88. Zdrada rzekomego wroga

***Chiaki***

- Jak teraz nie wyruszę, mogę się spóźnić. - mruknął z zamkniętymi oczami. - Chciałbym jeszcze dłużej pomedytować. - westchnął i zaczął wstawać z pozycji lotosu. Sprawnie zeskoczył na ziemię, gdyż znajdował się jakieś dwa metry nad nią. Powolnym krokiem udał się do swojego domu po ekwipunek. Katany schował do kabury na plecach. Na wszelki wypadek zapieczętował też parę lekarstw dla obu ras. Parę leczniczych lisich i ludzkich medykamentów, bandaże i odtrutki na toksyny i trucizny. Ubrał się w krótką ciemnozieloną yukatę, tego samego krótkie spodnie z szerokimi nogawkami. Yukata była przyozdobiona motywem winorośli. Na nogach miał drewniane, czarne sandały. Z takim strojem udał się na pole bitwy. Był szybszy niż przecięty człowiek, ale wolniejszy od lisa. Przemieszczał się nad koronami wysokich drzew, jakby był ptakiem. Teraz nie przeszkadzało ukazanie ów zdolności, bo i tak wszyscy albo uciekli, albo walczą. Osadnicy znajdujący się parę kilometrów od rozgrywanej walki opuścili domy i udali się do większych wiosek, szukając schronienia i ochrony. Po kilkunastu minutach ciągłego biegu zaczął wyczuwać smród wojny oraz krew ofiar. Dobiegł do nizin. Zawczasu dobył katan z pleców. W ten ujrzał to, co chciał. Kilka tysięcy białych Zetsu, odwróconych do niego placami. Na lewo od niego wyczuł Madarę, ale zignorował go, kumulując chakrę w ostrzach oraz ciele. Wystrzelił jak z procy i zmiótł pięciu nieświadomych Zetsu, a dokładniej rozczłonkował ich ciała na kilka fragmentów. Kiedy wrogowie spostrzegli, co się w ogóle stało, padło kolejnych sześciu. Już szykowali atak, ale na ziemi wylądowała kolejna szóstka. Chiaki był bezlitosny i szybki. Na swojej drodze zostawiał białe trupy. Sam nawet nie miał na sobie pyłku kurzu. Nie wahał się używać chodzenia w powietrzu, wręcz przeciwnie, dzięki niemu zmiatał coraz więcej wrogów. Mężczyzna miał uszy i oczy szeroko otwarte. Wyczuł, kiedy Madara zwrócił się w jego stronę. Chiaki uśmiechnął się pod nosem i rozciął w pół Zetsu. W tej samej chwili wyczuł pięć potężnych chakr, po czym skupił się na dolinie. Jego uśmiech poszerzył się, chłopcy świetnie sobie radzili. Rozproszył się na sekundkę i musiał sparować cios Zetsu. - Jak tak dalej pójdzie, wybrudzę sobie moją ulubioną yukatę. - mruknął, czym spotkał się z dziwnym spojrzeniem przeciwnika. - Zatkało co? - zaśmiał się i po wrogu nie pozostało nic jak tylko rozcięty korpus. Białe humanoidy okrążyły Chiakiego. Mężczyzna wzruszył ramionami i przykucnął lekko. Wokół jego stóp powstała lekka fala. Zetsu już miało na niego skoczyć, ale ten szybko podskoczył z osiem metrów do góry i zatrzymał się, stając w powietrzu. Jedno z ostrzy oparł o bark. Kliknął językiem i pokręcił głową z politowaniem. - Myślałem, że jesteście silniejsi... - zamknął usta, kiedy spojrzał jak biało-zielone stwory łączą się, zlewając w bezkształtną masę ciał. Chiaki złożył jedną pieczęć i zamknął oczy. Skierował lewą dłoń na białego mutanta. Przez kilka sekund nic się nie działo, w ten olbrzymie drewniane kolce zaczęły się wbijać w niego. Mężczyzna szybko złożył kolejne pieczęcie. - Katon: Gōkakyū no Jutsu! - z ust wyleciała olbrzymia ognista kula. Trafiła w unieruchomioną masę ciał, spalając ją w czarny popiół. Gestem dłoni rozprowadził pomarańczowy ogień na resztę Zetsu. Nie miał tak dobrej kontroli nad żywiołami, ale to wystarczyło. Za jednym zamachem spłonęło kilkanaście Zetsu. Uśmiechnął się pod nosem i uniósł wzrok. Ujrzał, jak przednie rzędy wrogów już dawno wyruszyły na dół. Chiaki ponownie złożył jedną pieczęć i z ziemi wystrzeliły pnącza, które owijały białe ciała, miażdżąc je jednocześnie. Ogarnęło go ogromne skupienie. Nim się spostrzegł wrogowie, którzy mieli powstrzymać Chiakiego, a raczej zabić leżeli bez ruchu. Jego wysoko uniesione ręce opadły delikatnie tak samo, jak pnącza, które były w podobnej postawie. - Chyba za bardzo się wczułem. - powiedział i złapał się za bródkę. - No trudno. - wzruszył ramionami, po czym ruszył do doliny. Przebiegł nad walczącymi Kage z Madarą. Ci nawet nie zwrócili na niego uwagi. Chiaki skręcił gwałtownie w lewo i zaczął kierować się na szpital. Dzięki chakrze Kuramy wyczuwał pole ochronne.

