słysząc nazwę przekąski. Nagle uszy lisicy zadrgały i zwróciły się na północ. Naruto zrobił to samo.

- Pierwsi ranni. - powiedzieli jednocześnie. Kimisa spięła się i zacisnęła wargi.

- Naruto-nichan, idę na szczyt. - oznajmiła poważnie. Jej wesoły i skory do psot uśmieszek zniknął, zastępując go chłodnym opanowaniem i spokojem.

- Dobrze. Tylko nie spadnij. - dziewczynka kiwnęła głową i wyszła z namiotu. Dzięki łańcuchom odbiła się od ziemi i wylądowała na szczycie namiotu. Naruto uprzednio stworzył dla niej platformę, na której mogła obserwować otoczenie.

- Nie martwisz się o nią? - odezwała się Kushina z obawą w głosie.

- Nie Oka-chan. To Misa-chan wpadła na ten pomysł. Tu będzie zawadzać, ale jak tylko będzie potrzebne jej lecznicze łańcuchy. Jedno słowo i jest na dole.

- No dobrze, ale miej na nią oko Naruto. - powiedziała.

- Oczywiście Oka-chan. - dwie minuty później na polanę weszli pierwsi ranni. Medycy zabrali shinobi do środka i położyli na odpowiednio oznaczonych łóżkach.

***

Wielki namiot stał nie naruszony, ale w środku działo się wiele. Co chwila klony rozmieszczone w różnych punktach na polach walki przynosiły nowych rannych. Medycy uwijali się jak mrówki. Opatrywali lekko rannych, a ciężko odsyłali do Uzushiogakure za nakazem Błękitnej Kapłanki. Kushina, Shizune, Akashi, Sakura i Noki latali w te i z powrotem od jednego pacjenta do drugiego. Kiedy pierwsza walka rozpoczęła się, nie mieli ani chwili wytchnienia.

- Jasna cholera! - mruknęła Shizune, kiedy jej pacjent, ugodzony w tętnicę udową oraz mający połamane pięć żeber nie mógł usiedzieć na miejscu z bólu. - Siedź i się nie wierć, bo będziesz bardziej cierpiał. - syknęła przez zęby. Otarła wierzchem dłoni spocone czoło, pozostawiając małą smugę krwi na nim i policzku. Shinobi znieruchomiał na dźwięk tonu brunetki. Medyczka sprawnie zatamowała krwawienie. Po tym jej asystenci zajęły się zszywaniem oraz bandażowaniem rany. Kobieta zajęła się połamanymi żebrami.

- Szybciej, tam walczą. Muszę im... - stęknął, kiedy żebra się zrastały.

- Wiem o tym! - przerwała mu - Gotowe. - oznajmiła i ściągnęła rękawiczki - Zajmijcie się resztą. - nakazała medykom. Ci kiwnęli głową i dokończyli pracę. Shizune przeszła do kolejnego pacjenta ze wbitą przekształconą ręką Zetsu w lewy bok. - Naruto! - krzyknęła. Klon zjawił się dwie sekundy później - Do głównej. - Blondyn otworzył portal i pacjent został odesłany. - Sakura!

- Tu jestem! - odezwała się z góry.

- Masz odtrutkę?! - zapytała.

- Przelewam ją! - odpowiedziała i zeskoczyła na dół. - Oto ona. - podała fiolkę z niebieskim płynem.

- Dziękuję. - kobieta podeszła do jednego z zasłoniętych łóżek. Szybko zabrała strzykawkę i napełniała ją antidotum. Mężczyzna był pokryty fioletowymi plamami. Był okropnie spocony i przemęczony. Na dodatek był nieprzytomny, a jego oddech urwany. Shizune bez zawahania wbijała igłę w zgięcie łokcia, prosto do żyły. Na efekt długo nie trzeba było czekać. Plamy pomału znikały. Ziemisty odcień skóry stawał się zaróżowiony, oddech unormował się. Nagle zatruty mężczyzna poderwał się do siadu i zaczął kaszleć. Wypluł brązową wydzielinę. Brunetka szybko klepnęła go plecach i przytrzymała głowę w dół. - Lepiej?

- T-tak. - odpowiedział chrapliwie. Kobieta podała mu szklankę z wodą, zmieszaną z ziołami Noki. Po ich wypiciu normalny kolor skóry powrócił całkowicie, a oczy odzyskały błysk. - Co to? - wskazał na pustą szklankę.

- Specjalna mieszanka ziół. Jak się czujesz? - zapytała.

- Doskonale. Mogę spokojnie wrócić na pole walki. - oznajmił, a w głosie można było usłyszeć siłę i determinację. To samo było widoczne w oczach.

- W takim razie. Ten klon wyślę cię w odpowiednie miejsce. - wskazała na Naruto, który aktualnie wysłał trzech uleczonych shinobi na niziny.

- Dziękuję. - powiedział, po czym wstał szybko, nawet się nie zachwiał i szybkim krokiem udał się do klona. Wziął od niego przemienione liście w kunaie i kilka innych drobiazgów, po czym został odesłany.

***Itachi***

- Uchiha. - zwrócił się do niego Mifune - Udaj się na wzgórza. Twoje zdolności są potrzebne w tym miejscu. Resztą zajmiemy się my.

