92. Obawy się sprawdzają
Lisy szybko uwijały się z poległymi po obu stronach. Temari z niepokojem patrzyła na dymiące i zniszczone wzgórze. Zwołała wszystkich shinobi, którzy byli zdolni do dalszej walki.
- Ruszamy wspomóc resztę! - wykrzyknęła. Kilku mężczyzn kiwnęło głowami. Blondynka podeszła do Kuriego - Zajmijcie się resztą?
- Oczywiście. - odpowiedział od razu - Bracia już wiedzą i zaraz przybędą zająć się Madarą. - na psyku lisa pojawił się lekki grymas, który dziewczyna zauważyła.
- Co się dzieje? - zaniepokoiła się.
- Madara emanuję złowrogą chakrą, która wróży tylko zło. - westchnął - Nie ma czasu na rozmowy. - powiedział szybko - Przydacie się w tam. - wskazał pyskiem czarne dymy. - Las jest praktycznie wyczyszczony. Morze również.
- Dobrze. Powodzenia. - lis kiwnął głową w podzięce.
- Wy też. - po czym rozeszli się w swoje strony. Temari ruszała we wskazaną stronę, a Kuri podbiegł nieopodal walki Kage. To, co zobaczył, wstrząsnęło nim. Ujrzał, jak Madara przebija Tsunade dziwnym prętem. Znikąd pojawił się Kohamaruji i odepchnął go. Ten nawet go nie zauważył i został bez dwóch kończyn. Lis odciął mu lewą nogę i prawą rękę tuż pod pachą. Ranną Hokage przekazał w ręce Gaary, który z poleceniami Shukaku leczył blondynkę. Kuri odetchnął z ulgą i zwrócił łeb w stronę pola walki. W zamyśleniu kiwnął głową i czmychnął do lasu.
***Piątka Kage***
Madara atakował nieprzerwanie. Serie ciosów, technik i krwi leciały olbrzymimi ilościami. Swoją wściekłość za zdradę Sasuke skupił na Senju, która miała poobijane, a nawet złamane żebra po wcześniejszych atakach. Nie tylko ona była poważnie ranna. Onoki został trafiony w prawą łopatkę odłamkiem swojej skalnej techniki skierowanej na wroga. Madara jednym machnięciem eterycznego wojownika zniszczył skalnego golema. Gaara mimo zwiększonej mocy, nie mógł używać jej w pełni. Miał obawy, że zrani towarzyszy, ale mimo to nie szczędził jej na Madarze i atakował z wielką zapalczywością. A prócz wyrzucania z siebie masy przekleństw miał złamaną kość łokciową oraz promieniową. Jednym słowem jego lewa ręka była prawie całkowicie unieruchomiona. Gaara, dzięki chakrze Shukaku pomógł zrosnąć się kościom, ale ręka nie była w pełni sprawna. Raikage i tak nie oszczędzał siebie i atakował z chęcią mordu wpisaną w oczy i emanującą z ciała. Madara również był ranny, dzięki połączonym technikom piasku, wody i sile Tsunade stracił prawą rękę, która odbudowywała się bardzo szybko. Ślimacza Księżniczka walczyła coraz zacieklej niż wcześniej. Frustracja, gniew i chęć uratowania shinobi brała nad nią górę. Uruchomiała w pewnym momencie Byakugō no In*. Technika wygoiła jej wszystkie rany, plus zregenerowała chakrę i zmniejszyła bariery ciała. Madara ledwie nadążał za jej gradem śmiercionośnych ciosów. Kilka razy udało jej się trafić bruneta. Na dodatek Gaara blokował dzięki piaskowi, niektóre nieoczekiwane ataki. Tak jakby ich wyczekiwał. Umiejętnie kierując piaskiem, tworzył bariery ochronne bądź niwelował ogniste i elektryczne ataki. Nagle Madara jakimś cudem posłałam kobietę kilkanaście metrów w tył, po czym w okamgnieniu znalazł się przy Gaarze, z którym postąpił tak samo. Nie szczędził siły również na Onokiego i A. Obaj mężczyźni zostali wbici w ziemię. Terumi posłała w niego trujący, żrący gaz. Po czym przeszła w techniki lawowe. Uchiha częściowo oberwał nimi. Jego skóra zaczęła się topić pod wpływem mgły. Lawa musnęła jego plecy, ale nawet to nie powstrzymało go przed atakiem, który spowodował wiele złamań na ciele szatynki. Terumi padła nieprzytomna, z jej ust wyciekała mała stróżka krwi. Gaara w ostatniej chwili złapał Madarę za nogi i ręce, przytrzymując go. Tsunade pozbierała się szybciej niż myślał i już wymierzała cios w prosto w szczękę. Nagle Madara wbił w środek piersi blondynki czarny pręt. Ta opluła go krwią. Znikąd pojawił się Kohamaruji i jednym machnięciem katany odciął mu kończyny, posyłając kilka metrów w tył.
