Niju-ichi - Miniturniej. Runda druga!

Kiedy zaleczyłem już białego psiaka, położyłem go obok Kiby i, kątem oka zauważając wdzięczność w oczach Inuzuki, nawet nie bawiąc się we wstawanie, wyskoczyłem w górę i do tyłu, spadając na ręce i odbijając się na nich, stanąłem luźno na środku polany, odzywając się swobodnie.

-Możemy zaczynać?

-Hai - powiedziała spokojnie czarnowłosa kobieta. Neji spokojnie wstał i wyszedł na środek, stając w pozornie rozluźnionej pozie, jednak bez większych problemów zauważyłem, że bacznie mi się przygląda i zapewne analizuje wszelkie dane na temat moich zdolności, jakie zna. Nadal stałem z rękami w kieszeniach, więc Neji, chcąc nie chcąc, musiał zaatakować pierwszy. Złożył dłońmi kilka symboli, na których zasadniczo w ogóle się nie skupiałem wiedząc, co zamierza zrobić, po czym zamknął oczy i wyraźnie powiedział - Byakugan! Jyuuken po Hakke rokujuuyonsho!

Po czym przyjął postawę walki i pobiegł w moim kierunku. Zasadniczo, nie miałbym problemu z uniknięciem jego ataków, ale postanowiłem się trochę popisać, więc dałem się trafić, kątem oka zauważając u wszystkich współczucie, pomieszane u Kakashiego, Sakury i Gina ze zdziwieniem. Mrugnąłem lekko bratu, nadal pozwalając się traktować kolejno Hakke Nishou, Hakke Yonshou, Hakke Hasshou, Hakke Juurokushou, Hakke Sanjuunishou i Hakke Rokujuuyonshou. Przy okazji nieźle zdziwiłem Hyuugę tym, że poza wyładowaniami chakry przeskakującymi po moim ciele nie było żadnego znaku, że odczuwam cokolwiek z uderzeń. Ani razu nawet się nie zachwiałem. Kiedy Neji skończył technikę i odskoczył, a Kurenai już unosiła rękę, żeby zakończyć walkę, odezwałem się.

-Proszę poczekać, Kurenai-san. To jeszcze nie koniec.

-He? Ale...

-Naprawdę - powiedziałem uśmiechając się spokojnie.

-No dobrze, skoro tak twierdzisz, Kuroi-kun.

Skinąłem lekko głową w podziękowaniu w stronę Kurenai, po czym wyjąłem z kabury zwój, który otworzyłem i przejechałem po pierwszym symbolu, który był na nim namalowany, krwawiącym lekko palcem, mrucząc cicho nazwę techniki, którą w nim zamknąłem.

-Shinou Happou Shuriken!

Na ogromnej przestrzeni dookoła mnie i Nejiego w powietrzu pojawiło się około trzystu obracających się z dużą prędkością shurikenów, które jednak moja technika nadal utrzymywała w miejscu. Zdziwienie Nejiego było wyraźnie widoczne przez kilka sekund, jednak wystarczyło, żebym delikatnie się uśmiechnął i za pomocą jednego, jedynego słówka sprawił, że wszystkie bronie z dużą prędkością popędziły w stronę Hyuugi.

-Kai!