- Dobrze. - kiwnął głową, po czym zniknął w białym dymie. Rzucił przelotne spojrzenie Kakashiemu, który już wiedział od Shikaku o przenosinach niektórych shinobi na inne fronty. Sam zajmował się aktualnie walką z dużym oddziałem Zetsu. Itachi minął ich i skakał po konarach. Skręcał delikatnie na lewo, chciał ominąć walki na nizinach, by szybciej dotrzeć we wskazane miejsce. Po drodze mijał niedobitki Zetsu, które wykańczał kilkoma szybkimi cięciami kunaia. Na miejsce dotarł zaledwie po półgodzinnym intensywnym biegu. Nie było to dla niego zbyt męczące, ale musiał złapać oddech. - Raikage-sama. - pojawił się obok niego. A krzyczał, wydając rozkazy. Był bardzo wściekły. Stracił sporą ilość wspaniałych wojowników, którzy walczyli ze wskrzeszonym shinobi. Na miejscu była też Konan, która popróbowała powstrzymać mordercze zapędy swojego martwego przyjaciela.

- No nareszcie! - warknął na niego A - Ja muszę iść na niziny. Rozkazy Shikaku. - syknął gniewnie, po czym skoczył do góry, jego prawa ręka pokryła się niebieską chakrą. Uderzył w nią w skupisko Zetsu. Białe stwory zostały porozrzucane na różne strony. Wszystkie były martwe. - Zajmij się nim. - wskazał podbródkiem, po czym zniknął, udając się w stronę nizin. Brunet uruchomił swojego Sharingana i rzucił się w wir walki. Był bezlitosny i chłodny. Na jego drodze pozostawały trupy z Zetsu. Szybko zbliżał się do walczącej Konan. Wyczuł od niej duże osłabienie, ale również ogromną determinację. Po chwili był przy niej i oboje walczyli.

- Dziękuję Itachi. - wysapała kobieta - Ma tylko pięć sekund zanim użyje Shinra Tensei i Banshō Ten'in. - poinformowała go i zmarszczyła brwi, trzymając się za ranny bok.

- Zajmij go czymś, a ja spróbuję go uszkodzić. - fioletowo włosa kiwnęła głową i zaatakowała papierowymi ostrzami. Nagato odbił je i posłał w różne strony. Itachi przeciął kilka kunaiem, a Konan po prostu je zatrzymała przed swoją twarzą. Brunet liczył w głowie do pięciu. Tym razem przyciągnął do siebie Konan, a w jego lewej ręce ukazał się czarny pręt. Kobieta w ostatniej chwili zmieniała się w papier. Itachi wykorzystał rozproszenie i zaatakował go. Atak się powiódł i Uzumaki stracił część przedramienia. Konan postąpiła podobnie i odcięła prawą dłoń.

- Shinra Tensei! - Itachi i Konan zostali odepchnięci. Brunet uderzył w skałę, wbijając się w nią. Konan odbiła się parę razy od skał i przeturlała się po niewielkim rumowisku, ale szybko wstała i zmieniła swoje ciało w papier, lecąc do góry. Uchiha też się pozbierał, ale skończył z połamanymi żebrami. Z kącika ust wypłynęła krew. Szybko ją starł i rzucił wybuchową notkę. W czasie eksplozji zmienił Sharingana na Mangekyo. Spojrzał na kobietę, która miała parę zadrapań na twarzy i ranny lewy bok. Krew zabarwiła standardowy strój shinobi. Ich oczy się spotkały. Itachi szybko przekazał wiadomość. Kobieta kiwnęła głową i zniknęła. Uchiha zaczął zmieniać formę.

- Susanoo! - wykrzyknął. Jego ciało pokryło się czerwonym płomieniem. Po kilku sekundach przed Nagato stał w pełnej postaci czerwony eteryczny wojownik. W prawej dłoni dzierżył ognisty miecz, a w lewej tarczę. Przyjął pozę obronną, ale ruszył do ataku. Nagato uniósł zregenerowaną prawą dłoń.

- Shinra Tensei! - krzyknął. Chciał ponownie odepchnąć przeciwnika, ale był on zbyt duży, jedynie go spowolnił. Eteryczny wojownik uniósł miecz nad głowę, po czym rzucił go. Nagato nie mógł go odepchnąć. Został trafiony. Płomienne ostrze przeszyło go, rozcinać na pół. Wtedy pojawiała się Konan, która szybko zaczęła owijać papierem ciało przyjaciela. Na nogach ukazała się dziwna pieczęć w kształcie kwiatu. Tak samo, jak na korpusie. Itachi czekał w pełnej gotowości. Kiedy Konan odwróciła się do niego. Odwołał swojego wojownika i stanął obok kobiety.

- Udało się. - powiedziała i syknęła z bólu. Zaczęła lecieć na ziemię. Brunet szybko ją złapał i przerzucił jej ramię na swoje. - Dziękuję Ita... - wypluła trochę krwi. Brunet ujrzał, w jej ciele wbity pręt. Spojrzał na zapieczętowane ciało. Było nienaruszone.

- Kiedy... - zaczął z niepokojem.

- Jak próbował cię odepchnąć. Strzelił we mnie. - wypluła kolejną porcję krwi. Itachi zauważył klona Naruto. Zmierzał w ich stronę. Na jego twarzy widniało zaniepokojenie.

- Idziemy. - powiedział tylko i zniknęli w pomarańczowym błysku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top