To Czego Tam Doświadczyli

Dni mijały, a wraz z końcem miesiąca Grace Aringtona miała wyruszyć w podróż na Felimate. Wczoraj wieczorem spakowała trzy kufry mając nadzieję, że wystarczą jej na miesięczny pobyt. Obliczając dopłyniecie i powrót cała podróż miała trwać sześć miesięcy. Dlatego wczoraj poszła na grób rodziców i położyła na nim kwiaty, mimo tego, że wiedziała, iż Nallana i Zuzanna będą o niego dbać pod jej nieobecność.
Rano obudziła się w świetnym humorze. Wstała z łóżka i zaczęła się szykować. Założyła  duże brązowe spodnie, białą koszulę z trójkątnym dekoltem. Rozczesała włosy i pozostawiła je tak, że opadały na plecy. Teraz siędały już prawie do bioder i kobieta coraz częściej zastanawiała się nad ich obcięciem.
Nie nakładała na twarz żadnego makijażu tym samym odsłaniając piegi które znaczyły czoło nos, policzki i podbródek. Potem kobieta jeszcze raz popatrzyła na swój pokój z którym przyszło jej się pożegnać na te pół roku. Po chwili do środka weszły jej przyjaciółki a za nimi służba, która miała przenieść kufry. Zuzanna podbiegła do niej truchtem i padła jej w ramiona prawie zwalając rudą z nóg.

-Będzie nam ciebie tak bardzo brakowało! Jesteś pewna, że chcesz jechać? - oderwała się od niej i popatrzyła na rudą uważnie.

-Tak Zuziu, jestem pewna. Na Aslana, przecież nie wyjeżdżam na zawsze. To tylko pół roku!

-Boję się, że ci się spodoba i tam zostaniesz. - dodała swoje świerzoupieczona mama. - Henry ci się oświadczy, weźmiecie ślub, ty urodzisz dzieci. I tak się to skończy.

-O nie. Nie nie. Żadnych dzieci, żadnych zaręczyn. Jestem za młoda na takie rzeczy. Definitywnie. - popatrzyła na nią powarznie, ale zaraz potem na jej twarz wrócił uśmiech.

-Za młoda? Moja droga, a co ja mam powiedzieć? - Nallana się zaśmiała, krótko.

-Ty to co innego. Ty chciałaś być matką. No ale skończmy ten temat. Chcę się z wami pożegnać. Nie będziemy się widzieć tak długo. Chodź tu Łusiu. - podeszła do najmłodszej kobiety i przytuliła ją mocno.

-Ja też będę tęsnić, ale obiecaj, że wrócisz.

-Wrócę, wrócę. A teraz musimy już iść. - oderwała się od niej i wyszła, a za nią przyjaciółki.

Weszła na pokład trzymając Henrego za rękę. Przed tym jednak odebrała miliony uścisków i całusów. Dała się nawet pożegnać Piotrowi, co wywołało na jego twarzy szczery uśmiech. Pocałowała też małą Cassi w policzek. Potem ujęła swojego chłopaka za rękę i weszli na pokład. Wieczorem byli już na pełnym morzu. Słońce zaczęło zachodzić za widnokrąg. Rudowłosa stanęła na mostku i położyła ręce na barierce. Stała tam kilka minut, po czym dołączył do niej przyszły żądca Felimaty. Podszedł do niej od tyłu i położył jej ręce na talii, a podbródek oparł o jej ramię. Przymkną oczy, wdychając zapach morza i różanych perfum ukochanej. Stali tak chwilę rozkoszując się swoim towarzystwem.

-Kocham cię. - wyszeptał i pocałował ją w skroń zwracając tym jej twarz do siebie. - Ale wiedz, że to nie są puste słowa.

-Wiem. - powiedziała szeptem nie psując atmosfery. - Ja kocham cię również. Kocham twoje włosy, twoje oczy. Kocham twój charakter, twój uśmiech. Kocham kiedy się śmiejesz. Kocham wtedy kiedy mnie całujesz. Kocham wszystkie chwile spędzone z tobą. Kocham zawsze. Kocham patrzeć, jak śpisz. W jednym zdaniu kocham ciebie całego, twoje wady i zalety. Kocham też kiedy nie boisz się pokazywać uczuć. Nie potrafię wyobrazić sobie życia bez ciebie. - pocałowała go i popatrzyła mu w oczy.

