Czyżby znowu kłopoty?
Tego dnia król Piotr obudził się z uśmiechem na twarzy. Dzisiaj mijały dokładnie cztery miesiące od kiedy pewna blondynka jednym słowem zrobiła go najszczęśliwszym człowiekiem pod Narnijskim słońcem. Wyskoczył z łóżka i pobiegł do łazienki. Potem ubrał się i wybiegł z komnaty. Tak jak prosił wczoraj wieczorem, jedna z dam dworu poinformowała go o tym, że Nallana śpi i nikt jej nie przeszkadza. Potem poszedł do kuchni i zaczął ozdabiać przygotowane na jego prośbę babeczki. Kiedy jeden ze sług chciał je zanieść razem z sokiem pomarańczowym dwudziestolatek wyrwał mu tacę i przeskakując co dwa stopnie schody dotarł do komnaty swojej ukochanej. Odprawił szeptem służbę, po czym odstawił tacę na stolik. Delikatnie obudził Nallanę.
-Cześć Słoneczko. - wziął z niedaleko leżącej szkatułki pierścionek zaręczynowy i założył jej na palec. Potem pocałował ją w czoło i wstał. Podszedł do stolika, wziął tacę i położył ją na kolanach siedzącej na łóżku Nallany.
- Cześć. Wow, dziękuję bardzo. - wzięła do ręki jedną babeczkę.
- Zjedz, ubierz się - wskazał ruchem głowy na sukienkę wiszącą na manekinie sukienkę i nie dokończył bo jego ukochana wcisnęła mu tacę w ręce, wyskoczyła z łóżka i podbiegła do manekina. Sukienka była beżowa, miała długie marszczone rękawy, średniej głębokości dekolt i była rezkloszowana. Dziewczyna położyła rękę na zdobieniach znajdujących się na dekolcie i przejechała ręką po rękawach.
- Jest piękna. Dziękuję! - rzuciła mu się na szyję.
- Cieszę się, że ci się podoba. A teraz idź się przygotować, zabieram cię na przejażdżkę. - i tyle go widziała.
ŚCInie z manekina i zawiesiła ją na wieszaku. Potem wzięła z szafy ręcznik i poszła do swojej łazienki. Odłożyła pierścionek na umywalkę, nalała wody do wanny i wzięła szybką kąpiel. Wytarła siebie, włosy i założyła bieliznę, a na to sukienkę. Ponownie wytarła włosy i je rozczesała. Pozostawiła je rozpuszczone i założyła na szyję cieniutki złoty łańcuszek który dostała od Grace z okazji zaręczyn. Ten mały prezent znaczyła dla niej bardzo dużo. Zrobiła delikatny makijaż i ponownie założyła pierścionek. Stopy wsunęła w baleriny i wygładziła materiał. Z zadowoleniem spojrzała na swoje odbicie w lustrze, po czym wyszła. w drzwiach minęła Lahanderie. Była ona córką ojca Nalli i owocem jego przelotnego romansu. Była młodsza od blondynki i szczerze jej nienawidziła, bo nie była uznana przez ojca. Jej matka pochodziła z Kalormenu.
- Lahanderie, miło cię widzieć. Proszę, przyjmij moja kondolencje. Na pewno cięzko ci z powodu śmierci Bernarda. Gdybyś czegokolwiek potrzebowała, pamiętaj ja i Piotr możemy ci pomóc. - próbowała położyć swoją rękę na jej, ale ta szybko się odsunęła.
- Lady Nallano, to nie wypada. Dziękuję za kondolencje. A teraz wybaczy. - i odeszła
Nallana tylko pokręciła z rezygnacją głową, ale zaraz znowu przywołała na twarz promienny uśmiech. Zbiegła po schodach i pośpiesznym krokiem wyszła z zamku. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przed nią pojawił się powóz i siedzący w nim Piotr. Blondyn wyszedł i podał jej rękę. Ta ją przyjęła i zajęła miejsce.
***
Poczekała, aż zniknie z pola widzenia Nallany. Potem zaczęła biec. Przy jej komnacie nie stał żaden strażnik, ponieważ nie była aż tak ważna. Otworzyła cicho drzwi i weszła do środka. Na stole zobaczyła dzbanek z wodą. Wyciągnęła z faud sukni mały flakonik z czarną zawartością i bez chwili namysłu wlała substancję do wnętrza. Po chwili stała się ona tak przezroczysta jak woda. Popatrzyła na to z zadowoleniem i skruszyła w palcach tworzywo. Nie zważając na to, że przez to miała teraz na palcach rany. Potem wyszła z komnaty, zabierając ze sobą kosz z brudnymi rzeczami, tak, żeby zachować pozory.