- Shukaku, wylecz Hokage i Mizukage. Zatrzymam go do przyjścia chłopców. - powiedział i odwrócił się do bruneta. - Poddaj się! - warknął do niego.
- Kim jesteś?! - zapytał, stając na nie do końca zregenerowanej kończynie.
- Zwą mnie Kohamarujim, wnukiem Złotego Lisa. - Madara zmrużył oczy. Nie tego się spodziewał. - Poddaj się. Twoja armia została zmiażdżona.
- Nikt mnie nie powstrzyma! - wykrzyknął.
- A nasza dwójka? - nagle obok Kohamarujiego pojawili się bracia. Obaj dzierżyli katany.
- Gaara, zabierz resztę. Wiesz, gdzie. - Kazekage kiwnął głową blondynowi i wziął nieprzytomnych Kage do leśnego szpitala.
- Jakim cudem oparłeś się mojej woli i technikom Orochimaru? - zwrócił się do Sasuke, który uśmiechnął się z wyższością. Ciała braci pokryły białe płomienie, które ukazywały coraz to nowe części ciała. Kiedy zniknęły przed Madarą stali w swojej lisiej formie chłopcy. Madara otworzył szerzej oczy. Wyczuł całkowitą zmianę w chakrze. Była równa jego sile.
- Nie jesteśmy już ludźmi. - oznajmił Sasuke, patrząc prosto w oczy Madarze. - Traktowałeś mnie jak zwykłego człowieka. Ludzkie specyfiki, techniki na mnie nie zadziałały. Wszystko było ukartowane. Śmiem powiedzieć, że podałeś mi się, jak na tacy. - chłopcy uśmiechnęli się szeroko. Ten uśmiech nie był wesoły... Był przerażający, wręcz zwierzęcy. Co potwierdzały pionowe źrenice, kły, pazury, uszy i kity. Madara zacisnął pięści i szczękę. Chłopcy to ujrzeli.
- Wiń swoją głupotę. - odezwał się Naruto - Wiemy, co zamierzasz, a nawet więcej. Przebudzisz moce, nad którymi nie zapanujesz. - powiedział.
- Nic mnie nie powstrzyma! - krzyknął.
- Twoje chore ambicje przyniosą wyłącznie klęskę ludzi. - warknął Naruto. Kohamaruji był pełen podziwu, że chłopcy się hamują. Madara nie mógł tego wyczuć, ale lisi bracia promieniowali chakrą, która wyciekała z ich ciał. Byli wściekli. Zachować w tej sytuacji opanowanie i chłodny wyraz twarzy było bardzo ciężko. Lis położył dłonie na ich ramionach.
- Wyczuwam podstęp. - powiedział, to tak cicho, że tylko bracia byli wstanie to usłyszeć. Madara mimo swoich oczu, nie mógł nawet wyczytać z ruchu warg słów, ponieważ Koha prawie w ogóle nimi nie poruszył. - Uważajcie. - po tym słowie dosłownie wyparował.
- Gdzie wasz towarzyszysz? - spytał zdezorientowany, nagłym zniknięciem.
- Poszedł zapewne robić czystki. - odpowiedział mu z lekceważeniem Naruto. - Nie radzę. - powiedział i znikąd ostrze katany pokazało się na gardle Madary, a prawa ręka bruneta złapana w nadgarstku. - Twoje ruchy są niewyobrażalnie ślimacze. - syknął mu do ucha i wrócił do brata. Uchiha chciał użyć Susanoo, ale blondyn wyczuł ruchy chakry w ciele wroga. Tym razem Sasuke szybkim ruchem dłoni z katana odciął lewy nadgarstek wroga.
- Jak ty... - zaczął, patrząc na dłoń.
- Nasze umiejętności wykraczają poza twoje rozumowanie. - warknął Sasuke - Ostatni raz mówimy. Poddaj się.
