Książkę Narnii

Przeszywający krzyk Nallany rozdarł zasłony i przez otwarte okna komnaty przebił się na zewnątrz i dotarł do uszu barwiącej się z niańkami złotowłosej sześciolatki. Ta, słysząc w jej mniemaniu rozpaczliwy krzyk matki zaczęła płakać, a otaczające ją niczym w wianuszku kobiety nie zabardzo wiedząc co począć zaczęły niezdarnie uspokajać i brać do rękę najróżniejsze zabawki, przystawiając je małej przed sam czubek nosa. Lecz ona przestała płakać dopiero wtedy, kiedy krzyk ustał, a zamiast niego pojawił się płacz dziecka, nie znany i nie slyszany nigdy przez małą istotkę. I to pewnie dlatego najpierw popatrzyła z zdziwieniem  w stronę zamku, a zaraz potem na swoje towarzyszki. Nie dając im ani sekundy na reakcje pognała najpierw przez dziedziniec, a potem przez tak dobrze znajome jej korytarze i sale pod komnate matki. Nie czekając na pozwolenie wpadła, po dość mało odpowiednim do z obrazowania tej sytuacji było by słowo wkroczyła czy poprostu weszła, do środka.

-Cassi, słońce co ty tutaj robisz? - zapytała lekko nie żywym głosem Nallana.

-Przyszłam do ciebie. - powiedziała Cassandra starannie wypowiadając każde słowo.

-To zdążyłam zauważyć. - zaśmiała się Nallana i już miała poprosić córkę bliżej do siebie, ale poczuła kolejny skurcz. - Cassi ale teraz idź się pobaw dalej przyjdę do ciebie potem. - niemal powiedziała szeptem.
Dziewczynka skinęła głową i wyszła zamykając za sobą drzwi z uśmiechem.

-Pani, jest kolejne. - powiedziała jedna z akuszerek.

~*~
D

rugie dziecko, które po kilkunastu godzinach niesamowitej mordęgi i ogromnej ilości wylanej krwi, wydała na świat królowa było martwe. Kiedy kobieta wzięła je pierwszy i ostatni raz na ręce i dotknęła jego zimnych rączek nie czuła niczego. Jakby ta jej macierzyńska miłość, która już od kilku lat już pielegnowała i którą zawsze obdarzała swoje wszystkie dzieci, te które już się urodziły i miały się jeszcze urodzić z niej wyparowała. Zniknęła, a wraz z nią to samo uczyniła radość z życia i szczęście. Kiedy oddała dziecko, które miało być Piotrem Juniorem, księciem Narnii, do komnaty wszedł Piotr i z twarzą zalaną łzami przytulił ją mocno. Bezwiednie to odwzajemniła.

Tego dni nikt nie był szczęśliwy, mimo tego, że na świecie był jeszcze mały Edmund, który łakną uwagi i miłości która gwarantowała mu tylko Zuzanna, której i tak serce pękało na małe kawałeczki. Łucja i Edmund załatwiali sprawy królestwa, jako jedyni tego dnia potrafili w miarę trzeźwo myśleć chodź i tak, mimo że nie widzieli martwego niemowlęcia, co jakiś czas wybuchali głośnym płaczem gdzieś daleko od ludzkich spojrzeń. Grace siedziała na łóżku oparta o tors Henrego i patrzyła w dal rozmyślając nad tym co się  stało. Nie płakała. Zastanawiała się jak można płakać bo dziecku, którego nikt nie poznał, z którym nikt nie wiązał żadnych wspomnień. To jej własne zimno napawało ją delikatnym lękiem, tym bardziej, że za nic w świecie nie mogła go zrozumieć. To było dziwne, bardzo. Spojrzała na swojego chłopaka. Mężczyzna również na nią popatrzył. 

    Przez te lata jego włosy pociemniały jeszcze bardziej i aktualnie sięgały mu prawie  do ramion. Grace uwielbiała takie czułe gesty jak leżenie razem lub chodzenie za rękę po brzegu morza. Nawet zwykłe pocałunki '' w czółko'' były dla niej ważne, a każdy uśmiech jej partnera czynił z niej co raz szczęśliwszą młodą kobietę. Podobne odczucia miał Henry, który kochał ją ponad wszystko na świecie i miał ją za kolejny cud świata. 

     Jako, że byli już  w związku dobre kilka lat wszyscy myśleli, że niedługo nadejdzie czas ich ślubu, wesela, dzieci... Grace jednak przepuszczała to mimo uszu i tylko uśmiechała się z pobłażaniem. Miała wrażenie , że do tych wszystkich ludzi to jeszcze nie dotarło. Ona i Henry nie planowali żądnego ślubu. Do życia nie był im potrzebny żaden dokument. Po za tym, Grace zgodziłaby się na ślub tylko wtedy gdyby udzielił by go Aslan. Pozostawała jeszcze kwestia dzieci. Grace tak samo jak Henry'emu nie spieszyło się do tego, nie zmieniając faktu, że rodzice jej partnera, a zwłaszcza matka nie mogli się doczekać wnuków, co było denerwujące. Denerwowało to najbardziej Henr'ego, który nie chciał aby Grace miała to za złe jego matce. Ruda tylko kiwała głową i uśmiechała się pobłażliwie. 

                                                                                 ~*~

Pogrzeb małego Piotra odbył się trzy dni później. Małą, dębową trumienkę, przystrojoną w kwiaty róży i konwalii pochowano pod drzewem topoli, za zamkiem w małym zagajniku ogrodzonym murem. Nagrobek z marmuru zdobiły kwiaty i świece. Małego księcia pożegnała obrana w żałobą czerń rodzina oraz przyjaciele. Poddani czekali za murem, zostawiając tam kwiaty i zabawki. Jednocześnie prosili Aslana, aby opiekował się dzieckiem w swoim kraju. 

Witam Was serdecznie! Wracam po długiej przerwie. Rozdział przejściowy i krótki, ale jak widzicie działo się dość dużo. Mam nadzieję, że Wam się spodoba (jeżeli ktoś faktycznie będzie czytał) No i to tyle. 

Do następnego 

pann

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top