Dziewięć Miesięcy Później
Nallana siedziała na jednym z wiklinowych foteli szyjąc malutką białą sukieneczkę i co jakiś czas głaskając się po dużym już brzuchu. Siedząca nie opodal Zuzanna haftowała uszytą przez siebie koszule. Wszystko było oczywiście robione dla małej istotki, która w najbliższym czasie miała przyjść na świat.
W pewnym momencie jedwabne dzieło wypadło z rąk blondynki, a ona sama zgięła się w pół sycząc z bólu.
-Nalli?! Kochana co się dzieje?! - Zuzanna podbiegła do niej.
-Chyba się zaczęło. - wydyszała arcyksiężna.
-Na Aslana! Straże, zanieść arcyksiężną do komnaty, byle ostrożnie! Powiadomić moje rodzeństwo i lady Grace, wezwać lekarza! - i pobiegła do komnaty Nallany i Piotra.
~*~
Grace robiła właśnie przegląd wojska. Sprawdzała każdego żołnierza, każdy oddział. Miała już kończyć, kiedy zjawił się zdyszany posłaniec.
-Pani, przysłała mnie królowa Zuzanna.
-Mów że. Co się stało?
-Arcyksiężna zaczęła rodzić Pani. - i się skłonił.
Ruda wydała rozkazy i poprosiła, aby jeden z generałów dokończył to co ona zaczęła. Odebrała ukłony, wsiadła na konia i pędem pognała do pałacu.
Kiedy dotarła przed główne wejście oddała konia pod obiekę stajennego i wbiegła do środka. Pokonała korytarze i schody i dotarła do drzwi komnaty małżonków. Zobaczyła, że przed drzwiami na jedenej z sof siedzą córki Ewy
T
rzynastolatka ściskała mocno rękę starszej. Ruda podeszła do swoich przyjaciółek i usiadła na oparciu.
-Ile to już trwa?
-Pół godziny. - odpowiedziała Łucja. - Mam wrażenie, że wszystko będzie dobrze, ale to trwa zdecydowanie za długo.
-Łucjo, to musi tyle trwać. - do rozmowy przyłączyła się Zuzanna.
-Wiem. - i w tym momencie z zza drzwi wydobył się krzyk blondynki. - Ale coraz bardziej przekonuje się do tego, że nie chce tego przeżywać. Wysłałaś posłańca do Piotra i Edmunda? - zwróciła się do siostry.
-Tak, oczywiście. Ale dobrze wiesz, że to musi trochę potrwać, są daleko w puszczy.
-Piotr nie wybaczy sobie, jeżeli nie będzie przy niej w trakcie porodu. - zauważyła Grace.
-Mówił jej, że chce zostać, ale ona kategorycznie mu zabroniła zostawać i powiedziała mu, żeby nacieszył się jaką taką wolnością puki jeszcze może.
-Cała Nalli. Dzisiaj rano mówiła mi, że boi się, że nie podoła. Tak samo było, kiedy brali ślub. Bała się, że będzie okropną żoną i że poddani nie będą jej tolerować. A tym czasem nie miną nawet rok, a ona już zjednała sobie cały dwór, a poddani ją wręcz pokochali.
-Wszystko prawda. - zdążyła powiedzieć, zanim do pomieszczenie wpadł zdyszany Piotr przerażonym wzrokiem lustrując wszystko co go otaczało. Jego przerażenie pogłębiły donośne krzyki dochodzące zza drzwi. Miał zamiar wejść do środka, ale w tej samej chwili Grace wstała i powstrzymała go ruchem ręki. Może od ostatnich wydarzeń wojennych nie darzyli się jaką szczególną sympatią, ale musiała przyznać, że ten widok ją rozczuliłi. Dwudziestotrzylatek miał pierwszy raz zostać ojcem, co przecież nie było prostym wydarzeniem w jego życiu.
-Piotr, uspokuj się. Wiem, że to trudne, ale to naprawdę nie groźne. Napewno wszystko przebiegnie zgodnie z planem, a ty niedługo będziesz dumnym ojcem. - powiedziała kierując ich kroki w stronę bordowej kanapy, na której następnie usiedli. - Wiem, że jej krzyki są straszne, i ciebie to przeraża tak samo jak mnie i uwierz mi, że ja nie chcę rodzić, nigdy w życiu. Ale spokojnie, zaraz wszystko się skończy.