- Nie powstrzymacie mnie! - po czym ruszył na braci.
***Góry***
Zetsu wychodzili ze wszystkich stron, okrążając i atakując jednocześnie shinobi. Mimo że plan zakładał zmiażdżenie wrogów, to ich liczba była ogromna. Raikage przed ruszeniem do walki z Madarą wykończył większą część białych ścierw, ale nawet to nie za wiele dało. Wielu poległo, ale i śmierć sojuszników nie złamała bojowego ducha. Z każdym poległym człowiekiem ginęło o trzykroć więcej Zetsu. W górach znajdowała się znaczna część wojsk, gdyż Bijuu zajmowało inne tereny. Dowódcą sił w był Kitsuchi, którego zadaniem było skupinie się na atakach w zawarciu. Walka była ciężka i przynosiła coraz to więcej ofiar po stronie Zjednoczonych Sił. Kitsuchi obecnie walczył z pięcioma przeciwnikami. Na razie, na ich szczęście nie pojawił się żaden wskrzeszony shinobi.
- Kapitanie, jest ich za dużo! - wykrzyknął podwładny i chwilę potem został przebity przez zielonobiały kolec. Krew trysnęła mu z ust i padł martwy u stóp swojego dowódcy. Mężczyzna przeklinał pod nosem i skoczył, robiąc salto do tyłu i jednocześnie składając pieczęcie.
- Doton: Daichidokaku!* - wykrzyknął i dotknął rękoma ziemi, która nagle zaczęła się trząść. Po kilku sekundach część terenu zapadła się, a część zaczęła się piętrzyć. - Co do... - Kitsuchi zastygł w miejscu, to zobaczył, przeraziło go i obrzydziło jednocześnie. Widział rozczłonkowane fragmenty Zetsu wystające z ziemi. - Jasna cholera! - powiedział i dobył kunaia. - Wszyscy atakować w ziemię! - ryknął i zabił kilku wrogów. Shinobi od razu zabrali się do wykonywania rozkazu. Kiedy kryjówka Zetsu została odkryta. Szala zaczęła się przechylać na stronę ludzi. Kilku mężczyzn zaczęło składać tę samą technikę, co kapitan. Wydobywano coraz to więcej wrogów na światło dzienne. Walka w ten sposób trwała tylko kilka minut, dawało to lekką przewagę. Wrogowie odkryli sposób walki i sami przyjęli inny. Wszystko zaczęło się od nowa. Zetsu ponownie zyskiwali przewagę i zabijali, nie mając litości. Kiedy Kitsuchi ujrzał, że przegrywają, już miał wzywać do odwrotu, ale nagle znikąd pojawił się potężny podmuch powietrza, który zmiótł większość Zetsu na dogodną do walki odległość.
- Na lewo! - zagrzmiał głos Temari. Sama machała wachlarzem na prawo i lewo. Kitsuchi podbiegł do niej.
- Zetsu znajdują się pod ziemią. - oznajmił bez przywitania i odepchnął jednego, odcinając mu głowę. Blondynka kiwnęła głową i wydała odpowiednie rozkazy. Jej podopieczni ustawili się w rzędzie.
