[01] Neji & Tenten - Wiosenny czas młodości



Wokół unosił się słodki zapach karmelizowanych jabłek.

Sensei zajadał się jednym ze swoich ulubionych deserów. Zachwalał posiłek ze łzami szczęścia i rozkoszy w oczach. Spojrzałam na niego z uśmiechem na ustach. Maito Gai, choć do bólu dziwaczny, był najlepszym nauczycielem, na jakiego trafić mogła nasza drużyna. Drużyna, która zdawałoby się poskładana była z niepasujących do siebie łat, niczym patchworkowa kołdra  gospodyni domowej z Wioski Piasku.

Świętowanie zakończenia misji w ulubionej cukierni mistrza było małą tradycją naszej drużyny. Maito przepadał za cukrem równie mocno jak za zdrowym, porannym treningiem. W cukierni przesiadywaliśmy godzinami, zgromadzeni przy okrągłym stoliku, ustawionym w rogu obszernej sali. Z naszego stałego miejsca widzieliśmy każdego, kto wchodził do środka po odrobinę cukrowego szczęścia.

Dziś było odrobinę inaczej.

Konoha była ruiną.

Cukiernia nie istniała.

Siedzieliśmy na stosie desek, z których odbudowywano domy.

Misja dopiero miała się rozpocząć i miała być tą najtrudniejszą oraz najważniejszą w naszym życiu.

Wojna.

Samo to słowo odbierało wiarę w otaczający mnie świat. Zawsze wydawało mi się, że wojna była jedynie wstydliwą rysą na kartach niechlubnej historii świata. Tak bardzo abstrakcyjna zdawała mi się przez całe życie, a teraz... była na wyciągnięcie ręki. Tak przerażająco blisko.

Mimowolnie zacisnęłam palce na patyku, na który jeszcze niedawno nabite było jabłko. Mistrz Gai przyrządził nam ten smakołyk, twierdząc, że siła młodości potrzebuje cukru nadziei zanim wyruszy na pole bitwy. Jakkolwiek pyszne były, każdy kolejny kęs przybliżał nas do katastrofy.

To nie tak, że nigdy nie spodziewałam się tego, że będę musiała stanąć w szeregu na froncie, naprzeciw wroga. Byłam kunoichi i nie bałam się śmierci. Nie bałam się walki, krwi czy zabijania. Tylko... widmo klęski zaciskało się na mojej krtani i odbierało mi oddech. Przegramy, a świat jaki znamy legnie w gruzach. Nadzieja, radość, życie — wszystko spłonie w ogniu fanatyzmu.

Czy potrafimy wygrać? Czy potrafimy przeżyć?

Neji nie mówił wiele. Obracał oklejony słodkim sokiem patyk w smukłych dłoniach, skupiając wzrok na punkcie, który znajdował się gdzieś w obcej mi czasoprzestrzeni, gdzieś poza naszym światem. Czy dygotał na samą myśl o tym, co czekało na nas za rogiem? Ja drżałam; całe moje ciało trzęsło się w konwulsjach. Było mi niedobrze ze strachu.

Nawet Lee milczał. Jakby cisza miała nas uchronić przed walką. Milczenie na jego ustach sprawiało upiorne wrażenie. Wrażenie końca.

— Tenten?

Łagodny głos Nejiego wyrwał mnie z otchłani strachu. Spojrzałam na niego nieprzytomnym, nieco zszokowanym wzrokiem. Zupełnie jakbym zobaczyła ducha.

— Wszystko w porządku?

— Tak — odpowiedziałam, uśmiechając się. Szeroko, sztywno i sztucznie.

Spojrzałam na mistrza, który właśnie opowiadał Lee o chwale i wojennych namiętnościach. Oczy nastolatka, choć podszyte smutkiem, rozświetliły się nieco. To był dodający sił widok.

— Neji — zaczęłam. Jego imię miało dziwny smak; brzmiało łagodnie i niepewnie, jak cisza poranka. — Zawrzyjmy pakt.

— Hm?

— Nie dajmy się zabić.

Spojrzał na mnie zaskoczony. Kiwnął głową, z lekkim uśmiechem na twarzy. Przez chwilę wyglądał jakby wiedział, że to obietnica bez pokrycia. Obietnica, której nie jesteśmy w stanie spełnić.

— Chciałabym ci coś powiedzieć... jak już będziemy bezpieczni.

— Jak już będziemy bezpieczni — przytaknął.

Kiedy opuszczaliśmy gruzy Konohy nie mogłam wyzbyć się przeczucia nadchodzącej katastrofy. Końca drużyny jedenastej. Tragedii, która rozszarpie nam serca.



OD AUTORKI:

Moi drodzy,

tekst krótki, ale mam nadzieję, że się Wam spodobał. To, co Tenten chciała powiedzieć Nejiemu pozostawiam Waszej interpretacji ;)

Tytułem tego one shota jest ulubione powiedzenie Rocka Lee.

Buziaki!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top