***Sasuke i Naruto***

Wszędzie było widać tylko niebiesko-białe wiązki błyskawic, które powstawały z każdym uderzeniem ostrzy o siebie. Bracia zacięcie walczyli. Sasuke raz po raz udawał, że rani Naruto, ale tak naprawdę trafiał Raitonem we wrogów, zabijając ich. Shinobi, którzy byli w zasięgu techniki Sasuke, zostawali tylko lekko sparaliżowani, po czym wstawali po kilku sekundach. Walczyli jak nigdy nic. Bracia walczyli bez opamiętania, ale byli niezwykle czujni i ostrożni.

- Dobra koniec z tą farsą... Naruto kto to jest? - wskazał na stojącego w powietrzu mężczyznę.

- A to mój drogi braciszku jest Chiaki. Kumpel Kuramy z czasów przed narodzinami mojej praprababki. - brunetowi opadła szczęka, jak i ostrze katany dotknęło ziemi.

- Że co!? - krzyknął.

- Miałem podobną reakcję. - uśmiechnął się - Kurama, to tępy lis i nie powiedział nam o nim. - zwęził krótko - Wracajmy do walki, ale wpierw... - tu uśmiechnął się zadziornie - Może by tak rozgrzać się? - Sasuke od razu pojął znaczenie słów.

- Z przyjemnością. - odpowiedział i uniósł swój miecz do ust. Naruto wykonał ten sam gest.

- Niech Lisi Ogień ogarnie ostrze, dodając jej świętej mocy. - wypowiedzieli formułkę. Ostrza zalśniły, po czym zapłonęły Białym Ogniem. Zwierzęta przy końcu rękojeści przybrały czarny kolor, uwydatniając się.

- Ładnie. - powiedzieli, po czym rozpoczęli ognisko. Nie przejmowali się widokiem z lekka zaskoczonych Zetsu, kiedy z szerokimi uśmiechami oparli się o swoje plecy. Wiedzieli, że Gaara i jego ludzie wykonali porządną robotę, i dokładnie zasłonili wszystko.

- Zatkało? - powiedział wrednie Sasuke. Wrogowie ustawili się w okręgu. Pół-lisy spojrzeli na siebie i kiwnęli głowami. Posłali dwa sierpy. Jeden zniszczył połowę okręgu. Na drodze ognia stali również inni shinobi, ale ich ogień nawet nie tknął. Kilkoro z nich doznało szoku i skamieniali w miejscu. Nic im nie groziło, bo ogień sprawnie spalał na biały popiół wrogów. Kilku ludzi spojrzało na szczerzących się nastolatków, a w ich oczach było można ujrzeć rządzę mordu, skierowaną w Zetsu. Nagle na prawo od nich rozległ się huk. Obaj spojrzeli w tamtym kierunku.