- Rozkaż swoim ludziom, by ponowili technikę. - powiedziała do niego. Kitsuchi kiwnął głową i wykrzyknął komendy. Kilka sekund później on i jego żołnierze powtórzyli technikę. - Teraz! - wykrzyknęła i machnęła wachlarzem. Shinobi z Suny cięli wiatrem wrogów. - Udało się. - mruknęła pod nosem. Kątem oka zauważała, że ktoś się zbliża. - Druga strona! - wrzasnęła i odwróciła się. Od razu zablokowała kolec Zetsu tuż przed twarzą. Kopnęła go i posłała parę metrów w tył, ale zaraz musiała odeprzeć atak czterech innych. Temari została odcięta od swoich ludzi i okrążona przez wrogów. Młoda kobieta rozwinęła szerzej wachlarz i machnęła nim, jednocześnie unikając ataku Zetsu z lewej. Blondynka pokonała ów czwórkę, ale została draśnięta w skroń. Krew zasłoniła jej widok na prawe oko. Wrogów przybywało znikąd. Ponownie otoczyli ją. Temari zagryzła wargę i przeleciała wzrokiem po białych szkaradach. Nagle coś przykuło uwagę blondynki, mianowicie czarno-fioletowa postać. Poznała swojego młodszego brata, Kankuro. Marionetkarz, dzięki swoim kukłom pozbywał się Zetsu, jakby byli dla niego zwykłą małą kupką skał. Temari zagapiła się i o włos, a by straciła prawą rękę. Odskok był niefortunny i jej kostka ugrzęzła w małej szczelinie. Wydała zduszony okrzyk. Kostka została złamana. Zetsu uśmiechnęli się i zmienili ręce w ostrza. Pomału ruszyli na nią. Blondynka stanęła lekko na niej, by się nie przewrócić. - No chodźcie tu szkarady! - warknęła i zamachnęła się zamkniętym wachlarzem. Trafiła trójkę, ale kolejna grupa zbliżała w dalszym ciągu do niej. Kankuro był za daleko, ale spostrzegł ją. Ruszył z pomocą. Młoda kobieta wiedziała, że przegrała, ale mimo to walczyła do końca. Odpierała ataki z frontu i boków, ale nie była w stanie zauważyć ataku spod ziemi. Kiedy spostrzegała go, było już za późno. Zetsu wbił kolec w jej prawy bok. Czubek wyszedł z brzucha. Krew trysnęła z ust. Temari upadła na kolana, potem na twarz.
- Nie! - wrzasnął Kankuro i rozszarpał za pomocą Kruka morderców. Kiedy skończył, pochwalił się nad siostrą, odwracając ją twarzą do góry oraz łapiąc jej rękę. - Temari. Proszę, odezwij się. - powiedział ze smutkiem w głosie.
- Ka-Kankuro. - wyszeptała - Proszę, zaopiekuj się Gaarą. - wypluła trochę krwi - Nie pozwól, by zawładnęła nim chęć zemsty. - mówiła coraz ciszej i słabiej. Krew barwiła coraz to więcej ubrania. Rozlewa się po skale, tworząc krwawe jezioro.
- Obiecuję. - powiedział i spojrzał na jej bladą twarz i gasnące oczy.
- Przepraszam. - wyszeptała - Kocham was. - po czym znieruchomiała w objęciach brata. Kankuro odstawił siostrę na ziemię i zamknął jej oczy. Wstał i otarł swoje, rozmazując fioletowy makijaż na twarzy. Wziął głęboki wdech, uspokajając się, trochę. Wiedział, że nie czas na opłakiwanie zmarłych. Spojrzał po raz ostatni na zmarłą siostrę. Pierwszy raz w życiu ujrzał spokój wymalowany na jej twarzy. Uśmiechnął się smutno i ruszył do ataku. Dzięki posiłkom dwóch dywizji góry zwyciężyły. To zwycięstwo okupiono największą startą do tej pory. Poległo w tym miejscu wielu wyjątkowych, młodych shinobi.
***Naruto i Sasuke***
Madara zakatował wpierw Sasuke, który musiał się przyłożyć do odparowywania ataków. Mimo że był w swojej prawdziwej postaci. Madara był bardzo silnym przeciwnikiem, a jego dotychczasowe ataki były niczym w porównaniu z tymi teraz. Sasuke radził sobie niezgorsza, nawet sam wyprowadzał lekkie ciosy, które były porównywalne z jednym celnym ciosem Tsunade. Naruto stał i przyglądał się uważnie, nic nie robiąc. Szukał słabych miejsc swoim Kinshiganem. Po chwili kliknął językiem. Nic nie znalazł ani zauważył. Po którymś ciosie młodego bruneta starszy Uchiha odskoczył.
- Widzę, że mieliście dobrych nauczycieli. - powiedział.
- Jednego. - odezwał się Naruto. Madara spojrzał na niewzruszonego blondyna. - Dokładniej był nim Kyuubi. Prawda Aniki?
- Nie zaprzeczę. - odezwał się basowy głos. Nagle w białym dymie pojawił się Kurama. Był w pół lisiej formie. Uchiha cofnął się o krok. Nie tego się spodziewał. - To ja uczyłem ich walki od podstaw oraz od dziecka. Nie dawno zdobyli nową moc z Kraju Złotego Lisa. - oznajmił, a w basie była wyczuwalna nutka dumy. - Madara, mimo że mnie uwolniłeś, a raczej twój podopieczny, Obito. - starszy brunet poruszył się niespokojnie. Tego się nie spodziewał. - Ta dwójka jest potężna jak na swój wiek. Walczyłeś dopiero z jednym z nich. - bas był spokojny, ale i groźny zarazem. Jednymi słowy lepiej go nie drażnić, bo przez przypadek zabije. Madara spojrzał na krwiste tęczówki, które wyrażały spokój, ale i również wściekłość. Kiedy obaj złapali kontakt wzrokowy, Uchiha wybuchł śmiechem.