9 godzin puźniej
Grace przetarła oczy ze zdziwieniem. Czyżby spała. Podniosła głowę z tego na którym ją opierała, a tą osobą okazał się Piotr. Popatrzyła na pozostałych. Zuzanna leżała przytulna do Łucji na sofie. Obydwie spały, a ich suknie opadały fałdami na posadzkę. Edmund siedział na jednym z foteli jedząc czekoladowe ciastko i czytając książkę. Grace popatrzyła na swoje ubranie. Granatowa suknia była pogięta we wszystkie strony i aż prosiła się o pożądne wyprasowanie. Usłyszała donośne krzyki krzyki Nallany i popatrzyła pytająco na Edmunda.
-Ile spałam? - zapytała rozmasowywując obolały kark.
-Pięć godzin. Piotr cztery, Łucja i Zuzanna trzy.
-Nallana jeszcze nie urodziła? - popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
-Nie no co ty. To tylko dziewięć godzin. - zauważył z sarkazmem. - W czasie w którym w spaliście ja dokończyłem przegląd armii, zająłem się sprawami pałacu, załatwiłem sprawy balu, o i zacząłem świetną książkę, już jestem w połowie. - podniósł opasły tom do góry.
-Nie informowali o niczym?
-Ależ oczywiście, że tak. Ale nie chciałem was budzić. Główka już jest, dziewczyna stara się jak może, ale tego nie można skrócić. Tak mówiła ta staruszka w białym fartuchu.
-Boże, ja bym tak nie dała rady. - ruda wstała i zaczęła chodzić od ściany do ściany nie zważając na to, że mogła tym obudzić resztę. - Potrafisz to sobie wyobrazić? Taki ból?
-Nie za bardzo moja droga. Gdybyś w jakiś dziwnych okolicznościach zapomniała jestem facetem.
-Nie, nie zapomniałam. Widziałeś się może z Henrym?
-Tak, widziałem. Twoja gołąbeczka pytała o ciebie. Powiedziałem mu, że zabawisz się z jakimś kawalerem i prędko nie wrócisz. - uśmiechną się przekornie, Grace podeszła do niego i delikatnie acz stanowczo zamachnęła się do uderzenia w twarz, na co on zareagował szybkim unikiem. - A tak serio to powiedziałem mu, że siedzisz tutaj. A on na to, że będzie w swojej komnacie, żeby ci to przekazać. - poruszył dwa razy brwiami. - Tylko, żebyś potem nie podzieliła losu Nallany. - musiał uchronić się przed kolejnym ciosem.
-Czasami ma ochotę poważnie cię potłuc. - powiedziała udając wkurzoną, ale na jej twarz wystąpił uśmiech.
-Też cię kocham siostra. - powiedział i oboje wybuchnęli śmiechem.
- Co się dzieje? - zapytał Piotr, budząc Zuzannę i Łucję, ale nikt nie zdążył mu odpowiedzieć, bo na sale weszła staruszka w białym fartuchu z uśmiechem na twarzy.
- Wasze Wysokości, lady Grace, po długim oczekiwaniu powitaliśmy na świecie małą arcyksiężniczkę, gratuluję. - z gratulacjami zwróciła się do Piotra.
Blondyn stał chwilę w bezruchu po czym zaczął mrugać kilka razy, po czym szerzej otworzył oczy, jakby właśnie wybudził się z jakiegoś transu.
-Czy mogę ją zobaczyć? - wyjąkął, w takim tonie jakby była to najważniejsza prośbą jego życia.
-Ależ oczywiście Wasza Wysokość. Tylko Król Piotr. - dodała kiedy zobaczyła, że jego towarzysze również chcą zobaczyć noworodka.
Kiedy drzwi się otworzyły Piotr cicho wszedł do środka i nie zważając na kłaniające się mu ze wszystkich stron sprężystym już krokiem dodszedł do wielkiego łóżka, na którym leżała miłość jego życia. Baldahim był odsłonięty tak, że dobrze widział drobną blondynkę leżącą w złotej pościeli. Jej włosy rozłożone były na poduszce, a nie które kosmyki kleiły się od potu do bladej twarzy. Nallana siedziała oparta o poduszki uśmiechając się mimo zmęczenia do małej istotki owiniętej w białą chustę. Kiedy zobaczyła Piotra uśmiechnęła się jeszcze szerzej i znów spuściła wzrok na ich dziecko. Dziewczynka patrzyła na nią swoimi niebieskimi oczami. Piotr podszedł do najważniejszych kobiet w swoim życiu i pocałował blondynkę w rękę i w czoło. Następnie przysiadł na brzegu łoża i wziął na ręce swoją córkę.