- Raikage. - mruknął Naruto i obaj wyparowali, a dokładniej pobiegli w jego kierunku. Wskrzeszony Raikage zabijał każdego, to ośmielił mu się stanąć na drodze. Bracia ujrzeli, że jego tęczówki są białe. - Shikamaru! - krzyknął do bruneta, który dusił za pomocą cienia kilku Zetsu. Bracia podbiegli do niego i zajęli się resztą wrogów. - Raport, proszę. - Nara szybko streścił, co się dzieje.

- Dzięki. Sas zajmę się A, a ty Mizukage. - spojrzał na bruneta, który skinął głową.

- Stoi. - odpowiedział i rozdzielili się. Blondyn wyczuł strach skierowany w Sasuke.

- Jest po naszej stronie. - wskazał ostrzem brata - Zawsze był. - wyczuł, że pomału się uspokajają. W ten w dłoniach Uzumakiego ukazał się ogień. Wysłał kilka kul w różne strony. One rozrosły się. - Wiecie, co z nimi robić? - zapytał mały tłum. Niektórzy pokiwali głowami przecząco. - To patrzcie. - złapał truchło Zetsu i rzucił do ognia. Ten momentalnie się nim zajął i spłonął. - Shikamaru?

- Wrzucajcie do tego ognia wrogów. Wam nic nie zrobi. - oznajmił stanowczo - Naruto pozbądź się Trzeciego Raikage. - blondyn kiwnął głową i pobiegł do A. Stanął naprzeciw niego. Czekał.

- Orochimaru wiem, że mnie słyszysz. - warknął gardłowo Namikaze. - Nic z twoich ożywieńców. - syknął. A zaatakował. Jego ciało spowiła niebieska chakra. Próbował uderzyć gołą dłonią blondyna, ale ten był dla niego za szybki. Unikał ciosów, prawie nie zmieniając miejsca. W końcu Namikaze złapał nadlatującą dłoń w swoją. Fala uderzeniowa spękała ziemię za nastolatkiem. Mimika twarzy Raikage zmieniła się. Pojawił się grymas niedowierzania. Naruto nie czekając, zamachnął się kataną i przeciął Raikage w pół. Chłopak podszedł do głowy ożywieńca. Przyłożył dwa palce do czoła. - Kai! - ciało zaczęło się rozpadać, ukazując Zetsu. Blondyn zmarszczył brwi.

***Sasuke***

Brunet dobiegł do shinobi, którzy walczą z Nidaime Mizukage. Akurat ujrzał, jak potężny małż pożera kilku ludzi. Uchiha szybko zareagował i kopnął muszlę z ożywieńcem na jej czubku. Ten jednak podskoczył i wylądował kilka metrów przed Sasuke. Tak jak w przypadku A miał białe oczy, okalane czarnymi białkami. Blondyn z wysoką plerezą i z długimi włosami oraz w bladofioletowej tunice w paski spojrzał na swojego przeciwnika z pustym wyrazem twarzy. Sasuke uniósł katanę, ostrzem do niego.

- Witaj Orochimaru. - powiedział do Nidaime - Zaskoczony mną? Jestem winnym wam podziękowania.

- To ten zdrajca. - usłyszał przerażony szept.

- Były zdrajca. - uśmiechnął się lekko i zniknął z oczu gapiów. Pojawił się w przy Kage, któremu odciął lewe ramię. Kilku shinobi, aż zatoczyło się do tyłu, widząc to. Nastolatek musiał szybko odskoczyć do tyłu, bo by oberwał z wodnego bicza. Brunet tylko uśmiechnął się i zaatakował ponownie. Nie mógł się zabawić i poprzeciągać trochę walkę. Czas ich gonił niemiłosiernie. Uchiha kolejnym cięciem pozbawił Nidaime drugiej ręki. Lewa do końca się nie zrekonstruowała. Nie czekając, zamachnął się kolejny raz i z niewyobrażalną szybkością odciął głowę ożywieńcowi. Głowa potoczyła się po zoranej ziemi, a obcięte włosy opadły pomału na szczątki zieleni. Korpus stał prosto. Sasuke zaczął szybko składać pieczęcie, które pokazywał mu w umyśle Kurama. - Kai! - wykrzyknął i dotknął czoła Mizukage. Ta skruszyła, ukazując żółte oczy Zetsu, wpatrzone w Sasuke. - Słuchacie mnie! Ruszajcie do centrum walki. - wskazał kierunek kataną - Shikamru wyda wam odpowiednie rozkazy. - W tamtym kierunku jest szpital. - złożył pieczęcie. Obok niego ukazały się klony. - One pomogą wam tam dotrzeć. - Zabierzcie rannych i ruszajcie. - rozkazał. Sam zniknął w błękitnym błysku, stając obok brata. - Widzę, że skończyłeś?