-Nie potrafiłbym tego lepiej ująć w stosunku do ciebie. - obydwoje się uśmiechnęli a potem złaczyli swoje usta w namiętnym pocałunku.

Potem do końca dnia rozmawiali. Zasnęli w swojej koi przytuleni do siebie. Grace wplątała w rękę jego włosy i uśmiechnęła się marząc o przyszłości. Może i nie chciała brać ślubu, nie chciała też rodzić dzieci, ale chciała spędzić z nim życie. Myślała teraz o tym, jak będzie budzić się przy nim i zasypiać. O tym marzyła. O tym aby zawsze byli razem.

Miesiąc miną szybko, nie wnosząc za sobą większych rewelacji. Pewnego dnia Grace obudziła się w dobrym humorze. Usiadła w koi i obiegła pomieszczenie przelotnym spojrzeniem. Wszystkie meble stały na swoim miejscu, za małymi okienka kolory zmieniały się z jasnego błękitu na ciemny granat pod wpływem wody. Dzieczyną zamrugała kilka razy, aby przyzwyczaić się do światła i spojrzała na miejsce obok siebie. Zamiast dwudziestolateniego mężczyzny leżała tam pognieciona poduszka. Pewnie wstał wcześniej. Wyszła z pod kądry i poprawiła koszule nocną. Skierowała się do komody i wyciągnęła z niej świeżą bieliznę, białą koszulę i brązowe spodnie. Przebrała się, rzuciła brudne ciuchy w kąt (z tamtąd zawsze zabierała je służba) i zajęła się włosami. Najpierw je rozczesała, a zaraz potem zaplotła w warkocza, który opadł na jej plecy. Umyła twarz, ręce i była gotowa do wyjścia. Z przyzwyczajenia wyniesionego z ostatniej żeglugi nie założyła butów. Uwielbiała chodzić boso po pokładzie. Spojrzała na leżące nieopodal kufry. W jednym z niech znajdowała się bielizna i odzież, w której chodziła po pokładzie. W drógim osiem sukien. Dwie zwiewne i sześć zwykłych, rozkloszowanych. Do tego kufra spakowała się również biżuterię i eleganckie buty. Musiała  przez ten miesiąc pobytu tam wywrzeć na matce Henrego dobre wrażenie. W trzecim, mniejszym były prezenty. Na Felimacie był bowiem zwyczaj, o dawaniu prezentów ludziom, których się odwiedza.

Kobieta wyszła z ich pokoju i przeszła na pokład. Słońce przygrzewało już mocno na niebie oślepiając chłodzących po pokładzie marynarzy. Dzieczyną zobaczyła Henrego rozmawiającego z jednym z członków załogi. Podeszła do niego, aby się z nim przywitać, ale on ją wyprzedził, przeprosił na chwilę swojego rozmówcę i podbiegł do niej. Porwał ją w ramiona i unósł kilkanaście centymetrów nad deskami pokładu. Dzieczyna zaczęła się śmiać i kiedy jej chłopak odstawił ją na twardy grunt pocałowała go przy cichych oklaskach załogi.

-Kocham cię. - powiedziała cicho i popatrzyła na ludzi wokół nich.

-Ja ciebie też. Popatrz na mnie. - popatrzyła mu głęboko w oczy. - Wiesz o tym?

-Wiem i ty też wiesz. - uśmiechnęła się i oboje wrócili do swoich spraw.

Wieczorem jeden z członków załogi, który nie wierzył w umiejętności Rudowłosej wyzwał ją na pojedynek. Grace oczywiście to wyzwanie przyjęła, potrzebowała się trochę rozerwać. Jej chłopak położył tylko rękę na ramioniu mężczyzny we wspołczującym geście, na co wszyscy wybuchnęli śmiechem. Puścił oczko do rudej i kazał załodze się rozstąpić.