-Dziękuję. - zdołał tylko wyszeptać bo z wrażenia zabrakło mu słów.
-Jest za kogo. Nie powiem, że było łatwo, bo nie było. Dziewięć godzin to definitywnie za dużo. - zaśmiała się cicho. - Chciałabym, żeby miała na imię Cassandra. Cassandra, bo to imię od zawsze mi się podobało.
-Na drugie Zuzanna.
-Bo tak ma na imię jej wspaniała ciocia. Na trzecie Grace, bo tylko niej jej mama żyje.
-I Elizabeth, bo tak miała na imię moja mama. - z przerażeniem stwierdził przed samym sobą, że nie pamięta jak wyglądała, jednak nie pokazał tego na twarzy.
-Wspaniale. Cassandra Zuzanna Grace Elizabeth, księżniczka Narnijska.
-Arcyksiężniczka, piękna po mamie.
-A mądra po ojcu. - Piotr pocałował ją delikatnie w usta.
***
Od porodu minęły dwa dni. Nallana leżała obolała na łożu, a wstawała tylko góra raz dziennie. Malutka Cassi, bo tak nazywali ją wszyscy do okoła, była bardzo spokojnym dzieckiem i żadko płakała. Piotrowi przeszedł syndrom przestraszonego tatuśka. Całe dnie spędzał ze swoją księżniczką i jej matką. Zuzanna odnalazła się (podobnie jak Grace i Łucja) w roli cioci. A Edmund? Edmund był małą kruszynką zachwycony i nie mógł zrozumieć dlaczego kiedyś nie lubił małych dzieci.
Wieczorem Henry zaprosił Grace na spacer. Już prawie dwudziestoletnia kobieta zgodziła się chętnie. Ubrała zwiewną, kremową sukienkę, włosy pozostawiła opadające na ramiona, a jedyną biżuterią jaką miała, był delikatny łańcuszek ze szczerego złota.
Brunet przyszedł do jej komnaty i trzymając się za ręce wyszli z zamku. Skierowali się do Ogrodu Różanego. Spacerowali godzinę żywo rozmawiając na różne tematy. Następnie uściedli w małej altanie, otoczonej czerwonymi różami. Ruda uwielbiała to miejsce. Usiedli obok siebie i zapadła cisza. Ale nie taka, w czasie której człowiek czuje się niezręcznie, lecz taka którą człowiek kocha. Henry zaczął zmniejszać dzielącą ich odległość i pocałował kobietę delikatnie.
-Wiesz, że cię kocham? - popatrzył na nią z czułością.
-Tak, a ty wiesz, że ja cię kocham? Tak najmocniej na świecie?
-Jasne, że tak. Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie? - zapytał patrząc jej głęboko w oczy.
-Ależ oczywiście, że tak. Bardzo dobrze. - uśmiechnęła się. - Ale niestety pamiętam bardzo dobrze również dzień, w którym prawie cię straciłam. I mogę Ci zaręczyć, że to były najgorsze dni mojego życia. Nie śmiej się. Ja naprawdę się bałam. I wtedy zrozumiałam, że życie bez ciebie nie ma sensu. Byłam wściekła. Zwłaszcza na Piotra. W pewnym sensie dalej jestem. Ale coś się zmieniło. W momencie, w którym zobaczyłam go, takiego przestraszonego złość się zmniejszyła.
-Ciszę się. Moja kochana, czy uczynisz mi ten zaszczyt i popłyniesz ze mną na jeden miesiąc na Felimatre?
Młodą kobieta myślała, że zapyta o inną rzecz, ale na szczęście nie miała potem powodów do obaw.
-Oczywiście. - powiedziała i mocniej się w niego wtuliła.
Witam serdecznie. Jak wam mijają wakacje? Rodział obiecany. Jak wam się podoba? Piszcie w komentarzach, tak, żebym wiedziała, że ktoś to faktycznie czyta. Buziaki i..
Do następnego
pannaGranger
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top