- Tak. - odpowiedział - Wyczułem chakrę Chiakiego. Zmierza do szpitala. A my nad morze. - oznajmił.

- W takim razie w drogę. - obaj zniknęli w swoich błyskach.

***Las***

Czwarta i piąta dywizja znajdująca się w lesie walczyła w dalszym ciągu z Mistrzami Miecza. Mistrzami zajmował się i wybijał Mifune. Ożywiony przez Naruto, Zabuza i jego odwieczny towarzysz walczyli ramię w ramię z Kakashim przeciwko sporemu oddziałowi Zetsu, które zaczynało mieć drastyczną przewagę nad dywizją Hatake. Srebrnowłosy był poważnie ranny w prawe ramię. Krwotok nie chciał się zasklepić. Cały jego dres, rękawiczka i skóra była pokryta szkarłatną cieczą, która skapywała na zniszczoną ziemię.

- Kakashi, zrób coś z tą łapą. - warknął Zabuza, kiedy spostrzegł ranę.

- Nie ma na... - nie dokończył, bo musiał odeprzeć atak dwóch Zetsu - Czasu. - stęknął i pozbył się jednego. Drugiego zamroził Haku. - Dzięki. - uczeń szybko stworzył kopułę z lodu, zamykając trójkę shinobi.

- Kakashi-san proszę, wystawić rękę. - powiedział spokojnie. Mężczyzna wykonał polecenie. - Będzie bolało, ale zatamuję krwawienie. - oznajmił i wyjął jednego senbona z kabury. Płynnym ruchem wbił go w pobliżu rany. Hatake syknął i zacisnął zęby. - Zamknąłem w części tętnicę. Nie stracisz czucia w dłoni, ale musisz się pilnować. - Użytkownik Sharingana kiwnął głową. Haku nie skończył i potrzymał jego rękę, prostując ją. - Zamrożę też ranę. To spowolni obrzęk. - kilka sekund później Kakashi pouczył przeraźliwe zimno.

- Pośpiesz się Haku, zaraz się przebiją. - warknął Zabuza i stanął naprzeciwko Zetsu, który był już cal od przebicia lodowej ochrony. Wystawił swój miecz. Czekał, ale obserwował, co się dzieje wokół. Kilka sekund później pierwszy wróg przebił się przez lód, ale zaraz padł martwy. Po nim nastąpił kolejny, tylko że z innej strony. Momochi również i jego przeciął. - Haku! - krzyknął i odparł atak już dwójki. W tej samej chwili lodowe kolce trafiły w trzeciego, który przymierzał się do skrócenia o głowę Zabuzę. Walka na nowo się rozpoczęła. Ta krótka chwila pozwoliła Kakashiemu odrobinę odsapnąć. Walczyli tak tylko przez parę minut, gdy nagle uderzyła w nich potężna siła. Odepchnęła ich na drzewa. Kakashi uderzył w jedno i na nim się zatrzymał. Zabuza nadział się na zniszczony konar. Przeklął siarczyście i odepchnął się nogami o pień. Dziura w klatce piersiowej zrosła się bardzo szybko. Haku stracił prawą rękę i część głowy. Tak jak w przypadku jego nauczyciela i opiekuna szybko się zrekonstruowały. W miejscu uderzenia stał ożywiony Minato Namikaze. W dłoniach dzierżył swoje kunaie. Jego błękitne tęczówki były białe. Kakashi zaklął pod nosem. Tego się nie spodziewał.