- Myślisz, że nędzne bachory i ty mnie powstrzymacie?! - wykrzyknął i zaczął się śmiać. Cała trójka stała niewzruszona.
- Naruto. - jedno słowo, jedno imię. Wiele komend. Blondyn zaatakował. Uchiha się tego nie spodziewał i został trafiony w szczękę, potem w brzuch i kolejny raz w brzuch i jeszcze jeden raz w szczękę. Ostatnim ciosem było kopnięcie w klatkę piersiową. - Sasuke. - chłopak stworzył w kilka sekund lodowy mur z wystającymi kolacjami, w które idealnie wbiły się w ciało ożywionego. Bracia stanęli obok siebie, tak jakby się nic nie wydarzało. Naruto nawet nie był zasapany, po takiej serii ciosów. Uchiha zaśmiał się i zaczął się ruszać, zjeżdżając z granatowych kolców.
- Widzę, że twoje marionetki wiele potrafią. - powiedział, a jego okrągłe otwory po kolcach goiły się. Kurama warknął groźnie, wręcz nie ludzko. Zgiął palce, uwidaczniając pazury. Pokazał kły.
- Nazwij tak moich synów jeszcze raz, a cię rozszarpię. - warknął. Oczy pałały wściekłością i rządzą mordu. W gardle narastał charkot, który dobrze usłyszał brunet. Chłopcy popatrzyli w szoku na lisa, który był gotów rzucić się na Madarę.
- Aniki? - odezwał się blondyn - Proszę, uspokój się. - powiedział spokojnie, ale obaj poczuli niewyobrażalne ciepło we wnętrzu. Chłopcy się tego nie spodziewali. Kurama odetchnął i wyprostował się. - Sas? - brunet spojrzał w błękitne oczy z pionową źrenicą.
- Kurama-nisan dziękujemy. - powiedział, po czym obaj ruszyli do ataku. Madara z ledwością blokował ciosy, ale wbrew temu udało mu się trafić parę razy, to jednego, to drugiego. Nie zrobił im większej krzywdy. Obaj walczyli z jeszcze większą zaciętością niż zwykle. Jedno słowo Lisa o Dziewięciu Ogonach dało im jeszcze większą moc niż jakikolwiek trening. Z coraz to większą ilością ciosów, technik i ran, Madara wydawał się coraz bardziej pewny siebie. To niepokoiło całą trójkę. Kurama, jako że musiał kumulować swoją chakrę, nie mógł atakować. Jedyne co mógł robić, to przekazywać wskazówki i rady w myślach. Chłopcy wykonywali je od razu, dokładając prawie zawsze coś od siebie. Pojedynek się przeciągał. Kurama miał coraz gorsze obawy. Coś w posturze Madary mu nie pasowało, jakby na coś oczekiwał. W końcu do niego dotarło. Przez wszystkie godziny walki nie widział ani nie wyczuł Obito.
- Chłopcy! - wykrzyknął. Bracia spojrzeli szybko na Kuramę, gdy nagle rozległ się huk pękającej skały. Walczący odskoczyli od siebie. Madara skoczył w miejsce wyłaniającej się człowiekowatej skały z rozwartą szczęką i dziewięcioma uchylonymi oczyma. Na głowie stała zamaskowana postać. Jego maska była biała w czarną spiralę i trzy tomoe. Była ubrana w fioletowy płaszcz, sięgający kostek. Bracia skoczyli w stronę w Kuramy.
- Kurama, co się dzieje? - zapytał Naruto.
- Wyczuwam w tym posągu chakrę mojego rodzeństwa. - odpowiedział.
- Kurama-nisan lepiej wrócić do pieczęci. - powiedział Sasuke i odruchowo wysunął się jak Naruto do przodu, zakrywając lisa.
- Nic wam to nie da! - wykrzyknął Madara. Nagle z ust posągu wystrzeliły, świecące na fioletowo łańcuchy.