***
Grace od samego rana była na nogach. Jej ukochany, Henry miał za trzy tygodnie dopłynąc do Narnij, aby rozpocząć szkolenie w królewskiej armii. Ruda chciała osobiście dopilnować jego komnat. Dlatego rano tak wcześnie się zebrała. Na korytarzu dostrzegła Piotra, ale obrzuciła go tylko chłodnym spojrzeniem i poszła dalej. Za nią szeleściła jasnoniebieska suknia. Zeszła piętro niżej i skierowała się na lewe skrzydło pałacu. Tak właśnie znajdowały się komnaty dla gości. Otworzyła kluczem dwuskrzydłowe drzwi znajdujące się z lewej strony. Weszła do środka, a jej oczom ukazał się ładnie użądzony pokój.
Ściany miały kolor zielony. Naprzeciwko wejścia stało duże łoże zrobione z ciemnobrązowego drewna(z którego zrobione były wszystkie meble w tym pokoju). Na łóżku leżała złota pościel, a nad nim wisiał baldahim. Po obu stronach mebla były po dwa okna. Pod ścianą po lewej stała wysoka komoda. Nad nią wisiało lusto i obraz przedstawiający królową Helenę(która jak każdy wie z oryginalnych książkę była pierwszą królową Narnij). Kobieta miała brązowe włosy splecione w kok, na nich koronę i była ubrana w pomarańczową suknię. Na jej twarzy gościł uśmiech. Grace przeszło przez myśl, że jest z nią przecież spokrewnione. Miała identyczne oczy jak jej mama.
Obok komody były drzwi prowadzące do łazienki.
Prawą ścianę zajmowało biórko i regał z książkami. Na ścianie, przy której były drzwi główne wisiały trzy obrazy przedstawiające krajobrazy i jeden przedstawiający młodą dziewczynę. Miała proste rude włosy i patrzyła na świat roześmianymi oczami. Napis na ramie głosił: Amalia Helena Sofia Arington z domu księżniczka Narnijska. Grace uśmiechnęła się do swojej przodkini i rozejrzała się po pokoju. Był ładny, to prawda, ale był też pusty. Dlatego ze skrzyni którą na jej prośbę przyniesiono tutaj wczoraj wieczorem wyciągnęła kilka drobiazgów. Na biurku postawiła złoty zegar, kałamarz i pióro, na komodzie wazon na kwiaty i małą szkatułkę na drobiazgi. Postawiła też tam małą ramkę z jej własnyą podobizną, ponieważ o to poprosił ją Henry, kiedy się rozdzielali. Potem odsłoniła zasłony, przez co do pokoju wpadło więcej światła. Zadowolona z efektu swoich prac pokiwała głową z aprobatą i uśmiechnięta wyszła z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz.
***
-Piotruś, ta przejażdżka była w prost wspaniała. - powiedziała młoda kobieta, kiedy już wrócili.
-Wspaniała, bo ty ze mną byłaś. - mocno ją pocałował. - a teraz wybacz, sprawy królestwa, mogłabyś przyjść do mnie po kolacji?
-Ależ oczywiście. - blondynka zainicjowała pocałunek, ale zaraz się od niego oderwała i poszła do swojej komnaty. Emanowała szczęściem. Poszła do łazienki i spojrzała w lustro. Zobaczyła szczęśliwą wersjię siebie. Taka chciała pozostać już zawsze, zakochana i szczęśliwa.
Wychodząc z pomieszczenia zobaczyła, że nie było kosza z brudnymi ubraniami. Widocznie ktoś je odniósł, ona zazwyczaj zajmowała się tym sama, dlatego zwróciła na to uwagę. Potem podeszła do stolika i nalała sobie wody ze drzbanka. Poczuła dziwne mdłości, ale zaraz wszystko wróciło do normy. Poszła na kolację.
P
rzy kolacji opowiedziała wszystkim o tym jak spędziła dzisiejszy dzień.
Potem chciała odejść od stołu. Chciała. Odeszła może dwa kroki żegnając się z wszystkimi, a wtedy upadła i zaczęła się trząść. Grace szybko do niej podbiegła i kazała zawołać Piotra. Po kilku minutach była już u siebie w komnacie. Ruda wydała rozkazy i skonsultowała je z Piotrem. No dobrze była na niego wściekła, ale nie chciała go dręczyć starymi wywodami. Razem z Edmundem kazała przeszukać pałac. Kiedy niczego nie znaleziono ruszyła z połową swojego oddziału na północ, a Edmund ze swoim ruszył na południe.
***
Biegła przez las potykając się o nierówności. Suknia była podarta, a płaszcz był podwiewany przez wiatr. Przyczymywała ręką kaptur. Za to, co zrobiła dostanie karę śmierci. Dostałaby gdyby ją znaleźli. Dlatego znalazła schronienie w Kalormenie.
Witam serdecznie! Matka Wena mnie rozpieszcza, dlatego udało mi się tak szybko napisać. Jak wrażenia? Jeżeli chcecie piszcie w komentarzach.
Do następnego
pannaGranger
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top