- Głowa do góry. - odezwał się blondyn, stając naprzeciw swojego sobowtóra. - Zabuza Haku, przyda mi się wasza pomoc. - zwrócił się do nich. - Kakashi udaj się do skrzydła szpitalnego. Sakura musi cię opatrzeć. - w jego głosie było można wyczuć naglący ton. - To będzie interesująca walka. - mruknął pod nosem i przyjął pozycję. To samo wykonał jego klon. - Obaj jesteśmy martwi. Jak niby się pokonamy, skoro znamy się na wylot. - zwrócił się do niego. Zły Minato nawet nie drgnął. Westchnięcie. - Zabuza, Haku. - wskrzeszeni podeszli bliżej Yondaime. - Zajmijcie go. - szepnął, zatykając lekko usta dłonią. Swoich niebieskich oczu nie spuszczał z wroga.

- Jak sobie życzysz. - syknął Momochi i zaatakował. Za nim podążył Haku. Obaj zaatakowali. Zabuza z bliskiego kontaktu, a jego uczeń ze średniego. Co rusz albo jeden, albo drugi atakował. Sobowtór unikał wszystkich ciosów. Dzięki Hiraishinowi i kunaiach przemieszczał się z miejsca na miejsce z niewiarygodną szybkością. - No kurwa! - warknął na głos. Mistrz miecza nie mógł zadać żadnego ciosu w taki sposób, jaki on by chciał. Sfrustrował się i zaczął atakować nieszablonowo. Jednym słowem byle jak. Haku cierpliwe obserwował i atakował w dogodnych chwilach. W pewnym momencie ujrzał, jak kilka jego igieł wbiło się we wroga. Prawdziwy Namikaze uważnie przyglądał się walce dwójki ożywionych sprzymierzeńców. Rzucił swoim kunaiem w Zabuzę. Mężczyzna nawet nie spostrzegł tego. Minato doczekał się chwili, jak Zabuza obroni się przed cięciem ożywieńca. Przeniósł się do niego i udało mu się odciąć nadgarstek sobowtóra. Momochi zdezorientowany nagłym pojawieniem się blondyna zachwiał się. Wskutek tego wróg odciął mu prawe ramię. Cała trójka odskoczyła od siebie. - No kurwa! Co to miało być?! - warknął i machnął kikutem, który rekonstruował się błyskawicznie. Po pięciu sekundach machał już całą ręką. W porównaniu do wroga jego nadgarstek, a raczej palce zostały mu do odnowienia.

- Spójrzcie. - wskazał na ostatnie białe fragmenty dłoni. - Oni regenerują się znacznie wolniej od nas.

- Chcesz nas poświęcić. - stwierdził Haku. Minato mu przytaknął.

- Tak. On zajmie się wami, a ja będę raz po raz odcinał mu, coraz to więcej ciała. Spowolnimy go na tyle, by musiał się zatrzymać. Wiem, jakich użyje technik. Każdą znam i wiem, jak ją złamać. Haku strzelaj nieszablonowo. On nie ma żywego ciała, nic mu nie dają senbony. Używaj lodowych kolców. Nie chroń Zabuzy, bo on i tak nie zginie. - słowa skierował do jego ucznia.

- Chcesz, abym strzelał przez niego? - spytał.

- Owszem. Martwy punkt wzroku. Nie zauważy ich. - powiedział.

- Zgoda. - w tej samej chwili w ich stronę płynęła ogromna fala wodna, wzmocniona Raitonem.

- Haku! - krzyknął Minato. Nastolatek szybko postawił lodową kopułę. W dłoni Namikaze ukazał się Rasengan. - Na mój sygnał Zabuza przebijesz kopułę w tym miejscu. - wskazał na punkt po drugiej stronie od wroga. Momochi kiwnął głową i ustawił odpowiednio miecz. - Teraz. - powiedział. Mistrz wziął zamach i roztrzaskał lód. Koło jego twarzy przemknął kunai. Wbił się w drzewo. Haku zauważył, że Minato dodał chakry do stóp. Odbił się i przebił przez szczyt kopuły. Leciał prosto na sobowtóra, po czym zniknął nagle w żółtym błysku.