Przeciwnicy stanęli w bojowych pozycjach. Potem zaczęli walkę. Cios, cios, unik, cios, unik. I tak w kółko.
Już na początku można było dotrzec, że szala przewagi ląduje po stronie panny Arington. Ostatecznie powaliła mężczyznę na ziemię i z triumfem uniosła miecz do góry. Potem wstała i odebrała należne jej brawa.

-Wracać do pracy! - krzykną Henry, a sam podszedł do Grace.

-Brawo, byłaś świetna. - podał jej kubek wody, który przyjęła z wdzięcznością.

-Jak zawsze. - dodała Ruda, kiedy wypiła ciórkiem cała zawartość glinianego naczynia.

-Jak zawsze. - powtórzył za nią Henry. - Przed odpływem dostałem dostałem list od matki. Napisała, że czekają na nas.

-Zgaduje, że nie wyrażała się zbyt życzliwie o mnie? - dzieczyna patrzyła gdzieś w dal, ale zaraz potem wróciła wzrokiem na swojego towarzyszą ściągają wyplątane, przez wiatr, z warkocza kosmyki z twarzy.

-Powiedzmy, że nie żywi do ciebie większej sympatii.

-Ona nie żywi do mnie żadnej sympatii, poprostu nienawidzi mnie. - popatrzyła na niego chmuro, ale zaraz potem na jej twarz wrócił naturalny uśmiech.

-Nie chcę, tego, ale prawda jest taka, że masz rację. Jedwo toleruje nasz związek.

-Dam radę, jakoś poradzę sobie z najważniejszą  damą Felimaty. - powiedziała z sarkazmem.

~*~

W swoistym Kalormeńskim  haremie roznosiły się zapachy jedzenia i unosił się jeszcze większa niż zwykle aura złota. Tisrok był tego dnia bardzo łaskawy, zważając na to, że jego piąta żona nie urodziła syna, tylko córeczkę.

Ciemnowłosa kobieta  wyróżniała się od reszty dziewcząt. Nie suknią czy sposobem bycia, ale zdecydowanie kolorem skóry która była jaśniejsze od reszty. Kobieta trzymała się odrobinę na uboczu uważnie obserwując pozostałych. Nagle została pociągnięta za jedną z kolumn i w niewidocznym dla innych miejscu przystawiona do ściany. Popatrzyła na twarz mężczyzny z obojętnością.

-Czego chcesz? - zapytała cicho lustrując go spojrzeniem od stóp do głów. - O, wiedzę, że ktoś tu się zakolegował z samym Tisrokiem. - dodała ze złośliwym uśmiechem widząc wiszący na jego szyi medalion.

-Zamknij się i słuchaj. Nasalalina Tarkiina chce cie widzieć. Ma pilną sprawę. - powiedział prawie szeptem.

-Żonka Tisroka? Pierwsza czy druga? Mogła mnie poprostu wezwać. - powiedziała normalnym tonem.

-Cicho. Tarkiinie zależy na dyskrecji. Dowiedziała się o twojej przeszłości.

-Co? - zapytała dzieczyna tym razem definitywnie za głośno. - Powiedziałeś jej?

-Ma szpiegów. Masz przybyć pod fontannę na terenie Starego Pałacu. Dzisiaj w nocy. Tarkiina będzie tam na ciebie czekać. Masz przyjść sama. - i odszedł pozostawiając kobietę samą sobie.

Dzieczyna wyszła z zamku wymijając umiejętnie staż. Przeszła korytarzami i schodami i skierowała się w stronę Starego Pałacu. Kiedy wyszła z nowszego obiektu jej oczom ukazała się okazała budowla bazująca kształtem na prostokącie, wysoka i podtrzymywana przez kolumny. Jednak nie weszła do środka. Logicznie myśląc, nie zdołała by przejść obok staży. Skierowała swoje kroki do ogrodu i po kilku minutach dotarła do umówionego miejsca. Kiedy zobaczyła siedzącą na ławce obok fontanny Nasalalinę Tarkiinę, ubraną w dostojne szaty i z diademem na głowie, skłoniła się po kalormeńsku i zjęła z głowy kapur ukazując czarne włosy, związane w Narnijskiego koka.

-Pani. - wyszeptała i zrobiła krok w jej stronę.

