Rozdział 1

Pewien siedmioletni, blondwłosy chłopczyk otwierał właśnie swoje błękitne oczka, po czym przetarł je leniwie. Spojrzał na zegarek, zabrał przygotowane zawczasu ubrania i poszedł się odświeżyć i wziąć chłodny prysznic.

Już wybudzony po prysznicu podreptał do kuchni i podszedł do lodówki. Wyciągnął wszystkie składniki potrzebne do usmażenia jajecznicy, po czym zaczął przygotowywać tę, jakże smaczną potrawę.

Właśnie kończył pałaszować śniadanko, kiedy w chmurze dymu pojawił się członek oddziału ANBU w wilczej masce.

-Naruto Uzumaki, jesteś proszony do Hokage.

-Dobrze. Jeśli możesz, przekaż proszę, że już idę.

-Pospiesz się tylko.

~~*^*~~

Sarutobi siedział właśnie przy biurku, wypełniając zwój dotyczący przyznanych ostatnio misji, kiedy usłyszał bardzo ciche pukanie do drzwi. Domyślał się kto puka, w końcu sam posłał po niego członka ANBU.

-Wejść! - zawołał i do gabinetu wszedł lekko przestraszony siedmiolatek.

-W-witaj H-hokage-sama - wyjąkał.

-Witaj Naruto.

-Wzywał mnie szanowny? - zapytał już normalnie. Widać było, że powoli się uspokajał.

-Tak Naruto, a wiesz dlaczego?

-N-nie - powiedział i wyraźnie skulił się w sobie, myśląc, że coś przeskrobał i czeka go kara.

-Chciałem życzyć ci wszystkiego najlepszego - powiedział Sarutobi z uśmiechem. - Nie wiem, czy pamiętasz, ale masz dziś urodziny..!

-Dziękuję, Hokage-sama... - odpowiedział chłopiec robiąc się momentalnie cały czerwony ze wstydu.

-Ale to jeszcze nie wszystko, Naruto... Poczekaj, gdzieś tutaj miałem położony prezent dla ciebie - powiedziawszy to, Hokage zaczął wertować papiery leżące na biurku, aż wyciągnął spod nich malutkie pudełeczko. - Uf... Mogłem je włożyć do szuflady, mniej szukania by było... Proszę, otwórz.

Naruto drżącymi rękoma wziął paczuszkę z dłoni Sarutobiego. Gdy ją rozpakował, jego oczom ukazał się śliczny wisior stworzony z rzemyka, na którym zawieszony jest pośrodku spory błękitny kryształ, a po jego obu stronach znajdują się dwa mniejsze, okrągłe kamyczki. Zdziwiony spojrzał na przywódcę wioski, który odpowiedział na nieme pytanie zawarte w oczach blondyna.

-Należał do twojego ojca, więc teraz daję go tobie, Naruto.

-Z-znał pan m-mojego o-ojca? - wyszeptał Naruto tłumiąc łzy wzruszenia, które wywołał u niego podarunek i wzmianka o ojcu.

-Tak... - odpowiedział cicho. - Niestety, zmarł z ran wkrótce po tym, jak przyniósł go z misji oddział ANBU. Twoja matka umarła przy porodzie, niewiele później po mężu - powiedział spuszczając trochę głowę i przymykając oczy. - No dobrze, idź już Naruto, mam dużo pracy.

Chłopiec posłusznie wyszedł z gabinetu i powoli zmierzał w stronę swojego domu. Czuł, jak zimne i pełne nienawiści stają się spojrzenia świętujących pokonanie Lisa o Dziewięciu Ogonach, gdy zerkają na niego, wcale się z tym nie kryjąc.

Pewien pięcioletni chłopczyk uśmiechnął się niespodziewanie do Naruto, który odpowiedział mu na to nieco niepewnym, delikatnym uśmiechem. Zachęcony tym malec chciał podejść do blondyna, ale jego obserwująca zdarzenie matka bardzo mocno zacisnęła mu rękę na ramieniu i wysyczała prosto do ucha malca - Nie zbliżaj się do niego, on jest potworem. To Demon!

-J-ja nie w-wiedziałem m-mamo... - wyjąkał przerażony chłopczyk. Tymczasem słowa kobiety wciąż huczały w głowie chłopca, który stał jak sparaliżowany, nie mogąc się ruszyć

-Dlaczego? Dlaczego oni mówią, że jestem demonem? Przecież jestem dzieckiem, a nie potworem! Czy oni tego nie rozumieją? Dlaczego? Dlaczego? DLACZEGO?!

-To przeze mnie.

-Kim jesteś...? - spytał przerażony blondyn. Zaczął się on rozglądać, lecz nie zauważył, by ktoś się do niego zwracał.

-Zanim porozmawiamy, idź w jakieś ustronne miejsce.

~~*^*~~

-Jestem w ustronnym miejscu. Teraz mi powiesz? - spytał cicho chłopiec, kuląc się delikatnie z przerażenia.

-Tak, tylko mów do mnie w myślach i usiądź wygodnie, bo moja opowieść nie będzie krótka - odpowiedział tubalny głos.

-Ale... kim ty jesteś?

-Lisem o Dziewięciu ogonach, najpotężniejszy z demonów.

-Z d-demonów?

-Tak, z demonów..! I przestań się w końcu jąkać dzieciaku! - warknął wściekły Kyuubi, po czym chłopiec lekko drgnął.

-D-dobrze, a mogę cię o coś zapytać?

-Właśnie to robisz, ale dobra, pytaj...

-Jak to się dzieje, że z tobą rozmawiam nie mówiąc ani słowa, tylko w myślach i cię nie widzę?