Fakt, że leciały w jego stronę salwami, a nie wszystkie naraz, uniemożliwił mu obronę Obrotem Nieba i zmusił do wykonania Hakke Shou Kaiten. Kiedy Hyuuga był zajęty sforą shurikenów, wprowadziłem swoją chakrę w ruch pulsacyjny, wywołując dookoła siebie coś w rodzaju bariery energii, która z każdym uderzeniem pulsu była silniejsza i bardziej widoczna. W końcu po minucie skoncentrowałem dużą dawkę czakry we wszystkich kanalikach i jednocześnie posłałem ją we wszystkie zablokowane Tenketsu, otwierając je ponownie. Kiedy mi się to udało, bariera wokół mnie rozwiała się, zaś ja sam ruszyłem kilkakrotnie karkiem i, koncentrując dla upewnienia się, czy wszystko gra, chakrę w prawej dłoni i przerzucając ją do lewej, obserwowałem Nejiego, który bardzo dobrze radził sobie z shurikenami, choć jeden z nich znajdował się w martwym punkcie Byakuganu i wyraźnie za jakąś sekundę będzie jego kolej lotu, czego Neji najwyraźniej nie zauważył, pochłonięty pozostałymi ostrzami. Gdyby shuriken dosięgnął celu, Hyuuga miałby nikłe szanse na przeżycie, więc musiałem się wciąć. Pojawiłem się w powietrzu za shurikenem dokładnie w momencie, kiedy zaczął lecieć w stronę Hyuugi. Zaczął, ale celu nie dosięgnął, ponieważ w porę podbiłem go kataną tak, że poleciał sobie do góry, nie robiąc nikomu krzywdy. W czasie, kiedy pozbywałem się tego jednego shurikena, Neji odbił pozostałe, ale w chwili, kiedy spojrzał na mnie i zobaczył, że moje tenketsu mają się już całkiem dobrze, westchnął cicho i pokręcił głową stwierdzając - Poddaję się. Mam za mało chakry, żeby go pokonać.

Na polance zrobiło się cicho, a po jakiejś minucie odezwała się Kurenai.

-Skoro tak... Walkę wygrywa Kuroi Namida! Ten Ten, Sakura, teraz wasza walka.

Z lekkim zadowoleniem zauważyłem przelotne spojrzenie Sakury, która spojrzała na mnie, potem na Gina, a kiedy skinęliśmy lekko głowami, spojrzała na Kurenai i gotową do walki szatynkę po czym się odezwała - Poddaję się, Kurenai-san. Wiem, że nie pokonam Ten Ten, a mamy jutro misję rangi C, więc, w przeciwieństwie do braci Namida, muszę oszczędzać siły.

-Hai. Cieszę się, że twoim priorytetem w tej sytuacji jest misja, bo tak właśnie dla prawdziwego shinobi być powinno. Pojedynek walkowerem wygrywa Ten Ten - powiedziała i zerknęła na kartkę z parami do walk. - A na środek proszę ostatnią parę drugiej rundy. Rock Lee i Namida Ginrou!

Wiedząc, że Gin sobie poradzi z Lee bez większych problemów, zacząłem w myślach analizować technikę walki, chakrę i umiejętności Hyuugi. Jest silny i gdyby przestał myślec ciagle o przeznaczeniu, nadawałby się na demona. Zignorowałem więc chwilowo Senseia, który patrzył na mnie z uwagą i Sakurę, która właśnie przesuwała się, żeby zrobić mi miejsce tam, gdzie siedziałem na początku i skierowałem się prosto do Nejiego, którego rany niemal z czułością opatrywała Ten Ten. Kiedy dotarłem, napotkałem pytające spojrzenia mlecznobiałych i jasnobrązowych oczu tej dwójki. Wzruszyłem delikatnie ramionami i odezwałem się - Pomyślałem, że może chciałbyś, żebym wyleczył te rany, Neji? Jak sądzę, są dość uciążliwe...

Spojrzałem na niego pytająco, zauważając, że zdziwienie w jego oczach na ułamek sekundy zmienia się w ulgę, ukrytą szybko za chłodną obojętnością i wyższością, kiedy stwierdził - Skoro chcesz...

Przyklęknąłem obok niego i skumulowałem chakrę w sobie, przekształcając ją w leczniczą aurę, która zaczęła spływać z moich dłoni i otaczać białookiego, którego rany goiły się w zawrotnym tempie. W przypływie łaski wzmocniłem tą aurę tak, żeby pomogła w regeneracji chakry. Nagłe ściemnienie aury i szybki przyrost ilości energii Neji skwitował tylko skierowanym w moją stronę, przelotnym spojrzeniem, po czym wrócił do obserwacji walki Gina. Po skończeniu leczenia za milczącą zgodą Hyuugi usiadłem obok niego i także spojrzałem na scenę na środku polany.