- Zmiataj stąd! - wykrzyknął Naruto. - Do Kraju. - blondyn odbił ostrzem łańcuch. Sasuke zrobił to samo. Madara był w szoku. Tych łańcuchów żadne ostrze nie może nawet dotknąć.
- Skąd macie te katany?! - warknął.
- Są wykute przez lisa, którego pierwszy raz ujrzałeś. Kohamarujiego! - wykrzyknął Naruto. Jak na zawołanie ostrze zalśniło. To samo stało się z ostrzem Sasuke. - Aniki, sprawdź jak z rodzeństwem. - szepnął. Lis kiwnął głową.
- Wszystko z nimi w porządku. - odpowiedział - Uważajcie. - ostrzegł.
- Obito, rozpoczynaj. - powiedział cicho, ale cała trójka słyszała to doskonale. Skupiła się na każdej strukturze, wokół siebie. Nagle fioletowe łańcuchy zagłębiły się w ziemię. Żaden nie zbliżył się do Kuramy. Lis szybciej pojął, co się dzieje i w ostatniej chwili ostrzegł rodzeństwo. Bracia wyczuli zwiększający się poziom chakry Bijuu w posągu.
- Co się dzieje?! - Sasuke odwrócił się i patrzył na łańcuchy, które znikąd zaczęły się pojawiać, po czym spojrzał na Kuramę, który zbladł. - Naruto! - chłopak spojrzał na bruneta, a potem na Kyuubiego.
- Aniki! - wykrzyknął Uzumaki.
- Oczy. - wystękał. Bracia pojęli w mig, o co chodzi. Uruchomili dojutsu i aż zachłysnęli się powietrzem. Ujrzeli te same łańcuchy, które chwilę wcześniej. Spojrzeli na posąg. Jego oczy otwierały się coraz szerzej.
- Niech Lisi Ogień ogarnie ostrze, dodając jej świętej mocy. - powiedzieli jednocześnie. Ich katany zalśniły białym ogniem. Obaj zamachnęła się i odcięli łańcuchy. Kurama wziął wdech i zgiął się w pół wymęczony.
- Koha odwalił porządną robotę. - powiedział - Lisy również odcięli większość Bijuu, ale kilku jest w dalszym ciągu złapanych. - Naruto zbladł i zagryzł dolną wargę do krwi. Po brodzie pociekła mała stróżka złotej krwi.
- Kto? - zapytał.
- Isobu, Chomei i Kokuo. - odpowiedział - Roma zmierza w ich kierunku. Cholera... Yagura on...
- Nie mów. - przerwał mu Naruto - Madara zapłaci za to.
- Łańcuchy! - krzyknął Sasuke, ale nie na tyle szybko. Oplotły ponownie Kuramę i blondyna. Młody Uchiha uskoczył. W powietrzu złożył kilka pieczęci i posłał lodowe kolce w stronę posągu, a raczej w stronę Madary i Obito. Naruto zaczął wrzeszczeć z bólu i gniewu. Brunet szybko przeniósł się do Kuramy i odciął łańcuchy. - Kurama-nisan do Kraju!
- Nie ma mowy. - warknął i odciął swoją kataną łańcuchy oplatające blondyna. Chłopak odetchnął z ulgą i złożył jedną pieczęć. Przyłożył dłonie do ziemi. Nagle przy posągu wystrzeliły ciemnozielone pnącza. Oplątały one posag i zaskoczonych wrogów. Madara zaraz się uwolnił za pomocą Susanoo. Nagle monument zaczął krzyczeć, rozdzierając paszczę. - Zaczyna się! - wykrzyknął i złapał się za uszy. Bracia nadstawili uszy i skupili się na otoczeniu. Usłyszeli i wyczuli, jak kilka Bijuu zareagowało tak samo.
- Naruto do pieczęci. - obaj odsłonili swoje brzuchy, na których ukazały się pieczęcie. Szybko je dotknęli i po sekundzie Kurama zniknął w nich.
- Dziękuję. - powiedział lis z ulgą - Reszta Jinchurikich zrobiła to samo. Nie udało się Shukaku, Isobu, Kokuo i Chomei. Są w posagu. - warknął smutno - Szykujcie się. - Chłopcy wzięli głęboki wdech i odprężyli się na tyle na, ile pozwalała im sytuacja. Czekali. Nie mogli nic zrobić. Czuli, że jak teraz wkroczą, mogą polec. Czekali...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top