- Co do... - Zabuza nie dokończył, bo został zaatakowany przez wroga. Ten ugodził go kunaiem w pierś. Pierwszy otrząsnął się Haku i zaatakował klona lodem. Nie oszczędzał ciała Mistrza. Skutkiem tego było chwilowe unieruchomienie obu wojowników. Znikąd pojawił się prawdziwy Minato i ugodził swojego sobowtóra w plecy Wirującą Sferą. Dzięki temu rozproszeniu udało mu się na tyle spowolnić ruchy wroga i odciąć mu tym razem całe przedramię. Więcej się nie udało, bo użył Hiraishinu, uciekając. Pojawił się zaledwie parę metrów przed nimi. Do jego pleców i przedramienia przylatywały stracone części.

- Nie zatrzymywać się. - powiedział Minato i usunął swój znacznik, pozostawiony przez sobowtóra. Zaatakował go. - Futon: Daitoppa! - Minato wystrzelił z ust potężną powietrzną kulę. - Katon: Gōkakyū no Jutsu! - Obie techniki połączyły się w jedno. Siła ognia zwiększyła się. Atak ninjutsu trafił w regenerującego się sobowtóra, ale udało mu się uniknąć go. Odskoczył od niego. Haku wykorzystał to i trafił go dwoma kolcami. Jeden trafił w lewe udo, drugi w prawe ramię. Zabuza rzucił się na klona i rozorał mu klatkę piersiową. - Rasengan! - wykrzyknął Namikaze zza pleców Momochiego, który nagle zniknął, pojawiając przy drzewie, gdzie był wbity kunai Minato. Ten sam, który rzucił, kiedy Mistrz Miecza zrobił otwór w lodowej kopule. Rozległ się potężny huk. W powietrze wzbiły tumany kurzu, liści i ziemi. Zabuza machnął Kubikiribocho i pozbył się kurzu. Oczom Haku i jego ukazała się niecodzienna sytuacja. Zły Minato i dobry Minato niemili prawych rąk. Z kolei sobowtór regenerował się po ostatnim ataku, ale to nie było najdziwniejsze. Na twarzach obu wskrzeszonych shinobi widniały uśmiechy. - Chwilo mój sobowtór odzyskał świadomość. - odezwał się Namikaze, po słusznej stronie.

- Owszem. Za parę chwil się rozpadnę. - oznajmił klon - Orochimaru wskrzesił Hashiramę i Tobiramę. Obaj mają wskrzesić jakieś Shinju. - jak to mówił, na jego twarzy zwiększyła się liczba pęknięć, tak samo jego niebieski dres i biała peleryna Hokage, zaczęła pękać. - Nie wiem, gdzie znajdują się dokładnie.

- Dzięki ci. - powiedział Minato. W jego głosie można było wyczuć subtelną nutkę niepokoju.

- Ty wiesz, co to Shinju? - zdziwił się.

- Niestety. - westchnął.

- Mogę spytać, kto ciebie wskrzesił?

- Naruto. - oczy sobowtóra otworzyły się szeroko.

- Jednak opanował to. - powiedział z ulgą.

- Tak. - potwierdził.

- Wybaczcie mi. - zwrócił się do Zabuzy i Haku. - Nie miałem nad sobą kontroli.

- Poćwiartowałbym cię. - odpowiedział gniewie.

- Z pewnością. - skinął głową i kolejne kawałki opadały, ukazując fragmenty ciała Zetsu. - Drugi ja?

- Tak? - uśmiechnął się lekko na tą wzmiankę.

- Przekazałeś mu... - zaczął.

- Wszystko wie. Kushina też jest z nami. - przerwał mu i potwierdził to jeszcze skinięciem głowy.

- To dobrze. - odpowiedział i całkowicie zniknął.

- Zabuza, Haku. Pomóżcie reszcie. Ja ruszam do szpitala. - odpowiedział, po czym dosłownie zniknął.

- Jakim prawem ma nam rozkazywać?! - oburzył się Momochi.

- Naruto-kun też kazał nam walczyć. - wspomniał o nim.

- Zatłukę tego gówniarza. - warknął i obaj ruszali w kierunku odgłosów walki. Haku uśmiechnął się lekko i przeskoczył na inny konar.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top