Lee dwoił się i troił, ale Gin w żadnym wypadku nie ustępował mu prędkością ruchów i z tego, co zauważyłem, totalnie świetnie się bawił, kopiując wszystkie, co do jednego, ruchy brewki. Może i Gin bawiłby się w ten sposób jeszcze długo, ale kiedy czarnowłosy zaczął rozwijać bandaże na nadgarstkach i szykować się do wykonania 'Lotosu Liścia' spojrzał prosto na mnie pytająco, a kiedy skinąłem głową widziałem, że nie zamierza się już z krzaczastobrewym bawić. W momencie, gdy Lee wyrzucił go w górę, zobaczyliśmy z Nejim rozbawiony i złośliwy uśmiech na jego twarzy, na co Hyuuga zmarszczył lekko brwi i spojrzał na mnie pytająco. Powtórzyłem uśmiech Gina i niemal niesłyszalnie wyszeptałem - Zobaczysz... On się dopiero rozkręca i wyraźnie traktuje tą walkę jako rozgrzewkę przed finałami, a Lee nie ma szans wygrać.

Zamilkłem, wracając do obserwacji walki. Zaśmiałem się cicho na zdegustowaną minę Gina i to, jak przewrócił oczami, kiedy oplątały go bandaże. Ale tym razem chyba tylko ja zauważyłem ułożenie prawej ręki Gina i to, że miał w niej kunai. W każdym razie wszyscy sądzili, że to już koniec i nikt nie spodziewał się tego, co działo się potem. Kiedy Lee, obracając się szybko wokół osi pionowej pędził na spotkanie z ziemią, które miało pozbawić Gina przytomności nic nie wskazywało na inny scenariusz. Jednak, kiedy od ziemi tę dwójkę dzieliły może ze dwa metry, Gin błyskawicznie przeciął kunaiem bandaż i korzystając z faktu, że to właśnie za owy materiał był trzymany, odbił się od brewki i opadł na ziemię, uginając lekko ręce i przeskakując z powrotem tak, żeby stać na nogach. Lee, choć nie bez problemów, udało się wykonać podobny manewr, jednak dużo mu to nie dało, bowiem w chwili, kiedy stanął na ziemi, w jego stronę pomknęło ogniste tornado z mniej więcej setką senbon w środku. Nie miał szans uniknąć wciągnięcia w trąbę powietrzną, która pochłonęła go, a po jakiejś minucie rozwiała się, ukazując spadającego, dość mocno poturbowanego czarnookiego, którego jakiś metr nad ziemią złapał Gin i przyniósł do mnie. Spojrzałem w niebo z udawanym załamaniem, po czym zacząłem z asystą brata wyciągać z ciała Lee wszystkie te senbon, które wrzucił do tornada Gin. Po jakichś trzech minutach wszystkie igły były wyciągnięte, więc zacząłem sukcesywnie zaleczać wszelkie oparzenia i rany nieprzytomnego chłopaka. Po kolejnych pięciu minutach zakończyłem także i to zadanie, więc spojrzałem wyczekująco na Kurenai, która wezwała do siebie wszystkich finalistów i zaczęła tłumaczyć.

-Jak widzicie, do finału dostały się trzy osoby, więc na podstawie pojedynków każdy z każdym ustalimy trzy pierwsze miejsca. Jeśli ktoś wygra obie walki, zajmie pierwsze miejsce, jeśli przegra z jedną osobą - drugie, a przegrany w obydwu - trzecie. Zgadzacie się?

Wszyscy troje zgodziliśmy się z nią, więc ogłosiła kolejną walkę.

-Skoro wszyscy się zgadzają , pora na kolejną walkę... Kuroi, Ten Ten, zapraszam na środek!

~~*^*~~

Słowa:1402

Polecam: Black Clover

Pozdrawiam: KiraRise666

Powoli kończą mi się osoby, które mogłabym pozdrowić ^^' Jeśli ktoś chce, to niech się zgłasza w komentarzach!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top