[09] Sakura - Zatracanie
Szarość brzasku roztoczyła się nad światem mglistą poświatą wspomnień. Kruk leniwie zatoczył koło nad ospałą Wioską. Poranek pachniał wczorajszym ciastem i zwietrzałym winem. Sakura Haruno przyglądała się niemrawym śladom szminki rozmazanym na jej lewym policzku — wyglądały jak blizny wydrapane przez życie. Blizny po kąśliwej miłości, która przyszła do niej w burzliwej młodości, obrosła jej serce silnymi korzeniami i nie chciała puścić. Haruno przyglądała się włosom splątanym w nieładzie. Nie było w nim niczego artystycznego, jedynie niewypowiedziana prośba, ciche wołanie o pomoc. Próba odzyskania władzy nad własnym życiem.
Wąskie palce kobiety zacisnęły się na umywalce. Mikropęknięcia rozprysły się skomplikowaną siecią pod opuszkami delikatnych dłoni. Jęknięcie ceramiki ocuciło Sakurę, zmuszając ją do rozluźnienia uścisku. Spojrzała zmęczonym wzrokiem na ślady swoich palców — na zawsze już wryte w miednicę zlewu.
Wypełniało ją wspomnienie szeptu subtelnie przetaczającego się po rozgrzanym naskórku. Wspomnienie oddechu wplecionego w pachnące mokrym lasem włosy. Wspomnienie dotyku rozkołysane nad krawędzią zapomnienia.
Zatracała się we wspomnieniu mlecznej ciszy roztoczonej nad rozgrzanym wschodem. Szumu trawy gładzonej przez wiosenny wiatr. Kropli rosy błyszczących w brzasku dnia. Muśnięciu skóry zapachem poprzedniej nocy.
Sakura Haruno składała się z tęsknoty wypełnionej skorumpowaną nadzieją. Z fałszywych świadectw spokoju i udawanej pewności. Była kobietą oszołomioną miłością. Zakochaniem, które dusząc niepewnością, wysysało z niej życie.
Zegar wiszący nad drzwiami wybił wschód, wrzask kruków przeciął szum wspomnień. Sakura wpatrywała się we wskazówkę zegara odmierzającą kolejne sekundy jej życia. Widziała siebie z dawnych lat tak wyraźnie, jakby patrzyła w lustro. Obraz pełen dziecięcej słodyczy. Słyszała swój naiwny śmiech, westchnienie zachwytu wyrywające się w jego stronę. Czuła zapach wiosennego popołudnia, ciepło promieni słonecznych kładących się na jej skórze.
Kilka kolejnych sekund wypełniło się smakiem łez. Szlochem odbierającym oddech. Poszarpane różowe włosy zwijały się nieładnie, sklejone ziemią, poszarzałe z rozpaczy. Sakura stała na środku drogi, porzucona i oniemiała z bólu, jaki jej sprawił.
Wtedy jej serce złamało się po raz pierwszy. Drugi raz pękło, gdy próbował ją zabić.
Zamrugała powiekami, czując ukłucie paraliżującego strachu. Widziała czarne tęczówki zastygłe w lodowatym wyrazie. Grymas nienawiści rozciągnięty na przystojnej twarzy. Zawieszeni w próżni, wpatrywali się w siebie, a ona czekała na śmierć z jego rąk.
Umarłaby dla niego.
Zawsze chodziło o niego.
Wiedziała, że zmarnowała na niego setki uśmiechów i tysiące łez. Dziesiątki spojrzeń, którymi próbowała uzewnętrznić swoją miłość. Dawała z siebie tak wiele, by przemówić spojrzeniem, zachęcić uśmiechem. Zatrzymać uczuciem. Każdy wysiłek odbijał się od niego niczym groch od ściany. Nie przebijał się przez gruby mur, którym się otaczał. Marniał i przeistaczał się w smutne, ledwo słyszalne echo.
Wiedziała, że oddała z siebie tak wiele, jednocześnie nie czuła, by kiedykolwiek mogła postąpić inaczej.
Nie potrafiła się uwolnić. Czuła, że tonie. Brakuje jej tchu. Rozpływa się w bezdennej mazi, którą nazywano miłością.
Uwielbiała to uczucie.
Nie chciała się uwalniać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top