-To proste, nie widzisz mnie i rozmawiamy bez słów, bo jestem uwięziony w twojej duszy.

-Jak to możliwe?

-Pamiętasz, że w twoje urodziny przypada rocznica pokonania mnie, prawda? - spytał lisi demon, na co dostał potwierdzenie w formie cichego mruknięcia. - Kiedy zaatakowałem Konohę, dopiero co się urodziłeś...

-Poważnie?

-Tak i daj mi skończyć.

-Już nie będę, gomen.

-No mam nadzieję... - powiedział demon i wziął głęboki wdech, by moc kontynuować. - Po pokonaniu i zabiciu bardzo wielu shinobi wioski byłem już nieco zmęczony, więc twój ojciec, korzystając z okazji, zapieczętował mnie w swoim nowo narodzonym potomku.

-T-to znaczy, że jestem... - powiedział na głos a jego oczy się zaszkliły.

-Tak Naruto, jesteś synem Yondaime Hokage.

-Czemu nikt mi o tym nie powiedział? Czemu Hokage-sama mnie okłamał? - zapytał już niemal zapłakany Naruto.

-Bo Sarutobi i starszyzna nie chcieli, aby obwiniano cię o śmierć twojego ojca.

-Ale czemu tata zapieczętował Cię we mnie? Czemu skazał mnie na takie katusze?

-Twój ojciec chciał, żeby traktowano cię jak bohatera, gdyż, dzięki temu, że zamknął mnie w tobie, nie zniszczyłem Konohy...

Na uzyskaną odpowiedz blondyn ucichł na dłuższą chwilę. Pomimo młodego wieku domyślał się wielu rzeczy, na które normalnie dorosła osoba by nie wpadła.

-Kyuubi..? - spytał niepewnie, zwracając tym uwagę demona. - Dlaczego chciałeś zniszczyć wioskę?

-Ponieważ pewna osoba z tego miejsca zabiła mego syna za pomocą Mangekyo Sharingana, który może przejąć kontrolę nad demonami lub je zniszczyć.

-Kto mógł zrobić coś takiego?

-Uchiha Madara - odpowiedział po dłuższej pauzie.

-Uchiha Madara? To ten sam, który walczył z Shodaime Hokage?

-Ten sam.

-Ale przecież to było jakieś sto lat temu...

-No i?

-Przecież on, nawet jeśli jakimś cudem wciąż żyje, to jest tak stary, że nie powinien nawet móc się szybko ruszać!

-Pozory mylą, młody...

-Tylko nie młody! Mam już całe siedem lat.

-A ja ponad dwa tysiące, masz porównanie?

-No dobra, wygrałeś... - powiedział blondyn śmiejąc się pod nosem. - Ale dlaczego z powodu jednego człowieka chcesz zniszczyć Konohę?

-Nie niszczyłbym jej, jeśli to byłby tylko jeden człowiek...

-Jak to?

-Po prostu ten przeklęty Uchiha dostał rozkaz od Sandaime, że ma zabić mojego syna, tym samym 'napuszczając' mnie na Konohę...

-Ale czemu Hokage-sama chciał zniszczyć wioskę?

-On nie chciał zniszczyć wioski, on chciał zniszczyć jedną osobę. Jak widać, udało mu się.

-Kogo chciał się pozbyć?

-Twojego ojca, Namikaze Minato.

-Ale dlaczego?

-Zazdrościł mu - odpowiedział lis, a widząc pytanie cisnące się na usta chłopca, odpowiedział, nim ten zdążył je zadać. - Wielu rzeczy. Przede wszystkim siły, sławy i kekkei genkai.

-Kekkei Genkai?

-W rzeczy samej...

-Chwila moment, czy ty mi przed chwilą powiedziałeś, że mój ojciec ma na nazwisko Namikaze?

-Masz problemy ze słuchem, czy co, że się jeszcze pytasz? Tak, a co?

-Czemu w takim razie mam na nazwisko Uzumaki, a nie Namikaze?

-Uzumaki to nazwisko twojej matki Kushiny.

-Ale czemu mam nazwisko po mamie?

-Bo miałeś nie wiedzieć. Nikt miał nie wiedzieć, że twoim ojcem był Czwarty - powiedział i zrobił krótką przerwę. - Twoja matka pochodziła z kraju Wiru, który już nie istnieje, a w wiosce bardzo mało osób znało jej nazwisko bądź ją samą.

-Ah...

-Wiesz co, Namikaze Naruto, jest już późno. Idź do domu i się wyśpij. Porozmawiamy jutro rano.

-Ale nie znikniesz?

-Naruto, a jak mam niby zniknąć? JESTEM W TOBIE ZAMKNIĘTY!

-Naruto? Czyli, że ty...

-Polubiłem Cię, dzieciaku. Jak się ciebie lepiej pozna, to nie można cię nie polubić. No dobra, pogadamy sobie jutro, idź do domu i kładź się spać.

-No dobrze, Kyuu, do jutra!

Naruto już wstał z zamiarem odejścia, lecz usłyszał pewne słowo, które go zatrzymało.

-Kurama...

-Ku-ra-ma?.. O co chodzi? - spytał iście zaciekawiony blondyn. Kyuubi zawarczał cicho, ale odpowiedział na pytanie dziecka.

-Kurama... Tak się nazywam... - powiedział, a w tych słowach dało się wyczuć nutkę niepewności.

-Um! Mam nadzieje, że będziemy przyjaciółmi, Kurama! - powiedział do biju niebieskooki. Potem Naruto powędrował już zupełnie pustymi uliczkami Konohy do swojego małego mieszkanka. Wziął prysznic i po męczącym dniu zasnął wręcz kamiennym snem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top