-Chcę, abyś wyświadczyła mi przysłógę. Powiem w prost. Uwiedź mojego syna, Nadalesza. Zostań jego żoną.

-Pani, ale książę Nadalesz ma już jedną żonę. I dzieci.

-Moja synowa, Kanariina jest nieuległa. Nienawidzę jej. Chcę ją zniszczyć, dlatego ty musisz zostać żoną mojego syna.

-Co będę z tego miała? - zapytała pierwszy raz patrząc jej w oczy.

-Zostaniesz Tarkiiną, zmienisz imię, będziesz kimś. Czy to nie wystarczy? Jutro rano Kanariina wyjeżdża do swojego domu rodzinnego na kilka miesięcy. Nie muszę Ci chyba mówić, że jej małżeństwo z moim synem przeżywa teraz kryzys.

- Wykonam zadanie.

-Cieszy mnie to. Jutro w nocy podeślę cię do mojego syna. Idź już.

Kobieta wróciła do harremu. W głowie kołatały jej myśli, ale była zdecydowana wykonać zadanie. W końcu korzyści nie były takie straszne.

~*~

Żegluga przeciągnęł się o dwa tygodnie, dlatego zmęczeni podróżą, ale szczęśli Narnijczycy stanęli na twardym gruncie z opóźnieniem. Do zamku Qutra jechali niewielką karocą, zaprzężoną w pięć koni. Ludzie robili im miejsce na drodze, niekiedy machali, ale Grace nie zwracała na nich najmniejszej uwagi. Myślała o tym, jak przeżyć ten miesiąc. Kiedy była szczera przed samą sobą musiała przyznać, że przybyła tutaj tylko po to, alby uszczęśliwić Henrego. Można śmiało żec, że perspektywa spędzenia miesiąc pod czujnym okiem Damy Felimaty ją przerażała.
Aby wywrzeć na niej dobre emocje dzieczyną zadbała o swój strój. Założyła niebieską suknię, rozkloszowaną i sięgającą ziemi. Była ona zdobione granatowymi kryształkami na ramionach i dekoldzie, który był dość głęboki i inspirowany panującą w ów czas na Felimacie modą. Włosy podpięła z tyłu delikatnie podarkiem, który otrzymała podczas ostatniej wizyty tutaj. Jej szyję zdobiła subtelna kolia, a taki sam wzór znaczył kolczyki wiszące na uszach. Twarz kobiety podkreślały jedynie kreski na oczach. Kiedy stanęli na terenie pałacu przywitali ich strażnicy i zaprowadzili do środka. Grace pierwszy raz przybyła tu jako ważny gość. Qutr i Evrana czekali na nich w głównej sali. Henry i Grace podeszli do nich i ukłonili się. Qutr zachowywał się przyjaźnie, ale Evrana była całkowitym przeciwieństwem. Usta miała zaciśnięte w cienaką kreskę a jej twarz wyrażała surowość. Kobieta ubrana była w brązowe szaty, zszyte złotymi nićmi, a jej włosy upięte były zdecydowanie za wysoko, przez co wyglądała bardziej jak cesarzowa, niż żona żądcy jednej z samotnych wysp. Potem służba zaprowadziła przybyłych do komnat. Ku niezadowoleniu zakochanych ich komnaty znajdowały się po dwóch różnych stronach zamku. Wieczorem Henry przyszedł do komnaty Grace i razem udali się na spotkanie z jego rodzeństwem. Podczas gdy Henry podchodził do każdego i czule się z nim witał Grace stała na uboczu i przyglądała się mu z uśmiechem. Potem wprowadził ją do towarzystwa i przedstawił rodzeństwo. Wszyscy byli dla niej przyjaźni i docenimi prezenty, które leżały teraz w ich komnatach. Dwudziestoletni brat bliźniak Henrego, Qutr był wysoki, chodź nie wyższy od brata. Evrana posiadała krótkie, ledwo sięgające ramion włosy.

~*~

Na Felimacie spędzili dokładnie tydzień. Grace z ulgą wróciła do Narnij.

Rodział mi się nie podoba, ale obiecałam Wam go więc jest. Uprzedzam, że w następny będziemy mieli dość duży skok czasowy.

Do następnego
pannaGranger

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top